piątek, 30 grudnia 2011

Byle do poniedziałku!

Nie uznaję Sylwestra. Nie czekam też z utęsknieniem na pierwszą gwiazdkę, nie kupuję prezentów miesiąc przed Świętami, nie mogę wręcz znieść „świątecznego nastroju” stacji radiowych i galerii handlowych, który z każdym rokiem rozlewa się coraz wcześniej i niedługo dosięgnie nas w ostatni dzień wakacji. Nie znaczy to wcale, że jestem jak jeden z tych wrednych starszych panów z bajek dla dzieci, którzy organicznie nie znoszą Świąt, a w poincie opowieści zostają cudownie uleczeni i od tej pory co roku pierwsi będą ubierać choinkę. Cenię Święta tradycyjne i Święta rodzinne, Święta spokojne i Święta niewymuszone. Lubię dobrą zabawę na Sylwestra tak samo, jak w każdy inny dzień roku. W głowie mi się tylko nie mieści jak z przyjemnej idei świętowania rozumny gatunek, jakim przecież jest człowiek, mógł zrobić to, co musimy obserwować pod koniec każdego grudnia. Kiedy już przeżyję atak bombek i grających mikołajków, lampek i świątecznych promocji, odetchnę trochę i powiem sobie w duchu „Dzięki ci Boże, już koniec”, szaleństwo w przeciągu dwóch dni zaczyna się od początku! Każdy kiosk zamienia się w składzik fajerwerków, a ludzie na ulicy zamiast o samopoczucie pytają się gdzie ich rozmówca spędza Sylwestra. Jeśli nigdzie, nastaje współczująca cisza...

Wiem, nie jestem ani nowatorski, ani oryginalny w tych utyskiwaniach. Dla mnie Nowy Rok zawsze miał symboliczne znaczenie momentu przejściowego, może też dlatego, że w styczniu mam urodziny? Człowiek potrzebuje takich momentów granicznych, żeby móc się do czegoś odnosić – wygodniej jest objąć wzrokiem życie, jak można je podzielić na równe kawałki. Może i wybór Nowego Roku na punkt odniesienia jest schematyczny, ale zawsze lepsza schematyczna coroczna refleksja niż owczy pęd świąteczno-noworocznego szaleństwa. I właśnie refleksji najbardziej i najserdeczniej sobie i Wam życzę.

niedziela, 18 grudnia 2011

"Marsz Polonia" zagramy w Łodzi

Pracuję w Łodzi w Teatrze Powszechnym nad spektaklem wg powieści Jerzego Pilcha „Marsz Polonia” (premiera 21 stycznia 2012 r.). Jerzego uważam prywatnie za najlepszego polskiego żyjącego pisarza, jestem trochę impregnowany na pilchowe „alkoholowe” powieści, natomiast kocham miłością szczerą jego zanurzone w lokalności prowincjonalno- ewangelickie opowieści z Wisły. To kawał fantastycznego świata z którego wykroiłem kiedyś w Zielonej Górze spektakl „Zabijanie Gomułki” wg powieści „Tysiąc spokojnych miast”. Książka ta, „Inne rozkosze”, opowiadania ze zbioru „Moje pierwsze samobójstwo”, felietony – to kawał świetnej literatury.

„Marsz Polonia” jest inny w tonie i narracji, to arcypolska, fantasmagoryczna opowieść o „z wolna przeradzającym się w orgię raucie” w posiadłości Beniamina Bezetznego (którego pierwowzorem jest Jerzy Urban) na który trafia nasz bohater, pisarz, któremu niedaleko do samego autora. Dzieją się tam różne rzeczy, nie będę streszczał, powiem tylko, że w powieści często pojawiają się akcenty piłkarskie* bo i miłość Jerzego do piłki nożnej i Cracovii jest szeroko znana. Pierwszy raz w życiu będę miał okazję zainscenizować na scenie fragment meczu co w roku Euro 2012 jest szczególnie podniecające.

Inscenizuję „Marsz Polonia” w Łodzi, mieście – legendzie, które przestało już być dla mieszkańców Ziemią Obiecaną. Mieście o ogromnej ilości zdegradowanych budynków (to naprawdę wygląda porażająco, gorzej niż w Legnicy, te dziesiątki kamienic, którym grozi natychmiastowa katastrofa budowlana) na które patrzy wyremontowana do błysku przez Francuzów Manufaktura. „Łódź to smutne miasto bo ludzie na jego ulicach się nie uśmiechają”, słyszałem od znajomych i jakoś w to nie wierzyłem dopóki tego nie dotknąłem. Naprzeciwko teatru nie ma kawiarni „Teatralna” ani „Maska”, jest bar kawowy „Ignorantka” z piwem i winem lanym po 5 zł, z karaoke i tańcami. To kultowe miejsce na ulicy Legionów.
5 min pieszo od Piotrkowskiej.

*
KOWALEWICZ
Zrozpaczony byłem, że mecz muszę sam oglądać.
JERZY
Górnik Zabrze – Manchester United. Rewanż na pokrytej zamarzniętym śniegiem murawie Stadionu Śląskiego. Lubański strzelił zwycięską bramkę, ale wobec przegranej 2:0 w pierwszym meczu odpadliśmy. Jednego gola zabrakło.
KOWALEWICZ
Od razu wiedziałem: wspólnota generacyjna nie do ominięcia. Niemniej, niech pan się nie gniewa, mecz, o którym pan mówi, myśmy z Bronkiem Badylkiem jeszcze razem oglądali.
JERZY
Pomyliłem Manchester United z Manchesterem City?
KOWALEWICZ
Exactly. Ja też swego czasu myliłem, a nie należy i nie wolno. Widzi pan, w tym rzecz: nie mylić Manchesteru United z Manchesterem City! Pierwsza zasada: nie mylić Manchesteru City z Manchesterem United!
JERZY
Nie mylić Polonii z Legią.
KOWALEWICZ
Tak jest. Jak się takie rzeczy myli, świat wypada z normy.
JERZY
Teraz dopiero rozjaśniło mi się we łbie! Sławna droga Górnika do finału! Do wiedeńskiego finału z Manchesterem – tak jest – City! Przedtem dramatyczny trójmecz z Romą, Helenio Herrera powoduje awarię światła na Stadionie Śląskim! Rzut monetą w Strasburgu!

wtorek, 6 grudnia 2011

Śmierć Apacza

Przy okazji szperania w starych numerach „Wersji”, pisma społeczno-kulturalnego, które na przełomie XX i XI wieku (jak to brzmi!) wydawaliśmy w Teatrze (szukałem dawnych tekstów Ludwika Gadzickiego przygotowując się do piątkowego wieczoru) odnalazłem moją osobiste „dzieło”, felieton z cyklu „Prosto z Mostu”, który to cykl prowadziłem wtedy w „Wersji”, a za chwilę wygłaszałem w Radio Wrocław. O tych przygodach napisze innym razem, a teraz pozwólcie, że przypomnę to dziełko z maja 1999 roku, a więc napisane jeszcze przed „Balladą o Zakaczwiu”, gdzie Indianom poświęciliśmy spory fragment…

„Śmierć Apacza" to w slangu, który pewnie przywiozłem z Galicji (to taka prowincja Austro-Węgier, która obecnie nazywa się województwo małopolskie), rzecz ostateczna, koniec świata, określenie ponad które... nie ma już określe¬nia. Polski język, który za księdza Kitowicza bywał bogaty, a teraz jest niezmiernie ubogi, sam (niezależnie od polonistów) kreuje nowe. Statystyczna pani, do której przychodzi pan z „Visirem" otwiera drzwi i - widząc kamerę - zaniepokojona mówi „O Jezus Maria", potem dodaje „ O Matko Boska" (mogę się mylić, ale intencję oddaję). Inni, już niestatystyczni pokrzykują „O matko z córką", co na pewno nie jest teologicz¬ne. W naszym, teatralnym, slangu powodzenie ma „reakcyjność", co nie ma nic wspólnego z zachowawczym syste-mem politycznym, a po prostu oznacza reakcję w zachowa¬niu (mowie) jednego aktora na drugiego. Twórcy z innych miast mówią o odbijaniu i znów nie dziewczyny, tylko akto¬ra wobec aktora itp. Swoją mowę mają artyści, księgowe, barmani, kierowcy (tu wiele się zdarza...), policjanci, nie mówiąc już o kibicach czy komentatorach sportowych („pił¬ka dryfuje mówiąc kolokwialnie").
„Śmierć Apacza" jest może jednym z lepszych językowych pomysłów, dlatego że odwołuje się do milionowej widowni filmów „Winnetou I, II, III" tudzież czytelników słynnego cyklu powieści Karola Maya.

Śmierć Apacza, jak - wierzę - wiedzą entuzjaści tej twórczości bywa:
po pierwsze: rzadka. Apacz rzadko kiedy ginie, bo Apa¬cze (Apaczowie) są w mniejszości (wobec białych) i nie mogą ginąć, bo kto będzie napędzał twórczość (książkę, film), po drugie: jeśli Apacz ginie, to umiera długo, jak „Otello" w operze (po śmierci musi wyśpiewać piętnastominutową arię). Apacz umiera długo, bo musi białemu (który jest jed¬nym z licznych Oldów...) wypowiedzieć ważną myśl, przejść na chrześcijaństwo (komunistyczna cenzura konsekwentnie wycinała te trzy strony z kilkustronicowej śmierci Winne¬tou), zdradzić miejsce ukrycia skarbu etc. po trzecie wreszcie: odchodzi długo, bo chce pozostawić po sobie to, co jest poza ekranem, książką: wzruszenie po swojej śmierci.

Dlatego też określenie „śmierć Apacza" ma w sobie coś emocjonalnego, coś, do czego określający jest przekonany, ale rzeczywistość - niestety nie układa się po jego myśli. „Śmiercią Apacza" jest więc coś niewyobrażalnego, coś co w głowie się nie mieści.

Dlatego sądzę, że w Legnicy warto - obok kultury łem-kowskiej, serbo-łużyckiej - popularyzować kulturę indiań¬ską. Nie bójmy się Indian. Indianie, przynajmniej ci u Maya, są dobrymi ludźmi. Jest ich niewielu, prawda, ale są. W na¬szych bardzo współczesnych i bardzo nieindiańskich cza¬sach dobrych ludzi nie ma zbyt wielu. Nie ma czasu na do¬brych ludzi, Dlatego pamiętajmy o tych, którzy wciąż żyją: o Winnetou, Inczu-czunie, Apanaczi. Pamiętajmy o Apaczach.

niedziela, 4 grudnia 2011

Gdzie ma stanąć chata?

Parę dni temu byłem na spotkaniu organizacji pozarządowych w Lubinie. To co robi pani Barbara Skórzewska ze Stowarzyszenia Civis Europae jest nie do przecenienia. Zbiera i mobilizuje swoich kolegów ze stowarzyszeń organizując spotkania na których mogą podzielić się swoimi doświadczeniami, ale przede wszystkim stara się, aby w Lubinie, gminie wiejskiej Lubin oraz powiecie lubińskim powstały rady pożytku publicznego, które miałyby wpływ na decyzje lokalnych władz. Jak to jest ważne mówi przykład Legnicy, gdzie ta rada może nie podbija świata, ale jest ważnym miejscem opinii.

Na tym spotkaniu pogadałem z Adamem Wiewiórką, szefem Koła Zjednoczenia Łemków w Legnicy. Adam ma zupełnie odjechany pomysł na uczczenie 65. rocznicy Akcji „Wisła” w przyszłym roku. Otóż mówi on,. żeby nie fundować kolejnej tablicy lub postumentu, ale żeby...przenieść do Legnicy prawdziwą chatę łemkowską z ziem z których wysiedlano Łemków. Że takie chaty są jeszcze, że znajdą się tacy, którzy ją podarują, że górale przewiozą ją i postawią w dowolnym miejscu w Legnicy, że....Pomysł to absolutnie fantastyczny. Adam chciałby, żeby taka chata żyła różnego rodzaju wydarzeniami, była żywym muzeum. Żeby teatr, galeria lub ktoś kto ma pomysł ożywiał to miejsce swoimi działaniami.

To absolutnie szalony, ale fantastyczny, nowoczesny,. ideowy, mądry i zabawny pomysł. Wesprę go na tysiąc procent i będę działał na jego rzecz. Na razie pozostaje podstawowe pytanie: gdzie ma stanąć chata? To pytanie kieruje także do czytelników mojego blogu/facebooka. Gdzie, rozumiem blisko centrum Legnicy,. mogłaby na cztery miesiące - - czerwiec – wrzesień - stanąć taka chata, żeby nie przeszkadzała nikomu w życiu. Wiem, że najfektowniejszym miejscem zdaje się Park Miejski, ale może to być miejsce bardzo trudne logistycznie, trudno byłoby ją tam chronić. Jeśli nie park to gdzie? Chętnie posłucham Waszych sugestii, ale najciekawsze propozycje upublicznię.

Swoją drogą, pomysł Adama ma jeszcze jeden super walor. Jest kompletnie przeciw archaicznemu wystawiennictwu, które niestety przeważa w naszych lokalnych muzeach. Gdzie wciąż hasło „nie dotykać eksponatów” jest na pierwszym miejscu.. W którym smutne panie/smutni panowie biegają za nielicznymi zwiedzającymi z podejrzeniem, że coś ukradną i wyniosą. W którym nie ma życia, nie ma duszy.

piątek, 25 listopada 2011

10 razy dookoła kuli ziemskiej

Kiedy wracałem parę dni temu z Łodzi, ze spotkania z reżyserem „Iwanowa”, jednej z naszych najbliższych premier, Linasem M. Zaikauskasem (napiszę o nim i rożnych kontekstach z nim związanych kiedyś osobno) w naszym służbowym peugeocie combi „stuknęło” 400 tys. km. „To tak jakbyśmy 10 razy okrążyli kulę ziemską”, rzekł prowadzący auto Paweł, a ja uśmiechnąłem się wspominając moje podróże.

