Pomroczność jasna. Mam wrażenie, że ta oryginalna jednostka chorobowa dopadła miedziowego posła lewicy. Pan poseł biega bowiem po Lubinie i straszy zjawami, duchami i innymi przewidzeniami. Zamiast jednak do lekarza parlamentarzysta pobiegł do zaprzyjaźnionej redakcji z lubińskiego Ministerstwa Prawdy (o tym, cóż to za potwór, już pisałem). Pomoc była natychmiastowa, mimo że zamiast lekarki była dziennikarka, a zamiast recepty wypisano posłowi artykulik. Na zamówienie, bo przecież postać to nietuzinkowa.
Pan poseł poskarżył się na moją „Orkiestrę”. Że spać mu nie daje, bo gra za głośno i fałszuje. Co prawda, parlamentarzysta nie widział, ani osobiście nie słyszał, ale przecież wie lepiej. Właśnie wtedy powołał się na zjawy, które ponoć nawiedzają jego parlamentarne biuro i zbulwersowane protestują przeciwko naszej miedziowej balladzie, która – rzekomo – opisała górników jako alkoholików, ludzi z marginesu społecznego, a co gorsze za bohaterów spektaklu wzięła sobie grających pe…, przepraszam, gejów. Poseł obiecał nawet, że pójdzie i obejrzy to plugastwo, ale szybko wyjdzie, bo nie zdzierży.
Rezolutna dziennikarka widząc przed sobą człowieka potrzebującego pomocy nie zadała ani jednego zbędnego pytania. Po co posła denerwować? No i jak tu pytać o twarz, albo personalia duchów? Poseł widział, a nawet z nimi rozmawiał, to znaczy, że jest medium i wie z czym przychodzi po pomoc. Zresztą, głupio pytać, skoro wywiadowczyni także przedstawienia nie widziała, recenzji nie czytała, a przecież przyznać się do tego nie mogła. Cóż pomyślałby o niej jej szanowny rozmówca? Ba. Cóż pomyśleliby czytelnicy? Że niby nie wie o czym pisze? To niedopuszczalne.
Zaciekawiła mnie ta sytuacja, bo w opisie pana posła widzę wszystko, tylko nie spektakl, który zrobiliśmy zszywając całość z ludzkich wspomnień i anegdot, które z Krzyśkiem Kopką (scenarzysta) zbieraliśmy przez kilka miesięcy rozmawiając z górnikami, mieszkańcami Lubina, wertując kroniki i inne dokumentalne zapiski. No i jeszcze ten zarzut, że z członków (przepraszam) górniczej orkiestry zrobiliśmy pe…, przepraszam raz jeszcze, gejów. Chyba jednak to nie ja reżyserowałem sztukę opisaną przez miedziowego posła. Na pewno nie ja. Bo spektakl, który zrobiliśmy spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem. Pierwsze recenzje też są dobre.
Poprosiłem jednak Grześka Żurawińskiego, by zamiast rozmów ze zjawami z opowieści parlamentarzysty, pogadał z postacią z krwi i kości. Najlepiej z górnikiem. Ten nie namyślał się długo i zrobił to, co dawno powinna uczynić lubińska dziennikarka. Zadzwonił do emerytowanego górnika, ale przede wszystkim prezesa górniczej orkiestry z lubińskiej kopalni. Jan Marian Bączek był zaskoczony zarzutami wobec spektaklu: „Mnie osobiście ten spektakl bardzo się podobał. Chwilami był śmieszny, innym razem smutny. Jak w życiu. Uważam, że w tych trudnych warunkach, bo przecież aktorzy grali nie na prawdziwej scenie, ale u nas w cechowni, to pan Jacek Głomb zrobił kawał naprawdę dobrej roboty. Jasne, że wśród kolegów z orkiestry opinie były różne. Jednym przedstawienie podobało się bardziej, innym mniej. To chyba normalne, tym bardziej, że niektórzy pierwszy raz byli w teatrze, do tego tak nietypowym. Byli tacy, którym przeszkadzały przekleństwa na scenie, ale... Tam na dole naprawdę mówi się mocnym językiem. Kopalnia to nie salon. Każdy ma prawo do ocen, ale zachęcam wszystkich, by najpierw obejrzeli to przedstawienie…”.
