niedziela, 22 czerwca 2014

Plotka z "Wyborczej"


Jarek Rabczenko, prezes „Arlegu”, jeden z liderów Obywatelskiej Strategii Rozwoju Legnicy 2015-2020, postanowił wystartować w wyborach na prezydenta Legnicy. Namawialiśmy go środowiskowo, ma wykształcenie, kompetencje i energię potrzebne do sprawowania tej funkcji. O jego ewentualnym kandydowaniu portal lca.pl poinformował 2 czerwca. Wieczorem tego dnia - pod informacją o jego kandydowaniu -  pojawił się taki oto wpis:  „Ja wam mówię, poczekajcie jeszcze kilka dni, a siła odśrodkowa zdusi ten cyrk legnicki, siła rodem z Warszawki, jeszcze dzień, może dwa, a wielki Adam M. i jego GW dokończy dzieła zniszczenia PO kolesi na Arlegu wypasionych”. Następnego dnia, 3 czerwca,  red. Jacek Harłukowicz z „Gazety Wyborczej – Wrocław” zadzwonił do „Arlegu” z pytaniami…

Od tego dnia rozpoczął się serial „Wyborczej” o „Arlegu”: trzy teksty na lokalnych stronach, tekst w centralnym wydaniu, w piątek odtrąbiono sukces, to dzięki naszym tekstem marszałek odwoła zarząd spółki, napisał triumfująco dziennikarz - bo to przecież media rządzą Polską, one zmieniają  władzę, zarządy, prezesów. Zaś w sobotniej „Wyborczej”  red. Harłukowicz postanowił zdecydować kto może, a kto nie może być prezydentem Legnicy i zaapelował do władz PO, żeby nie popierały Rabczenki!  Z tekstu jasno wynika, że wcześniejsze teksty miały jeden cel: skompromitowanie Rabczenki oraz jego środowiska i niedopuszczenie, aby uzyskał on poparcie PO jako kandydat na prezydenta. Przecieram oczy ze zdumienia: oto dziennikarz opiniotwórczego dziennika ustawia się po jednej ze stron politycznej walki o fotel prezydenta w jednym z największych miast na Dolnym Śląsku, emocjonalnie wyraża swoje poglądy, a opiniotwórcza gazeta bez wahania drukuje jego apele do marszałka województwa i przewodniczącego PO!  Brakuje mi jeszcze apelu do społeczności Legnicy,  żeby nie wspierała i nie wybierała takiego kandydata na prezydenta,  bo ten jest be.

Ale skąd tajemniczy internauta wiedział o planowanym tekście w „Wyborzcej”? Odpowiedź jest prosta. Od kilku miesięcy wiceprezydent Legnicy, Dorota Purgal, prawa i lewa ręka prezydenta Krzakowskiego, onegdaj zasłużona funkcjonariuszka KW PZPR w Legnicy, kolportuje wśród dziennikarzy i innych osób przygotowany prze siebie materiał dotyczący „Arlegu”. Wszystko ma tam z góry ustalona tezę, że „Arleg” to sam przekręt, prawie legnicka ośmiornica. Wszystkie zawarte w tym materiale „informacje”, tezy,  słowo w słowo powtarza „Wyborcza”, działając właściwie pod dyktando polityczne Krzakowskiego. To epatowanie liczbami, przetargi, unijne fundusze. Tekstu w piątkowej „Wyborczej” właściwie nie sposób zrozumieć, tak jest chaotyczny, ale wrażenie pozostaje, wrażenie przekrętu.

Czytam te teksty i nie mogę uwierzyć, że ukazały się w „mojej Wyborczej”. Gazecie, która przez 25 lat budowała dziennikarskie standardy, brała w obronę obywatela przeciw władzy, walczyła o nową, nowoczesna Polskę. Tymczasem dziś ta gazeta woli PZPRowską  plotkę od merytorycznej dyskusji, obmawia, obraża, obrzuca błotem porządnych ludzi. Tak, porządnych ludzi. Znam dobrze Kaśkę Matijczak, Ewelinę Trzeciak.  Dorotę Struską, Mariusza Kołodzieja, Maćka Kupaja, Jarka Rabczenko, Roberta Kropiwnickiego, Mirka Jankowskiego  – to są młodzi, dynamiczni, pełni energii ludzie, którym chce się jeszcze chcieć, chcą zmienić naszą zapyziałą Legnicę na nowoczesne miasto, godne XXI wieku. Poszli więc na wojnę z PZPRowskim establishmentem i dostają po głowie za swoja odwagę. Kiedy dziennikarz ma tezę, nie patrzy na żadną prawdę, wszystko musi się zgadzać z tezą. 

