piątek, 30 listopada 2012

Kto zabił profesora Pieliszka?


Bohater powieści Doroty Struskiej, Gangsterzy.rp., Tomek, jest klasycznym mężczyzną po przejściach: nieudane małżeństwo i bardzo, bardzo zawikłane stosunki z kobietami. A jest ich wokół niego wiele,  Tomek jest nauczycielem akademickim na wyższej uczelni w prowincjonalnym mieście, wiec zewsząd otaczają go Kasie, Agnieszki, Monie, Ole, Patrycje i panie Jadzie.  Emocjonalnie i erotycznie związany jest z o wiele młodszą od siebie Emilią (pieszczotliwie mówi o niej Emi), do której pisze w pięknym stanie zakochania  poematy białym wierszem, pięknie powymyślane przez autorkę: Moja Bajko Maleńka Dziewczynko/w bucikach koloru kwiatów/dzikich grusz. Krnąbrna Aktoreczko z włosami upiętymi/w nieładny kok. Cieniu mój od długich miesięcy jak lata całe/Moja Zmyślanko na długie wieczory  nice…

Ale Gangsterzy.rp  nie są  jeszcze jednym na polskim rynku wydawniczym melodramatem. Nie są także  kryminałem, choć na pierwszej  stronie powieści dowiadujemy się, ze w szkole zginął w tajemniczych okolicznościach profesor Pieliszek. (Pięknie zaczynamy rok akademicki, od trupa) Dorota Struska nie jest rozkochana w powieściach realistycznych, bliżej niż do Balzaka,  jest jej do wciąż modnej w Polsce powieści iberoamerykańskiej, w której wszystko zdaje się naprawdę, ale tak naprawdę to nie jest naprawdę.
Bo,  czy można uwierzyć w opowieść,  w której kanclerz wyżej szkoły (prezes Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Szkoły i prezes Szkolnego Inkubatora Przedsiębiorczości, i Główny Specjalista do spraw Inwestycji, pan kanclerz magister Szczepan Ciężar) zwraca się do naszego bohatera, żeby ten przechował mu w swoim domu drogocenne dywany? Czy ktoś uwierzy, że na wybory elektorów nasz bohater rusza ze swojego domu na wsi na przyczepie ciągnika marki Ursus C-330,  prowadzonego przez Jasia? (Jaś na przyczepie na snopku sadzał Kostka, kupował mu wino, informował dokąd jadą,  i Kostek służył za sygnalizator. Kiedy skręcali w lewo, Kostek wstawał i biało-czerwona flagą wskazywał lewą stronę)

Czy ktoś w to może uwierzyć?
Problem w tym, że Dorota Struska nie wymyśla tego świata, tylko opisuje go. W naszej prowincjonalnej Polsce pełno takich kanclerzy, prezydentów i posłów. A wybory do władz wyższych uczelni  „ustawia się” jeszcze ciekawiej niż w powieści Struskiej. To co nieprawdopodobne jest codziennością życia akademickiego  w Polsce, często niestety dotkniętego  patologią od góry do dołu. Profesor „jak w tej szkole nigdy wcześniej nie byłem  zostaje rektorem? Magister ma zostać dziekanem? Nieważne, grunt, ze jest lojalny i wierny.

Struska świetnie sportretowała obraz toczonej rakiem polskiej uczelni na prowincji. Ta powieść może i musi wywołać dyskusję. I nie chodzi o to do kogo podobny jest kanclerz Ciężar i prezydent Drzewo. Oni naprawdę są wszędzie, wyłażą z każdej polskiej dziury.
A kto zabił profesora Pieliszka? Tego państwu nie zdradzę, o tym każdy niech przekona się samą czytając powieść Doroty Struskiej.

 

                                                                            

czwartek, 29 listopada 2012

Artyści i urzędnicy


Rozpoczynając debatę w Pałacu Prezydenckim „ Artyści i urzędnicy: szukanie wspólnego języka” powiedziałem mniej więcej tak (mniej więcej dlatego, że mówiłem z głowy, a nie z kartki): artyści i urzędnicy różnią się od początku świata, bo różnią ich odmienne oczekiwania.
Artyści chcą jak największej autonomii, nawet jak oznaczałaby wyrzucanie milinów euro/złotych w kosmos, urzędnicy chcą, aby wszyscy byli im podporządkowani,  bo przecież władza rządzi. W pewnym pięknym mieście na Ł. do tzw. umowy dyrektorskiej próbowano wpisać, że zmianę tytułu, realizowanej przez teatr sztuki,  ma zatwierdzać zarząd województwa…

Artyści i urzędnicy właściwie ze sobą nie rozmawiają: urzędnicy wolą pisać pisma, bo za paragrafem i liczbą dziennika czują się pewniej, artyści pism nie piszą, bo się brzydzą, przecież to nie uchodzi, ze prawdziwy artysta pisma pisał. Artyści są niezmienni, jak już raz się zostanie artystą, jest się nim do końca świata, urzędnicy przeciwnie, zmienni są jak  - za przeproszeniem,  kobiety – to znaczy często się zmieniają, bo nasza zdecentralizowana, samorządowa Polska, którą wychwalał na debacie prezydent Komorowski, to mocno upolityczniona Polska i każda zmiana w mieście i województwie wymiata poprzednią ekipę i „mamy, panie, nowe priorytety”.
Więc uczymy się tej nowej władzy, a ona uczy się nas, i tak mija kadencja , i znowu trzeba się wzajemnie uczyć od początku. Żeby było jasne: uczyć tak naprawdę nikt się nie chce, zresztą dlaczego miałby chcieć, kiedy od dziecka uczymy się pod przymusem – proszę mi pokazać szczęśliwego i zadowolonego ze szkoły gimnazjalistę. Więc nikt się nie uczy, władza lubi rządzić, artyści wolą żądać i tak nam życie upływa na wzajemnym niezrozumieniu…

Post scriptum: oczywiście na debacie mówiłem dużo poważniej niż powyżej, bo jak to na poważnej  debacie mówić niepoważnie?  Szczególnie kiedy mówi się jako pierwszy. Ale tak mi się jakoś napisało niepoważnie i niech już tak zostanie.

sobota, 24 listopada 2012

Albania

Mojemu pokoleniu Albania kojarzy się nieodmiennie z Radiem Tirana, gdzie  towarzysz Kazimierz Mijal snuł refleksje na temat  swoich byłych towarzyszy z KC PZPR, którzy przeszli na stronę ciemności. Tego radia już dawno nie ma, legenda pozostała. Komunistyczna Albania była bardziej „papieska niż papież”, wyrzekła się ZSRR, potępiła inwazję na Czechosłowację w 1968 roku (!), trzymała z Chinami, by w końcu i z nimi się pokłócić, i pozostać w absolutnej międzynarodowej izolacji. Potem runęły mury i Albania poszła, jak cała była komunistyczna Europa, „drogę demokracji”.

Spędziliśmy w Elbasan, stutysięcznym mieście, położonym między górami, kilka dni. Ściągnęło nas tam doroczne spotkanie Interactu,  sieci teatrów i festiwali, do której Modrzejewska należy, ale także ciekawość tego, bądź co bądź, egzotycznego świata. Lecz egzotyczny to on bywa na zdjęciach w internecie, na codzień widać biedę i  „wyczyny” komunistycznych architektów. To niesamowite, co potrafili oni zrobić z tym dziewiczym światem. Jak go potrafili zniszczyć. W latach 60-tych Chińczycy zbudowali w Elbasan kombinat metalurgiczny, który teraz popada w ruinę,. Hale zagracone starymi urządzeniami, popękane ściany – przestrzeń w sam raz dla legnickiego teatru. Zbieracze wykopują i gromadzą co się da, pod czujnym okiem swoich „opiekunów”. Za długo nie można tam robić zdjęć….
Nasze spotkanie towarzyszyło międzynarodowemu festiwalowi SKAMPA (tak najpierw nazywało się Elbasan). Do teatru, odbudowanego po pożarze ponoć w 5 miesięcy, nie ma biletów, wchodzi kto chce, w czasie spektaklu dzwonią komórki, ktoś rozmawia „na głośno”, błyskają flesze. W teatrze nie ma szatni, więc obecność widzów z reklamówkami nie jest rzadka. Piękne. Ludowa publiczność, jak w teatrze elżbietańskim. Jednocześnie po każdej scenie „Wieczoru Trzech Króli” Szekspira z Narodowego Teatru w Kosowie słychać gromkie brawa, na koniec owacja na stojąco, a gdy jeden z aktorów przynosi z kulis flagę albańską,  wymachując nią do publiczności, owacja po spektaklu przeradza się w narodową manifestację.

Ciekawy spektakl z ciekawego teatru. Wpisany w ich kulturę i obyczaj, także w części kostiumów. Z pomysłami na budowanie muzyczności świata – aktorzy „grają” deszcz, tętent konia, burzę.
Po Tiranie, gdzie mamy parę godzin do samolotu, oprowadza nas Efez, syn Adonisa Filippi, dyrektora festiwalu. Efez studiuje architekturę, wyraźnie pragnie innego świata, mówi dobrze po angielsku, co w Albanii wciąż jest rzadkością. Spacerujemy po osławionej dzielnicy dyktatora (tak o Enverze Hodźy mówią tu wszyscy), tu w willach mieszkali komunistyczni działacze, kiedyś strzegli ich strażnicy na bramach, teraz wszędzie są tu puby i knajpki. Współczesna Tirana tańczy na zgliszczach komunizmu?   

