W
ślad za publicznością prasa, to wierne odbicie życia, również przestała się
interesować teatrem. ‘Jak to!’, powie ktoś, toć od miesięcy całych o niczym nie
ma mowy w prasie tak często, jak o teatrze. Och! to całkiem co innego; to nie
teatr, to ‘kampania teatralna’. I oto dotknęliśmy arcyciekawego problemu: wpływów życia politycznego na formy życia
artystycznego. Objawowi temu przyglądam się od dłuższego czasu z daleka, z
uciechą niemałą a niczym niezmąconą, ile że sama kwestia jest mi dość obojętna.
‘Polityka’
teatralna istniała i istnieć będzie zawsze. O niciach tej polityki długo by i
szeroko mówić. Ludzie są ludźmi i zawsze znajdzie się dość pobudek, które dany
dziennik lub osobę nastrajają bardziej lub mniej czule względem danej dyrekcji.
Ale dyrektor był dzierżawcą teatru, samowładnym panem w swojej budzie na lat
sześć, przeto polityka teatralna obracała się jedynie koło szczegółów, nie
godziła w jego zasadnicze ‘być albo nie być’. […] Od czasu umiastowienia, czyli parlamentaryzacji teatru, zmieniła się
fizjonomia tego stosunku. Rzecz przedstawia się tak: Dyrektor teatru to premier,
któremu poruczono utworzenie gabinetu; prasa i wszystko, co się koło niej
skupia, to rozmaite stronnictwa polityczne, coś niby Izba posłów. Otóż z chwilą
ukonstytuowania gabinetu dyrekcji kształtują się stosunki stronnictw, tworzy
się prawica i lewica, powstaje opozycja dążąca do konsolidacji partii,
utworzenia bloku i obalenia gabinetu, aby samemu stać się rządem; rządem,
przeciw któremu znowuż utworzy się blok etc., etc. Poszczególne sztuki to niby
dyskusje parlamentarne […] A sztuka, autorzy, aktorzy? Mam wrażenie, że zeszli
po prostu do roli pionków czy figur na szachownicy, na której prowadzi się tę
kampanię dążącą do triumfalnego szach-mat! Nikt wszak nie wymaga od polityka,
aby wyrażał uznanie dla talentów oratorskich lub mądrości politycznej mówcy
wrogiego mu w danej chwili stronnictwa; ‘koniunktura’ polityczna stanowi o
wszystkim. Stąd te nieprawdopodobne, głęboką humorystyką tracące różnice w
ocenie danego utworu lub jego wykonania w poszczególnych organach ‘opinii’.
Rzecz z natury swojej tak swobodna i kapryśna, jak indywidualny stosunek
krytyka do przejawów sztuki, staje się matematycznie wykreśloną i dającą się z
góry przewidzieć linią programu ‘politycznego’.
Nie
żal mi dyrektora, trudno: qui a terre, a
guerre. Mniej żal mi też autorów […]. Ale najgorzej, mam wrażenie, wychodzą
na tym aktorzy, to znaczy ci, którzy na przekór wszelkim ‘reformom’ i ‘odrodzeniom’
teatru zawsze będą stanowić jego rdzeń i istotę.
Te
delikatne organizacje artystyczne, te przeczulone kłębki nerwów, tak słusznie
wrażliwe i drażliwe na współczesną i doraźną ocenę, jaką przedstawia dla nich
świstek dziennika — gdyż dla nich, biednych, żadne odwołanie do potomności nie
istnieje! — zasługują doprawdy, aby ich pracę i ich świątynię oceniano
rzeczowo, uważnie, pieczołowicie, a nie gdzieś kątem, wśród huraganowego ognia
ostrzeliwujących się wzajem pozycji nieprzyjacielskich.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz