wtorek, 1 października 2013

Prawda nie ma partyjnej legitymacji


To smutne, że legnicka senator Dorota Czudowska manifestacyjnie odwołująca się w swoim działaniu do etyki chrześcijańskiej i służby Kościołowi, za nic ma tak elementarne wartości jak prawda i przyzwoitość, składając  je na ołtarzu bez Boga, jakim jest dyscyplina partyjna i posłuszeństwo w bezpardonowych atakach na politycznych konkurentów. Skutki takiego podejścia do polityki są żałosne, bo cel uświęca wówczas niegodziwe środki, prawdę zastępuje fałsz i propaganda, a w obronę bierze się nawet kłamców i oszczerców, o ile są sojusznikami w politycznej batalii.

Długo milczałem, bo w przeszłości z niejednym politykiem Prawa i Sprawiedliwości moje relacje były więcej niż przyzwoite. Dotyczyło to także dobrych relacji z byłą radną dolnośląskiego sejmiku, a dzisiejszą legnicką senator Dorotą Czudowską. To się radykalnie zmieniło wraz z zadekretowaną przez liderów PiS bezwzględną walką  o władzę w państwie, walką prowadzoną – nie tylko w przenośni – po trupach. To wojna, w której konkurent staje się wrogiem, nie należy mu się zatem nawet elementarny szacunek, w której najbardziej nawet obrzydliwe kłamstwo staje się pożytecznym i akceptowanym orężem, a przyzwoitość traktuje się wyłącznie jako objaw słabości.

Pani senator zaatakowała ostatnio zorganizowane przeze mnie i przyjaciół legnickie wydarzenia „Dwadzieścia lat po” kwitując je suflowanym przez partyjny organ prasowy PiS kłamstwem o biesiadzie z sowieckimi okupantami i funkcjonariuszami, bezpodstawnie i bezsensownie zarzucając nam wdzięczność za okupację i zakłamywanie polskiej historii. To fałszerstwo i wyjątkowa niegodziwość. Tym bardziej, że prawda o tym, co naprawdę działo się w trzy wrześniowe dni w Legnicy, jest tendencyjnie i świadomie przemilczana, jako mało użyteczna w atakowaniu organizatorów.

Gdy czytam słowa pani senator: „Najpierw powiedzmy o tamtym okresie prawdę. Trzeba dokładnie pokazać skąd wzięły się w Polsce i Legnicy wojska sowieckie i dlaczego?” to wiem już na pewno, że nie o prawdę tu chodzi, bo o niej w trakcie „Dwadzieścia lat po” mówili naukowcy, publicyści, eksperci i świadkowie historii. Na żywo i z ekranu. I wie o tym każdy, kto chciał i chce wiedzieć.


Ze zdumieniem dowiedziałem się, że nawet prymitywnie kłamliwa relacja jednej w rosyjskich telewizji jest naszą, a nie sprawców tej ordynarnej manipulacji, winą.  W takiej bezmyślnie propagandowej narracji winni są zatem pokrzywdzeni, a nie sprawcy, co da się porównać jedynie z kłamstwami, jakie na nasz temat wypisywała „Gazeta Polska Codziennie”. Niestety, o tym pani senator milczy. Nie protestuje przeciw oszczerczej nagonce i  bezczelnie kolportowanym kłamstwom, gdy ich autorami są jej polityczni i medialni sojusznicy.  Jak pogodzić to z afirmowanym publicznie kanonem etycznym praktykującego katolika? Nie da się. Prawda nie ma partyjnej legitymacji.