„Nietrudno dostrzec, że nasze czasy są
czasami narodzin nowej epoki i przechodzenia do niej. O zachwianiu się budowli
świadczą tylko pojedyncze symptomy: lekkomyślność i nuda podkopujące istniejącą
rzeczywistość, jakieś nieokreślone przeczucia czegoś nieznanego zwiastują, że
nadchodzi coś nowego.”
To
nie jest z nowej książki Zygmunta Baumana. To ze wstępu do Heglowskiej Fenomenologii ducha. „Nieokreślone
przeczucia”, „lekkomyślność i nuda podkopujące istniejącą rzeczywistość” – to o
rodzącym się właśnie romantyzmie.
Nie wiemy. Możemy jedynie zdradzić, co
podpowiada nam intuicja.
Wydaje się, że trudno dyskutować z
tezą, że dokonujący się w naszych czasach proces globalizacji prowadzi do
głębokich i różnorodnych zmian we wszystkich dziedzinach życia. Następują one
tak szybko, że nie powstała jeszcze syntetyczna prezentacja ich skutków, ale
współcześni badacze i myśliciele zaprezentowali nam szereg opisów jej następstw
w poszczególnych dziedzinach życia.
Wiemy więc już, że zaczynamy żyć w
„społeczeństwie ryzyka” (Beck) i w „społeczeństwie spektaklu” (Debord). Te
zmiany powodują, że tradycyjnie rozumiana polityka zostaje wypierana przez
„biopolitykę” (Foucault), współczesne zaś państwa demokratyczne coraz częściej
sięgają po prerogatywy państw „stanu wyjątkowego” (Agamben). Zarówno ekonomia,
jak i kultura stają się coraz bardziej „autoteliczne”, oderwane od
rzeczywistości i rzeczywistych potrzeb człowieka, któremu miały służyć.
Współczesny kapitalizm radzi sobie ostatnio z barierą wzrostu za pomocą „doktryny szoku” (Klein), wykorzystując
wywoływane przez siebie samego kryzysy społeczne i klęski żywiołowe. Współczesna
kultura wybrała zaś „symulakry i symulacje” (Baudrillard) czyli przeszła od
znaków, „które coś skrywają, do znaków, które skrywają, że nic nie istnieje”.
Nie istnieje oczywiście w dyskursie medialnym (podstawowym dyskursie
dzisiejszej kultury), gdyż nie mówi on o realnym świecie, lecz o wytworzonej
przez ów dyskurs symulakrycznej hiperrzeczywistości.
Cała ta wyliczanka nie ma służyć
podkreśleniu oczytania członków Towarzystwa, którzy próbują zapewnić, że
nadążają za współczesną myślą socjologiczną. Chodzi raczej o to, jakie nauki
dla teatru wynikają z opisanego stanu rzeczy. Jeśli bowiem ten minorowo brzmiący
wielogłos nie myli się całkowicie w opisie dzisiejszych bied i zagrożeń, to
konkluzja, jaką powinien wyciągnąć dla siebie teatr, wydaje się jasna:
przejście od tego, co syntetyczne i naukowe do tego, co indywidualne i
niepowtarzalne. Ze sceny powinien zabrzmieć głos konkretnego, pojedynczego
człowieka mówiącego o problemach, przed jakimi staje on w swym rzeczywistym
życiu, i o realnych zagrożeniach swych praw. Musi to być głos osobisty i
pojedynczy, mówiący o jednostkowej egzystencji i do niej się odnoszący.
Towarzystwo Kontrrewolucyjne