niedziela, 14 października 2012

Zapach żużla


Na żużel  w Tarnowie Tato zabierał mnie na początku 70-lat, tak się złożyło. że były to smutne czasy tarnowskiego żużla, w 71 roku Unia spadła do drugiej ligi, gdzie zatrzymała się przez 14 lat! „Jaskółki” (to od znaku Zakładów Azotowych, odwiecznego sponsora drużyny), nie były więc wtedy nawet średniakiem, jeździł jeszcze tarnowski najlepszy z najlepszych (mistrz Polski z 67 roku!), Zygmunt Pytko, ale już kończył karierę,  już  chyba nie chciał rozbijać się po drugoligowych torach, kiedy przestał jeździć w 74 roku miał 37 lat….Kiedy odchodził plotkowano o majstrowaniu przy silnikach w boksach, podobne opowieści  (z innym bohaterem w tle) usłyszałem  po latach w Gorzowie.

Więc nie dla sukcesów chodziliśmy na żużel, ale z lokalnego patriotyzmu, inni chodzili to my też chodziliśmy. Nie czułem się jakoś specjalnie zarażony, wspomnienie mam klasyczne, zapach żużla, który sypał się po oczach na wirażach, siadałem tam nieraz specjalnie. Ten zapach wrócił mi po latach tak mocno, że w 2010 r. w Gorzowie Wielkopolskim zrobiłem spektakl pod tym właśnie tytułem. ”Zapach żużla” napisała Iwona Kusiak, a opowiada on historię luźno inspirowaną biografią Edwarda Jancarza.  W Gorzowie żużel jest religią, to miasto żyje żużlem, oddycha żużlem.  Z tego sztuki pochodzi zabawny i mądry monolog Pomnika (czyli Edwarda Jancarza,  bo jego pomnik stoi w centrum Gorzowa):
Widzisz, o tam, taka knajpa. Najstarsi mieszkańcy ją znają. W lecie to są tu dansingi do białego rana. Zdarzy się, że jakiś odleje się na mnie, jakby kibla nie mógł znaleźć. Takiego, to bym…ech, szkoda gadać. Fakt, tramwaje trochę głośne są, ale idzie się przyzwyczaić. Jak w niedzielę dzwony w katedrze słyszę, to wiem, że święto. Tutaj to ze stadionu niesie. Radia nie mam, ale swoje słyszę. Czekam, aż będzie start… i potem jeden bieg, drugi, następny. Ja to od razu wiem, jaki był wynik. Z mostu wylewa się ten cały tłum i rozpływa po uliczkach. Powietrze aż drga, jak przed burzą. Można by je do ręki wziąć i ścisnąć. Wiwaty, okrzyki. Hymn klubu śpiewają. Albo klną, na czym świat stoi. Jakby cisza była jak makiem zasiał, to i tak bym wiedział. W oczach to mają wypisane, na twarzy cała tabela wyścigu. Szczęście, że do mnie pretensji nie mają. Jak dobrze idzie, to szalik dostanę; mam ich już kilka setek. Ale czasem, kto przejdzie, po plecach mnie klepnie. Babcie sadzają na mnie wystraszone dzieciaki. Nie jest źle, towarzystwo dopisuje, nie powiem. Tylko, żeby te ptaszyska na mnie nie robiły, bo to jak wygląda. Nieprofesjonalnie.  

Tu mam wszystko, co trzeba. No, prawie. Zapachu nie czuję. Zapachu żużla. Wącham każdego, kto wraca. Ale nie czuję. Jakby go z siebie po drodze strzepywali, czy co. Zostawiali za bramą stadionu. Tego zapachu mi tylko braknie. Zapachu. Słyszę go i widzę, ale za cholerę nie czuję. To się nazywa… syndrom odstawienia. Tyle lat nie mogłem się go pozbyć. Włosy, skóra. Wszędzie żużel. Perfumami się spryskałem, a tu nic nie pomaga. Jak uzależniony. A teraz nie mam żadnego zapachu. Czasem od sadzawki trochę zalatuje, albo od piekarni. Liście pachną wiosną. Żeby tak… jeszcze raz…  Jutro mecz. Bycza krew się znowu poleje. Obiecaj mi, że tam pójdziesz. Zamkniesz oczy. Będziesz widział ten zapach. Przynieś mi ten obraz w prezencie, dobra?  Jakoś tam się potem rozliczymy.

Dziś Unia Tarnów zdobyła mistrzostwo Polski na żużlu, pokonując w dwumeczu Stal Gorzów. Oglądałem wszystko na TVP Sport, kibicowałem obu drużynom.  Z zapachem  żużla było gorzej, bo żużlowcy nie jeżdżą już na żużlu. Ponoć za rok Unia może być "chłopcem do bicia", komentatorzy wieszczą jej kłopoty finansowe...