27 czerwca po południu dostałem takiego oto esemesa
od Lecha Raczaka: „Z ciemności cenzury
życzę byś zawsze pławił się w światłach
teatralnych wolności”. Lechu miał być na mojej imprezie, na ten wieczór wiele
miesięcy wcześniej zaprosiłem do
naszego domu na wsi w Brenniku przyjaciół, z którymi związany jestem ostatnie
20 lat. Taki był sens tego spotkania – 20 lat dyrektorowania w Legnicy i 50
lat, które skończyłem w tym roku. Lechu miał być, ale nie dojechał. Zaangażował się bowiem w zdarzenia wokół
odwołania spektaklu „Golgota Picnic”
(miał być pokazywany na festiwalu Malta w Poznaniu) i zdecydował, że ten wieczór spędzi w
Poznaniu.
Wieczór 27 czerwca spędziłem więc świętując. Gdybym
jednak nie świętował, nie wziąłbym udziału ( i nie zaangażował teatru) w odbywającym się
tego dnia proteście, polegającym na wspólnym czytaniu tekstu
„Golgoty Picnic” i publicznym oglądaniu spektaklu. Tak zdecydowałem już wiele
dni temu. Wydaje mi się ważne i konieczne, żebym przedstawił co myślę o tej
sprawie, tak jak wiele razy pisałem, co myślę o polskim życiu teatralnym.
1. Nie
rozumiem decyzji Michała Merczyńskiego o odwołaniu „Golgoty Picnic”, tak jak wcześniej nie rozumiałem decyzji Jany
Klaty o zawieszeniu czyli odwołaniu realizacji „Nieboskiej komedii” Olivera
Frljica w Teatrze Starym. Nie rozumiem
bowiem odwoływania przez szefów
instytucji artystycznych zaplanowanych zdarzeń z jakichkolwiek powodów - poza
brakiem widzów. Nie rozumiem poddawania się presji jakichkolwiek środowisk –
czy to z kręgu władzy, czy ideologii. Jeśli planuje się repertuar festiwalu,
teatru, galerii trzeba wziąć za niego odpowiedzialność.
2. Co
nie znaczy, że podobają mi się wybory
dyrektorów. Tekst „Golgoty Picnic”, z którym się mogłem zapoznać jest bardzo,
bardzo słaby, i nigdy w życiu nie zainteresowałbym się nim jako dyrektor
teatru. Zastrzegam, że spektaklu nie widziałem. Tym bardziej nie widziałem
spektaklu Frljica, bo nikt go nie
widział, a cały projekt mogę ocenić na podstawie bełkotliwych wywiadów reżysera
i takich mniej więcej wypowiedzi, że rezygnacji siedmiu aktorów z obsady dwa
tygodnie przed premierą to nie jest żaden problem. Nigdy więc nie zaplanowałbym
obu projektów w kierowanym przez siebie teatrze. Z powodu braku jakości
artystycznej.
3. Z
powyższych powodów uznałem, że publiczne czytanie słabego tekstu lub publiczne
oglądanie spektaklu opartego na tym słabym tekście nie ma sensu. Poza wszystkim
protest kreowało środowisko z którym, ze
względu na jego drapieżną ideologiczność, nie jest mi po drodze. „Krytyka Polityczna”,
modne teatry lansowane przez nią, to nie jest mój świat. I miałem mocne
wrażenie, że cała sprawa jest mocno ideologiczna, Być może tak zresztą jest.
4. O
odwołaniu już zaplanowanych pokazów w Lublinie i Chorzowie – z powodu nacisków
środowisk ultrakatolickich i niektórych przedstawicieli władzy dowiedziałem się
już w piątek. Mocno mnie to zastanowiło
i wtedy pomyślałem ze rację ma mój przyjaciel Lech Raczak (w wywiadzie w
„Gazecie Wyborczej”), ze to zaplanowana akcja PIS-u i popierającego go
Kościoła. Akcja, która ma tak naprawdę wymiar polityczny, ma udowodnić, że PO
nie dość, że przeklina, to jeszcze
bluźni. Polacy nie są – wbrew statystykom – katolickim narodem, ale bluźnierstw
nie lubią.
5. To
co zdarzyło się w Gdańsku, Warszawie, Katowicach, Wałbrzychu, Wrocławiu
potwierdza tezę Lecha. To nie były spontaniczne demonstracje, tylko zaplanowane
akcje. To nie były improwizowane wydarzenie, tylko kreowane przez
funkcjonariuszy PISu awantury. Podobną przeżyłem startując do Senatu trzy lata
temu, z kibolami Zagłębia Lubina, ich
„spontaniczność” z boku nadzorował pracownik biura poselskiego PISu. Dzisiaj dwoje posłów PISu złożyło doniesienie do prokuratury –
przeciwko WSZYSTKIM, którzy 27 czerwca wzięli udział w proteście. Prokuratura sprawę umorzy, bo zgłoszenie jest
absurdalne, ale nie o nie przecież chodzi, idzie o to, że „grzać” temat, żeby
„zabić” Tuska.