piątek, 16 listopada 2012

"Gangsterzy.rp" według Doroty Struskiej


Kiedy usłyszałem, że Dorota Struska napisała powieść, nie zdziwiło mnie to. Podobnie jak nie zdziwiłaby mnie informacja, że Dorota wystartowała w mistrzostwach światach w lotach balonowych albo odwiedziła tybetańskie klasztory w poszukiwaniu harmonii. Zawsze uważałem Dorotę za człowieka renesansu i jej debiut powieściopisarski (już w księgarniach w Legnicy) – Gangsterzy.rp – bardzo mi do tego pasuje.

 Dla porządku przypomnę, że Dorota jest z wykształcenia politologiem i historykiem, stypendystką włoskiego MSZ, napisała książkę Między unitaryzmem a federalizmem. Ewolucja współczesnej myśli i praktyki ustrojowej Włoch. Niepokorna buntowniczka, która wie, że świata nie zmieni, ale wierzy, że można go choć trochę poprawić. Na co dzień jest nauczycielem  akademickim, ale przede wszystkim kocha pisać, czego dowodem jest ta świetna książka, wpisująca się w nurt powieści uniwersyteckiej, jak czytam,  mocno popularnej na świecie. Jednak dzięki temu, że jest powieścią z kluczem, zaciekawi nie tylko akademików. Gorąco ją Państwu polecam i fragment zapodaję:

           – Ale dlaczego mielibyśmy się obawiać starego profesora rektora? Przecież w czerwcu kończy się jego kadencja, a na trzecią już nie może być wybrany. Nawet gdyby bardzo chciał, to ustawowo wiek mu na to nie pozwala. Nie może pełnić już żadnej funkcji.

Szczepan ożywił się, oparł dłonie o biurko i spojrzał na mnie z góry.

– Czy ty wiesz, co znaczy władza? Wiesz? Masz pojęcie?

– Z definicji?

– Z jakiej tam, kurwa, definicji! Z krwi, z krwi i kości. Jak to w człowieka wchodzi, to nie wychodzi, to już siedzi, to już tam w człowieku jest i tego się trza bać. Dlatego stary profesor rektor nie odpuści i będzie walczył nawet z pomocą terrorystów.

– Jakich, Szczepan, terrorystów? Przecież na razie tylko otruł ci dwie pijawki, chociaż wiesz… za piętnaście złotych to nikt ci truciciela nie wskaże – uspokajałem go, bo przecież nie mogłem zdradzić, kto naprawdę to zrobił. Wykorzystując jednak jego wzburzenie, zadałem pytanie, które najbardziej mnie nurtowało: – Czy dla władzy można zabić?

Szczepan nawet się nie zawahał.

– Można. – Zastygł na chwilę i powtórzył: – Można.

O, Najświętsza Panienko, pomyślałem, miej mnie w opiece. Przeżegnałem się w duchu i brnąłem dalej, bo taka okazja może się już nie powtórzyć; minęło już tyle miesięcy, a nadal nikt nie wie, kto zamordował Pieliszka i co się stało z jego ciałem.

– Czy to ty zamordowałeś profesora Pieliszka?.

 

 

 

 

 

wtorek, 6 listopada 2012

Prorok w błocie


Przy okazji jubileuszowego, dziesiątego,  „spisakowego” numeru kwartalnika teatralnego „nietakt! (gratulacje dla Kasi Knychalskiej i całej załogi!!!) moje spotkania z Ondrejem Spisakiem.
To było na początku czerwca 2006 r. Pojechaliśmy do Cieszyna, na festiwal „Bez granic”z „Operacją Dunaj”. Zwykle granie naszych spektakli na wyjeździe absorbuje mnie bezgranicznie: pilnuję montażu, potem próba, spektakl, jakieś spotkanie i od razu powrót. Na festiwalach nie oglądam za dużo,  bo nie mam kiedy i często – że tak powiem – nie przekonuje mnie propozycja repertuarowa. Nie pamiętam, dlaczego więc wylądowałem w namiocie Teatro Tatro, żeby zobaczyć „Proroka Ilję”. O Ondreju Spisaku i jego zespole słyszałem wcześniej, na festiwalu w Nitrze rok wcześniej otarliśmy się o siebie, to znaczy oni po jakimś swoim spektaklu w namiocie (rozstawionym, koło Teatru im. Andreja Bagara),   pili białe wino i śpiewali, i część naszej legnickiej ekipy śpiewała z nimi i piła.