Lubińska germanistka i mieszkanka Ścinawy, gdzie także grała nasza „Orkiestra”, pani Małgorzata Łomnicka-Rogal sprawę skomentowała sms-em, który wysłała po przedstawieniu: „Bardzo gorąco dziękujemy! W imieniu własnym i całej zaproszonej reszty. Ścinawa w zachwycie”.
Sytuacja jest zatem kuriozalna, jak w dowcipie, który powstał za komuny. W czasach, w których pan poseł nie był jeszcze panem posłem, ale które zapewne doskonale pamięta. Warszawski taksówkarz skarży się pasażerowi: „Panie! Wyglądasz pan na inteligenta, to wyjaśnij mnie pan, jak to jest? W gazetach ciągle piszą, że cały naród popiera partię. A ja bujam się po tej naszej stolicy od 30 lat i jeszcze ani razu nie wiozłem takiego, co popiera. O co tutaj chodzi?”.
No właśnie, o co chodzi? Jedyne wytłumaczenie jest proste i czytelne. Wszedłeś Głombie na polityczny ring bokserski to się chłopie nie dziw, że walą cię po głowie. A jak nie dają rady, to i uderzą poniżej pasa. W tej walce fair play to przeżytek i naiwność. Wszystkie chwyty, choćby najbrudniejsze, są dozwolone, a sędziowie bywają stronniczy. Doświadczony pan poseł sztukę tę posiadł w stopniu doskonałym, a ty jesteś nowicjuszem. No to obrywasz.
Jacek Głomb
Poniższe fragmenty recenzji dedykuję bohaterom tej opowieści: panu posłowi i dziennikarce portalu lubin.pl:
„Legnickiego skarbu trzeba strzec” – zaczyna recenzentka najważniejszego teatralnego portalu w Polsce Ewa Uniejewska. I dodaje: „Prywatne losy ludzi, którzy zakochują się, kłócą, pobierają, zdradzają, kradną, będą warunkowane historią i narzucanymi ideologiami. Poprzez pryzmat małej, specyficznej zbiorowości, Jacek Głomb opowiada o historii kraju. Czyni to z dużym wyczuciem, bez popadania w encyklopedyczność, lecz z troską o ludzką prawdę. Aktorzy legnickiego teatru tworzą wyśmienitą orkiestrę. Nie ma osoby, która zagrałaby źle; każda z nich zachwyca umiejętnościami warsztatowymi. Ich grze towarzyszy dystans i dobre wyczucie ironii, inteligentne myślenie o tekście i sytuacji scenicznej. Pokaz Teatru Modrzejewskiej mógłby stać się nauką dla artystów stołecznych, którym legniccy twórcy w niczym nie ustępują”.
„"Orkiestra" to spektakl na zamówienie. Powstał z okazji 50-lecia miedziowego kombinatu. Ten prezent jest jednak wart więcej niż kolejna nagroda z zysku dla pracowników KGHM. Zagłębie doczekało się własnej sagi”. O koncertowo zagranej balladzie o miedziowych górnikach pisze Magda Piekarska z Gazety Wyborczej i dodaje: „Przestrzeń Zagłębia Miedziowego, która każdemu przybyszowi wyda się zaprzeczeniem magii, została przez autorów zaczarowana i obdarowana własną mitologią. To, co dotąd było rozproszone w tysiącach ulotnych, bo zależnych od ludzkiej pamięci anegdot i wspomnień, na scenie nabiera kształtu. Temu czarowi ulega też widz - i choć pęka ze śmiechu, kiedy bohaterowie, spacerując po Lubinie, wzdychają: "Jak tu pięknie", to po zakończeniu spektaklu będzie skłonny dostrzec w mieście ślady tej niełatwej urody”.
„Dla mnie ten spektakl zdominowała wspaniała Ewa Galusińska (Francuzka)” - napisał Krzysztof Kucharski z dziennika Polska Gazeta Wrocławska. „Aktorka zbudowała postać z wielką precyzją od najmniejszego ruchu, po wyrazistą mimikę, tembr głosu i najdrobniejszy gesty. Jest rewelacyjna i nieodparcie komiczna. Dla samej Ewy warto ten spektakl oglądać, cała drużyna na najwyższych obrotach, bo to świetny zespół, jeden z najlepszych w Polsce”.