Prosty przykład z brzegu. Jarek Rabczenko pracuje w „Arlegu” od sierpnia 2003 r. Przeszedł klasycznie amerykańską karierę: od stażysty przez konsultanta, kierownika zespołu, dyrektora do prezesa. Po drodze współpracował z zarządami województwa dolnośląskiego, wywodzącymi się z SLD/UW, PIS/LPR/Samoobrony, teraz PO/PSL/SLD/ODŚ. Tymczasem dziennikarz pisze, że po wyborach parlamentarnych spółka stała się politycznym łupem PO. Innych faktów nie przytacza, bo nie są zgodne z tezą. Także tego, że wszyscy wymienieni pracowali w „Arlegu” długo przedtem nim zostali członkami PO. 250 milionów zł wywalczonych dzięki dobrze skonstruowanym  wnioskom przez „Arleg” dla dolnośląskich samorządów także nie zgadza się z tezą. I budowany przez tę spółkę Inkubator Przedsiębiorczości w Legnicy, który będzie miejscem wsparcia dla małych i średnich firm Już teraz „Arleg” pomógł w powstaniu ponad 450 podmiotów.  O tym nie przeczytamy w „Wyborczej”,  bo nie służy to tezie o aferze.

Dożyliśmy czasów, w których media mogą  zabić i podnieść każdego. Narzędzie sprostowania właściwie nie działa, procesy z mediami narażają każdego na zarzut o ograniczeniu wolności słowa. Odwaga dziennikarzy jest przeogromna, rzetelność i odpowiedzialność prawie żadna. Moi koledzy z „Arlegu” padają ofiarą politycznej plotki. Tadeusz Krzakowski od lat jest mistrzem w uprawianie czarnego pijaru, mistrzem obmowy. Na argumenty nigdy nie wda się w dyskusję, bo ich nie ma, natomiast w plotce, obmawianiu, obsmarowywaniu jest arcymistrzem. To wiemy od dawna, sam doświadczyłem tego na własnej skórze. Szkoda tylko, że w tej wyborczej plotce ochoczo towarzyszy mu „Gazeta Wyborcza”.

Niedawno Paweł Wróblewski na blogu „dolnoślązacy.pl” obśmiał nierzetelność i manipulacje dolnośląskiej „Gazety Wyborczej” i red. Harłukowicza przyznając mu „Złote Ucho…”. Pod tekstem pojawił się taki oto wpis: „Tak ma Pan słuszność Panie marszałku! Jacek Harłukowicz ro socjalistyczny dziennikarz i jeszcze typu lat stalinowskich. Taki co tu zupełne bzdury gada i głosi nieomylność zmuszając ludzi swoim natręctwem by słuchała go”. Przykro mi – bo czytam „Wyborczą” od 25 lat – ale to prawda.


środa, 4 czerwca 2014

Czarodziejski Mardin (2)


Po spektaklu,  2 czerwca, około północy, jemy z Mehmetem, jego przyjaciółką, Gosią i Władkiem lody w najlepszej lokalnej cukierni, w której nasz gospodarz oczywiście zna wszystkich,  także papugę, będącą ozdobą lokalu. Na szybie lokalu wisi plakat „Łemko” i o to zdjęcie Mehmet się dopytuje, czy jest prawdziwe, kto na nim jest. Mówi, że jest bije z niego taki dramat, który jest ponad lokalny, ponadłemkowski, że jak się w niego długo wpatruje,  to chce mu się płakać. Na swoim facebooku śledzi pierwsze komentarze po spektaklu:  „fantastyczne, nie zawiodłam się”, „wróciłam do domu i nadal mam pod powiekami obrazy ze spektaklu”. Rozmawiamy o legnicko-mardińskim przymierzu, o przyjeździe aktorów teatru Mehmeta na dwutygodniowe warsztaty w Legnicy.  Patrzę na to kamienne miasto i na otaczające go piaski pustyni i na pewno wiem, że tu wrócimy. 

