Dolny Śląsk ma pewnie najbardziej gęstą w Polsce sieć dróg. Fantastycznie – bo jest po czym jeździć, a jednocześnie przekleństwo bo remontować, namawiać, poprawiać wciąż trzeba.
Kocie łby, pamiętające wciąż bardzo dawne czasy, bywają teraz marzeniem niektórych współczesnych gospodarzy miast i miasteczek. Że takie przecież trwałe, nie jak ten PRL-owski asfalt….Więc jest po czym i dokąd pojeździć o czym się wczoraj przekonałem przemierzając nasza piękną ziemię legnicką (i jaworską) wzdłuż i wszerz.
Wszyscy cierpimy na syndrom i schemat „nic nie dziania się”. Tymczasem parę godzin w podróży uświadamia, że w tej Polsce poza TVN24, w Polsce prowincjonalnej, lokalnej, miejscowej dzieje się bardzo bardzo dużo. W Złotoryi tłumy na mistrzostwach świata w płukaniu złota, nad jedynym w regionie bezpłatnym kąpieliskiem, w Prochowicach, pod zamkiem, przywołują Napoleona, w Paszowicach Święto Pierogów i tyle ludzi, że publiczność niedawnego meczu Polska–Gruzja chowa się pod stołem, w Głuchowicach, Tyńcu Legnickim i Gogołowicach pikniki integracyjne czyli po dawnemu dożynki, święto plonów, tradycyjne, ale przez to budujące tożsamość miejsca – bardzo ważne dla lokalnej społeczności.
Się dzieje. Pogłoski o śmierci aktywności lokalnych społeczności są przesadzone. Dzieje się bardzo dużo i to w większości za pieniądze projektowe, nazwijmy je unijne, co by to nie znaczyło. Kto ma oczy widzi to. Jak mówi mój ulubiony polityk, prezes Pawlak, nie marudźmy, nie narzekajmy, tylko wiosłujmy dalej, do przodu. Tak Bogiem i prawdą, czemu szef największej chłopskiej partii mówi o wiosłowaniu naprawdę nie wiem. Na wszelki wypadek więc zrobiłem sobie w czasie peregrynacji zdjęcie z traktorem. Traktor wyszedł na nim lepiej.
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
czwartek, 25 sierpnia 2011
Duma i uprzedzenia
„Stop prywatyzacji KGHM”. Czytam takie hasła i zastanawiam się o co w nich chodzi. Nie idzie mi nawet o strukturę własnościową spółki skarbu państwa, jaką jest KGHM, to znaczy o czym my właściwie mówimy, ale o zwykłą emocję. Dlaczego nie potrafimy być dumni z tego co się stało? Że oto nie było tu niczego i przyjechali z całego kraju ludzie i zbudowali nowy świat. Zbudowali kombinat, a wokół miasto, które jest centrum tego świata. Było miasteczko – jest miasto. Dlaczego nie potrafimy być dumni, że to się stało, że się powiodło, że KGHM podbija świat i niezależnie od rokowań co do przyszłości jest to kawałek rzeczywistości w której ludzie żyją i pracują. Zgubiliśmy zupełnie tę pozytywną emocję zamieniając ją na spór o pieniądze, wpływy i posady. „Nic nas wcześniej nie podzieliło. Dopiero pieniądze”, mówi jednak z bohaterek naszego spektaklu „Orkiestra” i to jest jedno z najważniejszych zdań jakie w nim padają.
Pieniądze szczęścia nie dają, ale ale trudno bez nich żyć… Z drugiej strony życie to nie tylko pieniądze. To nasza historia, tradycja, tożsamość. I duma z tego co się dokonało. Pozytywna emocja. Wspomnienie. Spotkanie. Zagłębie Miedziowe nie ma swojej mitologii tak jak Górny Śląsk opowiadany przez Gustawa Morcinka, Kazimierza Kutza i Macieja Pieprzycę. Stwórzmy ją, nie tylko naszą teatralną opowieścią, ale lokalnymi historiami. Opowiadajmy je, zapisujmy. A politycy i kandydaci na polityków niech trzymają się jak najdalej KGHM-u. Jak się robi politycznie rzadko bywa prawdziwie. Wiem, że to marzenie, ale przecież prawdziwe życie musi się składać z marzeń…
Potwornie ideologizujemy naszą historię., Było źle – jest dobrze. Było dobrze – jest źle. Przegraliśmy, zremisowaliśmy, wygraliśmy powstanie. Przegrana rewolucja. Zwycięski remis na Wembley. Przecież ideologie rodziły się i upadały. A ludzie żyli swoim zwyczajnym (nadzwyczajnym) codziennym życiem. I ideologia nie zawsze decydowała o ich życiu,
o wzlotach i upadkach. Jedna z najważniejszych książek/filmów jakie mogłyby powstać to opowieść o życiu codziennym w Polsce w czasie okupacji. Czy powstanie? Bardzo wątpię…
Mimo to: bądźmy dumni z tego co się powiodło.
Pieniądze szczęścia nie dają, ale ale trudno bez nich żyć… Z drugiej strony życie to nie tylko pieniądze. To nasza historia, tradycja, tożsamość. I duma z tego co się dokonało. Pozytywna emocja. Wspomnienie. Spotkanie. Zagłębie Miedziowe nie ma swojej mitologii tak jak Górny Śląsk opowiadany przez Gustawa Morcinka, Kazimierza Kutza i Macieja Pieprzycę. Stwórzmy ją, nie tylko naszą teatralną opowieścią, ale lokalnymi historiami. Opowiadajmy je, zapisujmy. A politycy i kandydaci na polityków niech trzymają się jak najdalej KGHM-u. Jak się robi politycznie rzadko bywa prawdziwie. Wiem, że to marzenie, ale przecież prawdziwe życie musi się składać z marzeń…
Potwornie ideologizujemy naszą historię., Było źle – jest dobrze. Było dobrze – jest źle. Przegraliśmy, zremisowaliśmy, wygraliśmy powstanie. Przegrana rewolucja. Zwycięski remis na Wembley. Przecież ideologie rodziły się i upadały. A ludzie żyli swoim zwyczajnym (nadzwyczajnym) codziennym życiem. I ideologia nie zawsze decydowała o ich życiu,
o wzlotach i upadkach. Jedna z najważniejszych książek/filmów jakie mogłyby powstać to opowieść o życiu codziennym w Polsce w czasie okupacji. Czy powstanie? Bardzo wątpię…
Mimo to: bądźmy dumni z tego co się powiodło.
niedziela, 21 sierpnia 2011
Jak reformowałem telewizję polską
Ze spraw nielokalnych: na czym zna się każdy Polak? Na polityce, medycynie i... TELEWIZJI - spędza przed nią 5 godzin dziennie!. Tak się składa, że w na przełomie lat 2003 i 2004 - to znaczy bardzo dawno dawno temu - starałem się o prezesurę TVP... To brzmi anegdotycznie z perspektywy tego, co dzieje się ostatnimi czasy w telewizji, ale wtedy brzmiało bardzo serio. Otóż politycy i telewizyjni szermierze ogłosili wówczas, że od teraz będzie apolitycznie, to znaczy, że szukają fachowych fachowców itd. Wszyscy chcieli „dobrze”, a a wyszło tak jak zawsze…Już nawet nie pamiętam jakiego „fachowca” wtedy wybrano, ale to co się działo później to totalne upolitycznienie telewizji jakiego nie było nawet za PRL-u. Ręczne sterowanie, telefony z kancelarii przeróżnych. PSL wzięło ostatnio TVP Info i PSL-owi „rośnie” bo premier Pawlak z ministrem Sawickim dzielą miedzy sobą czas antenowy, a minister pojawił się nawet w … ”pogodynce”.