Kiedy w 1994 roku zostałem dyrektorem teatru w Legnicy nasz imponujący transportowy tabor składał się z poloneza, poloneza-trucka, nysy i chyba stara (albo już był on sprzedany). Dwa lata później z szefem „Kyczery”, Jurkiem Starzyńskim pojechaliśmy do Monachium na jakieś sympozjum ukraińskie i wtedy Jurek nieśmiało zaproponował, żebyśmy może nie podjeżdżali owym polonezem pod hotel, który „postawili” nam organizatorzy bo będzie siara….Rzeczywiście, zauważyłem, że budziliśmy na ulicach Monachium zadziwienie i te, a także inne przeżycia skłoniły mnie do zakupienia dla teatru, chyba w 1997 r, opla-astry.
Na tamte czasy był to prawie wypas i jak parkowaliśmy pod Starym Ratuszem widziałem zazdrosne twarze kolegów z innych instytucji, był nawet jakiś donosik do wojewody Maraszka, że dyrektor przesadza i kupuje drogie auta…

Parę lat później staliśmy się teatrem miejskim i zaczęły się moje przygody z magistratem, które miały także kontekst transportowy. Jak nastał nam demokratycznie wybrany prezydent Krzakowski zapytałem go o możliwość zakupu nowego auta argumentując, że dużo jeżdżę promując teatr, że opel już wysłużony i daje mi w kość swoimi gabarytami. Tadeusz wtedy zadumał się i odrzekł, że trzeba oszczędzać, że trudna sytuacja więc nie wypada, i co ludzie powiedzą, auto można czasem wynająć, choćby z urzędu miasta etc. Nie był to na pewno przykład znajomości specyfiki podległej miastu instytucji, generalnie więc nie porozumieliśmy się, dlatego postanowiłem już nikogo o nic nie pytać i tak w 2003 roku wzięliśmy w leasing wspomnianego na wstępie peugeota.

To już staruszek, ale te lata wspólnych podróży mocno nas zbliżyły. Pomysły racjonalizatorskie moich pracowników spowodowały, że mam w nim i swoją osobistą lampkę (do czytania i lektury kwitów) oraz gniazdko (do laptopa i telefonu komórkowego). I dlatego choć rozsądek podpowiada, że już czas na zmiany serce na to nie pozwala. Gdy zapytałem Pawła ile jeszcze nim pojeździmy dopowiedział: „Jakieś 100 tys. kilometrów jak będziemy o niego dbali”. 13 razy dookoła ziemi? To pięknie brzmi.

czwartek, 17 listopada 2011

Pieniądz jest bezwonny

Tak piszą w mądrych książkach. Ponoć pieniądze wymyślili Fenicjanie. Ci wynalazcy mieli łatwo, wymyślili raz i już tak zostało. Żadna sztuka. Jako szef instytucji, która nie może bez nich istnieć muszę ciągle je… wynajdować! Ostatnio odczuwam wyraźnie, że jest z tym coraz trudniej. Problem w tym, że nie wiem dlaczego, bo pieniądze są. Dla innych.

Sprawa jest poważna. Na ostatniej sesji dolnośląskiego sejmiku radni uchwalili dodatkową dotację w wysokości 525 tysięcy złotych dla 13 dolnośląskich instytucji kultury na ostatni kwartał tego roku. Niby niewiele, ale jednak. Wymieniona kwota to bowiem coś w rodzaju zaliczki pod przyszłoroczne płace, czyli tak naprawdę mowa już o 2,1 mln zł. Co więcej, właśnie taką kwotę zapisano do wieloletniej (2012 – 2025) prognozy finansowej województwa, a zatem oznacza to blisko 30 milionów złotych, które trafią – albo nie trafią – w tych latach do kieszeni najgorzej zarabiających pracowników dolnośląskiej kultury.

I właśnie na tej sesji okazało się, że trzy marszałkowskie instytucje kultury nie dostaną ani grosza z tej puli. Mój teatr znalazł się na tej krótkiej liście pominiętych. I naprawdę nie wiem dlaczego. Najniższa pensja w mojej firmie wynosi 1550 zł. Mimo bezrobocia, które ponoć w Legnicy ponownie wzrosło, z trudem udaje nam się znajdywać nowych pracowników do teatru. Tak „atrakcyjne” są warunki płacowe, które możemy im zaproponować. Wiem też, że większość mojej drużyny pracuje tylko dlatego, że lubi pracę. Nawet jeśli nie mogę im tego zrekompensować zarobkami.

Dlaczego tak się stało? Odpowiedzi, które dostaję od marszałkowskich urzędników są zaskakujące. Usłyszałem, że… za dużo zarabiamy, a inni mają gorzej! Trudno zweryfikować obliczenia, które stoją u źródeł takiego stanowiska. Być może u źródeł takich statystyk jest to, że nasze obliczenia są rzetelne. Kilka lat temu zrezygnowaliśmy bowiem z regulaminowych comiesięcznych premii włączając przeznaczone na to pieniądze w wynagrodzenia. Być może jesteśmy jedyni, którzy to zrobili, a inni nie wykazali tak wypłacanych pieniędzy jako trwałych składników płacy. Być może, jako mały teatr z kilkunastoosobowym zespołem aktorskim, za dużo… pracujemy! U mnie aktorzy nie siedzą bezczynnie na gołych i niskich pensjach, jak ma to miejsce gdzie indziej. A taka sytuacja statystycznie może istotnie wpływać na obliczenie średniej wynagrodzenia. Taka interpretacja byłaby najgorsza z możliwych. Oznaczałaby w istocie powrót do peerelowskiej zasady „czy się stoi, czy się leży”.

Media podpowiadają mi inną wersję wydarzeń. Że za wszystkim stoi polityka. Wiem, że nie jestem ulubieńcem SLD-owskiego prezydenta Legnicy, naszego drugiego współorganizatora. Wiem też, że decyzyjny w tej sprawie dolnośląski wicemarszałek należy do tej samej co prezydent politycznej opcji. Podpowiadacze mówią, że to forma nacisku na mnie osobiście, bym zrezygnował z prowadzenia legnickiego teatru! Że jest tak, jak kiedyś pisał w Wyborczej Mariusz Urbanek, że źródłem problemów naszego teatru jest słynne „bo ja cię, k… a nie lubię”. Wiem też, że szef legnickich struktur SLD głośno fetował tę krzywdzącą nas decyzję. Na tyle głośno, że dowiedziałem się o tym… Jednak jest też prawdą, że wyjaśnienie tej krzywdzącej nas decyzji i interwencję publicznie obiecał sejmikowy radny z tej samej formacji. Tej samej, ale – i to nie tylko pokoleniowo – zupełnie innej (z tego też powodu równie nie lubiany w legnickim ratuszu, który robi co może, by zaszkodzić temu młodemu politykowi).

Mam jednak żal także do prezydenta, że jako drugi z naszych organizatorów nie upomniał się u marszałka o pieniądze dla teatru. Chociaż tyle. Przecież to dzięki mojemu uporowi ( i – o paradoksie – przyjaznemu nam wicemarszałkowi z PiS) cztery lata temu staliśmy się instytucją finansowaną głównie przez marszałka. Budżet Legnicy oszczędza od tego momentu na nas 1,5 mln zł rocznie. O zwiększeniu teatralnej dotacji z ratusza (dzisiaj to jest 1,5 mln zł rocznie) nie słychać - mimo odczuwalnego przez wszystkich wzrostu kosztów życia, a dla nas funkcjonowania. A przecież, jak pisał przed laty nieoceniony Stanisław Jerzy Lec, „Pieniądz jest bezwonny, ale się ulatnia”. Pozostaje mi wierzyć, że w tym przypadku nie ma też barwy. Politycznej.


Tak podzielono dotację na IV kwartał 2011 (po pomnożeniu przez cztery, to także przyrost dotacji na rok 2012 i następne lata):
• Teatr Polski we Wrocławiu - 54 414 zł;
• Wrocławski Teatr Pantomimy – 45 968 zł;
• Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu – 10 465 zł;
• Opera Wrocławska we Wrocławiu – 58 265 zł;
• Filharmonia Dolnośląska w Jeleniej Górze – 18 713 zł;
• Filharmonia Sudecka w Wałbrzychu – 69 078 zł;
• Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – 727 zł;
• Dolnośląska Biblioteka Publiczna we Wrocławiu – 92 112 zł;
• Muzeum Narodowe we Wrocławiu – 60 318 zł;
• Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze – 29 323 zł;
• Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu – 29 216 zł;
• Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy – 57 494 zł;
• Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu – 2 907

niedziela, 6 listopada 2011

Nie ma Ludwika

Esemes sprzed kilkunastu minut; „Nasz Ludwik Gadzicki, po rozległym zawale serca, zmarł dziś rano w szpitalu. Straciliśmy najwierniejszego przyjaciela Teatru – w żalu Grażyna”. Ludwik. Nasz Ludwik. Nasz Profesor. Chorował ostatnio poważanie, ale zawsze do nas wracał. Dzielnie pokonywał wszystkie przypadki. Wracał do nas. Do legnickiego teatru w którym oglądał chyba z półtora tysiąca spektakli. Ludwik z swym brulionem w którym notował swoje nieśmiertelne „memuary”. Ludwik z programem teatralnym zbierający podpisy twórców, aktorów. Ludwik z „Tygodnikiem Powszechnym”, którego wielkie czasy minęły, ale któremu pozostawał wierny. Bo on był stamtąd, z „Jagiellonki”, z Alma Mater, z Gołębiej, ale był też mocno nasz, legnicki, lubiński, „miedziowy”.

Przez lata uczył polskiego w technikum górniczym w Lubinie. A raczej nie uczył tylko wychowywał przyszłych górników (i nie tylko górników…). Poprzez wizyty na spektaklach teatralnych (zawsze i tylko wieczornych, nigdy w ramach lekcji) namawiał ich do uczestniczenia w kulturze. I potem często wracali do teatru. Już jako dorośli. Miał swoich uczniów wszędzie, na całym świecie. Wychował księży i bramkarzy, marynarzy i sztygarów. Jego benefisy i spotkania rocznicowe w legnickim teatrze przeszły do legendy. W czasie jednego z nich, którego głównym akcentem był spektakl „Sami” Kasi Dworak i Pawła Wolaka, wystąpił na scenie. Kochał scenę i kochał aktorów. Wręczane kwiaty i czekoladki były nieodłącznym atrybutem każdego spektaklu na którym był. I przemowy. Lubił i umiał przemawiać. Pisał piękne wiersze, na wydanie tomiku dogadaliśmy się w październiku….

To się musiało kiedyś stać, ale jak się stało to jest tak cholernie żal. „ On zawsze będzie w nas, jego śmiech na spektaklu i jego staromodne szelki”, napisała w esemesie Gosia Bulanda.
On zawsze będzie ze mną. Nie lubię wielkich słów bo często je nadużywamy. Ale mam absolutną pewność, że Ludwik Gadzicki był Największym na Świecie Przyjacielem Teatru. Teatru w ogóle, ale przede wszystkim naszego, legnickiego. I nie będzie takiego drugiego. Bo są ludzie niezastąpieni. I Ludwik w tej przyjaźni był niezastąpiony. Nie ma Ludwika. Jest żal, cholerny żal.

sobota, 5 listopada 2011

Legnica i Wspólna Europa

Według obowiązującego poglądu Polska (a wraz z nią Legnica) weszła do Unii Europejskiej w maju 2004 roku i od tej pory należy do Wspólnej Europy. Znaczy to między innymi tyle, że zachowując swoją narodową tożsamość my, Polacy, otwieramy się na sąsiadów, ich historie i kultury. Przemierzamy kontynent bez metaforycznych i realnych granic, by wymieniać doświadczenia i czerpać od innych narodów, dając w zamian to, co u nas najlepsze. Od tej pory możemy poznawać, otwierać się na inność, konfrontować, uczyć tolerancji...Od 7 lat...

A teraz spójrzmy na Legnicę. W dalekiej przeszłości miasto poddane polskim, niemieckim i czeskim wpływom. Współcześnie do 1945 roku w granicach Niemiec. Od tego momentu polskie, ale aż do 1994 roku z rosyjskim wpływem, który niejeden nazwie okupacją. Z zawsze prężnie działającą gminą żydowską. Z Ukraińcami, którzy do tej pory utrzymują tu jedną z najbardziej zżytych wspólnot w kraju. Z Łemkami, którzy przyjechali tu pod przymusem, ale teraz często nie chcą już wyjeżdżać. Z Grekami, Romami, Niemcami. Od zawsze bez granic - nie licząc może murów radzieckich koszar. Na jednej ulicy, na której gospodynie wymieniały się przepisami swoich narodowych potraw. Na jednym podwórku, na którym dzieci uczyły się nawzajem swoich narodowych piosenek i zabaw. Z mnogością wyznań, świąt, stylów życia, sztuk, mód i poglądów. Wszystko od lat przenikające się naturalnie, bez wcześniej ustalonego planu i zewnętrznej kontroli. Tak, proszę Państwa, my nie od 7 lat, ale od co najmniej kilkudziesięcioleci mamy w Legnicy Wspólną Europę!

I dlatego właśnie z chęcią i entuzjazmem przyjmujemy w naszym Teatrze każde działanie, które nastawione jest na otwartość i wymianę doświadczeń. Nie z powodu tej młodej, kilkuletniej oficjalnej Wspólnej Europy, ale tej naszej legnickiej, która jest w mieście od zawsze i dlatego mocno tkwi we wszystkich naszych artystycznych projektach.

Niech więc Międzynarodowy Festiwal PLOTS, który dziś rusza w naszym teatrze będzie kolejnym takim właśnie doświadczeniem nie tylko artystycznego, ale i międzykulturowego spotkania.

czwartek, 3 listopada 2011

„Bombowa” sprawa

Kolega zapytał mnie wczoraj dlaczego na blogu nie komentuję najgłośniejszej ostatnio sprawy teatralnej czyli protestu chóru górniczego ZG „Lubin” wobec treści zawartych w spektaklu „Orkiestra”. Jak już pewnie cała Polska wie jeden z bohaterów, Zenek, prosty chłopak z podrzeszowskiej wsi dialoguje z kolegą:

HELMUT
Głos to ty, chopie, masz. Ty w chórze mógłbyś nawet...
ZENEK nie wie, jak na ten nieoczekiwany komplement zareagować: ucieszyć się z niego czy może – przywalić.

ZENEK
Początkowo nie wiedziałem, co o tym myśleć: zaśpiewać przy wódeczności i owszem, czemu nie. Ale w chórze? Pedalstwo przecież jawne. Przez ciekawość poszedłem. I zostałem. A potem – orkiestra. Jakoś... wciągnęła mnie ta muzyka... Bo wcześniej to ja co: robiłem, piłem i miasto zwiedzałem...

Z tego jednego zdania panowie chórzyści wysnuli pogląd, że – zdaniem autorów sztuki - chórzyści to homoseksualiści. Większej bzdury w życiu nie słyszałem i dlatego nic o tym nie pisałem dotąd na blogu świadom tego, że rozpisali się moi światli koledzy, a profesor Stanisław Bereś udzielił w tej sprawie wywiadu „Gazecie Wrocławskiej” . List chóru i moją na niego odpowiedź pomieściłem tylko w dziale „do poczytania”, na górze.