Czarodziejski Mardin (1)


Pisze ten wpis w autobusie z Mardinu do Ankary, 1200 km po fantastycznych tureckich autostradach w 13 godzin. Kończymy naszą turecką wyprawę. Po Antalyi przyszła Ankara, stolica, której jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było. Miasto zbudowane od podstaw przez Ojca Turków, z fragmentem udawanego starego miasta, plastikowe, na pokaz, stolica instytucji. Gramy tutaj,  bo nasze plany pokazania „Łemko”  w Izmirze, „mieście pogan”, upadły – od naszej grudniowej wizyty zmieniła się dyrekcja w tamtejszym teatrze i jedna dyrekcja nie przekazała drugiej ustaleń etc. Uratowała nas centralizacja władzy teatralnej w Turcji. Mustafa Kurt, dyrektor Państwowych Teatrów w Turcji rządzi wszystkimi teatrami w kraju. Kiedy padł Izmir, przytulono nas w Ankarze i tak na scenie  teatru Akün zagraliśmy 31 maja jeden z najlepszych spektakli w historii „Łemko” i w dziejach naszego teatru w ogóle. Zjawiskowy, miejscami zagrany genialnie, w którym wszystko się układało perfekcyjnie , ze świetnymi rytmami.  Na szczęście cały spektakl nagraliśmy,  więc sami się przekonacie. Na widowni branżowa publiczność, wielu młodych ludzi, w tym  studentów wydziałów aktorskich, obok mnie dramaturżka lokalnego teatru, roześmiana i wzruszona. Podobnie jak w Antalyi część widowni wstała, po spektaklu gratulowano nam podjęcia tematu („mamy w Turcji takie same problemy narodowościowe”, to nie był pojedynczy głos),  świetnego zespołu, dopytywano o muzykę, gdybyśmy mieli płyty z nią,  przynajmniej kilkanaście poszłoby. Najważniejsze jednak, że trafiliśmy z opowieścią. Mogliśmy do Turcji pojechać z „Otello”, którego historię wszyscy znają, wybraliśmy „Łemko” – bo to nasz legnicki spektakl, opowiadający ważną dla nas historię. A dobrze wiemy, jak coś jest mocno lokalne, to staje się bardzo uniwersalne. Najpierw trzeba pokochać swój powiat, żeby pokochać ojczyznę, powtarzam za Lwem Tołstojem.

Po Ankarze lot do Mardinu. Byliśmy tu już w grudniu z Gosią, podczas wizyty dokumentacyjnej i zakochaliśmy się w tym mieście miłością spontaniczną. Mardin to pomysł  koordynatora naszej wyprawy, turkologa z Warszawy, Władka Chilmona. Szło nam wspólnie o to, żeby dotrzeć do różnorodnej Turcji, także tej w Polsce nie znanej. A Mardin to fantastyczne,  kamienne miasto w południowo- wschodniej Turcji, 10- 15 kilometrów od granicy syryjskiej, otoczone zewsząd pustynią. W samym mieście żyje 140 tys. ludzi, w tym 80% Kurdów, w aglomeracji (okręgu)  jest 750 tys. mieszkańców.  Po 25 latach dobijania się o tożsamość ostatnie wybory na burmistrza wygrał reprezentant partii kurdyjskiej. Nasz spektakl organizuje także Kurd, Mehmet Vejsi Bora, trzydziestoparoletni szef Teatru Artystycznego w Mardin, miłośniczej grupy, która dopiero zaczyna swoją przygodę z teatrem. Na Mehmeta mówią tutaj „Hodża” – nauczyciel, mistrz, znają go wszyscy i on zna wszystkich. Niesamowita jest jego energia, witalność i najzwyczajniejsza na świecie, choć tak rzadko spotykana,  dobroć.  Mehmet jest to człowiekiem – orkiestrą, administruje hotelem, którego działalność inaugurujemy (położonym w  kamiennym,  kilkupiętrowym domu, kiedyś siedzibie jednego z rodów, w czasach współczesnych był to budynek poczty), ma tu udziały w kilku przynajmniej biznesach. Jest także managerem najwyższego człowieka na świecie. Sultan Kosen mierzy 251 cm, mieszka we wiosce pod Mardinem.  Był także  widzem naszego spektaklu, po nim gratuluje nam ze sceny, robimy pamiątkowe zdjęcie, jedno z nich wklejam. Przed spektaklem krótko opowiadam jaką pokazuje  on historię. Kiedy kończę,  z widowni podrywa się jedna z kobiet i prostuje, że w Mardinie nie ma żadnych mniejszości narodowych, jest natomiast jeden naród i wiele kultur. Tak myśli poważna część mieszkańców Turcji – że nie ma Kurdów, Ormian, jest jeden naród turecki. Nie zgadzam się z takim sądem.

