niedziela, 9 czerwca 2013

Jak zostałem kibicem Arsenalu? (część II)


Przeczytałem jednym tchem świetna książkę Michała Okońskiego „Futbol jest okrutny” (gratulacje panie Michale!) i z jej powodu wróciłem do wspomnień, jak ja zostałem piłkoholikiem.

Nie pamiętam jak zaczęła się moja przygoda z futbolem. To co pamiętam  zaczęło się raczej o kontestowania, jak wszyscy oglądają, ja nie będę oglądał . Dlatego mecze legendy: z Węgrami na olimpiadzie w Monachium (1972) i z Anglią na Wembley (1973) oglądałem „lewym okiem”, tak, żeby nikt nie zorientował się, że oglądam. Miałem wtedy 8-9 lat, w podwórkowej piłce niczym się nie wyróżniałem i najczęściej stałem na bramce bo tam nikt nie chciał stać. Potem przyszły mistrzostwa świata w Niemczech w 1974 r.  i słynny mecz z Argentyną. Jego jeszcze niby nie oglądałem, ale po zwycięstwie 3-2 uległem zbiorowej histerii i tak właściwie zostało do dziś.

Przez kilka lat piłka nożna to był mój bardzo poważny, gdzieś już o tym pisałem, ale powtórzę: byłem nastoletnim korespondentem „Tempa”, kultowej gazety sportowej z Krakowa. Relacjonowałem mecze III i IV ligi chyba, podróżując po regionie: nie obce były mi boiska w Stróżach i Brzesku, dziś w końcu pierwszoligowców. Relacjonowałem, tzn. zapisywałem w notesiku, a potem dzwoniłem do hali maszyn i dyktowałem sympatycznej pani maszynistce, takie to były czasy. Wtedy też przestałem się dąsać na nasze lokalne drużyny z Tarnowa: Unię i Tarnovię, do tej drugiej sentyment pozostał mi do dziś, choć już nie doliczę się ligi w której gra.

Moje piłkarskie dorosłe lata to taka klasyka gatunku: kibicowałem Wiśle Kraków, tej pierwszej z Kmiecikiem, Kapką i Wróblem, i tej drugiej, z Żurawskim, Kosowskim, Frankowskim. I Barcelonie. Nic więc oryginalnego. I co gorsza, co jest zdradą, sentyment do Wisły i Barcelony pozostał, ale serce już bije gdzie indziej.


Zostałem kibicem Arsenalu, drużyny przez lata nie znosiłem, wydawała mi się arystokratyczna, snobistyczna, egocentryczna. A dlaczego zostałem jej kibicem to już zupełnie inna historia.