Czuję się jednak wezwany do tablicy więc odpowiem po prostu. Poglądy i zachowania bohaterów opowieści artystycznej nie są tożsame z poglądami i zachowaniami autorów. Jeżeli w kryminale zabije strażak, członek Ochotniczej Straży Pożarnej, nie znaczy to, że autor uważa wszystkich strażaków za morderców. Jeżeli pani do polskiego będzie miała romans z nastoletnim maturzystą nie znaczy to, że autor uważa panie od polskiego za kobiety łatwo poddające się miłosnym impulsom. Te prawdy oczywiste nie są jednakże wcale takie oczywiste. Sztuka wciąż zdaje nam, się dokumentacyjna i na facebooku jeden z komentatorów pisze: „Jeżeli bohaterem "dzieła" jest konkretna osoba lub zespół ludzi, realnie istniejąca (istniejący), to jak się dziwić, że czują się urażeni. To ich ludzkie prawo. Ja się dziwię, że ktoś się dziwi, że "oni" są urażeni. To bardzo ludzka reakcja. Czy uzasadniona...? Pewnie nie! Ale muszę przyznać, że pierwszy raz słyszę, by uważać chór za "pedalstwo". Autor przekombinował” Otóż właśnie nie. Nasz spektakl nie opowiada o żadnej konkretnej orkiestrze bo przecież żaden z naszych fikcyjnych bohaterów nigdy nie żył naprawdę, i o żadnym konkretnym chórze, bo to co opowiadamy jest fikcją literacką i tego uczą przecież w szkole podstawowej!

Nie chcę nikogo obrażać, naprawdę, ten spektakl powstał z miłości do sprawy tak jak wszystkie nasze lokalne opowieści, ale przecież nie sposób zgodzić się na takie niesprawiedliwe i manipulacyjne komentowanie naszej opowieści, za którymi stoi (lub kryje się?) Drugi (Pierwszym wiadomo kto jest…) Wielki Budowniczy LGOM poseł-przewodniczący Ryszard Zbrzyzny, który z właściwą sobie wirtuozerią słonia rozgrywa ten „protest”, który miał mi zaszkodzić w wyborach parlamentarnych. Wybory przegrałem, ale protest w tym nie zaszkodził, bo pojawił się po wyborach… List chórzystów datowany na 1 października trafił do sekretariatu teatru 13 października….Czyli 13 dni szedł sobie z Lubina do Legnicy…Poseł nie zdążył?, poczta nie zadziałała? Różne mogą być tego powody, ale najpewniej było tak jak zwykle: wszyscy chcieli dobrze, a wyszło tak jak zawsze.

I na tym zakończę swoje refleksje w tej „bombowej” sprawie. A „Orkiestrę” będziemy dalej grać z powodzeniem, może poprzez telewizję dowie się o niej cała Polska, a mieszkańcy Zagłębia Miedziowego poczują się dumni z tego, co udało się stworzyć przez te 50 lat. Bo jak pokazali w telewizji to musi być dobre, prawda?

czwartek, 27 października 2011

Niech żyją Bałkany!!!

Wspólna Europa rozpada się, kryzys w Grecji skłócił nawet największych dotąd przyjaciół, Francję i Niemcy (taka przyjaźń to paradoks historii…), a my w Colchester, w Anglii, uparcie pracujemy nad w końcu unijnym projektem o tajemniczej nazwie PLOTS co znaczy…różne rzeczy, ale generalnie chodzi o to, żeby się łączyć. Już nie mogę słuchać tej unijnej nowomowy o łączeniu się – za wszelką cenę? – o byciu razem w jednej wielkiej Europie. Mam wrażenie, że to zaklinanie duchów. Przecież jesteśmy różni i w tej różności jest siła i jak pokazujemy tę różność to jest fantastycznie, jak stajemy się równi jest nudno i stereotypowo jak niestety w większości europejskich projektów. Mówiąc w Colchester o tej różnorodności jestem w mniejszości. Mam takie poczucie, że moi koleżanki i koledzy kochają unifikację.

Dlatego ponad Wspólną Europę przedkładam zakręconego Macedończyka. \
Dejana Projkovskiego ze Skopje poznałem dwa lata temu . Jest reżyserem teatralnym, od niedawna szefem artystycznym Narodowego Teatru w Skopje, a jednocześnie prezydentem (prezesem) Inteactu, sieci teatrów i festiwali, którą założyliśmy w 2009 r. w stolicy Macedonii. Dejan studiował reżyserię w Sofii, mówi kilkoma językami, najsłabiej po angielsku, ale to nie przeszkadza mu się dogadywać ze wszystkimi i we wszystkich sprawach. Jak się zakręci mówi też po polsku (kilka słów) i wczoraj kiedy piliśmy „na zdrowie” uścisnęliśmy sobie dłonie na znak przymierza w sprawie podróży ze spektaklem „Łemko” po Bałkanach.

To moje marzenie od lat i teraz wierzę, że się spełni. Ruszymy w czerwcu do Rumunii, Bułgarii, Macedonii, może do Albanii opowiadając naszą historię o Łemkach, ale przecież nie tylko o Łemkach, ale o obcych, innych. Wszystkie te bałkańskie kraje mają takie swoje historie. A w listopadzie jak da Bóg pojedziemy na festiwal teatralny do Tirany. Jego dyrektor, Adonis Filipi powiedział, że zaprasza nas dlatego, bo mówiąc o naszym legnickim teatrze poruszyłem jego serce. Nieźle. Niech żyją więc Bałkany!

piątek, 21 października 2011

Kibice i (moje) głupie pytania

Każdy dobry uczynek zostanie przykładnie ukarany. To właśnie zdanie przyszło mi na myśl, gdy usłyszałem pierwsze powyborcze reakcje polityków PiS. I nie chodzi mi o kwestie zasadnicze, żadną tam wielką politykę, ani rację stanu. Myślę wyłącznie o tym, jak szczerze i do bólu pisowcy przyznali się do manipulacji kibicami piłki nożnej, na koniec zostawiając ich z ręką w nocniku, albo z kacem gigantem. Do wyboru. Najwięcej radości z akcji „9 października wrzuć Platformę do śmietnika” (albo „Tusku matole, twój rząd obalą kibole”) powinni mieć kibice Zagłębia Lubin. Jasne, że nie wszyscy. Z pewnością jednak ci, którzy blokowali naszego „tuskobusa” w swoim mieście antyrządowymi (to dozwolone, żeby nie było wątpliwości) wyzwiskami, agresją i jajami. Osiągnęli wyjątkowy sukces. Już dzień po wyborach nowo wybrany poseł PiS Jan Tomaszewski podziękował im za tę „spontaniczną” akcję. Pan Janek, jak to on, zrobił to w wielce oryginalny sposób. Ni mniej, ni więcej, w publicznej telewizji obwieścił, że… Zagłębie Lubin nigdy nie powinno grać w polskie lidze, przywołując zaprzeszłe (choć niestety prawdziwe) grzechy tej drużyny. 1: 0 dla PiS.

Nie trzeba było długo czekać, a wynik tej konfrontacji (na 2:0 dla PiS) podwyższył główny napastnik i kapitan pisowskiej kamandy. Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” z bólem w sercu, ale jednak przyznał, że jedną z głównych przyczyn wyborczej porażki jego ugrupowania było poparcie, jakie jego formacja udzieliła stadionowym zadymiarzom i bandytom. Nie wierzyłem w to, co czytałem. Tak nie traktuje się przecież najbardziej zaangażowanej drużyny, która wyszła nie tylko na plac tej gry, ale nawet na ulice. Tak się nie robi, panie prezesie! Przecież po takiej ocenie twoi najwierniejsi zawodnicy w tej politycznej grze wyszli na na zmanipulowanych naiwniaków.

To wszystko co powyżej nie jest przeciwko kibicom. Jeśli już, to przeciw zaślepieniu ich przywódców, a jeszcze bardziej przeciw politycznym macherom, którzy z cienia sterowali ich antyplatformerskiej akcji. Tak czy owak, kibice powinni pamiętać o starym polskim przysłowiu – „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”. Albo inaczej i prościej. „Chcącemu nie dzieje się krzywda”. To rzymska zasada prawna, która w języku sportowym także da się wytłumaczyć. Jeśli dobrowolnie wychodzisz na ring, nie protestuj, gdy cię znokautują. Nawet jeśli stanie się to wbrew przepisom, gdy sam pozwoliłeś sobie na walkę bez zasad.

Dość jednak tego mądrzenia się. Chciałbym wziąć w obronę tę lepszą część kibicowskiej społeczności. Nawet jeśli składa się z takich samych naiwniaków, co to jeszcze kilkanaście dni temu spuszczali mnie i platformianą drużynę do politycznego kanału. Chcę bowiem głośno zaprotestować przeciwko głupkowatemu terroryzowaniu tej społeczności. Jestem świeżo po lekturze gazetowego doniesienia o policyjnej akcji na legnickim stadionie, której ofiarą padli kibice zbierający datki na pokrycie kosztów oprawy meczów. Argument, że kibice prowadzili publiczną zbiórkę bez urzędniczej zgody, a zatem dopuścili się karalnego wykroczenia, jest kosmiczny. I to nie dla takiej, czy innej zebranej kwoty, ani z powodu tej czy innej interpretacji przepisów. Powody są zasadnicze i dotyczą kwestii fundamentalnej - kto dla kogo? My dla państwa, czy ono dla nas?

To państwo już wlazło nam do łóżek, decyduje co jest moralne, a co nie, takim samym przepisem, nakazanym wiarą, decyduje jakie wartości upowszechniać ma publiczna telewizja, a nawet uznało, że posiadacz prawa jazdy na autobus nie ma prawa… prowadzić własnego samochodu! Od wczoraj wiem nawet, że nie wolno mi zagrać z kumplami w pokera, oczko, monopoly, chińczyka… ani w żadną inna grę, której wynik jest pochodną losu (karty, która podejdzie, albo nie, liczby oczek wyrzuconych kością itp.). Oczywiście, wolno mi to robić, ale tylko w strefie urzędowej władzy czyli w licencjonowanym kasynie. W każdym innym przypadku - zdaniem urzędasów - naruszę ustawę hazardową! Nawet jeśli stawką gry będzie symboliczne piwo, albo funt kłaków. Mogę bez końca mnożyć przykłady, gdy moje słabe państwo, które nie radzi sobie z tak wieloma sprawami, demonstruje swoją siłę i pryncypialność w odbieraniu mi elementarnej wolności, która nie zagraża ani jemu, ani nikomu.

Pytam zatem, czy kibice zbierający drobne datki, by mecz oglądało się w lepszej atmosferze, to społecznicy, czy przestępcy? Czy imprezowa i spontaniczna zrzutka na biedne dzieci to zbrodnia przeciw mojemu państwu i jego fiskusowi? Czy sąsiad, który pomaluje mi mieszkanie to już szara strefa, czy jeszcze przyjaciel? Czy parę stówek pożyczonych koledze, bo nie ma do pierwszego, bez umowy i zgłoszenia do urzędu skarbowego, to powód do interwencji służb skarbowych? Pytam, bo chciałby wiedzieć czy to moje państwo ma mnie represjonować, czy – z moich podatków – zapewnić mi maksimum możliwych praw i wolności. Głupio pytam?

Pewnie głupio pytam w kraju, w którym objętych dyscypliną służbową i hierarchiczną podległością policjantom zezwala się być radnymi, czyli uczestniczyć w politycznej grze o władzę. Nie teoretyzuję. Znam skład rady miejskiej w Legnicy. Wybory są jednak wolne. Do pomyślenia jest zatem sytuacja, że wszyscy radni będą policjantami. Tylko… Czym wówczas tak bardzo demokratyczne stanowione państwo będzie się różniło od policyjnego?

sobota, 15 października 2011

Zwycięstwa usypiają, teraz loty!!!

Przegrałem wybory do Senatu. To nie jest koniec świata acz strasznie żal. Tak często mówiłem, że wybory w jednomandatowych okręgach to wyścig, że można wygrać albo przegrać o jeden glos, że aż…wykrakałem. Przegrałem o 301 głosów zdobywając ich prawie 45 tysięcy! Wygrałem zdecydowanie w Legnicy i powiecie legnickiem, zwyciężyłem w Głogowie, przegrałem w powiatach lubińskim i polkowickim. A raczej przegrała tam Platforma Obywatelska. Kłamstwo o groźbie prywatyzacji KGHM powtarzane wielokrotnie stało się prawdą. Mieszkańcy Polkowic i Lubina zagłosowali na PIS w proteście przeciwko PO. Nie sądzę, żeby tam ktokolwiek rozważał indywidualne zasługi moje czy Doroty Czudowskiej z PIS. Nie, nasz okręg, Legnicko-Głogowski Okręg Miedziowy, podzielił się na dwie części – platformerską i pisowską. Tak jak Polska podzieliła się wzdłuż Wisły na dwie Polski. Bardzo trudno będzie je skleić.


Mamy Polskę dworską, zbudowaną wokół lokalnych samorządów rządzonych przez książęta - prezydentów, których władzy nikt nie kontroluje. Mamy Polskę równych i równiejszych wobec sądów i wymiaru sprawiedliwości. Mamy Polską gdzie o tym o czym mają napisać lokalne media decyduje ratusz. Mamy Polskę, w której ciągle budżet na kulturę jest grubo niżej 1 procenta. Demokracja i sprawiedliwość. Wolność i kultura. To wyzwania naszej polskiej współczesności. Będę o nie walczył.

Nie będę lokalnym senatorem. Ale pozostanę dalej chory na lokalność. Zakładam Fundację Jacka Głomba „Naprawiacze Świata”. Będę lobował na rzecz projektów lokalnych społeczności, będę pomagał w ich organizacji, kreował je. „Drogi, zwycięstwa usypiają, teraz loty!”, napisał mi po ogłoszeniu wyników wyborów w esemesie mój przyjaciel, wybitny aktor i kreator sztuki, Jan Peszek. Janek był moim mistrzem w PWST w Krakowie, muszę go posłuchać…Będę więc latał na ile mi starczy sił i energii. I wparcia moich wyborców, 45 tysięcy ludzi, którzy mi zawierzyli i zaufali. To ogromny kapitał społeczny. Nie mogę go zmarnować.

Na zdjęciach z imprezy dziękczynnej (można je zobaczyć na www.lca.pl ) , którą zorganizowała w czwartek Dorota Czudowska zobaczyłem moją konkurentką w otoczeniu swojego sztabu, z którego poważną część stanowili księża katoliccy. Zdumiewające. Mimo tego wszystkiego co się dzieje, mimo upadku autorytetu instytucji Kościoła, ciągle są księża, którzy politykują. Pouczają wiernych z ambony na kogo maja głosować. Pomagają w kampaniach wyborczych. Tak jak to robili od średniowiecza…To taka jeszcze jedna Polska. Polska kościelna. Mamy wiec Polskę obywatelską i Polskę kościelną. Ja jestem mieszkańcem tej pierwszej.

wtorek, 11 października 2011

Powstanie Fundacja Jacka Głomba „Naprawiacze Świata”

- Polityka jest brutalna. Mimo zdobycia blisko 45 tysięcy głosów przegrałem o… 301 głosów wyścig o mandat do Senatu. Zdecydowałem, że nie mogę jednak zmarnować tego kapitału społecznego zaufania. Zamierzam powołać fundację, która będzie przestrzenią dla mojej aktywności społecznikowskiej – poinformował we wtorek 11 października Jacek Głomb.