PIS pewnie wygra wybory i w części
Polski samorządowej w listopadzie, i za
rok w całej Polsce. I będziemy mieli w Polsce Węgry i Budapeszt. Co się stanie
z wolnością twórców strach pomyśleć. Podzielam tu poniższe obawy Łukasza
Drewniaka zawarte w świetnym tekście na portalu teatralny.pl:
„Uważam, że protest solidarnościowy z Maltą i
Rodrigo Garcią przyniesie jednak więcej szkody niż pożytku. Roman Pawłowski
napisał, że już samo doprowadzenie do czytania w Nowym mimo gwizdów i szykan
jest wielkim triumfem polskiego teatru. Wątpię. I zachęcam do przyjrzenia się
temu, co się wydarzyło w perspektywie długofalowej. Tak – zaprotestowaliśmy,
pokazaliśmy czarnym i brunatnym, że nie poddamy się bez walki. Głos
„oburzonych” poszedł w świat, w kraj, w miasto. Ale poszedł też drugi głos –
tamtych, też „oburzonych”. Wszyscy czegoś bronimy – my wolności słowa, oni
poniewieranej religii. Ktoś powie: dobrze się stało, wreszcie mamy wroga. Ale
wroga mają oto jedni i drudzy. Tylko że tych drugich, tych broniących wiary,
jest – będzie – kilkadziesiąt razy więcej niż obrońców wolności słowa.
Pośrodku, między zwaśnionymi, nienawidzącymi się grupami bierna,
niezainteresowana istotą sporu – masa. W razie eskalacji bardziej skłonna
poprzeć tradycjonalistów, a nie bluźnierców. Wystarczy, że będą się temu, co z
nami robią, tylko obojętnie przyglądać. W obronie wolności słowa, prawa do
swobody kreacji artystycznej nie wyjdą na ulicę ci młodzi ludzie, którzy
protestowali przeciwko ACTA. Nie wierzcie, że zrozumieją, o co trzeba walczyć.
I nawet oni nie pójdą przeciwko czarnym… Przecież dobrze wiecie, na czym się
przejechał Twój Ruch Palikota? Nie na wyrzuceniu Nowickiej, nie na kursie na
lewicę, potem na liberalizm, potem znów na lewicę. Upadek zaczął się od
apostazji lidera, bezsensownie akcentowanego antyklerykalizmu, billboardów z
informacją o dziecku papieża. Polacy może i nie lubią kleru, ale jeszcze
bardziej nie lubią, kiedy ktoś każe im się do tego publicznie przyznać.
A potem będą wybory. W kontekście bardzo prawdopodobnego zwycięstwa jakiejś koalicji prawicowej w najbliższych wyborach samorządowych a potem parlamentarnych, teatr kojarzony dotąd co najwyżej z przekroczeniami obyczajowymi i zabiegami na klasyce stanie się w oczach środowisk kościelnych i patriotycznych fabryką bluźnierstw. Nagość, wulgarny język, dekonstrukcję arcydzieł narodowych można jeszcze wybaczyć, antychrześcijaństwa – nie. Antyklerykalizm nigdy nie był tematem numer jeden polskiego teatru a teraz zjednoczyło się pod wspólnym sztandarem środowisko, które myśli, że teatr jest przeciwko religii, kościołowi, tradycji. Nie ważne czy to prawda, ważne, że oni to założyli. Jak można z tym antychrześcijaństwem walczyć – zastanawiają się przyszli zwycięzcy? Ano modelem węgierskim (obsadzamy wszystkie kluczowe instytucje swoimi ludźmi) albo metodą Kaczyńskiego – wspieramy dotacjami sztukę wspólnotową, sztuka destrukcyjna niech szuka sponsora. Tomasz Karolak pewnie znajdzie, Szczawińska – nie”.
A potem będą wybory. W kontekście bardzo prawdopodobnego zwycięstwa jakiejś koalicji prawicowej w najbliższych wyborach samorządowych a potem parlamentarnych, teatr kojarzony dotąd co najwyżej z przekroczeniami obyczajowymi i zabiegami na klasyce stanie się w oczach środowisk kościelnych i patriotycznych fabryką bluźnierstw. Nagość, wulgarny język, dekonstrukcję arcydzieł narodowych można jeszcze wybaczyć, antychrześcijaństwa – nie. Antyklerykalizm nigdy nie był tematem numer jeden polskiego teatru a teraz zjednoczyło się pod wspólnym sztandarem środowisko, które myśli, że teatr jest przeciwko religii, kościołowi, tradycji. Nie ważne czy to prawda, ważne, że oni to założyli. Jak można z tym antychrześcijaństwem walczyć – zastanawiają się przyszli zwycięzcy? Ano modelem węgierskim (obsadzamy wszystkie kluczowe instytucje swoimi ludźmi) albo metodą Kaczyńskiego – wspieramy dotacjami sztukę wspólnotową, sztuka destrukcyjna niech szuka sponsora. Tomasz Karolak pewnie znajdzie, Szczawińska – nie”.
Naprawdę
strach się bać. Ciąg dalszy nastąpi.