czwartek, 29 listopada 2012

Artyści i urzędnicy


Rozpoczynając debatę w Pałacu Prezydenckim „ Artyści i urzędnicy: szukanie wspólnego języka” powiedziałem mniej więcej tak (mniej więcej dlatego, że mówiłem z głowy, a nie z kartki): artyści i urzędnicy różnią się od początku świata, bo różnią ich odmienne oczekiwania.
Artyści chcą jak największej autonomii, nawet jak oznaczałaby wyrzucanie milinów euro/złotych w kosmos, urzędnicy chcą, aby wszyscy byli im podporządkowani,  bo przecież władza rządzi. W pewnym pięknym mieście na Ł. do tzw. umowy dyrektorskiej próbowano wpisać, że zmianę tytułu, realizowanej przez teatr sztuki,  ma zatwierdzać zarząd województwa…

Artyści i urzędnicy właściwie ze sobą nie rozmawiają: urzędnicy wolą pisać pisma, bo za paragrafem i liczbą dziennika czują się pewniej, artyści pism nie piszą, bo się brzydzą, przecież to nie uchodzi, ze prawdziwy artysta pisma pisał. Artyści są niezmienni, jak już raz się zostanie artystą, jest się nim do końca świata, urzędnicy przeciwnie, zmienni są jak  - za przeproszeniem,  kobiety – to znaczy często się zmieniają, bo nasza zdecentralizowana, samorządowa Polska, którą wychwalał na debacie prezydent Komorowski, to mocno upolityczniona Polska i każda zmiana w mieście i województwie wymiata poprzednią ekipę i „mamy, panie, nowe priorytety”.
Więc uczymy się tej nowej władzy, a ona uczy się nas, i tak mija kadencja , i znowu trzeba się wzajemnie uczyć od początku. Żeby było jasne: uczyć tak naprawdę nikt się nie chce, zresztą dlaczego miałby chcieć, kiedy od dziecka uczymy się pod przymusem – proszę mi pokazać szczęśliwego i zadowolonego ze szkoły gimnazjalistę. Więc nikt się nie uczy, władza lubi rządzić, artyści wolą żądać i tak nam życie upływa na wzajemnym niezrozumieniu…

Post scriptum: oczywiście na debacie mówiłem dużo poważniej niż powyżej, bo jak to na poważnej  debacie mówić niepoważnie?  Szczególnie kiedy mówi się jako pierwszy. Ale tak mi się jakoś napisało niepoważnie i niech już tak zostanie.