- W samej tylko Legnicy głosowało na mnie ponad 15 tysięcy osób, czyli prawie 40 procent wszystkich głosujących. Sprawiło mi to wielką satysfakcję, mimo oczywistej goryczy z wyborczej porażki. Nie zamierzam jednak się poddawać. Tym bardziej, że podczas dwóch miesięcy kampanii wyborczej spotkałem wielu wspaniałych ludzi i poznałem świat, w którym tak wiele spraw jest nie załatwionych. Swoją aktywnością społeczną nie chcę jednak instytucjonalnie obciążać teatru, bo jego głównym zadaniem jest sztuka, a nie polityka. Dlatego zdecydowałem się stworzyć fundację, którą wyposażę w niezbędne narzędzia prawne, organizacyjne i finansowe, by dzięki niej kontynuować działalność społeczną – wyjaśniał szef legnickiej sceny.

Pierwsze pomysły programowe już są. We współpracy z Towarzystwem Miłośników Ziemi Lubińskiej Jacek Głomb zamierza stworzyć w Lubinie ośrodek dla miejscowych organizacji pozarządowych, dla lokalnych twórców i animatorów kultury, dla artystów. Wybrany obiekt jest niebanalny. To historycznie pierwszy w Lubinie, nieczynny już, kopalniany szyb Bolesław, który dziś spełnia funkcje muzealne.

- W tym fantastycznym miejscu pojawimy się już w grudniu tego roku. Już w Barbórkę i w kolejnych dniach wrócimy do Lubina z naszą miedziową balladą teatralną czyli z „Orkiestrą” – zapowiada Głomb, reżyser tego spektaklu.

Drugim projektem dla Fundacji Jacka Głomba „Naprawiacze Świata” jest zorganizowanie ogólnopolskiego Forum Wolnych Mediów Lokalnych.

- Sytuacja lokalnych mediów jest zła, albo co najmniej bardzo trudna. Styk z lokalnymi samorządami powoduje, że ich uzależnienie od lokalnej władzy uniemożliwia im rzetelne wypełnianie społecznej misji, a dziennikarzom właściwe wykonywanie zawodu. Sytuacja jakiej osobiście doświadczyłem podczas wyborów wskazuje, że szczególnie zła jest w Lubinie. Ale problem jest dużo szerszy i poważniejszy. Chodzi o zdiagnozowanie skali problemu i wyznaczenie ścieżek naprawy sytuacji – objaśnia Jacek Głomb.

Swoje plany dyrektor legnickiego teatru wyjawił na wtorkowej (11 października) konferencji prasowej w Legnicy, podczas której podsumował swój udział i doświadczenia wyniesione z wyborczej batalii o senatorski mandat.

(żuraw) legnicki akt teatralny, 11 października 2011 r.

niedziela, 9 października 2011

Inny świat

Wczoraj na koncercie Renaty Przemyk w naszym teatrze poczułem się jak w innym świecie. Tak zwana twórczość artystyczna staje się coraz częściej „wykonem”. Artysta (ści) krąży po naszym kraju i wykonuje dzieło nie wiedząc często czy jest w Lubinie czy Lublinie (znana anegdota jak to Agata Młynarska otwierała przed laty Festiwal Piosenki Francuskiej w Lubinie witając wszystkich w pięknym mieście Lublinie….). Przemyk jest inna, ona jest z publicznością, ona gada z widzami i cały ten program („Akustic Trio”) mam w sobie taki potężny ładunek inności, odmienności, że człek się pyta skąd tacy ludzie biorą się jeszcze na świecie?


Absolutna naturalność i absolutny profesjonalizm. Kiedy artystka zdejmuje kozaki (ten program to opowieść o byciu w drodze, gdzie poważną rolę odgrywają wciąż zmieniane… buty) słychać dźwięk rozpinanego suwaka. Gdzie jeszcze ktoś dba o takie „drobiazgi”?
Siedziałem zauroczony bo sam „robię w sztuce” i wiem jak cała ta nasza artystyczna rzeczywistość spsiała. Patrzyłem na panią Renatę i jej muzyków jak na kosmitów. A jednocześnie byłem szczęśliwy, że jeszcze jest taki świat, w którym słowo znaczy to co znaczy, a wrażliwość jest odmieniana na wszystkie przypadki.

Takie chwile przywracają nam wiarę w świat, odganiają złe myśli. I mam taka absolutna pewność, że wszyscy na sali, na tę chwilę, tak myśleli. Że zapach bzu ważniejszy był od stanu szwajcarskiego franka, że promień słońca rozświetlał nasz wspólny świat mocniej niż ekran komputera. Że to marzenia? A czym byłby świat bez marzeń? Właściwie tylko dla marzeń warto żyć. I dla zapachu bzu i promienia słońca. I piszę to z pełną świadomością dziś, 9 października 2011 roku. Kochajmy wszyscy marzenia.

piątek, 7 października 2011

Fałszywe nuty i tony

Pomroczność jasna. Mam wrażenie, że ta oryginalna jednostka chorobowa dopadła miedziowego posła lewicy. Pan poseł biega bowiem po Lubinie i straszy zjawami, duchami i innymi przewidzeniami. Zamiast jednak do lekarza parlamentarzysta pobiegł do zaprzyjaźnionej redakcji z lubińskiego Ministerstwa Prawdy (o tym, cóż to za potwór, już pisałem). Pomoc była natychmiastowa, mimo że zamiast lekarki była dziennikarka, a zamiast recepty wypisano posłowi artykulik. Na zamówienie, bo przecież postać to nietuzinkowa.

Pan poseł poskarżył się na moją „Orkiestrę”. Że spać mu nie daje, bo gra za głośno i fałszuje. Co prawda, parlamentarzysta nie widział, ani osobiście nie słyszał, ale przecież wie lepiej. Właśnie wtedy powołał się na zjawy, które ponoć nawiedzają jego parlamentarne biuro i zbulwersowane protestują przeciwko naszej miedziowej balladzie, która – rzekomo – opisała górników jako alkoholików, ludzi z marginesu społecznego, a co gorsze za bohaterów spektaklu wzięła sobie grających pe…, przepraszam, gejów. Poseł obiecał nawet, że pójdzie i obejrzy to plugastwo, ale szybko wyjdzie, bo nie zdzierży.

Rezolutna dziennikarka widząc przed sobą człowieka potrzebującego pomocy nie zadała ani jednego zbędnego pytania. Po co posła denerwować? No i jak tu pytać o twarz, albo personalia duchów? Poseł widział, a nawet z nimi rozmawiał, to znaczy, że jest medium i wie z czym przychodzi po pomoc. Zresztą, głupio pytać, skoro wywiadowczyni także przedstawienia nie widziała, recenzji nie czytała, a przecież przyznać się do tego nie mogła. Cóż pomyślałby o niej jej szanowny rozmówca? Ba. Cóż pomyśleliby czytelnicy? Że niby nie wie o czym pisze? To niedopuszczalne.

Zaciekawiła mnie ta sytuacja, bo w opisie pana posła widzę wszystko, tylko nie spektakl, który zrobiliśmy zszywając całość z ludzkich wspomnień i anegdot, które z Krzyśkiem Kopką (scenarzysta) zbieraliśmy przez kilka miesięcy rozmawiając z górnikami, mieszkańcami Lubina, wertując kroniki i inne dokumentalne zapiski. No i jeszcze ten zarzut, że z członków (przepraszam) górniczej orkiestry zrobiliśmy pe…, przepraszam raz jeszcze, gejów. Chyba jednak to nie ja reżyserowałem sztukę opisaną przez miedziowego posła. Na pewno nie ja. Bo spektakl, który zrobiliśmy spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem. Pierwsze recenzje też są dobre.

Poprosiłem jednak Grześka Żurawińskiego, by zamiast rozmów ze zjawami z opowieści parlamentarzysty, pogadał z postacią z krwi i kości. Najlepiej z górnikiem. Ten nie namyślał się długo i zrobił to, co dawno powinna uczynić lubińska dziennikarka. Zadzwonił do emerytowanego górnika, ale przede wszystkim prezesa górniczej orkiestry z lubińskiej kopalni. Jan Marian Bączek był zaskoczony zarzutami wobec spektaklu: „Mnie osobiście ten spektakl bardzo się podobał. Chwilami był śmieszny, innym razem smutny. Jak w życiu. Uważam, że w tych trudnych warunkach, bo przecież aktorzy grali nie na prawdziwej scenie, ale u nas w cechowni, to pan Jacek Głomb zrobił kawał naprawdę dobrej roboty. Jasne, że wśród kolegów z orkiestry opinie były różne. Jednym przedstawienie podobało się bardziej, innym mniej. To chyba normalne, tym bardziej, że niektórzy pierwszy raz byli w teatrze, do tego tak nietypowym. Byli tacy, którym przeszkadzały przekleństwa na scenie, ale... Tam na dole naprawdę mówi się mocnym językiem. Kopalnia to nie salon. Każdy ma prawo do ocen, ale zachęcam wszystkich, by najpierw obejrzeli to przedstawienie…”.

Lubińska germanistka i mieszkanka Ścinawy, gdzie także grała nasza „Orkiestra”, pani Małgorzata Łomnicka-Rogal sprawę skomentowała sms-em, który wysłała po przedstawieniu: „Bardzo gorąco dziękujemy! W imieniu własnym i całej zaproszonej reszty. Ścinawa w zachwycie”.
Sytuacja jest zatem kuriozalna, jak w dowcipie, który powstał za komuny. W czasach, w których pan poseł nie był jeszcze panem posłem, ale które zapewne doskonale pamięta. Warszawski taksówkarz skarży się pasażerowi: „Panie! Wyglądasz pan na inteligenta, to wyjaśnij mnie pan, jak to jest? W gazetach ciągle piszą, że cały naród popiera partię. A ja bujam się po tej naszej stolicy od 30 lat i jeszcze ani razu nie wiozłem takiego, co popiera. O co tutaj chodzi?”.

No właśnie, o co chodzi? Jedyne wytłumaczenie jest proste i czytelne. Wszedłeś Głombie na polityczny ring bokserski to się chłopie nie dziw, że walą cię po głowie. A jak nie dają rady, to i uderzą poniżej pasa. W tej walce fair play to przeżytek i naiwność. Wszystkie chwyty, choćby najbrudniejsze, są dozwolone, a sędziowie bywają stronniczy. Doświadczony pan poseł sztukę tę posiadł w stopniu doskonałym, a ty jesteś nowicjuszem. No to obrywasz.
Jacek Głomb

Poniższe fragmenty recenzji dedykuję bohaterom tej opowieści: panu posłowi i dziennikarce portalu lubin.pl:

„Legnickiego skarbu trzeba strzec” – zaczyna recenzentka najważniejszego teatralnego portalu w Polsce Ewa Uniejewska. I dodaje: „Prywatne losy ludzi, którzy zakochują się, kłócą, pobierają, zdradzają, kradną, będą warunkowane historią i narzucanymi ideologiami. Poprzez pryzmat małej, specyficznej zbiorowości, Jacek Głomb opowiada o historii kraju. Czyni to z dużym wyczuciem, bez popadania w encyklopedyczność, lecz z troską o ludzką prawdę. Aktorzy legnickiego teatru tworzą wyśmienitą orkiestrę. Nie ma osoby, która zagrałaby źle; każda z nich zachwyca umiejętnościami warsztatowymi. Ich grze towarzyszy dystans i dobre wyczucie ironii, inteligentne myślenie o tekście i sytuacji scenicznej. Pokaz Teatru Modrzejewskiej mógłby stać się nauką dla artystów stołecznych, którym legniccy twórcy w niczym nie ustępują”.

„"Orkiestra" to spektakl na zamówienie. Powstał z okazji 50-lecia miedziowego kombinatu. Ten prezent jest jednak wart więcej niż kolejna nagroda z zysku dla pracowników KGHM. Zagłębie doczekało się własnej sagi”. O koncertowo zagranej balladzie o miedziowych górnikach pisze Magda Piekarska z Gazety Wyborczej i dodaje: „Przestrzeń Zagłębia Miedziowego, która każdemu przybyszowi wyda się zaprzeczeniem magii, została przez autorów zaczarowana i obdarowana własną mitologią. To, co dotąd było rozproszone w tysiącach ulotnych, bo zależnych od ludzkiej pamięci anegdot i wspomnień, na scenie nabiera kształtu. Temu czarowi ulega też widz - i choć pęka ze śmiechu, kiedy bohaterowie, spacerując po Lubinie, wzdychają: "Jak tu pięknie", to po zakończeniu spektaklu będzie skłonny dostrzec w mieście ślady tej niełatwej urody”.

„Dla mnie ten spektakl zdominowała wspaniała Ewa Galusińska (Francuzka)” - napisał Krzysztof Kucharski z dziennika Polska Gazeta Wrocławska. „Aktorka zbudowała postać z wielką precyzją od najmniejszego ruchu, po wyrazistą mimikę, tembr głosu i najdrobniejszy gesty. Jest rewelacyjna i nieodparcie komiczna. Dla samej Ewy warto ten spektakl oglądać, cała drużyna na najwyższych obrotach, bo to świetny zespół, jeden z najlepszych w Polsce”.

czwartek, 6 października 2011

Do własnej bramki

Jest coś okrutnego w zawiedzionej miłości. Prawie dokładnie przed rokiem zdecydowałem, że warto ocieplić nie najlepszy wizerunek polskich kibiców. Uznałem, że partner jest warty tego ryzyka. Prezes legnickiego stowarzyszenia „Tylko Miedź”, chłopak daleko odbiegający od stereotypu kibola, wydawał się gwarantem, że mówimy tym samym językiem. Nie dla bandytyzmu na stadionach, tak dla prospołecznych działań i spokoju wokół piłki nożnej. Podpisaliśmy porozumienie, że będziemy wspierać się w egzotycznym dla wielu sojuszu ludzi teatru i fanatyków piłki nożnej w naszym mieście.

Cieszyłem się z każdej akcji kibiców legnickiej miedzianki, która dowodziła, że jest to grupa miłośników piłki nożnej i lokalnych patriotów. Miło było czytać o kolejnych akcjach krwiodawstwa, o spokoju na legnickim stadionie, o zaangażowaniu kibiców w wybudowanie placu zabaw dla dzieciaków. Było miło, ale się skończyło, gdy do rozgrywki wszedł największy miłośnik piłki nożnej w moim kraju, były premier i lider partii, która zrobi wszystko, by wrócić do władzy. Nawet po trupach.