Po spektaklu,  2 czerwca, około północy, jemy z Mehmetem, jego przyjaciółką, Gosią i Władkiem lody w najlepszej lokalnej cukierni, w której nasz gospodarz oczywiście zna wszystkich,  także papugę, będącą ozdobą lokalu. Na szybie lokalu wisi plakat „Łemko” i o to zdjęcie Mehmet się dopytuje, czy jest prawdziwe, kto na nim jest. Mówi, że jest bije z niego taki dramat, który jest ponad lokalny, ponadłemkowski, że jak się w niego długo wpatruje,  to chce mu się płakać. Na swoim facebooku śledzi pierwsze komentarze po spektaklu:  „fantastyczne, nie zawiodłam się”, „wróciłam do domu i nadal mam pod powiekami obrazy ze spektaklu”. Rozmawiamy o legnicko-mardińskim przymierzu, o przyjeździe aktorów teatru Mehmeta na dwutygodniowe warsztaty w Legnicy.  Patrzę na to kamienne miasto i na otaczające go piaski pustyni i na pewno wiem, że tu wrócimy. 

niedziela, 1 czerwca 2014

Krzakowski ściga się z Gomułką

Kiedy w końcu lat 60-tych w systematyczny sposób burzono zabytkowe śródmieście Legnicy czyniono to, można tak powiedzieć, z pobudek głęboko ideowych. Otóż I sekretarz KC PZPR, Władysław Gomułka, „Wiesław”, nakazał niszczenie śladów niemieckich na Ziemiach Odzyskanych. Robiono to pod pretekstem złego stanu technicznego, co było poniekąd  prawdą. Przez 20 lat po wojnie nie dbano o starą Legnicę, nie było to modne…Ale tak naprawdę to zdecydowała idea: niemieckiej Legnicy powiedziano precz i w ten sposób zamordowane serce miasta. Zamiast zabytkowych kamienic postawiono ponure bloki, symbol gomułkowskiej „małej stabilizacji”. Kiedy ogląda się zdjęcia z tamtej zagłady, wrażenie jest porażające. Tak jak wyobraźnia burzących, jeden ze spychaczy zaangażowanych w akcję nazwano „Rudy”… – było to już po premierze serialu o Janku Kosie.

Obecnie nam panujący prezydent Legnicy, Tadeusz Krzakowski,  nie burzy Legnicy z powodów ideowych. Ekipa rządząca miastem nie wyznaje żadnej idei, tylko czystą pragmatykę: administruje miastem od poniedziałku do piątku. Budynki na Zakaczawiu i nie tylko burzy się,  bo nie ma żadnego pomysłu ich wykorzystanie, a zły stan techniczny - tak jak dla ludzi Gomułki - jest świetnym pretekstem. To swoiste przyzwolenie Ratusza na degradację starych, świadczących o dziedzictwie miasta,  budynków jest dojmujące. Nie robi się dokładnie NIC w kierunku, aby je ratować. Milczenie Ratusza w sprawie planów wyburzenia przez PKP byłego kina „Kolejarz” jest skandalem.
15 lat temu legnicki teatr zrobił wszystko, aby miejsce to uratować, przywrócić mieszkańcom. „Ballada o Zakaczawiu”  rozsławiła dzielnicę i byłe kino na cały świat. Proponowaliśmy poprzednikowi Krzakowskiego stworzenie tam filii MDK,  bo zakaczwskie dzieci i młodzież wychowują się na ulicy. W odpowiedzi na debacie, zorganizowanej w stołówce ks. Gacka, usłyszeliśmy wypowiedź wiceprezydenta Legnicy, Janusza Ostrówki:  „Traktujemy Zakaczawie tak  jak każdą inną dzielnicę Legnicy”. Na te słowa wtedy, w 2000 roku, wszyscy zebrani wybuchnęli  śmiechem. Teraz, z perspektywy blisko 15 lat, słowa te brzmią  jeszcze bardziej ponuro. Nie robimy nic z miastem, nie robimy nic z Zakaczawiem.