Czemu startowałem wtedy w konkursie i co chciałem zrobić w telewizji? Takie będą Rzeczypospolite, jakie młodzieży chowanie... a ta młodzież – tu ponarzekam - ogromną część czasu spędza przed ekranami (telewizorów i komputerów). Zdecydowana większość nie czyta książek, nie chodzi do teatru, nie uczestniczy w kulturze innej, niż rozrywka. Dlatego powinniśmy zabrać telewizję politykom, którzy traktują ją nie tylko jako łup polityczny i pulę stanowisk, ale głównie jako narzędzie autopromocji (stąd niespotykana w żadnym kraju świata ich codzienna obecność na ekranie, w niekończącym się cyklu "Na każdy temat..."). Dlatego powinniśmy zastopować błyskawiczną komercjalizację TVP, bo gdy ponad 80 procent przychodów pochodzi z reklam, to o misji można zapomnieć. Nie ma na nią miejsca, gdy trzeba walczyć o pieniądze. To są niby rzeczy oczywiste i wszyscy – w tym politycy – się z nimi zgadzają, ale jak przyjdzie co do czego jest zawsze tak samo. Czyli odbywa się wielkie dzielenie łupów.
O tym jak w praktyce wygląda kulturotwórcza i edukacyjna misja TVP przekonuję się co pewien czas boleśnie. Gdy proponuję telewizji ciekawe programy, które idealnie wpisują się w jej misję, słyszę ciągle to samo: owszem, to interesujące, wartościowe, nawet bardzo, ale... wiecie, rozumiecie, nie mamy pieniędzy. Jak zapłacicie (to znaczy teatr zapłaci za coś, co jest produktem jego pracy! Zatem odwrotnie, niż ma to miejsce w świecie, gdy to telewizje wspierają kulturę i płacą za pomysły, realizację, udział... itp.) to owszem, zrobimy program o was. Tak było przy okazji naszego artystycznego tournee po Syberii. Tak było – i tego nir sposób zrozumieć - przy okazji minifestiwalu poświęconego doskonałym legnickim sztukom Lecha Raczaka składającym się na "Tryptyk rewolucyjny". Rozumiem, gdy telewizja publiczna (w kryzysie) sięga po pieniądze producentów proszków do prania, past do zębów czy właścicieli hipermarketów. Nie mogę jednak pogodzić się, gdy wyrywa te niewielkie pieniądze na kulturę i sztukę, które dostajemy przecież z budżetu, od podatników. To naprawdę marne pieniądze, bo postulat 1 procent budżetu na kulturę (co i tak stawiać nas będzie w ogonie Europy) nadal jest tylko postulatem. Jako senator (jeśli zostanę wybrany) chciałbym zmienić te chore relacje, a telewizji stworzyć szansę, aby było to możliwe.
Ale jest światełko w tunelu. TVP 2 objął niedawno Jurek Kapuściński, niepartyjny wybitny telewizyjny fachowiec, twórca dobrego wizerunku „Dwójki’ z lat 90-tych i początku następnej dekady. Twórca – razem z Jackiem Wekslerem – TVP Kultura. Wyrzucony z hukiem przez PiS za prezesury Bronisława Wildsteina. W wywiadzie w „Wyborczej” Jurek zapowiedział zmiany w ramówce, takie o których „doświadczeni” pracownicy TVP mówią, że nie mogą się udać, nie przejdą…Redakcją dokumentu w TVP 1 od niedawno rządzi na powrót Andrzej Fidyk, świetny reżyser dokumentalista. Oznacza to, że do telewizji wracają fachowcy. Oby. Ważne jeszcze, żeby w niej zostali i mieli na nią wpływ. Wtedy mój pomysł na reformę telewizji sprawdzi się nawet beze mnie…
To ostanie zdanie piszę oczywiście z ironią. A tez mój start przed 7 laty był swoista prowokacją ideowa. Jak mówili, że ma być apolitycznie zaraz zgłosiłem się wiedząc, że pewnie jest lipa. Lipa – nie lipa, najważniejsze są pomysły na zmianę świata. Ale permanentna reforma telewizji jest takim pomysłem.
Czemu startowałem wtedy w konkursie i co chciałem zrobić w telewizji? Takie będą Rzeczypospolite, jakie młodzieży chowanie... a ta młodzież – tu ponarzekam - ogromną część czasu spędza przed ekranami (telewizorów i komputerów). Zdecydowana większość nie czyta książek, nie chodzi do teatru, nie uczestniczy w kulturze innej, niż rozrywka. Dlatego powinniśmy zabrać telewizję politykom, którzy traktują ją nie tylko jako łup polityczny i pulę stanowisk, ale głównie jako narzędzie autopromocji (stąd niespotykana w żadnym kraju świata ich codzienna obecność na ekranie, w niekończącym się cyklu "Na każdy temat..."). Dlatego powinniśmy zastopować błyskawiczną komercjalizację TVP, bo gdy ponad 80 procent przychodów pochodzi z reklam, to o misji można zapomnieć. Nie ma na nią miejsca, gdy trzeba walczyć o pieniądze. To są niby rzeczy oczywiste i wszyscy – w tym politycy – się z nimi zgadzają, ale jak przyjdzie co do czego jest zawsze tak samo. Czyli odbywa się wielkie dzielenie łupów.
O tym jak w praktyce wygląda kulturotwórcza i edukacyjna misja TVP przekonuję się co pewien czas boleśnie. Gdy proponuję telewizji ciekawe programy, które idealnie wpisują się w jej misję, słyszę ciągle to samo: owszem, to interesujące, wartościowe, nawet bardzo, ale... wiecie, rozumiecie, nie mamy pieniędzy. Jak zapłacicie (to znaczy teatr zapłaci za coś, co jest produktem jego pracy! Zatem odwrotnie, niż ma to miejsce w świecie, gdy to telewizje wspierają kulturę i płacą za pomysły, realizację, udział... itp.) to owszem, zrobimy program o was. Tak było przy okazji naszego artystycznego tournee po Syberii. Tak było – i tego nir sposób zrozumieć - przy okazji minifestiwalu poświęconego doskonałym legnickim sztukom Lecha Raczaka składającym się na "Tryptyk rewolucyjny". Rozumiem, gdy telewizja publiczna (w kryzysie) sięga po pieniądze producentów proszków do prania, past do zębów czy właścicieli hipermarketów. Nie mogę jednak pogodzić się, gdy wyrywa te niewielkie pieniądze na kulturę i sztukę, które dostajemy przecież z budżetu, od podatników. To naprawdę marne pieniądze, bo postulat 1 procent budżetu na kulturę (co i tak stawiać nas będzie w ogonie Europy) nadal jest tylko postulatem. Jako senator (jeśli zostanę wybrany) chciałbym zmienić te chore relacje, a telewizji stworzyć szansę, aby było to możliwe.
Ale jest światełko w tunelu. TVP 2 objął niedawno Jurek Kapuściński, niepartyjny wybitny telewizyjny fachowiec, twórca dobrego wizerunku „Dwójki’ z lat 90-tych i początku następnej dekady. Twórca – razem z Jackiem Wekslerem – TVP Kultura. Wyrzucony z hukiem przez PiS za prezesury Bronisława Wildsteina. W wywiadzie w „Wyborczej” Jurek zapowiedział zmiany w ramówce, takie o których „doświadczeni” pracownicy TVP mówią, że nie mogą się udać, nie przejdą…Redakcją dokumentu w TVP 1 od niedawno rządzi na powrót Andrzej Fidyk, świetny reżyser dokumentalista. Oznacza to, że do telewizji wracają fachowcy. Oby. Ważne jeszcze, żeby w niej zostali i mieli na nią wpływ. Wtedy mój pomysł na reformę telewizji sprawdzi się nawet beze mnie…
To ostanie zdanie piszę oczywiście z ironią. A tez mój start przed 7 laty był swoista prowokacją ideowa. Jak mówili, że ma być apolitycznie zaraz zgłosiłem się wiedząc, że pewnie jest lipa. Lipa – nie lipa, najważniejsze są pomysły na zmianę świata. Ale permanentna reforma telewizji jest takim pomysłem.
czwartek, 18 sierpnia 2011
Łemkowie są Łemkami
Po wpisie na blogu dotyczącym Watry dotarły do mnie głosy krytyczne wobec moich refleksji o narodzie łemkowskim. Dlatego pozwólcie, że się trochę powymądrzam.