Przyznaję, byłem naiwny w swoim idealizmie. Legniccy kibole (już nie potrafię inaczej) sprowadzili mnie z chmur na ziemię. Oświadczenie, które wczoraj wydalili z siebie i opublikowali, jest dowodem, że najzwyczajniej mnie oszukali. Pal sześć, że apelują w nim do wyborczego bojkotu partii, która wspiera mnie wyborach. Do tego mają prawo i niech robią co chcą, byle w zgodzie z własnymi przekonaniami. Boli mnie i budzi mój stanowczy sprzeciw zupełnie co innego. Chodzi o kłamstwo i brak odwagi w zmierzeniu się z prawdą.
Oto w oświadczeniu, które opublikowali, całą winę za bandyckie wybryki swoich kolegów, za haniebne zadymy na polskich stadionach, zarzucili na rząd i Donalda Tuska. Podpuszczeni przez jego politycznych przeciwników stanęli po stronie przestępców, którzy za nic mają prawa i obyczaje udając, że nie wiedzą o co chodzi. Udając, że nie ma bandytyzmu, rozrób, ustawek, wulgarnych i rasistowskich zachowań na polskich stadionach. Przyjęli haniebną zasadę solidarności grupowej przeciw temu, co widzi gołym okiem każdy rozsądny i pragnący spokoju na stadionach kibic.

Teraz narażę się podwójnie. Wolę jednak stracić kilkaset głosów w wyborach niż milczeć. Bo milczeć czasami znaczy kłamać. Sami oceńcie taki fragment oświadczenia legnickich kibiców, którzy nagle wpisali się w narrację osób prześladowanych przez rząd i media i wypowiedzieli się na temat nieszczęścia, które przed paroma dniami wydarzyło się w Zielonej Górze: „Tragicznym epilogiem tej nagonki stały się wydarzenia w Zielonej Górze, gdzie po śmiertelnym potrąceniu spokojnie zachowującego się kibica przez nieoznakowany radiowóz wybuchły zamieszki. I znów główny nacisk w przekazie medialnym kładzie się nie na zachowanie policji, które doprowadziło do strasznej tragedii, a na niedolę policjantki, która ze złamaną szczęką trafiła do szpitala”.
To już nie jest tylko fałszerstwo i naigrywanie się z tragedii, to przekroczenie wszelkich granic smaku. Autorzy oświadczenia wiedzą przecież, że ten „spokojnie zachowujący się kibic” był pijany niemal do nieprzytomności (prawie 3 promille we krwi) i wbiegł pod nadjeżdżający samochód w miejscu, w którym nie wolno przechodzić przez jezdnię. Do tego naigrywają się z faktów. Za bandyckie zachowania kiboli obciążają policję. Żartują sobie nawet z „drobiazgu”, że ci bandyci mieniący się kibicami zranili 16 policjantów, w tym dwie kobiety w mundurach. Jednej złamali szczękę, drugiej rozbili czaszkę.

Nie jest mi po drodze ani z takim myśleniem, ani z takimi zachowaniami. Nie wiem kto podpuścił legnickich kibiców do takiego absurdalnego oświadczenia. Doświadczyłem jednak osobiście (w Lubinie), że akcja „Donald matole, twój rząd obalą kibole” jest czymś więcej niż chuligaństwem.
Paradoksem tej sytuacji jest to, że żaden rząd w historii mojego kraju nie zrobił dla piłki nożnej więcej niż ten, który kończy kadencję. Za rok mamy Euro 2012, kilkadziesiąt nowych stadionów, w tym kilka na światowym poziomie, Orliki niemal w każdej gminie i premiera, który piłkę kopie… Jako człowiek kultury, powiedziałbym nawet, że to lekka przesada, bo są też i inne potrzeby w moim kraju. Także w dziedzinie, którą uprawiam. Ale to mogą być moje frustracje i oczekiwania, a nie prawdziwych kibiców piłki nożnej. Nie jestem w stanie zrozumieć, ani zaakceptować sytuacji, w której kibole strzelają sobie (i nam) samobója.

Na koniec. Krótką pamięć mają ci kibole. To rząd Jarosława Kaczyńskiego i jego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro wprowadził sądy 24 godzinne, by natychmiast karać stadionowych bandytów. Niestety, zrobił to wyjątkowo nieudolnie. Teraz, w marszu po władzę, stroi się w piórka obrońców stadionowych „patriotów”. Obrzydliwe.

środa, 5 października 2011

Bardzo zdolne Urbaniątka

Pewnie to znacie, ale warto przypomnieć. Zgodnie z góralską teorią poznania, której nieocenionym propagatorem był ks. Józef Tischner, są trzy prawdy: świento prowda, tyz prowda i gówno prowda. Jej brzydko pachnącą odmianę uprawiają w telewizji, prasie i internecie lubińskie media, które łączy zdecydowanie więcej, niż wspólny adres przy ulicy Tysiąclecia 2. To coś, to całkowite służalstwo i podporządkowanie lokalnej władzy, polityczne zaangażowanie i stronniczość, manipulowanie informacjami i rozpowszechnianie kłamstw.

W stolicy polskiej miedzi za pieniądze podatników transferowane wprost z Ratusza oraz wysysane z podległych mu spółek stworzono medialny kombinat, który jako żywo przypomina fikcyjne Ministerstwo Prawdy z klasyka literatury, jakim jest słynny „Rok 1984” George'a Orwella. Warto zatem przypomnieć, że owa instytucja zajmowała się nieustannym fałszowaniem informacji, a także tworzeniem literatury, filmów i innych produktów medialnych i rozrywkowych, by sprawować całkowitą kontrolę nad umysłami i zachowaniami zniewolonych obywateli.
Dzięki działaniom tego ministerstwa możliwe było ciągłe okłamywanie mieszkańców ponieważ fałszowało ono przede wszystkim wszystkie dowody świadczące o kłamstwach lub pomyłkach Partii i Wielkiego Brata.

Tak właśnie działają lubińska TVL wydająca ostatnio także wielkonakładową, bezpłatną wyborczą gadzinówkę pod nazwą Puls, tak działa portal lubin.pl wydający równie obiektywny dwutygodnik Wiadomości Lubińskie. Jest tylko jeden cel, jaki przyświeca tym mediom. To utrwalanie i poszerzanie niekontrolowanej władzy lubińskiego księcia na Ratuszu i jego pretorian z podległych mu firm i spółek. Z tych mediów nie dowiecie się, że kolejny prezes gminnej spółki, jeden z tych, co finansują kampanie wyborcze lokalnego władcy, skazany został przez sąd za działanie na szkodę kierowanej przez siebie instytucji, nie dowiecie się kto i w jaki sposób transferuje ogromne środki na polityczne kampanie. Nie dowiecie się po prostu prawdy, w zamian otrzymując nachalną propagandę. Doprawdy Jerzy Urban byłby dumny, gdyby wiedział, jak zdolnych ma naśladowców. Mało powiedziane! Bardzo zdolnych, przebijających go zdecydowanie tupetem i bezczelnością.

Przykłady można mnożyć. W trwającej właśnie kampanii wyborczej lubińskie Ministerstwo Prawdy zaangażowało się w 1000 procentach w popieranie naznaczonego przez władcę kandydata do Senatu. Już nie tylko promuje go na wszelkie możliwe sposoby, ale prowadzą wojenną niemal kampanię dyskredytacji każdego, kto ma jakikolwiek związek z Platformą Obywatelską. W tej wojnie – jak to na polu bitwy – cel uświęca stosowane środki. Bo – jak mówił klasyk wojennej propagandy – kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.

Najświeższym tego przykładem jest najnowszy ( i idę o zakład ostatni) numer wyborczej agitki pod nazwą Puls (nakład 50 tys. egzemplarzy!) wydanej przez TVL. Ta wyborcza ulotka strojąca się w piórka gazety wali prosto w łeb i z grubej rury: NIE dla partii! Publikując przy okazji wyssany z palca sondaż przedstawiający przewidywane wyniki wyborów do Senatu w naszym okręgu. Można by się z niego śmiać do rozpuku, gdyby nie to, że jest jednym wielkim propagandowym fałszerstwem obliczonym na zdezorientowanie wyborców. Oczywiście nie jest przypadkiem, że ów „sondaż” jest dziełem drugiego ramienia Ministerstwa Prawdy, jaką jest „wybitna” pracownia badawcza o nazwie Pressmedial, znana dotychczas jedynie z działalności medialnej (portal lubin.pl, Wiadomości Lubińskie, Telewizja Regionalna).

Machnijmy jednak ręką na prymitywne fałszerstwo jakim jest opublikowany sondaż. Pomyślmy chwilę nad kluczowym dla robienia wody z mózgu hasłem „NIE dla partii”. Przecież w swojej istocie oznacza ono NIE dla demokracji i parlamentaryzmu. Doskonale wie o tym redaktor naczelna tej wyborczej agitki, było nie było, politolog z wykształcenia. Wie, ale tego nie powie, bo następnego dnia straciłaby pracę. Podobnie jak jej koleżanka szefująca dwa pietra wyżej innymi organami lubińskiego Ministerstwa Prawdy.

Hasło „NIE dla partii” jest obłudne. Są jednak przykłady miejsc na świecie, gdzie wdrażane jest z powodzeniem. Tylko czy naprawdę chcielibyście żyć w Korei Północnej, na Kubie, na Białorusi, w Chinach lub w Arabii Saudyjskiej? W Lubinie proponuje się podobny eksperyment, w którym to władza ma wybierać (dobierać) przedstawicieli narodu, a obywatele mają jedynie posłusznie to zaakceptować. Już teraz władza kontroluje tam media. Podobnie jest w krajach, które wymieniłem. Dlatego ja mówię głośne NIE dla takiej, antydemokratycznej praktyki. NIE i już!

niedziela, 2 października 2011

Księga głupoty

Za tydzień wszystko będzie jasne. Chodzi, rzecz jasna, o wybory, a właściwie o ich wynik. Już wiadomo, że będzie to ostre starcie tych samych ugrupowań, które bitwę stoczyły cztery lata temu. Z tą jednak, dla mnie ważną różnicą, że tym razem osobiście uczestniczę w tej rywalizacji. Fakt, że konwencja Platformy odbyła się w naszym legnickim teatrze sprawił mi satysfakcję. I to zupełnie z pozapolitycznych powodów. Jeśli bowiem marszałek Sejmu i jeden z liderów partii rządzącej Polską tak wiele mówił o znaczeniu naszego teatru dla budowania lokalnej i regionalnej tożsamości mieszkańców miedziowego zagłębia i całego Dolnego Śląska, to mówił także, że nie zmarnowałem tych ostatnich kilkunastu lat swojej pracy. Trudno nie cieszyć się, gdy ważny polityk mówi publicznie, że to, co robimy ma głęboki sens i widziane jest z daleka. Tutaj stawiam kropkę, bo – jak mówi jeden z moich przyjaciół – najważniejsze na blogu to nie nudzić.

Zupełnie inna rzecz, że o to, by nie było nudno najbardziej starają się nasi przeciwnicy i wspierające ich media. Nie ma już takiej bzdury i takiego kłamstwa, które nie służyłoby im do podgrzewania nastrojów. Wszystko jedno czy jest to wyprowadzanie kibiców na ulice, straszenie wyprzedażą KGHM, czy kolejna kosmiczna wersja katastrofy smoleńskiej („Tupolew został zestrzelony” – doniosła ta sama gazeta, która kłamała także na mój temat). Do tych celów używa się także plotki. Ostatnio jednemu z lokalnych dziennikarzy musiałem dementować wiadomość „ze źródeł zbliżonych do dobrze poinformowanych”, że zamierzam porzucić Legnicę, by przeprowadzić się do rodzinnego Tarnowa. Bzdura? Owszem. Ale pożyteczna dla moich konkurentów, gdyż – gdyby była prawdziwa - dyskredytowałaby moją kandydaturę, jako senatora i rzecznika spraw miedziowego regionu. I zapewne o to tylko chodziło w tej plotce.

Najgorsze jest jednak, że kampanie wyborcze wyprowadziły nam na ulice, wiece i do mediów stada Świętych Mikołajów. Już nie tylko mój konkurent z Lubina rozdaje pieniądze, których nie ma i mieć nie będzie. Robią to niemal wszyscy, najwyraźniej sądząc, że wyborcy to stado baranów. Jak podliczyła fundacja Leszka Balcerowicza obietnice PiS to 67 mld zł, PSL – 215 mld zł, zaś SLD – 218 mld zł. Popierająca mnie PO też obiecuje sporo, choć przy już wymienionych, to ubogi Mikołaj za 14 mld zł. Wszyscy chcą rozdawać, prawie nikt nie mówi skąd czerpać te gigantyczne kwoty. Zdumiewające! Przeciwnicy rządu straszą Polaków przykładem Grecji, a jednocześnie dają obietnice, których spełnienie doprowadziłoby do urzeczywistnienia tego fatalnego scenariusza. Głupota? Tak. Ale przede wszystkim bezczelność i polityczny cynizm.

Dla relaksu podczytuję sobie książkę, która wpadła mi ostatnio w ręce kusząc tytułem. Chodzi o „Księgę głupoty” czyli – jak pisze jej autor Marcin Rychlewski – „piorunujący koktajl sporządzony z groteskowych przejawów otaczającej nas rzeczywistości”. Sporządzony – dodajmy – także jako efekt niestrudzonych wysiłków urzędników i polityków (ale także naukowców i… artystów). Czy wiecie np. że dwa lata temu w Ustce postawiono półtorametrowej wysokości pomnik, bez napisów, okazji i wyraźnego celu? „O tym, komu będzie poświęcony zdecydujemy w przyszłym roku” – wyjaśniał lokalnym żurnalistom rzecznik prasowy miejscowego urzędu. Inny przejaw tej nadaktywności nadszedł z Częstochowy, w której radni zakazali specjalną uchwałą… szczekać psom między drugą w nocy, a szóstą rano. Radni spod Jasnej Góry i tak wykazali się liberalnym podejściem do problemu, bo psom z amerykańskiego New Jersey zakazano szczekać od 8 wieczorem do 8 rano.

Z teatralnego i legnickiego doświadczenia wiem, że gdybym przestrzegał wszystkich przepisów, które znam i tych, o których istnieniu nie mam pojęcia, nie mógłbym robić sztuki w sposób, który naśladowany jest już w wielu polskich teatrach. A nasz program „Teatr, którego Sceną jest Miasto”, za który dostaliśmy dwa lata temu marszałkowską nagrodę kulturalną SILESIA (i 100 tys. zł) i trzyletni grant ministra kultury (łącznie 900 tys. zł), nadal byłby tylko zapisem na kartce papieru. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się 15 lat temu od… zerwania kłódki i wejścia do nieczynnej hali fabrycznej z przeciekającym dachem (przy ul. Jagiellońskiej) by zagrać w niej „Złego”. Była gruba afera, dostałem naganę, było doniesienie do prokuratury (umorzone)… Dziś nie mam wątpliwości, że zrobiłem dobrze. Sztuka przyniosła nam rozgłos, a hala znalazła nowego właściciela, który ją wyremontował. Dziś jest tam największa w mieście dyskoteka . Nie moja bajka, ale obiekt nie jest już ruiną i służy mieszkańcom.

Warto zatem czasami iść pod prąd, a zdecydowanie warto walczyć z głupotą. Czy z senatorskim mandatem będzie mi łatwiej? Mam taką nadzieję.

wtorek, 27 września 2011

Na paranoje róbmy swoje

„Kiedy żyjesz uczciwie, nie dbaj o słowa złych ludzi”. Te słowa rzymskiego polityka i doskonałego mówcy sprzed z górą dwóch tysięcy lat Katona Starszego przyszły mi na myśl po ostatnich zdarzeniach, których byłem mimowolnym uczestnikiem. Chętnie zastosowałbym się do tej rady, gdyby nie szczegół. Stałem się bowiem obiektem bezpardonowego ataku przypominającego precyzyjnie zaplanowany ostrzał artyleryjski. No, cóż… Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało wchodząc w politykę. Ostatecznie przywołany przed chwilą Katon zasłynął głównie tym, że każde i wygłaszane na dowolny temat wystąpienie w Senacie kończył zdaniem: „A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”.

Nie sądzę by ci, którzy powitali nas ostatnio w Lubinie słowami: „Wypier… z Lubina”, „Polityczne prostytutki”, ale także… „Precz z komuną” znali dorobek Katona, ale zachowywali się dość podobnie. Te bluzgi skandowali w tym mieście młodzi zadymiarze, ponoć kibice piłkarskiego Zagłębia, którzy postanowili zablokować przejazd wyborczego „tuskobusa”. Na ordynarnych wyzwiskach się nie skończyło. W ruch poszły także jajka (wielkie dzięki, że nie kamienie). Próbowałem z nimi rozmawiać, ale byłem bez szans. Oni nie chcieli rozmowy. Oni chcieli ją uniemożliwić i to się im udało. Na groteskę zakrawa w tej sytuacji fakt, że ci młodzieńcy – zamykając nam możliwość rozmowy z mieszkańcami miasta - demonstrowali pod transparentem „Wolność słowa”. Zapewne polityczni inspiratorzy tej akcji zacierali ręce, a ci trunkowi pili do rana. Moim zdaniem – przedwcześnie. Jak już zaleczą kaca powinni odrobić parę lekcji historii i pamiętać, że gdy się podkłada ogień można się poparzyć. Niech nikt się nie łudzi, że ci młodzieńcy wyszli na ulicę w spontanicznym odruchu protestu. Działa załadowano bowiem wcześniej i zrobili to zawodowcy. Zacznijmy od cytatu. Ale uwaga! Wszystko jest tu ważne. Zarówno treść, jak i kompozycja.

„Kolejny wielki skandal tej kampanii! KGHM Polska Miedź, spółka z udziałem skarbu państwa, dała 350 tys. zł na promocję spektaklu Jacka Głomba, kandydata PO do Senatu”. Tak już z czołówki zaatakował mnie nowy polityczny tabloid, w którym prawdy jest dokładnie tyle, ile w dawnym radzieckim tytule o tej nazwie. I dokładnie tyle samo, co w tygodniku-matce, wsławionym spiskowymi i krańcowo bzdurnymi, za to bezczelnymi wersjami przyczyn smoleńskiej śmierci polskiego prezydenta ( 1.zamach radioelektroniczny, 2. rozpylona mgła, 3. atak helowy 4. tajny pakt Tusk-Putin, 5… 6… itd.).

Młodsi czytelnicy zapewne nie pamiętają, ale za komuny niezwykle popularne były dowcipy o radiu Erewań. „Drogie radio. Czy to prawda, że na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają samochody? Szanowny słuchaczu. Tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery. Nie na Placu Czerwonym w Moskwie, tylko na Newskim Prospekcie w Leningradzie. I nie rozdają, tylko kradną”. Dokładnie tę samą zasadę gospodarowania prawdą wybrał autor atakującej mnie publikacji.

Faktycznie. KGHM dał pieniądze. Nie na promocję, lecz na wyprodukowanie spektaklu i bezpłatne pokazanie go członkom swojej załogi z okazji jubileuszu 50.lecia firmy. Nie 350 tys. zł, ale 250 tys. zł (pozostałe 100 tys. zł jest na dofinansowanie Festiwalu Teatru Nie-Złego, który z sukcesem zakończyliśmy w miniona niedzielę). KGHM dał kasę nie mnie, kandydatowi do Senatu, ale teatrowi, którym kieruję.

Teraz kilka dodatkowych faktów i dat. Pomysł na teatralną balladę inspirowaną historią KGHM powstał kilka lat temu, za prezesury Wiktora Błądka, który w ostatniej chwili wycofał się z jego wsparcia. W styczniu br. zdecydowałem, że – mimo wszystko - ją zrobimy, bo półwiecze KGHM to dobra okazja. W lutym oficjalnie poinformowałem o tym media, podając roboczy tytuł sztuki i założenia scenariusza, a także datę premiery wyznaczoną na otwarcie (zaplanowanego rok wcześniej na wrzesień br.) Festiwalu Teatru Nie-Złego. 13 lipca poinformowaliśmy publicznie o wsparciu obu projektów przez KGHM. 29 lipca zostałem kandydatem PO do Senatu. 4 sierpnia prezydent Komorowski ogłosił datę wyborów.

Wszystko, co powyżej, znane było autorowi tekstu o „wielkim skandalu w kampanii”. Rozmawiałem z nim. Wiedziałem też – nie jestem naiwny – że to co powiem, nie ma większego znaczenia. Zamówienie było inne. Nie na wyjaśnienie czegokolwiek, ale na bezpardonowy atak zlecony przez konkurentów politycznych. Naprawdę przykro zrobiło mi się dopiero wtedy, gdy wyczytałem, że do tak spreparowanej nagonki przyłączyli się Krzysztof Skóra (PiS), były prezes KGHM, który za swojej kadencji sponsorował teatr jeszcze hojniej (posiadacz - jednego z dwóch zaledwie - oficjalnego tytułu Przyjaciel Teatru Modrzejewskiej) oraz poseł Ryszard Zbrzyzny (SLD), który jeszcze w lutym pomagał nam przy tworzeniu scenariusza jubileuszowego spektaklu. No, cóż. Widać w kampaniach politycznych wszelkie chwyty są dozwolone. Także te poniżej pasa.

Gdyby dziennikarz był rzetelny przypomniałby o naprawdę dużych pieniądzach przeznaczanych przez KGHM na sponsoring. Napisałby, kto, kiedy i dlaczego dał 1 mln zł Operze Dolnośląskiej na zaledwie dwa (!) spektakle „Giocondy”, albo 750 tys. zł organizatorom łódzkiego Festiwalu Czterech Kultur. Mógłby też przypomnieć, ile kosztowało w przeszłości KGHM wspieranie wybranych gazet (np. „Trybuny”, „Przeglądu”, „Wprost”, „Tygodnika Solidarność”). To były miliony w skali roku…

Ale dajmy już spokój. „Odpierać twierdzenia dziennikarzy to tyle, co pociągać diabła za ogon albo usiłować przekrzyczeć rozzłoszczone babsko”. Wiecie kto to powiedział? Facet z mojej branży i wybitny rosyjski dramaturg Antoni Czechow. Od jego śmierci minęło ponad sto lat. I co się zmieniło? Nic.

„Nie martw się. Uwierz w rozsądek ludzi i w to, co mówił Jean Paul Sartre: „Kto ma przeciwko sobie głupców, zasługuje na uznanie”” – usłyszałem po wszystkich tych zawieruchach od znajomego. Może i jest to pocieszające, ale nie wiem czy sprawdza się w praktyce. Jest wiele przykładów, że w życiu bywa inaczej. Skoro jednak mnożę już tu cytaty, to przypomniał mi się inny. Ten z Wojciecha Młynarskiego, który w moim pokoleniu znają chyba wszyscy: „Niejedną jeszcze paranoję przetrzymać przyjdzie robiąc swoje. Kochani, róbmy swoje, żeby było na co wyjść!”.

No właśnie. Róbmy swoje…

niedziela, 25 września 2011

Bardzo dobry nie-zły festiwal

Kończy się wymyślony przez Fundację Teatr Nie-Taki festiwal, który organizacyjnie wspiera nasz Teatr. Jest tak, jak powinno być, jak się działo przy Festiwalu „Miasto”, a pewnie jeszcze lepiej. Pełne widownie, bardzo dobre spektakle (nie myślę tu o „Orkiestrze”, bo nasza…), piękna pogoda, fantastyczna atmosfera w klubie festiwalowym w Modjeskiej.
I bardzo dużo młodych ludzi na widowniach i w klubie. To wielka, wielka wartość. Rozmawiam z Damianem Borowcem o pomyśle na musical wymyślony i napisany przez samych młodych. Musical o mieście, o Legnicy. O ich Legnicy. Słucham Janka Szlempo i Karoliny Trałki, dziewczyny o fantastycznym głosie i temperamencie, To piękne co robią i jak myślą. To zupełnie inny świat i jak myślę o nich to czuję, że do końca świata jeszcze daleko.

Ten młodzieżowy ferment zrobił na pewno Ośrodek Nowy Świat przez warsztaty i projekty. To tam się pojawili zupełnie nowi, w sensie obcowania z teatrem, młodzi ludzie. A teraz Festiwal daje im kolejną przestrzeń twórczą. To może być rewolucja. Warto, żeby wpływ na rzeczywistość mieli właśnie młodzi. To oni powinni i chcą zmieniać świat.
Festiwal okazał się świetnym pomysłem. Wymyślony ideowo i programowo przez Katarzynę Knychalską, prezeską Fundacji, przy mocnej współpracy Marty Pulter, Marzeny Gabryk-Ciszak i Magdy Joszko, organizowany przez Fundację z logistyczną współpracą Teatru (a także pomocą mnóstwa wolontariuszy), jest ten festiwal lekcją fantastycznego teatru, zupełnie różnorodnego estetycznie. Ale wszystkie te spektakle łączy jedna cecha – są SZLACHETNE co wcale nie jest normą w polskim teatrze. Piszę to wszystko po „koncercie” Kasi Chmielewskiej i Leszka Bzdyla. To co pokazali w „Caffe Late”, spektaklu Teatru Dada von Bzdulow and SzaZy z Gdańska było szlachetne, piękne, wzruszające, zabawne, mądre, eh, można tak pisać sto lat, ale i tak nie opisze się tych gestów, sytuacji, muzyki, ciał, ruchu...

Nie chodzi o żadne święta teatru jak pisze się przy byle okazji. Chodzi o SZTUKĘ, o takie coś co jest poza opisem, poza modą, poza koteriami. I dlatego ten festiwal robiony w kontrze wobec festiwalowych mód jest tak ważny.

piątek, 23 września 2011

Orkiestra

Pierwsza recenzja legnickiej "Orkiestry".

(artykuł dodał administrator strony)

***

E-teatr: legnickiego skarbu trzeba strzec.


Poprzez pryzmat małej, specyficznej zbiorowości, twórcy opowiadają o historii kraju - o spektaklu "Orkiestra" w reż. Jacka Głomba z Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, inaugurującym Festiwal Teatru Nie-Złego pisze Ewa Uniejewska z Nowej Siły Krytycznej.


Jacek Głomb nie boi się ryzyka. Od lat konsekwentnie przyznaje, że to, co go interesuje w teatrze najbardziej, to wyjście z nim do ludzi. Zwłaszcza do tych, którzy na co dzień z teatrem nie mają nic wspólnego. Tym razem pokłonił się górnikom, snując opowieść opartą na faktach z ich życia. Tworząc spektakl bazujący na historii regionu, ściśle związany z lubińską Cechownią i jej pracownikami, zaryzykował po raz wtóry; trudna to sytuacja dla widza, który, co prawda, miał do czynienia z teatrem, ale obcy mu jest ten obszar kulturowy, orkiestrę górniczą zna jedynie z telewizji.

Jadąc pociągiem z Warszawy na inaugurację Festiwalu Teatru Nie-Złego, zastanawiałam się, co mogę zastać na miejscu. Pełnym nadziei podekscytowaniu towarzyszyły wciąż rosnące obawy. Nigdy nie byłam w Legnicy, Teatr im. Modrzejewskiej znam z jego występów gościnnych. Między obskurnymi okolicami legnickiego dworca a zadbanym (małym, acz klimatycznym) Rynkiem panuje wyraźny dysonans. Trudno oceniać festiwal, który jeszcze na dobre się nie zaczął, jednak warto na wstępie zaakcentować jedną rzecz: jego organizacja jest w każdym calu PROFESJONALNA. Nie wiem, czy sprawdzi się jego program, czy zaintryguje publiczność, ale z podziwem śledzę każdy szczegół, precyzyjnie dopracowany przez organizatorów. Należą się brawa.

To nie była jedna z wielu schematycznych inauguracji. "Orkiestrę" zagrano w Cechowni w Lubinie, przestrzeni z pozoru nieteatralnej. Tam też czekała na widzów niespodzianka pod postacią prawdziwej górniczej orkiestry, intonującej kilka utworów. Doskonała uwertura do opowieści o losach górników, których połączyły muzyka i wspólny los, a niejednokrotnie dzieliły pochodzenie i poglądy partyjne. To przecież zgrzytem zaczyna się spektakl. Zagrać koledze na pogrzebie - partyjnemu, bo partyjnemu, ale przecież górnikowi - czy nie? Przecież tam, na dole, nieważne są podziały; każdy jest na równych prawach.

Kłótnia ta staje się przyczynkiem do retrospekcyjnego odtwarzania wydarzeń, które spotkali na swojej drodze pracownicy kopalni. Poznajemy zatem historię Janka Fugi (Paweł Wolak) i Franciszka Biedy (Paweł Palcat), przyjaźniących się niegdyś młodych chłopców, których poróżniła Konczita (Zuza Motorniuk) i pochód pierwszomajowy. Prywatne losy ludzi, którzy zakochują się, kłócą, pobierają, zdradzają, kradną, będą warunkowane historią i narzucanymi ideologiami. Poprzez pryzmat małej, specyficznej zbiorowości, Jacek Głomb opowiada o historii kraju. Czyni to z dużym wyczuciem, bez popadania w encyklopedyczność, lecz z troską o ludzką prawdę.

