Zacznę tak: czasem sobie myślę, że Pan Bóg wymyślił
nas i świat tak lewą ręką, nudząc się albo zapełniając wolne dni (tak przy
okazji: czy Bóg ma kiedyś wolne?) jakimkolwiek działaniem. Bo to też ten nasz
świat jakoś taki sobie, życie życiu podobne, i oczywiście – jako człek na
granicy 50-tki - myślę sobie, że jest coraz gorzej, że wszystko, panie i panowie,
psieje. Rozmowy się nie kleją, spotkania takie same, nawet nasze działania
odgapiamy.
Może u Państwa jest ciekawiej, u mnie tak sobie – i
to pewnie moja wina. I jak już dopada mnie kolejna w tygodniu depresja wtedy
dzwoni telefon – albo ja dzwonię – i coś się wydarza. Ty razem zadzwonił
Krzysztof Mroziewicz. Krzysztofa poznałem, przynajmniej tak pamiętam, przed
paru lat, gdy w panelu, razem z Adamem Michnikiem i Jurkiem Limonem, dywagował
o mojej „Księżnej d,Amalfi” Webstera, którą zrobiłem w Teatrze Studio w
Warszawie. Dywagował, bo nie było to branżowe gadulstwo, tylko kosmiczne
dywagacje w których jest mistrzem, i choć nie wszystko się rozumie, to słucha
się i słucha.
Tak było i teraz. Przyjechał do Legnicy promować
swoją książkę, ale tak po prawdzie promował SENS, rozważając prawa fizyki i kto
zostanie papieżem po Benedykcie XVI (tak, naprawdę). Słuchając go
i podziwiając,
wiedziałem już dlaczego Krzysztofa nie ma w publicznych mediach. Gdzież byłoby
jego miejsce między „Pytaniem na śniadanie” a „Tańcem z gwiazdami”?. Ani z niego
kucharz, ani tancerz, a to że gada sensownie to raczej wada dla TVP, niż zaleta.
Zresztą, dowcipnie skomentował swoja nieobecność w publicznych mediach, mówiąc „do TVP mogę wrócić, ale na tylko na prezesa”.
Pewnie już nie wróci, z drugiej strony żal by go
było…Jak mówił pewien nasz sceniczny bohater: „nie mam czasu, żeby tracić
czas”. I jeśli ten czas jest u Krzysztofa, niech „traci’ go na pisanie książek.
Dopóki ludzie będą czytać, warto pisać. Tak sobie pomyślałem słuchając
dywagacji Krzysztofa, jednocześnie dziękując mu, że na jakiś czas wyleczył mnie
z depresji, w którą wpadłem ostatnio, tym razem po klęskach Arsenalu.
A w ogóle to szacun dla Krzysztofa.