Narodowość jest kwestią pochodzenia, ale także wyboru. Wybór pociąga za sobą określone zachowanie, które w krótszej lub dłuższej perspektywie zmienia myślenie życzeniowe w rzeczywistość. Innymi słowy, jeśli ktoś uważa się za Anglika, choć w domu rodzinnym mówił po polsku, to wychowując dzieci w tym duchu, doczeka chwili, w której staną się one prawdziwymi Anglikami. Historia zna mnóstwo takich przykładów.
Encyklopedia PWN definiuje naród jako „zbiorowość ludzi wyróżniającą się wspólną świadomością narodową, czyli poczuciem przynależności do wspólnoty definiowanej aktualnie jako naród”. Co oznacza, że nikt prócz samych Łemków nie jest w stanie stwierdzić, czy są oni narodem, czy też nie, nikt nie ma prawa ani możliwości zabronić im poczucia, że są narodem, albo im to poczucie nakazać. „Naród – czytamy dalej w Encyklopedii – stanowi przede wszystkim wspólnotę idei i emocji”.
Tadeusz A. Olszański w artykule „Kim są Łemkowie i co to właściwie znaczy?” (LINK) stwierdza z nieodpartą logiką: „Łemkowie są Łemkami. Ktokolwiek czuje się Łemkiem - jest nim; ktokolwiek się nim nie czuje - choćby z rodziców Łemków się urodził - nie jest nim. Musimy się z tym zgodzić, chyba że odrzucamy całą konstrukcję społeczeństwa demokratycznego. Oznacza to także, że będąc Łemkiem można swą łemkowskość różnie definiować - w kategoriach narodowej tożsamości ukraińskiej, albo - łemkowskiej czy też karpatoruskiej [tj. uznającej za jeden naród Łemków z Polski i Słowacji, Rusinów/Ukraińców z Zakarpacia oraz Rusinów/Ukraińców z chorwackiej Baczki i serbskiej Wojwodiny – przyp.JG] , a nawet po prostu - wyłącznie patriotyzmu lokalnego. I że wszystkie te opcje są równouprawnione, także w prawie do konkurencji, wzajemnego zwalczania się, nawet bezpardonowego. Tożsamość narodowa nie podlega weryfikacji naukowej. Nie można zatem powiedzieć, że Łemkowie są "w naturalny sposób" Ukraińcami, ani też - że są "w naturalny sposób" odrębnym narodem (lub częścią narodu karpatoruskiego). Z drugiej strony nie można, więcej - nie wolno kwestionować tożsamości narodowej ani tych Łemków, którzy uważają się za Ukraińców (i ich prawa do propagowania wśród Łemków ukraińskiej świadomości narodowej), ani tych Łemków, którzy uważają się za członków narodu łemkowskiego, czy też karpatoruskiego (i ich prawa do propagowania wśród Łemków łemkowskiej świadomości narodowej).”
Pamiętajmy: w Polsce każdy powinien mieć prawo czuć się sobą.
Narodowość jest kwestią pochodzenia, ale także wyboru. Wybór pociąga za sobą określone zachowanie, które w krótszej lub dłuższej perspektywie zmienia myślenie życzeniowe w rzeczywistość. Innymi słowy, jeśli ktoś uważa się za Anglika, choć w domu rodzinnym mówił po polsku, to wychowując dzieci w tym duchu, doczeka chwili, w której staną się one prawdziwymi Anglikami. Historia zna mnóstwo takich przykładów.
Encyklopedia PWN definiuje naród jako „zbiorowość ludzi wyróżniającą się wspólną świadomością narodową, czyli poczuciem przynależności do wspólnoty definiowanej aktualnie jako naród”. Co oznacza, że nikt prócz samych Łemków nie jest w stanie stwierdzić, czy są oni narodem, czy też nie, nikt nie ma prawa ani możliwości zabronić im poczucia, że są narodem, albo im to poczucie nakazać. „Naród – czytamy dalej w Encyklopedii – stanowi przede wszystkim wspólnotę idei i emocji”.
Tadeusz A. Olszański w artykule „Kim są Łemkowie i co to właściwie znaczy?” (LINK) stwierdza z nieodpartą logiką: „Łemkowie są Łemkami. Ktokolwiek czuje się Łemkiem - jest nim; ktokolwiek się nim nie czuje - choćby z rodziców Łemków się urodził - nie jest nim. Musimy się z tym zgodzić, chyba że odrzucamy całą konstrukcję społeczeństwa demokratycznego. Oznacza to także, że będąc Łemkiem można swą łemkowskość różnie definiować - w kategoriach narodowej tożsamości ukraińskiej, albo - łemkowskiej czy też karpatoruskiej [tj. uznającej za jeden naród Łemków z Polski i Słowacji, Rusinów/Ukraińców z Zakarpacia oraz Rusinów/Ukraińców z chorwackiej Baczki i serbskiej Wojwodiny – przyp.JG] , a nawet po prostu - wyłącznie patriotyzmu lokalnego. I że wszystkie te opcje są równouprawnione, także w prawie do konkurencji, wzajemnego zwalczania się, nawet bezpardonowego. Tożsamość narodowa nie podlega weryfikacji naukowej. Nie można zatem powiedzieć, że Łemkowie są "w naturalny sposób" Ukraińcami, ani też - że są "w naturalny sposób" odrębnym narodem (lub częścią narodu karpatoruskiego). Z drugiej strony nie można, więcej - nie wolno kwestionować tożsamości narodowej ani tych Łemków, którzy uważają się za Ukraińców (i ich prawa do propagowania wśród Łemków ukraińskiej świadomości narodowej), ani tych Łemków, którzy uważają się za członków narodu łemkowskiego, czy też karpatoruskiego (i ich prawa do propagowania wśród Łemków łemkowskiej świadomości narodowej).”
Pamiętajmy: w Polsce każdy powinien mieć prawo czuć się sobą.
środa, 17 sierpnia 2011
Zagra orkiestra
Już za parę dnia wracam do prób „Orkiestry”, kolejnej lokalnej opowieści teatralnej. Pora więc na kilka zdań o tym najbardziej lokalnym z ostatnich teatralnych projektów. Punkt wyjścia tej historii jest taki: Umiera jeden z członków orkiestry ZG „Lubin” mocno skonfliktowany z zespołem. Tradycja nakazuje, by pochować go z górniczym ceremoniałem, a zatem z udziałem miedziowej orkiestry. W zespole rozpoczyna się spór – grać na pogrzebie, czy nie grać? Padają argumenty za i przeciw, w których odbija się stosunek członków orkiestry do ważnych i drobnych wydarzeń z historii miasta, regionu i Polski - do historii, której byli uczestnikami i świadkami. Pojawia się także zagrożenie dla samej orkiestry. Nowe czasy, to także nowa ekonomia, w której to, co nieopłacalne i nie przynosi zysku, staje się zbędne. Na ważnym forum pada zatem wniosek, by w ramach oszczędności orkiestrę zlikwidować.
W epickiej, balladowej perspektywie, sięgającej od końca lat 50. ubiegłego stulecia do współczesności, pojawia się galeria barwnych postaci i problem dopasowania się do siebie ludzi o różnych doświadczeniach i życiorysach. Ludzi przybyłych z różnych motywów i z wielu stron świata, by od podstaw współtworzyć historię miedziowego kombinatu, a zarazem swoje nowe życie. W tle pobrzmiewać będzie echo wielu wydarzeń, które zapisały się w dziejach Lubina i okolic, tych ważnych, czasami przełomowych, ale i drobnych wziętych wprost z życia i ubarwiających go mitów. W retrospekcjach widz cofnie się do lat pionierskich, gdy ludzi dzieliły poglądy i życiorysy, ale też sporo łączyło, by we współczesności przełknąć gorzką pigułkę wolności i czasów, w których ludzi podzieliły pieniądze.
