niedziela, 20 maja 2012

Legnica. Częściej po dziurach, niż po drodze. Zaproszenie do publicznej debaty


Fundacja Jacka Głomba „Naprawiacze Świata” zaprasza na cykl publicznych debat „Rozmowy o Legnicy i Dolnym Śląsku”. Rozpoczynamy debatą o legnickich drogach.
Legnica to miasto fatalnych dróg. Zarówno tych głównych, takich jak: Jaworzyńska, Piłsudskiego, Poznańska, jak i lokalnych. Zamiast inwestycji (ostatnia poważna, czyli obwodnica zachodnia, trwała niemal 20 lat i zakończyła się 7 lat temu) mamy prowizorki, jak odnowienie nawierzchni Chojnowskiej bez remontu i wymiany instalacji, dosłowne i przysłowiowe łatanie dziur, ale przede wszystkim nierealizowane latami obietnice, jak te związane z budową dodatkowego mostu na Kaczawie.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nawet remont krótkiego odcinka II Armii Wojska Polskiego to była robota trwająca miesiącami? Dlaczego inni (Wrocław) potrafili skorzystać z europejskiej szansy i unijnych pieniędzy w szybkim tempie i zdecydowanie poprawiając warunki jazdy? Czego brakuje Legnicy - pieniędzy, czy planu, wyobraźni, determinacji i konsekwencji władzy?
Od czego powinniśmy zacząć remonty i zmianę układu komunikacyjnego miasta? Kiedy ruszy remont rozsypującego się wiaduktu łączącego osiedle Kopernika z Piekarami? Czy są na to pieniądze w budżecie lub z innych źródeł? Która z obiecywanych dużych (każda to ok. 100 mln zł) inwestycji jest ważniejsza: obwodnica południowo-wschodnia czy zbiorcza południowa z nowym mostem? Kiedy ruszy budowa parkingów w zatłoczonym centrum miasta?

Na te i inne pytania trzeba wreszcie znaleźć odpowiedź. Także po to,  by kulawe miejskie hasło promocyjne („Legnica. Z nią zawsze po drodze”) nie było tylko zwykłym szyderstwem i kpiną.  Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do publicznej debaty na  ten strategiczny dla rozwoju miasta temat.
Spotkajmy się 28 maja (poniedziałek) o godz. 19.00 w Caffe Modjeska (w budynku Teatru, Rynek 39). Gościem debaty będzie Grzegorz Roman, doradca Prezydenta Wrocławia, były dwukrotny członek Zarządu Województwa Dolnośląskiego, odpowiedzialny na remonty i budowy dróg.

Jacek Głomb
Fundacja Jacka Głomba „Naprawiacze Świata”

sobota, 19 maja 2012

Dziura na Rynku

Dariusz Szymacha utworzył na facebooku grupę "Dziura w Rynku - siódma rocznica" i zwołuje ludzi, żeby 1 czerwca, w piątek, o godz. 18.00,  przybyli zewsząd na lubiński rynek by "uczcić" siódmą rocznice istnienie kosmicznej prawie dziury w środku miasta. Od kiedy częściej bywam w Lubnie kontempluję ten wyjątkowy krajobraz, nie ma go żadne miasto na świecie i pewnie jeszcze długo nikt w tej klasyfikacji Lubina nie przebije. Pewnie Robert Raczyński, rządzący miastem "od zawsze" ma jakieą swoje, urzędnicze argumenty na obecność odwej dziury, ale nie zmienia to faktu, że to skandal na potęgę, masakra, a także dowód na to, że można bez problemu wygrywać wybory w mieście w którego centrum od lat straszy dziura...W każdym razie wszystkich przyjaciół i nieprzyjaciół dziury zachęcam: przybywajcie 1 czerwca o 18-tej pod dziurę na Rynku bo to już historyczna dziura i trzeba ją "uczcić"!

Wszyscy teraz piszą o Euro,  więc nie mam wyjścia i wśród licznych meldunkow składanych premierowi i chórów malkonentów oraz złośliwców (szczególnie z TVN24, strasznie zrobili się antyrządowi, tak nagle..) powieszczę tylko, że takie będę efekty Euro ( i notowania rządu) jak...wynik polskiej reprezentacji. Tak, przyszłość Donalda Tuska "leży" w nogach Błaszczykowskiego, Lewandowskiego, Piszczka i Obraniaka. A także w rękach Szczęśnego, który ostatnio broni niestety coraz gorzej. Jak będzie sukces (wyjście z grupy), notowania rządu i PO pójdą w górę i 100 milardów (czy tylko?), wydane przy okazji mistrzostw, zostanie wybaczone. Gdy klęska (nie wyjście z grupy), natychmiast pojawią się nawoływania o speckomisję sejmową, wnioski do prokuratury...To taka polska specjalność, bez dwóch zdań.

Pojutrze ruszamy do Archangielska, ze spektaklem, "Palę Rosję! - opowieść syberyjska". Niby to klasyka gatunku, w tym roku nasz teatr wyjeżdża na potęgę, a po prawie miesiącu w Rosji nic nas nie zaskoczy. Ale ten wyjazd jest wyjątkowy, ma być początkiem projektu w rocznicę Wielkiej Wojny, w 2014 roku, jaki wspólnie z Rosjanami, Francuzami i Brytyjczykami chcemy zeralizować. Pierwsza wojna swiatowa to temat absolutnie zapoznany, dlatego po niego sięgamy.

czwartek, 17 maja 2012

Do zobaczenia


Drodzy Państwo, rezygnujemy z tego forum. Duszno nam. Ruszamy ku innej krainie, ale w żadnym razem nie znikamy na dobre. Już niedługo będzie nas można czytać w nowym, otwartym na rozmowę miejscu. Nas i kilku innych. Damy znać. Trzymajcie się, cześć i czołem!

Towarzystwo Kontrrewolucyjne

wtorek, 8 maja 2012

Polska mistrzem świata

Arsenal Londyn „tylko”  zremisował, ale na szczęście jego bezpośredni konkurenci w walce o awans do Ligi Mistrzów  stanęli na wysokości zadania i przegrali albo zremisowali, więc w tabeli angielskiej ligi niewiele się zmieniło. Notabene, patriotyzm patriotyzmem, ale Wojtek  Szczęsny znów popełnił kilka kardynalnych błędów, zawinił dwie bramki, mimo to komentatorzy wychwalali go pod niebiosa…Co się może zdarzyć w polskiej bramce na Euro 2012 tego nie wie nikt, o ile Euro w ogóle się odbędzie bo przecież Prezes ogłosił, żebyśmy bojkotowali Ukrainę i kopali piłkę tylko w Polsce, ewentualnie w jakimś jeszcze jednym kraju, co się w ostatniej chwili zgłosi.

Lekko zadziwia mnie to nawoływanie do bojkotu, choć podzielam pogląd, że to co robią tam z Julią Tymoszenko to czyste hańba, ale znajmy proporcje. Nie przypominam sobie, że nasi dzielni spece od prawa i sprawiedliwości nawoływali bo bojkotu olimpiady w Pekinie w 2008 r,  choć przecież Ukraina przy Chinach to prawie raj demokracji. Jakoś pojechaliśmy tam, pobiegaliśmy i poskakali i nikomu nie przeszkadzały pełne więzienia, kneblowanie prasy i różne inne typowo chińskie wynalazki. Ale rozumiem, że mamy teraz inną miarę,  w sondażach PIS dogadania PO i każdy pomysł, na dodanie promila do promila, jest dobry.
Powiem szczerze, że coraz bliżej Euro mam z nim coraz gorsze emocje. Te polityczne kłótnie, zamykanie teatrów w Warszawie, żeby kibice się napili i potańczyli, ta wielka kasa (100 miliardów?) wydawana bez żadnych ograniczeń bo przecież musimy zdążyć. Zbrzydło mi to mocno i pozostaje tylko wierzyć, że sportowo będzie ok, że będzie trochę pięknej, dobrej piłki, parę meczów, które będzie można zapamiętać i potem powspominać. Bo przecież prawdziwy polki kibic wspomnieniami i powtórkami żyje. Ostatnio w swym „Dzienniku” Jerzy Pilch napisał, że gdyby Mundial 1978 roku był w jakimś europejskim kraju to Polska zostałaby mistrzem świata. I uważam, że ma rację.

czwartek, 3 maja 2012

Mocne postanowienie poprawy

Z okazji 1 i 3 maja postanowiłem, jak ten syn marnotrawny, powrócić do w miarę regularnego pisania bloga. Ostatnio żył on od czasu do czasu naszymi (Towarzystwa Kontrrewolucyjnego) felietonami, ale to przecież rezultat twórczości zbiorowej, w której zresztą mój udział jest taki sobie,  pióra i wyobraźnie mojej towarzyszki i moich towarzyszy większe i że tak powiem, graniczące z doskonałością.

Przeto powracam do tych osobistych wpisów z mocnym postanowieniem poprawy, że może, nie tak od razu codziennie, ale co parę dni zapiszę coś publicznego, czego nie będę się wstydził nadmiernie. Bo przecież zadziało się ostatnio sporo zdarzeń wartych tego. Premiery w Modrzejewskiej (i nie tylko, bo zacząłem bywać w teatrach). Protest w teatrze, który kiedyś (i mój udział w nim) opiszę.  Inauguracja „Kulturalnego Szybu Bolesław”, pierwszego w końcu projektu mojej Fundacji. I początek mojej walki o Lubin, o stworzenie tam alternatywnego wobec oficjalnej kultury miejsca, miejsca spotkań ludzi różnych środowisk. Myślę, że to się zadziało, może nie monstrualnie, ale kameralnie, choć wyraźnie. Koncert Kasi Wilk i spektakl „Orkiestra|” to estetycznie dwie bardzo różne opowieści, a i na koncercie i na spektaklach była publiczność, której chciało się przyjść do tego przecież nie bardzo rozpoznanego miejsca w Lubinie. 16 czerwca ciąg dalszy, projekt Kamila Rogińskiego, znowu mocno inny estetycznie, zobaczymy...

Czytam teraz „Dzienniki” Pilcha i nieśmiało, z  typową skromnością, przyznaję ( i potwierdzają to dochodzące do mnie głosy), że jestem-  oczywiście mniej doskonałą - kopią Jerzego. Jest on mi, że tak powiem przeraźliwie bliski, ze swoją ironią, poczuciem humoru, poglądami na świat i piłkę nożną, to znaczy na piłkę nożną, bo tak po prawdzie nie widzi on świata poza piłką nożną. Teraz już rozumiem dlaczego  jako-tako wychodzą mi spektakle pilchowe. Bo niezależnie od wagi spraw, dziejowych i osobistych, zawsze, w obcym mieście, poszukamy Polsat Sport na którym akurat Lech Poznań (albo inna polska drużyna) toczy heroiczny bój ze Spartą Praga (albo inną drużyną) w absolutnie wstępnych eliminacjach do którejś tam ligi. Bo są sprawy ważne i ważniejsze, ale w moim życiu mało jest teraz spraw ważniejszych niż aktualny mecz Arsenalu Londyn i dyspozycja Tomasza Rosickiego.

"Parlamentyzacja" teatru

Dzieje się w naszym polskim teatrze, dzieje… Wszyscy mają już serdecznie dość tego rodzaju „dziania”, ale skoro dzieje się uporczywie, warto by to felietonem podsumować - skonstatowaliśmy przy kolejnej herbatce. Dumaliśmy więc i dumali, póki przypadek nie włożył nam w ręce pożółkłej kartki, na której ze zdumieniem i zgrozą wyczytaliśmy nasz kolejny felieton:

 „Ostatnie lata, w których natłok doniosłych problemów politycznych pochłonął całą niemal umysłowość narodu i wyssał zeń wszystkie soki żywotne, wpłynęły oczywiście zasadniczo i na stosunek publiczności do tzw. sztuki. Jak tę zmianę określić? Zobojętnienie? […] Dziś ‘nowy człowiek’ kupuje bilet, przyjmuje bez wielkich dociekań kęs strawy duchowej, jaki mu podadzą, idzie zapić go piwem do restauracji i kołysany dźwiękami walczyka przechodzi myślą do spraw serio, kombinując możliwie głębokie zapuszczenie ręki w kieszeń bliźniego swego przy możliwie najmniejszym ryzyku kryminału. Co mu tam repertuar, aktorzy! Ot, spędził wieczór i koniec, zawsze to jakaś odmiana po codziennym kinie.

W ślad za publicznością prasa, to wierne odbicie życia, również przestała się interesować teatrem. ‘Jak to!’, powie ktoś, toć od miesięcy całych o niczym nie ma mowy w prasie tak często, jak o teatrze. Och! to całkiem co innego; to nie teatr, to ‘kampania teatralna’. I oto dotknęliśmy arcyciekawego problemu: wpływów życia politycznego na formy życia artystycznego. Objawowi temu przyglądam się od dłuższego czasu z daleka, z uciechą niemałą a niczym niezmąconą, ile że sama kwestia jest mi dość obojętna.

