Przeczytałem jednym tchem świetna książkę Michała
Okońskiego „Futbol jest okrutny” (gratulacje panie Michale!) i z jej powodu
wróciłem do wspomnień, jak ja zostałem piłkoholikiem.
Nie pamiętam jak zaczęła się moja przygoda z
futbolem. To co pamiętam zaczęło się
raczej o kontestowania, jak wszyscy oglądają, ja nie będę oglądał . Dlatego
mecze legendy: z Węgrami na olimpiadzie w Monachium (1972) i z Anglią na
Wembley (1973) oglądałem „lewym okiem”, tak, żeby nikt nie zorientował się, że
oglądam. Miałem wtedy 8-9 lat, w podwórkowej piłce niczym się nie wyróżniałem i
najczęściej stałem na bramce bo tam nikt nie chciał stać. Potem przyszły
mistrzostwa świata w Niemczech w 1974 r.
i słynny mecz z Argentyną. Jego jeszcze niby nie oglądałem, ale po
zwycięstwie 3-2 uległem zbiorowej histerii i tak właściwie zostało do dziś.
Przez kilka lat piłka nożna to był mój bardzo
poważny, gdzieś już o tym pisałem, ale powtórzę: byłem nastoletnim korespondentem
„Tempa”, kultowej gazety sportowej z Krakowa. Relacjonowałem mecze III i IV
ligi chyba, podróżując po regionie: nie obce były mi boiska w Stróżach i
Brzesku, dziś w końcu pierwszoligowców. Relacjonowałem, tzn. zapisywałem w
notesiku, a potem dzwoniłem do hali maszyn i dyktowałem sympatycznej pani
maszynistce, takie to były czasy. Wtedy też przestałem się dąsać na nasze
lokalne drużyny z Tarnowa: Unię i Tarnovię, do tej drugiej sentyment pozostał
mi do dziś, choć już nie doliczę się ligi w której gra.
Moje piłkarskie dorosłe lata to taka klasyka
gatunku: kibicowałem Wiśle Kraków, tej pierwszej z Kmiecikiem, Kapką i Wróblem,
i tej drugiej, z Żurawskim, Kosowskim, Frankowskim. I Barcelonie. Nic więc
oryginalnego. I co gorsza, co jest zdradą, sentyment do Wisły i Barcelony
pozostał, ale serce już bije gdzie indziej.
Zostałem kibicem Arsenalu, drużyny przez lata nie
znosiłem, wydawała mi się arystokratyczna, snobistyczna, egocentryczna. A
dlaczego zostałem jej kibicem to już zupełnie inna historia.