„Orkiestrę” pisaliśmy tak jak poprzednie nasze lokalne opowieści („Balladę o Zakaczawiu”, „Wschody i Zachody Miasta”, „Łemko”). Rozmawialiśmy z bohaterami tamtych czasów, tworzywem scenariusza są więc zebrane wśród mieszkańców Lubina i okolic wydarzenia, opowieści i anegdoty. Szczególnie te ostatnie są cenne, bo – jako mało ważne lub nieistotne – pominięte zostały przez oficjalnych kronikarzy.
W rezultacie powstała oparta na faktach, ale już fikcyjna i artystyczna wizja współczesnej historii regionu naznaczonego miedzią. Nie zabraknie w niej zatem także postaci z innego, właściwego wyłącznie górnikom, podziemnego świata przesądów, zabobonów i lęków. Pojawią się zatem i Święta Barbara, i Skarbek. Także główny bohater spektaklu, Franek Bieda, jest wykreowany - na jego scenariuszowe losy złożyło się kilka prawdziwych życiorysów. W epizodach zobaczymy jednak (lub usłyszymy) także postaci tyleż realne, co znane – Krzysztofa Kieślowskiego, Edwarda Gierka, Stanisławę Gierkową, a w echach zdarzeń usłyszymy nazwiska Gomułki, bpa Kominka, Kuronia, Suchockiej czy Leppera. Jak to w balladzie, prawda mieszać się będzie z fikcją, wesoła anegdota z nutą nostalgii, czasami także goryczy. Spektakl pokazywany będzie najpierw w sercu Zagłębia Miedzowego – w kopalnianych cechowniach ZG „Lubin” i ZG „Rudna” zgodnie z zasadą, by prawdziwe opowieści snuć w prawdziwych miejscach.
W epickiej, balladowej perspektywie, sięgającej od końca lat 50. ubiegłego stulecia do współczesności, pojawia się galeria barwnych postaci i problem dopasowania się do siebie ludzi o różnych doświadczeniach i życiorysach. Ludzi przybyłych z różnych motywów i z wielu stron świata, by od podstaw współtworzyć historię miedziowego kombinatu, a zarazem swoje nowe życie. W tle pobrzmiewać będzie echo wielu wydarzeń, które zapisały się w dziejach Lubina i okolic, tych ważnych, czasami przełomowych, ale i drobnych wziętych wprost z życia i ubarwiających go mitów. W retrospekcjach widz cofnie się do lat pionierskich, gdy ludzi dzieliły poglądy i życiorysy, ale też sporo łączyło, by we współczesności przełknąć gorzką pigułkę wolności i czasów, w których ludzi podzieliły pieniądze.
„Orkiestrę” pisaliśmy tak jak poprzednie nasze lokalne opowieści („Balladę o Zakaczawiu”, „Wschody i Zachody Miasta”, „Łemko”). Rozmawialiśmy z bohaterami tamtych czasów, tworzywem scenariusza są więc zebrane wśród mieszkańców Lubina i okolic wydarzenia, opowieści i anegdoty. Szczególnie te ostatnie są cenne, bo – jako mało ważne lub nieistotne – pominięte zostały przez oficjalnych kronikarzy.
W rezultacie powstała oparta na faktach, ale już fikcyjna i artystyczna wizja współczesnej historii regionu naznaczonego miedzią. Nie zabraknie w niej zatem także postaci z innego, właściwego wyłącznie górnikom, podziemnego świata przesądów, zabobonów i lęków. Pojawią się zatem i Święta Barbara, i Skarbek. Także główny bohater spektaklu, Franek Bieda, jest wykreowany - na jego scenariuszowe losy złożyło się kilka prawdziwych życiorysów. W epizodach zobaczymy jednak (lub usłyszymy) także postaci tyleż realne, co znane – Krzysztofa Kieślowskiego, Edwarda Gierka, Stanisławę Gierkową, a w echach zdarzeń usłyszymy nazwiska Gomułki, bpa Kominka, Kuronia, Suchockiej czy Leppera. Jak to w balladzie, prawda mieszać się będzie z fikcją, wesoła anegdota z nutą nostalgii, czasami także goryczy. Spektakl pokazywany będzie najpierw w sercu Zagłębia Miedzowego – w kopalnianych cechowniach ZG „Lubin” i ZG „Rudna” zgodnie z zasadą, by prawdziwe opowieści snuć w prawdziwych miejscach.
niedziela, 14 sierpnia 2011
Koniec świata
W czwartkowym „Dużym Formacie”, dodatku do „Gazety Wyborczej” (z 11 sierpnia br.) czytam „Tango i Cash w Legnicy – czyli jak się wrabia policjantów”. Tekst absolutnie porażający.
Tango i Cash - wyborcza.pl
Przeczytajcie wszyscy!
Wiedziałem - przynajmniej od kilku lat - że w legnickiej policji źle się dzieje. Zaczepiano i mnie i teatr, choćby przy okazji Zjazdu Legniczan w 2004 r., ale wszystko co nas dotknęło jest dziecinną igraszką wobec opowieści zawartych w tekście Małgorzaty Kolińskiej – Dąbrowskiej. O powiązaniach wysokich funkcjonariuszy komendy miejskiej policji w Legnicy z gangsterami, o wspólnym imprezowaniu, o ukrywaniu przestępstw. Czasem trudno w to uwierzyć, gdyby nie konkret i rzeczowość tekstu. Jak w tej opowieści o naczelniku wydziału kryminalnego, który skutecznie przeszkodził w obławie na przestępców rozbijając nagle na miejscu zdarzenia policyjną corsę. Mimo, że w akcji nie miał brać udziału… Słyszę, że to co się dzieje
w legnickiej policji było tak naprawdę tajemnicą poliszynela od lat. Że wiedziały o tym lokalne media, że Paweł Jantura z lca.pl zajmował się tym, ale nikt go nie wsparł.
W dzisiejszej „Wyborczej” czytam, że po ukazaniu się artykułu grożono śmiercią jego głównemu bohaterowi, byłemu już funkcjonariuszowi policji Tomaszowi Kleinowi. Na ulicy i na klatce schodowej. Usłyszał: „odje*** ciebie i twoją rodzinę”. Jeśli ktoś nie wierzył w czwartkowy tekst teraz myślę uwierzy…
Napisano setki książek i nakręcono tysiące filmów o korupcji w policji, o jej powiązaniach
ze światem przestępczym i ze światem polityki. Czytamy je i oglądamy, a potem myślimy: jaką ci pisarze i scenarzyści maja wyobraźnię. A później rzeczywistość nas dopada i już nie wiemy gdzie jest prawda, a gdzie fikcja. Kiedy na listach radnych komitetu wyborczego prezydenta Legnicy pojawiali się kandydaci - policjanci mocno krytykowano ten fakt, choćby dlatego, że policjanci mogą mieć taka wiedzę o ludziach jakiej nie maja inni kandydaci. Uspokajano, że przecież nic się nie może zdarzyć, że wszyscy maja czyste ręce… Jednak zdarzyło się – a dwoje funkcjonariuszy komendy miejskiej zasiada w Radzie Miejskiej Legnicy. Nie snuję żadnych przypuszczeń. Myślę tylko, że ze światem polityki, światem władzy nie powinny wiązać się żadne służby mundurowe – choćby nawet prawo na to pozwalało. Policjanci, żołnierze , strażacy. Ci co chronią nas i bronią. Bo inaczej zawsze coś się może zdarzyć, choćby tak jak zdarzyło się w „Legnicy - mieście grzechu”.
W „Wyborczej” czytamy „Wiceszef MSWiA Adam Rapacki (nadzoruje policję) obiecał, że odpowie (na pytania autorki tekstu – JG) po powrocie z urlopu”. Oby wrócił z niego jak najszybciej.
