niedziela, 7 sierpnia 2011

Watra i wspomnienia

Sobotę i niedziele spędziłem na Watrze w Michałowie– corocznym święcie Łemków z Polski Zachodniej (albo z Ziem Odzyskanych, co dziś brzmi już nieco ironicznie). Z Watrą mam mocno osobiste, emocjonalne wspomnienia. 17 lat temu, 4 sierpnia 1994 r., zostałem dyrektorem teatru i zaraz potem, chyba następnego dnia gościł w Legnicy wiceminister kultury Michał Jagiełło i razem z nim pojechałem na Watrę. Nikt mnie wtedy nie znał i prowadzący imprezę witając gości ze sceny przywitał mnie słowami; „dyrektor teatru z Legnicy Głomb”…Wszyscy mieli ubaw po pachy, o czym przypomniał mi wczoraj szef Stowarzyszenia ł;emków Andrzej Kopcza, człowiek-orkiestra, który od 20 lat prawie jak Ludwik XIV Francją rządzi Watrą i zwycięża!

Łemkowie długo wybijali się na niepodległość i wybili się. To niewielki, prosty, ale dumny i hardy naród, który mimo wszelkich przeciwności nie poddał się i ocalił swoja tożsamość. Pomysł, że folklorem, śpiewem, tańcem, namawiać młodych ludzi na ich ojczysty język okazał się super. Nie do przecenienie jest ile w tej sprawie zrobiła „Kyczera” – sztandarowy już łemkowski zespół pieśni i tańca, który przez te 20 lat objechał pewnie już cały świat. Ile w tej sprawie zrobił szef „Kyczery” Jurek Starzyński. Przez parę lat pracowaliśmy razem, to w teatrze (wtedy Centrum Sztuki-Teatr Dramatyczny) zrodził pomysł na festiwal mniejszości etnicznych o narodowych, stare czasy….Powspominaliśmy je trochę z Bazylim Dziadykiem, jednym z organizatorów, naszym opiekunem (serdeczne dzięki, Łemkowie to nie tylko naród dumny, ale i gościnny).

Watra przez te lata zmieniła się. Scena już nie w tym miejscu co kiedyś (trochę szkoda…), emocji już trochę mniej. Ale to normalne: Łemkowie maja już swoja niepodległość, swoje małe państwo, które nie ma granic bo mieści się ono w sercu, w języku mówionym, w muzyce, śpiewie, tańcu. I we swoich wspomnieniach, które ciągle trwają Jak u naszego Oresta Gabury w sztuce „Łemko” Roberta Urbańskiego, którą od 2007 roku gramy przy kompletach publiczności w starym teatrze varietes na Zakaczwiu:

"Tatuś i mamusia mieszkali w górach. Dziaduś i babusia mieszkali w górach. Wujostwo i stryjostwo tak samo – w górach. W górach całe życie, od kołyski po mogiłę. A co to były za góry… Nikto by nie opisał. Tylko oko wie, co widziało. I ja tam właśnie żył, tam my mieszkali. Najpiękniejsze góry. Nasze.
Dziadkowie tam wasi żyli, Paraska i Roman, co miał do wszystkiego smykałkę. O, jego kapelusz mi się ostał. I stryjko Wasyl żył… Jak trzeba żyli.
Ale kiedy ja się rodził, to wszyscy u nas jeszcze byli weseli, wszystko było jak zawsze. Żył wasz dziaduś Roman, bardzo pracowity człowiek. Zrobił skrzydła, żeby latać. Z gałęzi i skóry je zrobił, większe niż człowiek były. Przymocował je na sznurku i se stanął na pagórku. Machał, leci, powiał wiatr, ale szybko na dół spadł. Skrzydła mu się połamały, ale on się ostał cały.
Nasza Łemkowyna była taka, że drugiej takiej nie masz na świecie. Ja tam znał każdego. Każdą ścieżkę znał, trawkę każdą pozdrawiał. Tatuś z dziaduniem drzewa w lesie sadzili, to takie powyrastali, że pięciu chłopa by nie objęło.
Wszytko było wielkie. Wszytko czyste. Zdrowe. W rzece się kąpalim i nic się nikomu nie działo. Z ziemi jedlim i tak samo. Dziadek wasz Roman dużo czosku jadł, to jak inne na cholerę umierały, ta on im trumny zbijał i nic mu nie było. A tak w ogólności to chłopy były silne, że jak szły, to skakały, aż się drogi uginały. Baby takie silne były, wody dwa wiadra nosiły, drzewa same urąbały. Jak śpiewały, to aż drugiej wiosce ludzie słyszały. Wuj Wasyl kiedyś do dom z daleka wracał, to my go na sześć godzin naprzód słyszeli."


Nie bójmy się wspomnień, choćby nie wszystko w nich było prawdziwe. Są nasza ojczyzną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz