To smutne, że legnicka senator Dorota Czudowska
manifestacyjnie odwołująca się w swoim działaniu do etyki chrześcijańskiej i
służby Kościołowi, za nic ma tak elementarne wartości jak prawda i przyzwoitość,
składając je na ołtarzu bez Boga, jakim
jest dyscyplina partyjna i posłuszeństwo w bezpardonowych atakach na
politycznych konkurentów. Skutki takiego podejścia do polityki są żałosne, bo
cel uświęca wówczas niegodziwe środki, prawdę zastępuje fałsz i propaganda, a w
obronę bierze się nawet kłamców i oszczerców, o ile są sojusznikami w
politycznej batalii.
Długo milczałem, bo w przeszłości z niejednym
politykiem Prawa i Sprawiedliwości moje relacje były więcej niż przyzwoite. Dotyczyło
to także dobrych relacji z byłą radną dolnośląskiego sejmiku, a dzisiejszą
legnicką senator Dorotą Czudowską. To się radykalnie zmieniło wraz z
zadekretowaną przez liderów PiS bezwzględną walką o władzę w państwie, walką prowadzoną – nie
tylko w przenośni – po trupach. To wojna, w której konkurent staje się wrogiem,
nie należy mu się zatem nawet elementarny szacunek, w której najbardziej nawet
obrzydliwe kłamstwo staje się pożytecznym i akceptowanym orężem, a przyzwoitość
traktuje się wyłącznie jako objaw słabości.
Pani senator zaatakowała ostatnio zorganizowane
przeze mnie i przyjaciół legnickie wydarzenia „Dwadzieścia lat po” kwitując je
suflowanym przez partyjny organ prasowy PiS kłamstwem o biesiadzie z sowieckimi
okupantami i funkcjonariuszami, bezpodstawnie i bezsensownie zarzucając nam wdzięczność
za okupację i zakłamywanie polskiej historii. To fałszerstwo i wyjątkowa
niegodziwość. Tym bardziej, że prawda o tym, co naprawdę działo się w trzy
wrześniowe dni w Legnicy, jest tendencyjnie i świadomie przemilczana, jako mało
użyteczna w atakowaniu organizatorów.
Gdy czytam słowa pani senator: „Najpierw powiedzmy o
tamtym okresie prawdę. Trzeba dokładnie pokazać skąd wzięły się w Polsce i
Legnicy wojska sowieckie i dlaczego?” to wiem już na pewno, że nie o prawdę tu
chodzi, bo o niej w trakcie „Dwadzieścia lat po” mówili naukowcy, publicyści,
eksperci i świadkowie historii. Na żywo i z ekranu. I wie o tym każdy, kto
chciał i chce wiedzieć.
Ze zdumieniem dowiedziałem się, że nawet prymitywnie
kłamliwa relacja jednej w rosyjskich telewizji jest naszą, a nie sprawców tej
ordynarnej manipulacji, winą. W takiej
bezmyślnie propagandowej narracji winni są zatem pokrzywdzeni, a nie sprawcy,
co da się porównać jedynie z kłamstwami, jakie na nasz temat wypisywała „Gazeta
Polska Codziennie”. Niestety, o tym pani senator milczy. Nie protestuje przeciw
oszczerczej nagonce i bezczelnie kolportowanym
kłamstwom, gdy ich autorami są jej polityczni i medialni sojusznicy. Jak pogodzić to z afirmowanym publicznie
kanonem etycznym praktykującego katolika? Nie da się. Prawda nie ma partyjnej
legitymacji.