Tango i Cash - wyborcza.pl
Przeczytajcie wszyscy!
Wiedziałem - przynajmniej od kilku lat - że w legnickiej policji źle się dzieje. Zaczepiano i mnie i teatr, choćby przy okazji Zjazdu Legniczan w 2004 r., ale wszystko co nas dotknęło jest dziecinną igraszką wobec opowieści zawartych w tekście Małgorzaty Kolińskiej – Dąbrowskiej. O powiązaniach wysokich funkcjonariuszy komendy miejskiej policji w Legnicy z gangsterami, o wspólnym imprezowaniu, o ukrywaniu przestępstw. Czasem trudno w to uwierzyć, gdyby nie konkret i rzeczowość tekstu. Jak w tej opowieści o naczelniku wydziału kryminalnego, który skutecznie przeszkodził w obławie na przestępców rozbijając nagle na miejscu zdarzenia policyjną corsę. Mimo, że w akcji nie miał brać udziału… Słyszę, że to co się dzieje
w legnickiej policji było tak naprawdę tajemnicą poliszynela od lat. Że wiedziały o tym lokalne media, że Paweł Jantura z lca.pl zajmował się tym, ale nikt go nie wsparł.
W dzisiejszej „Wyborczej” czytam, że po ukazaniu się artykułu grożono śmiercią jego głównemu bohaterowi, byłemu już funkcjonariuszowi policji Tomaszowi Kleinowi. Na ulicy i na klatce schodowej. Usłyszał: „odje*** ciebie i twoją rodzinę”. Jeśli ktoś nie wierzył w czwartkowy tekst teraz myślę uwierzy…
Napisano setki książek i nakręcono tysiące filmów o korupcji w policji, o jej powiązaniach
ze światem przestępczym i ze światem polityki. Czytamy je i oglądamy, a potem myślimy: jaką ci pisarze i scenarzyści maja wyobraźnię. A później rzeczywistość nas dopada i już nie wiemy gdzie jest prawda, a gdzie fikcja. Kiedy na listach radnych komitetu wyborczego prezydenta Legnicy pojawiali się kandydaci - policjanci mocno krytykowano ten fakt, choćby dlatego, że policjanci mogą mieć taka wiedzę o ludziach jakiej nie maja inni kandydaci. Uspokajano, że przecież nic się nie może zdarzyć, że wszyscy maja czyste ręce… Jednak zdarzyło się – a dwoje funkcjonariuszy komendy miejskiej zasiada w Radzie Miejskiej Legnicy. Nie snuję żadnych przypuszczeń. Myślę tylko, że ze światem polityki, światem władzy nie powinny wiązać się żadne służby mundurowe – choćby nawet prawo na to pozwalało. Policjanci, żołnierze , strażacy. Ci co chronią nas i bronią. Bo inaczej zawsze coś się może zdarzyć, choćby tak jak zdarzyło się w „Legnicy - mieście grzechu”.
W „Wyborczej” czytamy „Wiceszef MSWiA Adam Rapacki (nadzoruje policję) obiecał, że odpowie (na pytania autorki tekstu – JG) po powrocie z urlopu”. Oby wrócił z niego jak najszybciej.
czwartek, 11 sierpnia 2011
Kiedy Zjazd Legniczan?
Co chwilę na portalach internetowych powraca pytanie, kierowane także do mnie jako dyrektora teatru, kiedy zorganizujemy następny Zjazd Legniczan? Przypomnę, w 2004 r. ta impreza wymyślona przez Towarzystwo Miłośników Legnicy a wyprodukowana przez Teatr Modrzejewskiej (byłem dyrektorem artystycznym Zjazdu) odniosła spektakularny sukces. Do Legnicy zjechali się legniczanie z urodzenia i serca, ci, którzy mieszkali albo pracowali. To były piękne dni i do dziś mocno wspominane przez mieszkańców Legnicy i nie tylko.
W sposób naturalny ludzie pytają więc, kiedy następny Zjazd.
Powiem tak: jestem zdeklarowanym przeciwnikiem cyklicznych imprez: 35. festiwalu i 47. konkursu. To, co odbywa się zbyt często, kostnieje, popada w rutynę, uczestnicy i odbiorcy przyzwyczają się do tego samego ceremoniału. Dlatego byłem zdecydowanym przeciwnikiem organizowania 2. Zjazdu rok, dwa po pierwszym. Ale teraz minęło 7 lat, to już sporo czasu. Jakiś czas temu rozmawiając z Frankiem Grzywaczem, pomysłodawcą i dyrektorem 1. Zjazdu, zaproponowałem, żeby to on był inicjatorem spotkania wszelkich organizacji pozarządowych z Legnicy na temat idei przyszłego Zjazdu Legnicy. Żeby to organizacje pozarządowe wymyśliły pomysł, a Teatr i inne instytucje kultury na pewno pomogą. To powinien być Zjazd organizowany przez następne pokolenie, ludzi, którzy w 2004 roku mieli po dwadzieścia kilka lat. To naturalne, że ludzie doświadczeni w działaniu publicznym winni dzielić się przestrzenią owego działania z nowym pokoleniem. Dlatego Ośrodek Nowy Świat w Legnicy kreują w imieniu Teatru studenci, na czele z Magdą Pietrewicz, dlatego Festiwal Teatru Nie-Złego organizują młodzi teatrolodzy z Fundacji Teatr Nie-Taki.
Kiedy na początku czerwca 2004 r. słyszałem na legnickim Rynku wszystkie języki świata, byłem dumny, że choć na chwilę udało nam się przywrócić legnicką „Wieżę Babel” z lat 50-tych, 60-tych. Kiedy urocza Magda Mołek – przełamując lek wysokości – otwierała Zjazd razem z prezydentem Tadeuszem Krzakowskim z okna legnickiego teatru, a „Tatarzy” dowodzeni przez prof. Tomka Dziurzyńskiego z I LO „zdobywali” rynek legnicki, byłem po prostu szczęśliwy, ze spełnia się nasz sen o Legnicy.
W sposób naturalny ludzie pytają więc, kiedy następny Zjazd.
Powiem tak: jestem zdeklarowanym przeciwnikiem cyklicznych imprez: 35. festiwalu i 47. konkursu. To, co odbywa się zbyt często, kostnieje, popada w rutynę, uczestnicy i odbiorcy przyzwyczają się do tego samego ceremoniału. Dlatego byłem zdecydowanym przeciwnikiem organizowania 2. Zjazdu rok, dwa po pierwszym. Ale teraz minęło 7 lat, to już sporo czasu. Jakiś czas temu rozmawiając z Frankiem Grzywaczem, pomysłodawcą i dyrektorem 1. Zjazdu, zaproponowałem, żeby to on był inicjatorem spotkania wszelkich organizacji pozarządowych z Legnicy na temat idei przyszłego Zjazdu Legnicy. Żeby to organizacje pozarządowe wymyśliły pomysł, a Teatr i inne instytucje kultury na pewno pomogą. To powinien być Zjazd organizowany przez następne pokolenie, ludzi, którzy w 2004 roku mieli po dwadzieścia kilka lat. To naturalne, że ludzie doświadczeni w działaniu publicznym winni dzielić się przestrzenią owego działania z nowym pokoleniem. Dlatego Ośrodek Nowy Świat w Legnicy kreują w imieniu Teatru studenci, na czele z Magdą Pietrewicz, dlatego Festiwal Teatru Nie-Złego organizują młodzi teatrolodzy z Fundacji Teatr Nie-Taki.
