sobota, 16 listopada 2013

Kumoszki z Jawora


Znowu wstyd – mimo deklaracji zaniedbałem pisanie i aż strach patrzeć, kiedy datowany jest ostatni wpis. Jak to jest, ze William Szekspir (jeśli istniał) w dwa tygodnie machnął „Wesołe kumoszki z Windsoru”, a my mamy czasem problem z jednym prostym pismem urzędowym? Zacząłem właśnie próby „Kumoszek” w Gorzowie (Wielkopolskim z nazwy,  choć nic wspólnego z Wielkopolską nie ma) i nie mogę się nadziwić temu kompletnie nieszekspirowskiemu tekstowi, w którym bohaterami nie są królowie i hrabiowie, tylko mieszczanie, najzwyklejsi mieszczanie z Windsoru w hrabstwie Berkshire. W dzisiejszym Windsorze mieszka 28 tys. mieszkańców, warto zapytać,  ilu mieszkało wtedy? 

Bo też nie dość, że to mieszczańska komedia, wręcz, to jeszcze dzieje się w latach,  w których żył i tworzył Szekspir (jeśli istniał), nie ma tam duchów ani elfów, nigdy nie przyjeżdża z fantasmagorycznej Polski albo Czech, wszystko jest aż do bólu zwyczajne. I dlatego fantastycznie współczesne, nie a la Garbaczewski i  sp.z.oo, tylko poprzez sprawy, emocje, interesy i namiętności, którymi żyją bohaterowie. Opowieści o „skokach w bok” są ponadczasowe, uniwersalne, a przez to zwyczajnie współczesne.


Więc znowu – jak ktoś się znudził, nie będzie oglądał – będzie o prowincjonalnym miasteczku, zaludnionym prze typy i typki, do którego zjeżdża „gość ze stolicy” i machina rusza… Nie ma chyba tekstu Szekspira, w którym byłoby tak wiele komicznych typów i to wcale nie wśród tzw. głównych postaci: Pani Chybcik, Abraham Mizerek, Piotr Tuman no i absolutni tip –top czyli walijski ksiądz Hugo Evans i francuski doktor Caisu. W doskonałym tłumaczeniu Barańczaka ich kwestie brzmią fenomenalnie i na próbach czytanych zwijaliśmy się ze śmiechu. Jak znam życie, gdzieś w połowie grudnia przestaniemy się śmiać. Przed nami ciężka praca. Premiera 25 stycznia. Zapraszam.