Aktorzy legnickiego teatru tworzą wyśmienitą orkiestrę. Nie ma osoby, która zagrałaby źle; każda z nich zachwyca umiejętnościami warsztatowymi. Ich grze towarzyszy dystans i dobre wyczucie ironii, inteligentne myślenie o tekście i sytuacji scenicznej. Pokaz Teatru Modrzejewskiej mógłby stać się nauką dla artystów stołecznych, którym legniccy twórcy w niczym nie ustępują. To zdecydowanie dobre Nie-Złego początki.

(Ewa Uniejewska, „Legnickiego skarbu trzeba strzec”, Nowa Siła Krytyczna, www.e-teatr.pl, 23.09.2011)

środa, 21 września 2011

Zapis, przepis, popis i inni

„Zanim pójdziesz do ołtarza, przyjrzyj się dokładnie swojej teściowej. Będziesz wiedział, jaka będzie kobieta, którą chcesz poślubić”. Taką życiowo pożyteczną radę dawały kiedyś matki swoim synom. Nie bez powodu. Z doświadczenia wiedziały bowiem nie tylko, że kobieta zmienną jest, ale coś znacznie ważniejszego. Chciały uchronić synów przed chwilowym zauroczeniem, bo - jak powszechnie wiadomo- miłość bywa ślepa i wyjątkowo odporna na prawdę. A o nią najtrudniej w okresie miłosnych łowów i zarzucania sieci na wybranka.

Jesteśmy właśnie w finałowej fazie takiego uwodzenia. Nie chodzi tu jednak o przedmałżeńskie konkury, ale o polityczny wybór. O wszystkie te sieci, wnyki oraz haki z przynętą podrzucane wyborcom. Za radą doświadczonej pani matki zalecałbym wszystkim najwyższy stopień nieufności i ostrożności wobec deklaracji i obietnic, które właśnie teraz (dlaczego nie rok, dwa lata temu?) padają z ust kandydatów do sejmowych i senackich foteli.

Ale przecież wszyscy w kampanii wyborczej obiecują, zapewniają, sypią sloganami… W dużej części to prawda. Więcej (a dla wyborcy trudniej), prawie wszyscy obiecują to samo, według modelu dla każdego, coś miłego plus jeszcze coś ekstra. Są wśród nich i tacy, którzy gotowi są nawet awansem rozdawać dobra, którymi nie dysponują i nigdy nie będą dysponowali. Właśnie dlatego przypomniała mi się rada pani matki. W konkretnej sytuacji, o którą tu chodzi, sprowadziłaby się do bardzo dokładnego sprawdzenia nie tego CO, ale KTO mówi i obiecuje. Do dyskusji o tym kim jest i czego dotychczas dokonał kandydat, a nie do pustosłowia w stylu kim chciałby być i czego chciałby dokonać. Byle tylko dać mu mandat do władzy.

Przy okazji… Warto by się zdecydowanie uważnie przyjrzeć owej „teściowej”, czyli w tym przypadku osobom popierającym lub wręcz namaszczającym i popychającym kandydata do parlamentu. Bo – pisałem już o tym – polityka to gra drużynowa. W pojedynkę można rozwiązywać krzyżówki, iść na ryby lub oglądać mecz w telewizji. Samotnie nie da się nic ugrać, ani – tym bardziej – cokolwiek wygrać, by w efekcie zrealizować wyborcze obietnice. Ale przyglądać się trzeba uważnie i z namysłem.

Sam też się przyglądam. Czasami z rozbawieniem dostrzegam, jak na siłę kreuje się medialną czyli propagandową rzeczywistość. Zgodnie z nią jednego z moich konkurentów popierają właściwie wszyscy, czyli… pis, wypis, zapis, przepis i popis. Zabawę w rozszyfrowywanie, kto jest tu kim, zostawiam czytelnikom i wyborcom. Dla ułatwienia wyjaśniam, że trzy ostatnie to prezydenci dolnośląskich miast. Najzabawniejszy jest ten ostatni. W poniedziałek poparł, w środę twierdził, że został źle zrozumiany, teraz zaprzecza i popiera kogo innego. Widocznie być za, a nawet przeciw, to polska, bardzo prezydencka przypadłość i tradycja.

Niech, tam. Pytanie tylko dlaczego o poparciu było bardzo głośno, a o tym, że to tylko „nieporozumienie” jest tak cicho? Może rację ma wybitny wiedeńczyk i filozof Karl Popper, który dowodził, że „telewizja kształtuje nie jednostki wolne, krytyczne i odpowiedzialne, lecz bierne, powierzchowne i sentymentalne”. Formuje zatem nie tyle świadomych obywateli demokratycznego społeczeństwa informacyjnego, ile dobrze zabawioną widownię. To wielkie zagrożenie dla demokracji, także tej lokalnej. To poważny problem i prawdziwe wyzwanie. Także dla mnie. Po to między innymi kandyduję. Popper przed śmiercią bał się, że nowe generacje wychowane na telewizji nie będą zdolne do obrony wolności, którą odziedziczyły po swoich rodzicach. Ja też się tego obawiam.

poniedziałek, 19 września 2011

Jak Gwarek stał się Le Cafe

Weekend spędziłem w Lubinie. W piątek popołudniowy happening z muzykami z orkiestry dętej promujący „Orkiestrę” – spektakle w cechowni ZG „Lubin”. Mój przyjaciel, emerytowany górnik Jan Marian Bączek namówił swoich kolegów, żeby zagrali dla nas. Przemarsz od CK „Muzy” do Małego Kościoła po raczej pustym mieście („to nic nowego, mówią moi znajomi z Lubina, tylko w galerii jest pełno”). Ksenia Dowhań-Domańska jest w swoim żywiole, rozdaje ulotki, czasem nawet zatrzymując auto, przekonuje ludzi. Promujemy przy okazji Festiwal Teatru Nie-Złego, który zaczyna się w czwartek właśnie premierą „Orkiestry”. „Po robocie” piwo w kawiarni przy Wzgórzu Zamkowym i pogaduchy z muzykami, którzy opowiadają dowcip za dowcipem. Oczywiście o górnikach.


W niedzielę projekcja „Operacji Dunaj” (mojego debiutu filmowego) w Le Cafe czyli dawnym Gwarku w którym legnicki aktor Paweł Wolak (urodzony lubinianin), który towarzyszył mi na projekcji, pił kiedyś swoje pierwsze w życiu piwo. To też znak czasu: ta transformacja Gwarka w Le Cafe… Po projekcji dobra rozmowa z widzami o polskim filmie, o lokalnej polityce i o tym, że trzeba stworzyć w Lubinie miejsce dla sztuki. Jednocześnie momentami atmosfera jak kiedyś w Gwarku czyli jest swojsko. Z Mariolą Kosenko, kreatorką portalu Nasz Lubin i Igorem Kruczkiem, człowiekiem od wszystkiego, gadamy o stworzeniu w Lubinie takiego miejsca jakim była legnicka Scena na Piekarach. O miejscu dla tworzeniu sztuki, a nie tylko jej odtwarzaniu. To bardzo dobry pomysł: wymyślić takie miejsce, zaadaptować je, znaleźć źródła finansowania i przekazać lokalnym stowarzyszeniom, fundacjom, grupom nieformalnym. Żeby obudzić ducha Lubina.

piątek, 16 września 2011

Chodzi o to, by gonić króliczka

Kłam, oszukuj, lawiruj, ale przede wszystkim uśmiechaj się i obiecuj. Ale na początek skombinuj furę kasy i kup sobie media. Jest coraz więcej dowodów, że właśnie tak wygląda kampania wyborcza w moim regionie. Być może podobnie wygląda to w całej lokalnej Polsce. Zgroza. Tym większa, że tak nie chcę i nie potrafię. Czy to ja jestem naiwny, czy też ideały demokracji i wspierającej ją wolnych mediów należą już do przeszłości, w której i ja byłem dziennikarzem?

Chłopie! Czy nie rozumiesz, że nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go? Takie podpowiedzi słyszę od przyjaciół, co do których mam pewność, że nie są tylko cynikami i chłodnymi graczami. Już wiem, że nie chodzi im o piosenkę, którą dla Skaldów (pamięta ktoś jeszcze…?) napisała Agnieszka Osiecka. Chodzi o wymyślenie wyborczej bredni, która zadziała według zasady „ja rzucam, a wy to łykajcie jak pelikany”.

Nie mam wątpliwości, że to działa. Tzw. pakt dla regionu wymyślony przez doradców mojego lubińskiego konkurenta jest świetnym tego przykładem. Jego autorzy doskonale wiedzą, że to wyłącznie zabieg propagandowy, że jego żywot skończy się w dniu wyborów (pisałem już o tym). I to bez względu na ich wynik! Chodzi bowiem wyłącznie o polityczny cynizm, czyli skuteczne narzucenie konkurentom pola do rozgrywki. W uczciwie rozgrywanych szachach nazywa się to inicjatywą, ale już w politycznym piarze po prostu narracją. Im bardziej egzotyczny pomysł, tym lepiej się sprzeda. Fakt, że jest to oszukiwanie wyborców nie ma tu najmniejszego znaczenia.

Jest jeden warunek, by to skutecznie zadziałało – słabe lub w pełni zależne od narratora media. A z taką sytuacją mamy do czynienia. Nie chodzi mi jednak o dziennikarskie standardy i indywidualną uczciwość konkretnych osób. Wielu ludzi mediów znam i wiem, w jakich czasach i w jakich warunkach przyszło im pracować. Dalekich od komfortowych. Problem w tym, że dysponentami lokalnych mediów są politycy, którzy traktują je wyłącznie instrumentalnie - do poszerzania obszaru własnego panowania i zamykania ust oponentom.

„Kto ma narrację, ten ma rację. Nawet jak jej nie ma” – mówi wybitny polski ekspert od politycznego piaru Eryk Mistewicz. Dlatego wszelka krytyka bzdury, jaką jest tzw. pakt mija się z celem. Bo temu, kto go wymyślił, chodzi wyłącznie o to, by o nim mówiono i pisano. Konkurentów wręcz zmusza się zatem, by wypowiadali się na zadany temat, a potem przedstawia jako wrogów „świetnego” pomysłu. To jest właśnie owa narracja. To tak, jak z ostatnią inicjatywą prezydenta Lubina w sprawie zniesienia podatku od nieruchomości. Ten doświadczony polityk wie, że to bezprawie i hucpa, która skończy się uchyleniem przez wojewodę. „Chciałem dobrze, ale widzicie, znowu mi ci obrzydliwi partyjni politycy nie pozwalają” – powie. Tylko o to i o szum w mediach przed wyborami tu chodzi.

„Komunikacyjnie wygrają te organizacje, które będą miały własne media” – zauważa Konrad Ciesiołkiewicz, człowiek doświadczony w robieniu wody z mózgu, były rzecznik prasowy rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Jest bardzo możliwe, że ma rację. Tylko, że ja nadal nie wiem, jak w tych konkretnych warunkach mam gonić króliczka? I czy naprawdę muszę to robić, by grać w te obrzydliwie znaczone karty?

Tym, którzy nadal uparcie będą udawać, że nie wiedzą o co mi chodzi polecam amerykański klasyk, świetny i pouczający film „Fakty i akty” Barrego Levinsona z Dustinem Hoffmanem i Robertem De Niro. Prezydent USA chce zatuszować zagrażający mu skandal seksualny. Jego doradcy wymyślają zatem inną pożywkę dla mediów. Zrealizowaną w filmowym studiu wojnę w Albanii. Relacje z pola walki codziennie trafiają do mediów…

środa, 14 września 2011

Po prostu szacun

„Ciężka jest praca górnika…"

Pamiętam, jeszcze z podstawówki, jakieś frazy pseudowierszy, którymi karmiła nas PRL-owa propaganda. Podśmiechiwaliśmy się z tego bo nikt nie lubi jak mu się siłowo mówi jak ma myśleć. I pewnie dystansowałbym się dalej gdyby nie „Orkiestra”, spektakl nad którym teraz pracuję. Wczoraj z grupą aktorów zjechałem do kopalni Lubin, by podpatrywać pracę bohaterów przedstawienia.



Była to dla mnie druga wyprawa pod ziemię. Wcześniej lubińską kopalnię miedzi zwiedzałem razem z autorem scenariusza przedstawienia, Krzysztofem Kopką. Jednak dla drużyny Modrzejewskiej był to pierwszy w ich życiu pobyt w kopalni. Zapisałem to co podsłuchałem, kiedy po wyjeździe udzielali wywiadów. Było super! To fantastyczne i cenne doświadczenie – mówiła Anita Poddębniak, która w przedstawieniu zagra… Skarbka. - Zjechaliśmy, żeby zobaczyć jak wygląda praca górników, żeby jeszcze lepiej wczuć się w nasze role – tłumaczył lubinianin Paweł Wolak, który zagra Janka Fugę, jednego z muzyków tytułowej orkiestry. Mój ojciec jest górnikiem, a ja sam – wstyd się przyznać – nigdy pod ziemią nie byłem. Tym bardziej więc cieszę się z tej wycieczki, że mogłem wszystkiego dotknąć, zobaczyć. To dla mnie bardzo ważne. Oglądaliśmy maszyny górnicze, jeździliśmy w różne miejsca. To pozwoli nam stworzyć klimat górniczy w naszym spektaklu – mówił Mateusz Krzyk, który w spektaklu zagra Zdzisia – górnika.



Spieramy się o pieniądze, o 300 zł podwyżki , organizujemy referenda, demonstracje, manipulujemy mediami, już nie chcę mi się wymieniać tych wszystkich nie, nie i nie. A poza tym jest to co pod ziemią: robota, ryzyko, pot, czasem krew i łzy. Nic o tym nie wiemy bo ciągle się kłócimy. A jak się człek kłóci to nic nie widzi i nie słyszy. Dlatego wolę pamiętać to co widziałem pod ziemią. Po prostu szacun dla ciężkiej pracy górnika.

sobota, 10 września 2011

„Ciemny lud” to kupi?

Nikt wam nie da tyle, ile ja wam obiecam. Ten znany, a czasami – niestety - skuteczny sposób na prowadzenie kampanii wyborczych niezwykle twórczo rozwinął wczoraj mój lubiński konkurent do senatorskiego mandatu. Całość w świetle kamer i mikrofonów nazwał „Paktem dla regionu miedziowego”. Nie powiedział wprawdzie z kim paktował, kto jest sygnatariuszem układu, ani przeciw komu jest on skierowany, ale miał do tego prawo, bo i okazja się nadarzyła. Dziennikarzom najwyraźniej tego dnia odebrało mowę, bo pytań w tej mierze ani nie zadawali, ani nie odnotowali.