Kiedy na początku czerwca 2004 r. słyszałem na legnickim Rynku wszystkie języki świata, byłem dumny, że choć na chwilę udało nam się przywrócić legnicką „Wieżę Babel” z lat 50-tych, 60-tych. Kiedy urocza Magda Mołek – przełamując lek wysokości – otwierała Zjazd razem z prezydentem Tadeuszem Krzakowskim z okna legnickiego teatru, a „Tatarzy” dowodzeni przez prof. Tomka Dziurzyńskiego z I LO „zdobywali” rynek legnicki, byłem po prostu szczęśliwy, ze spełnia się nasz sen o Legnicy.
wtorek, 9 sierpnia 2011
Harnaś Tymbark – Kolejarz Stróże
Niestety nie mogłem być na wczorajszym treningu kadry Franza Smudy. Mocno żałuję bowiem do piłki nożnej mam stosunek jak większość Polaków: jestem zdeklarowanym kibicem i oczywiście „mądrzę się” na temat taktyki, decyzji trenerskich etc. Jakimś lekkim wytłumaczeniem tego „mądrzenia” jest mało znany epizod z mego życia. Otóż jakoś w 83, 84 roku współpracowałem z krakowskim dziennikiem sportowym o uroczej nazwie „Tempo” opisując tam mecze piłkarskie III czy IV Ligii. Tak, pisałem, że „w 13 minucie Kociuba spudłował” i „że mecz ciągnął się jak flaki z olejem”… Podróżowałem więc jakimś koszmarnym publicznym transportem w miejsce mocno egzotyczne jak choćby do Tymbarku, i tam oglądałem zmagania tamtejszego Harnasia z faworyzowanym Kolejarzem Stróże…
Słyszałem i czytałem, że na treningu na stadionie Miedzi było sporo ludzi, promocyjnie i marketingowo to był bardzo dobry ruch Ratusza, żeby ściągnąć do Legnicy właśnie ekipę Smudy. O Legnicy mówi się w tej chwili w całej Polsce. Takiej promocyjnej skuteczności ratuszowa ekipa nie wykazała od bardzo dawna (bo hasło "Legnica. Z nią zawsze po drodze" to kosmiczna porażka za grubą kasę...) Warto więc chwalić się tym co dobre. Mamy zatem w Legnicy kompleks sportowy nadający się na bazę treningową, w Lubinie stadion gotowy do meczów reprezentacji. Szkoda jednak, że w Legnicy stadion to inwestycja przerwana, bez oświetlenia to obiekt anachroniczny, bez pomysłu na okołostadionowy biznes, skazany na ciągłe dopłaty, biedę i bylejakość. Przy okazji: polemizuję z opinią, że nasz legnicki stadion był drogi w budowie, nawet jeśli pochłonął 50 milionów zł. Przecież stadion w Lubinie kosztował 3 razy tyle, nie mówiąc o Narodowym (2 miliardy! pewnie najdroższy na świecie!) czy wrocławskim (miliard). Raczej warto jeszcze dołożyć (byle było z czego), aby go dokończyć, niż dzielić włos na czworo. Co nie zmieni już faktu, że lokalizacja jest chybiona, bo gdzie w parku znaleźć miejsce na parking, bez którego nawet o galerii handlowej nie da się dziś myśleć.
Niewiele pamiętam ze zmagań Harnasia z Kolejarzem poza ogólną atmosferą, mocno natomiast tkwią mi w pamięci wizyty na innych stadionach gdzie zapobiegliwi działacze załatwiali „Panu Redaktorowi” krzesełko turystyczne bo innych miejsc do siedzenia nie było, nuż życzliwiej opisze. Co to były za czasy!
Piłka nożna wiele wspólnego ma z teatrem. Kiedy żegnali się z legnicką scenę Jasiu Chabior i Przemek Bluszcz mocno lansowałem takie piłkarskie porównanie, że bramkostrzelny napastnik musi kiedyś odejść, żeby zrobić miejsce dla swojego młodszego następcy. Jest coś na rzeczy, także w stosunku do… polityki. Pytają mnie tu i ówdzie jak to jest, że jestem bezpartyjny, a wystawiła mnie w wyborach Platforma Obywatelska. To dokładnie jak w piłce nożnej. W pojedynkę to można tylko kibicować przed telewizorem. By grać trzeba mieć drużynę, ale by wygrywać musi to być jeszcze mocna drużyna. I dlatego o naszym zespole aktorskim od lat mówi się „drużyna Modrzejewskiej”. To wielki powód do dumy.
W Tymbarku skończyło się na 0-0. Tyle przypominam sobie z tamtego meczu, Naszym orłom życzę, żeby pokonali dzielnych górali z Gruzji.
Słyszałem i czytałem, że na treningu na stadionie Miedzi było sporo ludzi, promocyjnie i marketingowo to był bardzo dobry ruch Ratusza, żeby ściągnąć do Legnicy właśnie ekipę Smudy. O Legnicy mówi się w tej chwili w całej Polsce. Takiej promocyjnej skuteczności ratuszowa ekipa nie wykazała od bardzo dawna (bo hasło "Legnica. Z nią zawsze po drodze" to kosmiczna porażka za grubą kasę...) Warto więc chwalić się tym co dobre. Mamy zatem w Legnicy kompleks sportowy nadający się na bazę treningową, w Lubinie stadion gotowy do meczów reprezentacji. Szkoda jednak, że w Legnicy stadion to inwestycja przerwana, bez oświetlenia to obiekt anachroniczny, bez pomysłu na okołostadionowy biznes, skazany na ciągłe dopłaty, biedę i bylejakość. Przy okazji: polemizuję z opinią, że nasz legnicki stadion był drogi w budowie, nawet jeśli pochłonął 50 milionów zł. Przecież stadion w Lubinie kosztował 3 razy tyle, nie mówiąc o Narodowym (2 miliardy! pewnie najdroższy na świecie!) czy wrocławskim (miliard). Raczej warto jeszcze dołożyć (byle było z czego), aby go dokończyć, niż dzielić włos na czworo. Co nie zmieni już faktu, że lokalizacja jest chybiona, bo gdzie w parku znaleźć miejsce na parking, bez którego nawet o galerii handlowej nie da się dziś myśleć.
Niewiele pamiętam ze zmagań Harnasia z Kolejarzem poza ogólną atmosferą, mocno natomiast tkwią mi w pamięci wizyty na innych stadionach gdzie zapobiegliwi działacze załatwiali „Panu Redaktorowi” krzesełko turystyczne bo innych miejsc do siedzenia nie było, nuż życzliwiej opisze. Co to były za czasy!
Piłka nożna wiele wspólnego ma z teatrem. Kiedy żegnali się z legnicką scenę Jasiu Chabior i Przemek Bluszcz mocno lansowałem takie piłkarskie porównanie, że bramkostrzelny napastnik musi kiedyś odejść, żeby zrobić miejsce dla swojego młodszego następcy. Jest coś na rzeczy, także w stosunku do… polityki. Pytają mnie tu i ówdzie jak to jest, że jestem bezpartyjny, a wystawiła mnie w wyborach Platforma Obywatelska. To dokładnie jak w piłce nożnej. W pojedynkę to można tylko kibicować przed telewizorem. By grać trzeba mieć drużynę, ale by wygrywać musi to być jeszcze mocna drużyna. I dlatego o naszym zespole aktorskim od lat mówi się „drużyna Modrzejewskiej”. To wielki powód do dumy.
W Tymbarku skończyło się na 0-0. Tyle przypominam sobie z tamtego meczu, Naszym orłom życzę, żeby pokonali dzielnych górali z Gruzji.
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
Glosa do opowieści o Watrze
Na Watrę pojechałem opowiedzieć i zapromować najnowszy projekt działającego przy Teatrze Ośrodka Nowy Świat. Nie wszyscy go może znają, więc przypomnę, że Ośrodek Nowy Świat to miejsce spotkań młodych ludzi narodowości związanych swoją historią z Legnicą. Są to spotkania tak lokalne, jak i międzynarodowe, ludzi z bliska i z daleka. Prowadzimy różnego rodzaju artystyczne działania. Wiosną 2012 roku planujemy spotkanie polsko-łemkowsko-ukraińskie. Będą to warsztaty teatralne i muzyczne, podczas których powstanie spektakl opierający się na osobistych historiach Łemków i Ukraińców przesiedlonych do Legnicy. Wezmą w tym udział młodzi Łemkowie, Polacy i Ukraińcy. Zależy nam też na spotkaniu młodych z muzykami starszego pokolenia, tymi, którzy grają i śpiewają tak, jak nauczyli ich rodzice, dziadkowie. Chcielibyśmy i ten element wykorzystać w spektaklu. W kwietniu tego roku, we współpracy z etnologami z Uniwersytetu Wrocławskiego, młodzi ludzie związani z Ośrodkiem zaczęli już zbierać historie, jeździli po okolicach Legnicy i rozmawiali, słuchali opowieści. Są one zamieszczone na blogu Ośrodka (link na moim blogu). Poczytajcie, niektóre z nich są fantastyczne, szczerze żałuję, że nie znaliśmy ich, kiedy kreowaliśmy naszego „Łemka”.