‘Polityka’ teatralna istniała i istnieć będzie zawsze. O niciach tej polityki długo by i szeroko mówić. Ludzie są ludźmi i zawsze znajdzie się dość pobudek, które dany dziennik lub osobę nastrajają bardziej lub mniej czule względem danej dyrekcji. Ale dyrektor był dzierżawcą teatru, samowładnym panem w swojej budzie na lat sześć, przeto polityka teatralna obracała się jedynie koło szczegółów, nie godziła w jego zasadnicze ‘być albo nie być’.  […] Od czasu umiastowienia, czyli parlamentaryzacji teatru, zmieniła się fizjonomia tego stosunku. Rzecz przedstawia się tak: Dyrektor teatru to premier, któremu poruczono utworzenie gabinetu; prasa i wszystko, co się koło niej skupia, to rozmaite stronnictwa polityczne, coś niby Izba posłów. Otóż z chwilą ukonstytuowania gabinetu dyrekcji kształtują się stosunki stronnictw, tworzy się prawica i lewica, powstaje opozycja dążąca do konsolidacji partii, utworzenia bloku i obalenia gabinetu, aby samemu stać się rządem; rządem, przeciw któremu znowuż utworzy się blok etc., etc. Poszczególne sztuki to niby dyskusje parlamentarne […] A sztuka, autorzy, aktorzy? Mam wrażenie, że zeszli po prostu do roli pionków czy figur na szachownicy, na której prowadzi się tę kampanię dążącą do triumfalnego szach-mat! Nikt wszak nie wymaga od polityka, aby wyrażał uznanie dla talentów oratorskich lub mądrości politycznej mówcy wrogiego mu w danej chwili stronnictwa; ‘koniunktura’ polityczna stanowi o wszystkim. Stąd te nieprawdopodobne, głęboką humorystyką tracące różnice w ocenie danego utworu lub jego wykonania w poszczególnych organach ‘opinii’. Rzecz z natury swojej tak swobodna i kapryśna, jak indywidualny stosunek krytyka do przejawów sztuki, staje się matematycznie wykreśloną i dającą się z góry przewidzieć linią programu ‘politycznego’.

Nie żal mi dyrektora, trudno: qui a terre, a guerre. Mniej żal mi też autorów […]. Ale najgorzej, mam wrażenie, wychodzą na tym aktorzy, to znaczy ci, którzy na przekór wszelkim ‘reformom’ i ‘odrodzeniom’ teatru zawsze będą stanowić jego rdzeń i istotę.

Te delikatne organizacje artystyczne, te przeczulone kłębki nerwów, tak słusznie wrażliwe i drażliwe na współczesną i doraźną ocenę, jaką przedstawia dla nich świstek dziennika — gdyż dla nich, biednych, żadne odwołanie do potomności nie istnieje! — zasługują doprawdy, aby ich pracę i ich świątynię oceniano rzeczowo, uważnie, pieczołowicie, a nie gdzieś kątem, wśród huraganowego ognia ostrzeliwujących się wzajem pozycji nieprzyjacielskich.”

 Tak pisał Tadeusz Żeleński-Boy. A było to sto lat temu.

 Towarzystwo Kontrrewolucyjne

sobota, 28 kwietnia 2012

Wyznanie wiary


„Nietrudno dostrzec, że nasze czasy są czasami narodzin nowej epoki i przechodzenia do niej. O zachwianiu się budowli świadczą tylko pojedyncze symptomy: lekkomyślność i nuda podkopujące istniejącą rzeczywistość, jakieś nieokreślone przeczucia czegoś nieznanego zwiastują, że nadchodzi coś nowego.”
To nie jest z nowej książki Zygmunta Baumana. To ze wstępu do Heglowskiej Fenomenologii ducha. „Nieokreślone przeczucia”, „lekkomyślność i nuda podkopujące istniejącą rzeczywistość” – to o rodzącym się właśnie romantyzmie.

 Sztuka nie jest sową Minerwy wylatującą o zmierzchu. Działa w pełnym blasku dnia, oślepiona nim, po omacku więc i intuicyjnie. Niektóre z jej intuicji mogą być cenne, inne są paralogizmami prowadzącymi w ślepe zaułki. Jak dokonać właściwego wyboru?

