29
listopada ubiegłego roku na zaproszenie Prezydenta RP odbyła się w Pałacu
Prezydenckim w ramach Forum Debaty Publicznej debata o teatrze „Artyści i
urzędnicy: szukanie wspólnego języka”. Udział w niej wzięli prezydent Bronisław
Komorowski, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP Maciej Klimczak oraz zaproszeni
goście: Barbara Borys‑Damięcka, Maciej Englert, Jacek Głomb, Grzegorz Jarzyna,
Mirosław Karapyta, Krystian Lupa, Olgierd Łukaszewicz, Paweł Łysak, Włodzimierz
Paszyński, Jacek Sieradzki, Magdalena Sroka i Paweł Wodziński. Miałem zaszczyt zabrać
głos jako pierwszy w tej debacie, a w związku z tym, że całość wydrukuje niebawem
„Dialog” przypomnę tutaj, co tam rzekłem na początek.
„Panie
Prezydencie! Szanowni Państwo! Na podstawie swojego prawie dwudziestoletniego
doświadczenia zdobytego podczas kierowania teatrem w Legnicy, mogę stwierdzić,
że najważniejszy problem w stosunkach między artystami a władzą stanowią
oczekiwania każdej ze stron. Niestety zasadniczo różne. Artyści, ludzie
kierujący teatrami oczekują jak największej autonomii, jak największej
niezależności, a urzędnicy tak naprawdę oczekują podporządkowania. Ja
oczywiście mówię uogólniając, ale w skrócie tak to właśnie wygląda. Oczywiście
w tych dwóch postawach pojawiają się różne półtony. Autonomia kojarzy się
urzędnikom często na przykład z niegospodarnością, bo chodzi o środki
publiczne, które należy wydawać zgodnie z ogólnymi zasadami. A artysta mówi:
przecież to jest mój świat, moja kreacja i ja mam prawo do tego, żeby tworzyć
po swojemu. I tu bardzo trudno o porozumienie.
Polskie
samorządy są mocno upolitycznione; każda nowa ekipa przynosi, przyprowadza
niejako nowe pomysły na kulturę. A my jako menadżerowie czy artyści kierujący
instytucją musimy nieustannie, powiedziałbym, „uczyć się” kolejnej władzy. Nie
widzę z tego kłopotu żadnego wyjścia – poza tym, żeby więcej rozmawiać. Tak
naprawdę urzędnicy nie rozmawiają z artystami. Rozmowa odbywa się za pomocą
pism, wytycznych, a bardzo rzadko zdarzają się spotkania, gdzie można by szukać
wspólnych rozwiązań.
Punktem
zapalnym między artystami i urzędnikami jest w tej chwili niestety nowa ustawa,
tak mocno zepsuta w parlamencie. Wynika z niej na przykład oblig kadencyjności
dyrektorów teatru, rzecz sama w sobie sensowna. Ale w praktyce obecnie w każdym
województwie i w każdym mieście konstruuje się nowe umowy dyrektorskie, do
których urzędnicy wpisują swoje oczekiwania, często bardzo daleko idące. Żeby
na przykład zatwierdzać z nimi wszystkie tytuły, łącznie z datami premier.
Oczywiście nie wszędzie tak się dzieje. Myślę, że najważniejsza jest kwestia
dialogu i odpowiedzialności leżącej po obu stronach. Odpowiedzialności artystów
za środki publiczne – podkreślam to bardzo mocno, bo wiem z doświadczenia, że z
tym różnie w Polsce bywa – i odpowiedzialność urzędnika za to, że tu chodzi
przecież o świat kreowany przez artystę".