Duszą tego projektu i koordynatorką działań Nowego Świata jest młoda etnolog z Legnicy Magda Pietrewicz. To jedna z wielu młodych osób, które swoją energią i konsekwencją stanowią o charakterze działań tego miejsca. Mimo że działamy „w ruinie” (ja wolę określenie „zdegradowana przestrzeń” - dawny WDK przy ul. Nowy Świat 19), udaje się skupić przy Ośrodku mieszkańców Nowego Światu i okolic. To naprawdę fantastyczne, że ludzie wracają tu ze swoimi opowieściami z dawnego Dua (teatr żydowski) czy WDK-u (Wojewódzkiego Domu Kultury). Także dla nich odbudujemy ten obiekt, tak żeby służył lokalnej społeczności.
Duszą tego projektu i koordynatorką działań Nowego Świata jest młoda etnolog z Legnicy Magda Pietrewicz. To jedna z wielu młodych osób, które swoją energią i konsekwencją stanowią o charakterze działań tego miejsca. Mimo że działamy „w ruinie” (ja wolę określenie „zdegradowana przestrzeń” - dawny WDK przy ul. Nowy Świat 19), udaje się skupić przy Ośrodku mieszkańców Nowego Światu i okolic. To naprawdę fantastyczne, że ludzie wracają tu ze swoimi opowieściami z dawnego Dua (teatr żydowski) czy WDK-u (Wojewódzkiego Domu Kultury). Także dla nich odbudujemy ten obiekt, tak żeby służył lokalnej społeczności.
niedziela, 7 sierpnia 2011
Watra i wspomnienia
Sobotę i niedziele spędziłem na Watrze w Michałowie– corocznym święcie Łemków z Polski Zachodniej (albo z Ziem Odzyskanych, co dziś brzmi już nieco ironicznie). Z Watrą mam mocno osobiste, emocjonalne wspomnienia. 17 lat temu, 4 sierpnia 1994 r., zostałem dyrektorem teatru i zaraz potem, chyba następnego dnia gościł w Legnicy wiceminister kultury Michał Jagiełło i razem z nim pojechałem na Watrę. Nikt mnie wtedy nie znał i prowadzący imprezę witając gości ze sceny przywitał mnie słowami; „dyrektor teatru z Legnicy Głomb”…Wszyscy mieli ubaw po pachy, o czym przypomniał mi wczoraj szef Stowarzyszenia ł;emków Andrzej Kopcza, człowiek-orkiestra, który od 20 lat prawie jak Ludwik XIV Francją rządzi Watrą i zwycięża!
Łemkowie długo wybijali się na niepodległość i wybili się. To niewielki, prosty, ale dumny i hardy naród, który mimo wszelkich przeciwności nie poddał się i ocalił swoja tożsamość. Pomysł, że folklorem, śpiewem, tańcem, namawiać młodych ludzi na ich ojczysty język okazał się super. Nie do przecenienie jest ile w tej sprawie zrobiła „Kyczera” – sztandarowy już łemkowski zespół pieśni i tańca, który przez te 20 lat objechał pewnie już cały świat. Ile w tej sprawie zrobił szef „Kyczery” Jurek Starzyński. Przez parę lat pracowaliśmy razem, to w teatrze (wtedy Centrum Sztuki-Teatr Dramatyczny) zrodził pomysł na festiwal mniejszości etnicznych o narodowych, stare czasy….Powspominaliśmy je trochę z Bazylim Dziadykiem, jednym z organizatorów, naszym opiekunem (serdeczne dzięki, Łemkowie to nie tylko naród dumny, ale i gościnny).
Watra przez te lata zmieniła się. Scena już nie w tym miejscu co kiedyś (trochę szkoda…), emocji już trochę mniej. Ale to normalne: Łemkowie maja już swoja niepodległość, swoje małe państwo, które nie ma granic bo mieści się ono w sercu, w języku mówionym, w muzyce, śpiewie, tańcu. I we swoich wspomnieniach, które ciągle trwają Jak u naszego Oresta Gabury w sztuce „Łemko” Roberta Urbańskiego, którą od 2007 roku gramy przy kompletach publiczności w starym teatrze varietes na Zakaczwiu:
"Tatuś i mamusia mieszkali w górach. Dziaduś i babusia mieszkali w górach. Wujostwo i stryjostwo tak samo – w górach. W górach całe życie, od kołyski po mogiłę. A co to były za góry… Nikto by nie opisał. Tylko oko wie, co widziało. I ja tam właśnie żył, tam my mieszkali. Najpiękniejsze góry. Nasze.
Dziadkowie tam wasi żyli, Paraska i Roman, co miał do wszystkiego smykałkę. O, jego kapelusz mi się ostał. I stryjko Wasyl żył… Jak trzeba żyli.
Ale kiedy ja się rodził, to wszyscy u nas jeszcze byli weseli, wszystko było jak zawsze. Żył wasz dziaduś Roman, bardzo pracowity człowiek. Zrobił skrzydła, żeby latać. Z gałęzi i skóry je zrobił, większe niż człowiek były. Przymocował je na sznurku i se stanął na pagórku. Machał, leci, powiał wiatr, ale szybko na dół spadł. Skrzydła mu się połamały, ale on się ostał cały.
Nasza Łemkowyna była taka, że drugiej takiej nie masz na świecie. Ja tam znał każdego. Każdą ścieżkę znał, trawkę każdą pozdrawiał. Tatuś z dziaduniem drzewa w lesie sadzili, to takie powyrastali, że pięciu chłopa by nie objęło.
Wszytko było wielkie. Wszytko czyste. Zdrowe. W rzece się kąpalim i nic się nikomu nie działo. Z ziemi jedlim i tak samo. Dziadek wasz Roman dużo czosku jadł, to jak inne na cholerę umierały, ta on im trumny zbijał i nic mu nie było. A tak w ogólności to chłopy były silne, że jak szły, to skakały, aż się drogi uginały. Baby takie silne były, wody dwa wiadra nosiły, drzewa same urąbały. Jak śpiewały, to aż drugiej wiosce ludzie słyszały. Wuj Wasyl kiedyś do dom z daleka wracał, to my go na sześć godzin naprzód słyszeli."
Nie bójmy się wspomnień, choćby nie wszystko w nich było prawdziwe. Są nasza ojczyzną.
Łemkowie długo wybijali się na niepodległość i wybili się. To niewielki, prosty, ale dumny i hardy naród, który mimo wszelkich przeciwności nie poddał się i ocalił swoja tożsamość. Pomysł, że folklorem, śpiewem, tańcem, namawiać młodych ludzi na ich ojczysty język okazał się super. Nie do przecenienie jest ile w tej sprawie zrobiła „Kyczera” – sztandarowy już łemkowski zespół pieśni i tańca, który przez te 20 lat objechał pewnie już cały świat. Ile w tej sprawie zrobił szef „Kyczery” Jurek Starzyński. Przez parę lat pracowaliśmy razem, to w teatrze (wtedy Centrum Sztuki-Teatr Dramatyczny) zrodził pomysł na festiwal mniejszości etnicznych o narodowych, stare czasy….Powspominaliśmy je trochę z Bazylim Dziadykiem, jednym z organizatorów, naszym opiekunem (serdeczne dzięki, Łemkowie to nie tylko naród dumny, ale i gościnny).
Watra przez te lata zmieniła się. Scena już nie w tym miejscu co kiedyś (trochę szkoda…), emocji już trochę mniej. Ale to normalne: Łemkowie maja już swoja niepodległość, swoje małe państwo, które nie ma granic bo mieści się ono w sercu, w języku mówionym, w muzyce, śpiewie, tańcu. I we swoich wspomnieniach, które ciągle trwają Jak u naszego Oresta Gabury w sztuce „Łemko” Roberta Urbańskiego, którą od 2007 roku gramy przy kompletach publiczności w starym teatrze varietes na Zakaczwiu:
"Tatuś i mamusia mieszkali w górach. Dziaduś i babusia mieszkali w górach. Wujostwo i stryjostwo tak samo – w górach. W górach całe życie, od kołyski po mogiłę. A co to były za góry… Nikto by nie opisał. Tylko oko wie, co widziało. I ja tam właśnie żył, tam my mieszkali. Najpiękniejsze góry. Nasze.
Dziadkowie tam wasi żyli, Paraska i Roman, co miał do wszystkiego smykałkę. O, jego kapelusz mi się ostał. I stryjko Wasyl żył… Jak trzeba żyli.
Ale kiedy ja się rodził, to wszyscy u nas jeszcze byli weseli, wszystko było jak zawsze. Żył wasz dziaduś Roman, bardzo pracowity człowiek. Zrobił skrzydła, żeby latać. Z gałęzi i skóry je zrobił, większe niż człowiek były. Przymocował je na sznurku i se stanął na pagórku. Machał, leci, powiał wiatr, ale szybko na dół spadł. Skrzydła mu się połamały, ale on się ostał cały.
Nasza Łemkowyna była taka, że drugiej takiej nie masz na świecie. Ja tam znał każdego. Każdą ścieżkę znał, trawkę każdą pozdrawiał. Tatuś z dziaduniem drzewa w lesie sadzili, to takie powyrastali, że pięciu chłopa by nie objęło.
Wszytko było wielkie. Wszytko czyste. Zdrowe. W rzece się kąpalim i nic się nikomu nie działo. Z ziemi jedlim i tak samo. Dziadek wasz Roman dużo czosku jadł, to jak inne na cholerę umierały, ta on im trumny zbijał i nic mu nie było. A tak w ogólności to chłopy były silne, że jak szły, to skakały, aż się drogi uginały. Baby takie silne były, wody dwa wiadra nosiły, drzewa same urąbały. Jak śpiewały, to aż drugiej wiosce ludzie słyszały. Wuj Wasyl kiedyś do dom z daleka wracał, to my go na sześć godzin naprzód słyszeli."
Nie bójmy się wspomnień, choćby nie wszystko w nich było prawdziwe. Są nasza ojczyzną.
sobota, 6 sierpnia 2011
DEKLARACJA
Kandyduję do Senatu RP, bo jestem gotowy, by podjąć się tej służby. Nie brakuje mi odwagi, determinacji, konsekwencji i uporu, by jasno formułować i wyrażać poglądy. Ci, którzy mnie znają, dobrze o tym wiedzą, nawet gdy krytykują mój nadmiar temperamentu i niewyparzony język. O ważnych sprawach trzeba jednak mówić głośno. Kto milczy, nigdy nie będzie wysłuchany. Aby być skutecznym, kruszyć mury i osiągać założone cele, warto podjąć walkę, a czasami nabić sobie guza. W ostatecznym rachunku to się opłaca.
Wiem to z doświadczenia. Od 17 lat kieruję bowiem legnickim teatrem, który stał się znany, ceniony i nagradzany w całej Polsce, jako artystyczna wizytówka regionu, ale także – a może przede wszystkim - jako miejsce, w którym upominamy się o prawa dla biednych i wykluczonych, o prawdę, że Polska to nadal kraj zapóźnień materialnych, cywilizacyjnych i kulturowych. Niestety, także wielkich różnic między wykształconymi i bogatymi, a biednymi i pozbawionymi szans życiowych. Głośne i uparte przypominanie o tym nie wszystkim się podoba. Trzykrotnie próbowano odwołać mnie z dyrektorskiej funkcji.
Deklaruję jednak zdecydowanie: nie zamierzam być zawodowym senatorem, nie zostawię Teatru Modrzejewskiej. Teatr to moje życie, mój świat i nie wyobrażam sobie innego. Do Senatu startuję nie jako artysta, ale społecznik, który teatru używa jako jedynego dostępnego mu dotychczas sposobu naprawiania świata. Grając w legnickich ruinach na Zakaczawiu, Fabrycznej, Nowym Świecie czy w miejscach społecznie trudnych, jak na betonowych Piekarach, robiliśmy to nie dla kaprysu i kolorytu. Graliśmy i będziemy grać w takich przestrzeniach, by głośno i wyraźnie upominać się te zapomniane i zdegradowane miejsca, by dać szansę na lepsze życie mieszkańcom tych zaklętych rewirów wstydu każdej kolejnej władzy. Senatorski mandat może być skutecznym narzędziem w tej społecznej misji.
Kandyduję do Senatu korzystając z szansy, by stać się pierwszym senatorem w nowej formule jednomandatowych okręgów wyborczych. Chciałbym być pierwszym, o którym mieszkańcy całego Legnicko-Głogowskiego Okręgu Miedziowego, Legnicy i Lubina, Głogowa i Polkowic, Chojnowa, Chocianowa, Przemkowa, Ścinawy i Prochowic, a także innych miejscowości powiatów naszego okręgu, powiedzą wkrótce: „nasz senator Jacek Głomb”. Pamiętając, kto jest ich reprezentantem, kogo mogą i powinni rozliczyć ze składanych obietnic. Dotychczas było inaczej. Nie znam efektów działalności, nie zauważam aktywności naszych lokalnych reprezentantów w Senacie. Czas to zmienić. Chciałbym być lokalnym senatorem, silnie związanym z wyborcami, a w efekcie skutecznym lobbystą spraw ważnych dla mieszkańców regionu. Dlatego zdecydowałem ubiegać się o ten wyjątkowy, bo jedyny w okręgu mandat.
Przecież wiele działań społecznych i kulturalnych z Legnicy i Lubina, Głogowa i Polkowic i innych miejsc naszego okręgu zasługuje na wspieranie i pomoc krajowych instytucji – a nie zawsze tak jest. Nie zawsze organizacje pozarządowe odnajdują się w naszej upolitycznionej do przesady rzeczywistości. Nie zawsze słyszymy głos mniejszości narodowych, a przecież nasz Region to właśnie świat wielonarodowy i wielokulturowy. Od lat jako dyrektor teatru i społecznik wspieram działania Łemków i Ukraińców, mam wśród nich wielu dobrych znajomych. I właśnie Senat jest miejscem w którym poważnie rozmawia się o sprawach mniejszości narodowych.
Jestem bezpartyjnym kandydatem Platformy Obywatelskiej, który z satysfakcją przyjął zaufanie tego politycznego gremium. Wśród działaczy tej partii mam wiele bliskich mi osób. Z europosłem Piotrem Borysem i z posłem Robertem Kropiwnickim łączy mnie od wielu lat przyjaźń. Swoją wieloletnią już działalnością społeczną udowodniłem jednak, że w sprawach ważnych dla kultury i lokalnej społeczności nie kierowałem się uprzedzeniami wynikającymi z politycznych barw i podziałów. Dlatego mogłem liczyć na wsparcie polityków tak różnych, jak: Adam Lipiński z PiS, nieodżałowany Jerzy Szmajdziński z SLD czy Tadeusz Samborski z PSL. W każdym przypadku liczyły się bowiem bardzo konkretne sprawy, a nie poglądy. Dlatego startuję: dla spraw, a nie dla polityki.
Jacek Głomb
Subskrybuj:
Posty (Atom)