Zastanówmy się, czy
do tej pory taka świeżość była. Jeśli świeżość oznacza aktualność, to ok., współczesny
polski teatr stara się być do przesady aktualny i chce przeskoczyć w
aktualności nawet facebooka. Ale nie chce już być uniwersalny. Kiedy więc
wypstryka się z tematów mniejszości seksualnych, branżowych żartów, katastrofy
smoleńskiej itd. to nie ma już o czym mówić. Za mało się dzieje spektakularnych
rzeczy, żeby w pewnej chwili nie zabrakło pożywki dla teatru, który chce być
szybszy niż gazety. Dlatego tematy przedstawień się powielają i też szybko
spalają. Ale są inne przedstawienia , jest siła robienia „klasycznie” "Braci
Karamazow" czy Szekspira. Siła tekstów z fabuła, które można czytać uniwersalnie
i jednocześnie odnajdować tropy
współczesne – niekoniecznie je na siłę i bez sensu dorabiając.
Bo jaka miała by być ta nowa idea, której się wszyscy
domagają? Co można zrobić więcej z rozczłonkowanym światem? Gdzie się jeszcze
dalej posunąć i po co? Nie trzeba szukać idei nowych – trzeba wrócić do idei,
które od dawna istnieją.
Innym problemem jest napastliwość współczesnego teatru – przekonanie, że teatr jest od
diagnozy, walki, sprzeciwu. Tak jakby chcieli iść za hasłami „Ósemek” w chwili, kiedy świat wygląda zupełnie
inaczej. Napastliwość w formie buntu licealistów – rebelii bez przemyślenia,
celu i sensu. Dowalimy wszystkim i za wszystko, choć do końca nie wiadomo komu
i za co. Przecież nikt nie chce tu
tworzyć na scenie świętych wartości katolickich i mieć teatru
letniego. Ale trzeba wiedzieć przeciw
komu się wali i w jakiej sprawie. A tu jest : ten zły rząd, ten zły kościół, ci
źli geje ale i ci źli przeciwnicy gejów, ci źli Żydzi, ci źli antysemici –
powiedzmy, że jesteśmy w takim samym wymiarze przeciwko wszystkiemu, to będzie
że diagnozujemy i że jesteśmy sprawiedliwi, otwarci i nowocześni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz