Coraz częściej wydaje się, że mamy dwie Polski. Polskę urzędniczą, władczą, decydującą „po uważaniu”. I Polskę społeczną, obywatelską, kreowaną przez wszelkiego rodzaju stowarzyszenia i organizacje pozarządowe. Owszem, są takie wyjątki jak na przykład Jarocin gdzie te dwie Polski się przenikają, ale statystyczna codzienność jest niestety inna. Prezydent Głogowa dręcząc ostatnimi czasy kilka stowarzyszeń nie robi niestety nic wyjątkowego. Polską normą jest bowiem przekonanie samorządowej władzy o swej nieomylności, o jedynie słusznym pomyśle na miasto/gminę/powiat. Wynika to niestety z super demokratycznej ordynacji wyborczej zakładającej bezpośredni wybór prezydenta/burmistrza/wójta.
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem takich wyborów. Już po dwóch kadencjach wybieranych w taki sposób gospodarzy widzimy wyraźnie, że niektórzy z nich mogą rządzić dożywotnio. Handicap w postaci permanentnego prowadzenia kampanii wyborczej w czasie sprawowania urzędu skutkuje. Mam takie wrażenie, że prezydenci-gwiazdorzy zajmują się następnymi wyborami już dzień po wygranej… Ale to nawet nie o nich chodzi, ale o dwór, świtę, kamarylę, które tworzą się wokół wybranego gospodarze. To one konserwują ten świat poprzez wzajemnie interesy i związki.
Dlatego żaden wieloletni gospodarz nie przepada za organizacjami pozarządowymi bo one mają to, czego żadna władza nie lubi: własne zdanie i wyrobiony pogląd. Ale żeby nie było taki zupełnie pięknie powiem tak: z Polską „pozarządową” jest wciąż problem, stowarzyszeń jest wiele, ale rzadko kiedy są mocne, konsekwentne, bezkompromisowe. Ludzie nie garną się do nich, tak jak to było za komuny, kiedy każda namiastka niezależności przyciągała chętnych. Bijemy się o tą obywatelska Polskę, ale wszystko jeszcze przed nami. Dlatego trzeba piętnować i opisywać przypadek każdego utrudniania działań stowarzyszeń przez samorządową władzę, jak to się ostatnio dzieje w Głogowie.