Gdy czytałem i oglądałem relacje z tego medialnego spektaklu, nie wierzyłem oczom, ani uszom. Bohater tej sztuki (sztuczki) pozazdrościł mi najwyraźniej reżyserskiego dorobku, postanowił go przebić i obsadził sam siebie w roli Janosika (baśniowa nieco wersja light), już to ludowego komisarza z czasów bolszewickiej rewolty (wersja hardcore, niestety przerabiana). Otóż, ni mniej, ni więcej, ale mój konkurent obiecał, że – w razie wyborczej wiktorii - poruszy niebo i ziemię, by zabrać tym, co mają, a dać tym, co potrzebują (głównie szpitalom i kolei w regionie). Wywłaszczonymi ze swoich praw mają być właściciele największej firmy w regionie czyli akcjonariusze KGHM Polska Miedź. Już nie oni, ale polityczni zwolennicy kandydata i tego skoku na cudzą kasę, mają uzyskać prawo do podziału imponujących w ostatnich latach zysków tej firmy. A przynajmniej do „skromnej” (to określenie kandydata) ich części liczonej w… setkach milionów złotych! Co tam, nawet miliard! Kandydat był czasami niekonsekwentny. Czasami rozpędzał się i mówił już nawet o dziesiątej części całości zysku (a ten może w tym roku wynieść 10 mld zł).

Pomińmy „drobiazg”, że taki pomysł to kompletne bezprawie i naigrywanie się ze zdrowego rozsądku. Moim zdaniem mój konkurent wie o tym doskonale, niczym pan Zagłoba proponujący szwedzkiemu monarsze Niderlandy. Najwyraźniej jednak działa w myśl zasady swoich politycznych przyjaciół, których guru rzekł był onegdaj, że „ciemny lud to kupi”. W tym przypadku jeszcze ważniejsze było – tak sądzę – zorganizowanie medialnego, autopromocyjnego spektaklu - wyborczego show. Sens przedstawionych propozycji nie miał w tym przypadku żadnego znaczenia. Jak to mówił kiedyś Leszek Miller, bohater jednej ze sztuk które robiliśmy w naszym teatrze? „Naszym zadaniem nie jest przyrzekanie cudów, ale gdybyśmy obiecali gruszki na wierzbie, one by tam wyrosły”.

Kandydat nie ograniczył się jednak do wskazania „oskubanego” i wyznaczenia obdarowanych. W swoim reformatorskim zapędzie poszedł dalej. Otóż chciałby, by koleje i torowiska w regionie należały do Pol-Miedź-Trans, a szpitale (Głogów, Lubin, Legnica) do MCZ. Czyli w efekcie do KGHM. Czemu tak skromnie? – zapytam nieśmiało. Pójdźmy na całość! Wszystkie sklepy, markety i galerie wykupić dla Mercusa, żłobki, przedszkola i szkoły powierzyć Fundacji Polska Miedź, kluby sportowe w regionie przekazać SSA Zagłębie Lubin, ciepłownie, elektrownie (te planowane) i linie energetyczne Energetyce S.A., telefony i telewizje wykupić dla Dialogu… itd. itp. Przecież stać nas na to! Zysk KGHM powinien pozostać w całości w regionie! Bredzę? Owszem, ale przecież twórczo rozwijam jedynie koncepcję konkurenta. Jest tylko jeden szkopuł. Najpierw trzeba odkupić Polską Miedź od właścicieli. Od Skarbu Państwa (32 proc.) i tych prywatnych (68 proc.; to głównie fundusze emerytalne, towarzystwa ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne itp.). Czyli najpierw zebrać w regionie najmarniej 40 mld zł…

Tak się składa, że mój konkurent jest szefem rady powiatu i zaufanym prezydenta miasta, którego centrum to wielka dziura w ziemi. Może by zatem, zamiast za Golcami podśpiewywać na konferencjach „Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco. A tam gdzie to kretowisko – będzie stał nasz bank”, zajął się tym - jak najbardziej dosłownie - przyziemnym problemem? Bo inaczej, za cytowanym już panem Zagłobą, przyjdzie mi przestrzec: „Nie zaglądaj waćpan do studni, bo…”. Tu skończę. Kto ciekaw, co było dalej niech sięgnie po „Ogniem i mieczem”.

środa, 7 września 2011

Komitet Honorowy „Nasz Senator Jacek Głomb”

Za satysfakcją i radością przekazuję, że w wyborach do Senatu poparli mnie wybitni twórcy, moi przyjaciele: Zbigniew Zamachowski, Jan Peszek, Izabella Cywińska, Lech Raczak, Tadeusz Słobodzianek, Przemysław Bluszcz, Maciej Englert, Sławomira Łozińska, Anda Rottenberg, Maria Zmarz-Koczanowicz… To tylko niektóre ze znanych w całej Polsce nazwisk wybitnych twórców kultury, którzy oficjalnie poparli moją kandydaturę wchodząc w skład Honorowego Komitetu "Nasz Senator Jacek Głomb". Jest w nim także wielu ludzi doskonale znanych w Legnicy i w regionie ze swej publicznej działalności, reprezentujących bardzo różne środowiska i polityczne poglądy.


1. Mieczysław Abramowicz
2. Eric Alira
3. Józef Antoniak
4. Krystyna Barcik
5. Jan Marian Bączek
6. Jerzy Bednarz
7. Roman Bochanysz
8. Piotr Borys
9. Przemysław Bluszcz
10. Leszek Bzdyl
11. Jerzy Ciechowicz
12. Marta Chmielewska
13. Krzysztof Chopcian
14. Leszek Czarny
15. Izabella Cywińska
16. Bożena Czekańska – Smykalla
17. Janusz Degler
18. Mirosław Drews
19. Ksenia Dowhań – Domańska
20. Zbigniew Dudek
21. Katarzyna Dworak – Wolak
22. Krzysztof Dybek
23. Anna Dyduk
24. Piotr Dziarnowski
25. Tomasz Dziurzyński
26. Maciej Englert
27. Paweł Frost
28. Ludwik Gadzicki
29. Adam Gąsiorowski
30. Bogusław Godlewski
31. Joanna Gonschorek
32. Adam Grabowiecki
33. Jurgen Gretschel
34. Marek Groffik
35. Franciszek Grzywacz
36. Ireneusz Guszpit
37. Leszek Halicki
38. Jan Hila
39. Ryszard Hołubniak
40. Stanisław Horodecki
41. Jarosław Humenny
42. Mirosław Jankowski
43. Maciej Juniszewski
44. Ryszard Kabat
44. Katarzyna Kaźmierczak
45. Ryszard Kępa
46. Leon Kieres
47. Katarzyna Knychalska
48. Halina Kołodziejska
49. Władysław Komornicki
50. Jacek Kondracki
51. Anna Korzeniowska – Kuligowska
52. Krzysztof Kostrzanowski
53. Czesław Kozak
54. Czesław Kowalak
55. Wojciech Kowalik
56. Zbigniew Kraska
57..Robert Kropiwnicki
58. Igor Kruczek
59. Tadeusz Kruzel
60. Benedykt Ksiądzyna
61. Anna Lechowska
62. Aleksandra Lesiak
63. Jerzy Limon
64. Bogusław Litwiniec
65. Sławomira Łozińska
66. Łukasz Maciejewski
67. Sławomir Majewski
68. Ryszard Maraszek
69. Mieczysław Massier
70. Leszek Mądzik
71. Janusz Mikulicz
72. Maria Miłaszewska
73. Wojciech Miszczyk
74. Anna Mysyk
75. Włodzimierz Niderhaus
76. Krzysztof Olszowiak
77. Emil Orzechowski
78. Paweł Palcat
79. Jerzy Pawliszczy
80. Jan Peszek
81. Jacek Petrycki
82. Ryszard Pekala
83. Elżbieta Pietraszko
84. Magdalena Pietrewicz
85. Telemach Pilitsidis
86. Józef Pinior
87. Anna Piwowarczyk
88. Witold Podedworny
89. Tadeusz Pokrywka
90. Cezary Przybylski
91. Janusz Prus
92. Mieczysław Pytel
93. Lech Raczak
94. Piotr Rojek
95. Andrzej Romanowski
96. Anda Rottenberg
97. Zbigniew Rybka
98. Jan Serkies
99. Rafał Skąpski
100. Barbara Skórzewska
101. Raisa Slep
102. Tadeusz Słobodzianek
103. Tomasz Sobczak
104. Alicja Sokołowska
105. Józef Spyra
106. Nina Stępień
107. Bartosz Straburzyński
108. Krzysztof Szczepaniak
109. Jerzy Szumlański
110. Jan Szynalski
111. Stefan Śnieżko
112. Jan Tomaszewicz
113. Piotr Tomaszuk
114. Krzysztof Węgrzyn
115. Anna Wieczur – Bluszcz
116. Maciej Wojtyszko
117. Paweł Wolak
118. Ewa Wójcik
119. Krystyna Zajko – Minkiewicz
120. Zbigniew Zamachowski
121. Bogdan Zdrojewski
122. Maria Zmarz – Koczanowicz
123. Andrzej Żurowski

wtorek, 6 września 2011

Dwie Polski

Coraz częściej wydaje się, że mamy dwie Polski. Polskę urzędniczą, władczą, decydującą „po uważaniu”. I Polskę społeczną, obywatelską, kreowaną przez wszelkiego rodzaju stowarzyszenia i organizacje pozarządowe. Owszem, są takie wyjątki jak na przykład Jarocin gdzie te dwie Polski się przenikają, ale statystyczna codzienność jest niestety inna. Prezydent Głogowa dręcząc ostatnimi czasy kilka stowarzyszeń nie robi niestety nic wyjątkowego. Polską normą jest bowiem przekonanie samorządowej władzy o swej nieomylności, o jedynie słusznym pomyśle na miasto/gminę/powiat. Wynika to niestety z super demokratycznej ordynacji wyborczej zakładającej bezpośredni wybór prezydenta/burmistrza/wójta.

Jestem zdecydowanym przeciwnikiem takich wyborów. Już po dwóch kadencjach wybieranych w taki sposób gospodarzy widzimy wyraźnie, że niektórzy z nich mogą rządzić dożywotnio. Handicap w postaci permanentnego prowadzenia kampanii wyborczej w czasie sprawowania urzędu skutkuje. Mam takie wrażenie, że prezydenci-gwiazdorzy zajmują się następnymi wyborami już dzień po wygranej… Ale to nawet nie o nich chodzi, ale o dwór, świtę, kamarylę, które tworzą się wokół wybranego gospodarze. To one konserwują ten świat poprzez wzajemnie interesy i związki.

Dlatego żaden wieloletni gospodarz nie przepada za organizacjami pozarządowymi bo one mają to, czego żadna władza nie lubi: własne zdanie i wyrobiony pogląd. Ale żeby nie było taki zupełnie pięknie powiem tak: z Polską „pozarządową” jest wciąż problem, stowarzyszeń jest wiele, ale rzadko kiedy są mocne, konsekwentne, bezkompromisowe. Ludzie nie garną się do nich, tak jak to było za komuny, kiedy każda namiastka niezależności przyciągała chętnych. Bijemy się o tą obywatelska Polskę, ale wszystko jeszcze przed nami. Dlatego trzeba piętnować i opisywać przypadek każdego utrudniania działań stowarzyszeń przez samorządową władzę, jak to się ostatnio dzieje w Głogowie.

czwartek, 1 września 2011

Duch Hamleta a przepisy ppoż.

To jakaś odkopana staroć, ale myślę, że zabawna…

Zacznę od cytatu:

„W końcu lat 80. Benek zakochuje się w Ance. Anka jest „tancerką zmysłową”. Tańczy na scenie i zrzuca szatki – Niestety nie do końca – żałowała męska część publiczności (…) W latach 90. Benek ginie w wypadku samochodowym. Przy stole spotykają się jego zakaczwscy kumple. Rozmawiają ze sobą już zza grobu – Chyba bym ci przypie…jakbym żył.
Spektakl jest stanowczo za długi. Przerwa jest dopiero po dwóch (!) godzinach. Kolejna część trwa ok. 50 mint. Jest za dużo wątków – zupełnie niepotrzebnie. Dlatego w pierwszej części żaden z aktorów nie wysuwa się na pierwszy plan. W „Kolejarzu” jest zimo. Niektórzy widzowie byli zapobiegliwi i wzięli coś na rozgrzewkę.”


Jeszcze jeden fragment:

„Już przy wejściu na widzów czekały pirotechniczne niespodzianki. Ogień palił się w kotle, płonęły pochodnie. Później ogień w kotle, jakieś trzydzieści metrów od widowni, niebezpiecznie urósł. Nagle buchnął jeszcze większy gejzer. To miał być duch ojca Hamleta.
Wychodzimy – powiedział ktoś z widowni, najwyraźniej przestraszony. No, chyba wiedzą co robią – odpowiedział ktoś niepewnym głosem. Nic nie wiemy o widowisku z ogniami. Na premierze nie byłem – mówi Szymon Klecz, zastępca komendanta Straży Pożarnej w Legnicy”.


I ostatni już cytat:

„Niestety, czuć w spektaklu rękę twórcy inscenizacji „Koriolana” czy „Jak Wam się podoba”. Szkoda bo w sztuce brak napięcia, oczekiwania, wszystko zgodne z kreowaną od kilku lat konwencją. Obsada również nie wydaje się do końca trafna. Katarzyna Dworak gra taksówkarkę –hobbystę, narratora sztuki. Moje wrażenia po obejrzeniu jej niezłego występu były jednoznaczne – to powinna zagrać kobieta o wiele starsza, bardziej przekonywująca, ktoś pokroju Hanki Bielickiej, albo po prostu facet. Ale zapewne zabrakło teatrowi etatów”.

Nie chcę się na nikim mścić. Broń Boże. Nie wymienię nazwisk autorów tych popremierowych recenzji. Tak, recenzji – tak zostały one zakwalifikowane przez wydawców gazety. Wszystkie cytaty dotyczą dwóch z najważniejszych spektakli naszego teatru – pierwszy i trzeci „Ballady o Zakaczawiu” , drugi „Hamleta, Księcia Danii”. Ukazały się zaraz po premierach w najważniejszym dolnośląskim dzienniku , z mutacją legnicką. Napisali je młodzi dziennikarze, którzy do dzisiaj zajmują się mediami. Nic więcej o „Balladzie” i „Hamlecie” nie napisano wówczas, zaraz po premierze, (podkreślam, w tym najpoważniejszym dolnośląskim dzienniku!). Oczywiście, za chwilę o tych spektaklach, szczególnie o „Balladzie” dowiedziała cała Polska, przyjechali z centrali, powstawały sążniste teksty, analizy itd.

Ale ja i tak najbardziej zapamiętałem te pierwsze recenzje….