Nie wiemy. Możemy jedynie zdradzić, co podpowiada nam intuicja.

Wydaje się, że trudno dyskutować z tezą, że dokonujący się w naszych czasach proces globalizacji prowadzi do głębokich i różnorodnych zmian we wszystkich dziedzinach życia. Następują one tak szybko, że nie powstała jeszcze syntetyczna prezentacja ich skutków, ale współcześni badacze i myśliciele zaprezentowali nam szereg opisów jej następstw w poszczególnych dziedzinach życia.

Wiemy więc już, że zaczynamy żyć w „społeczeństwie ryzyka” (Beck) i w „społeczeństwie spektaklu” (Debord). Te zmiany powodują, że tradycyjnie rozumiana polityka zostaje wypierana przez „biopolitykę” (Foucault), współczesne zaś państwa demokratyczne coraz częściej sięgają po prerogatywy państw „stanu wyjątkowego” (Agamben). Zarówno ekonomia, jak i kultura stają się coraz bardziej „autoteliczne”, oderwane od rzeczywistości i rzeczywistych potrzeb człowieka, któremu miały służyć. Współczesny kapitalizm radzi sobie ostatnio z barierą wzrostu za pomocą   „doktryny szoku” (Klein), wykorzystując wywoływane przez siebie samego kryzysy społeczne i klęski żywiołowe. Współczesna kultura wybrała zaś „symulakry i symulacje” (Baudrillard) czyli przeszła od znaków, „które coś skrywają, do znaków, które skrywają, że nic nie istnieje”. Nie istnieje oczywiście w dyskursie medialnym (podstawowym dyskursie dzisiejszej kultury), gdyż nie mówi on o realnym świecie, lecz o wytworzonej przez ów dyskurs symulakrycznej hiperrzeczywistości.

Cała ta wyliczanka nie ma służyć podkreśleniu oczytania członków Towarzystwa, którzy próbują zapewnić, że nadążają za współczesną myślą socjologiczną. Chodzi raczej o to, jakie nauki dla teatru wynikają z opisanego stanu rzeczy. Jeśli bowiem ten minorowo brzmiący wielogłos nie myli się całkowicie w opisie dzisiejszych bied i zagrożeń, to konkluzja, jaką powinien wyciągnąć dla siebie teatr, wydaje się jasna: przejście od tego, co syntetyczne i naukowe do tego, co indywidualne i niepowtarzalne. Ze sceny powinien zabrzmieć głos konkretnego, pojedynczego człowieka mówiącego o problemach, przed jakimi staje on w swym rzeczywistym życiu, i o realnych zagrożeniach swych praw. Musi to być głos osobisty i pojedynczy, mówiący o jednostkowej egzystencji i do niej się odnoszący.

 Ale ów wniosek – boleśnie wręcz oczywisty – jest tylko jedną z możliwych dróg na rozstaju. Drugą, nie mniej ważną, jest pielęgnowanie przez teatr ciągłości duchowej rodzaju ludzkiego. W świecie, w którym dotychczasowe struktury pękają jak stare garnki, rytuały i zwyczaje rwą się jak znoszone łachy, pękają więzi międzypokoleniowe. Nasze dzieci odwracają się od kanonu kultury, zapatrzone w technologiczne nowinki. Z jednej strony – nie da się zaprzeczyć – otwierają one przed ludzkością niewyobrażalne perspektywy. Z drugiej przecież nie zmienią nas nie do poznania: wciąż będziemy tą samą mieszaniną dobra i zła, wzniosłości i niskości, piękna i brzydoty. Mimo całego postępu wiedzy trudno sobie wyobrazić, że będziemy wiedzieć o człowieku więcej niż autor eposu o Gilgameszu, Księgi Rodzaju czy Odysei. Dlatego tak ważne jest przypominanie opowieści zakorzenionych w dziejach rodzaju ludzkiego, opowiadanie ich na nowo, mocowanie się z nimi: one właśnie są bowiem krwiobiegiem ludzkiego ducha. Niezależnie od tego, jaka epoka wyłoni się z chaosu współczesności i jak szybko obrócą się w proch dawne świętości i ideały, jedno pozostaje pewne: opowieść nie zginie, gdyż jej trwanie jest warunkiem istnienia kultury. A zatem i teatru.


Towarzystwo Kontrrewolucyjne