W każdym razie w naszym (z Gosią Bulandą) oglądaniu tamtego „Proroka Ilji” nie ma żadnej anegdoty. Po prostu chcieliśmy go zobaczyć, namawialiśmy (z marnym skutkiem) koleżanki i kolegów aktorów, i wylądowaliśmy o północy pod znanym nam już namiotem, postawionym na cieszyńskim Rynku. Spektakl miał rozpocząć się o północy, ale się nie się nie rozpoczął, tego dnia zawaliła się cała festiwalowa logistyka, wszystko się opóźniło i pamiętam, że razem z aktorami czekaliśmy na sygnał, że wszystko,  co miało się skończyć wcześniej,  już się skończyło.  Zdarzenie z natury rzeczy było plenerowe, namiot na początku czerwca nie przerażał, gdyby nie cholerne zimno, właściwie takie przeszywające. Planista, że tak powiem,  nie przewidział pogody, początek czerwca był tamtego roku zimowy, więc i widownia jakoś nie szalała i nie machała marynarkami. Było nas z 30 osób ( w tym aktorka Zuza Motorniuk i aktor Tadeusz Ratuszniak – że pochwalę) wyczekujących tego spektaklu właściwie już z determinacją.
Powiedzieć, że się opłaciło  to mało. Powiedzieć, że widzieliśmy wspaniały spektakl to tak,  jak pochwalić ciastko w cukierni. Nigdy w życiu nie przeżyłem i wątpię, że przeżyję,  tego  co się zdarzyło. A co się zdarzyło? Tego też łatwo nie da się opisać. Najprawdziwsza prawda. Błoto jak z białostockiej wsi, postaci wyjęte z tamtego świata. Pot, krew i łzy. Jakieś takie granie aktorskie, które nie jest graniem, nie jest nawet byciem, ale jakąś tożsamością. Siedziałem tam i nie wierzyłem, że tak się mogą zatrzeć granicę, że tetr jest życiem, teatr jest prawdą.

Nie wierzę w katharsis. Najczęściej śmieszą mnie różne sekciarskie teatralne narracje, których bohaterami bywają choćby  Jerzy Grotowski i Tadeusz Kantor.  Komuna w teatrze to dla mnie humbug i nadużycie. A jednocześnie chłonąłem tamtą opowieść Słobodzianka,  przefiltrowaną przez Spiska i jego zespół,  jak gąbkę,  patrzyłem na nią tak pierwotnie, jakbym był, za przeproszeniem, wyznawcą jakieś sekty teatralnej działającej pod hasłem „Tylko prawda jest prawdziwa”.
Prorok w błocie skończył swoja opowieść gdzieś po drugiej w nocy. Kiedy wychodziliśmy z namiotu, aktorzy próbowali jakoś doprowadzić się do ładu, to znaczy zdzierali z siebie skorupy błocie. Zimno było monstrualnie. Szedłem do hotelu i cholernie zazdrościłem Spisakowi tego świata. Może to jednak sekta?, pomyślałem.

Minęło 6 lat. Proroka w błocie mam ciągle w głowie. Opowiadam o tym spektaklu wszystkim, którzy chcą słuchać. Z Ondrejem zakolegowałem się, zaprosiłem do legnickiego „Teatru opowieści”, ma w 2013 r robić u nas „Inwazję jaszczurów” Capka. Przegadaliśmy ze sobą sporo. I jedno wiem na pewno. Ondro na przywódcę sekty się nie nadaje.

 

 

piątek, 2 listopada 2012

Pojedynek - czyli wszystko od Ad. poszło

Ze starych szpargałów, nie zrealizowany ciągle pomysł na film o pojedynku Juliusza Słowackiego…

Okoliczności pojedynku Juliusza Słowackiego ze Stanisławem Ropelewskim opisane zostały w liście poety do Joanny Bobrowej z 16 czerwca 1841 roku.

Datę wyznaczono, kiedy JS odmówił pisemne przeproszenia SR za obelgi z trzeciej części „Beniowskiego”.

Miejsce pojedynku nie jest znane: „koło Paryża, na placu otoczonym pustymi murami”, nie było to miejsce dość odległe od centrum, można tam chyba był dojść piechotą.

 JS wyszedł z domu przy rue de Castellane o 7 rano i udał się do Ogrodu Luksemburskiego, gdzie umówił się na 8.30 ze swoim sekundantem, Ludwikiem Nabielakiem. Nabielak miał go zaprowadzić na „plac, niedaleko od ogrodu będący”, tam mieli stawić się o 9.

Sekundantem SR był prawdopodobnie Adam Kołysko, wcześniej w jego imieniu występowali Franciszek Szemioth i Eustachy Januszkiewicz.  Nabielak był bardzo nielojalnym sekundantem – zapewniał podobno sekundantów SR, że gdyby to on, Nabierak, został w taki sposób obrażony,  to nigdy by czegoś takiego nie przebaczył i zabiłby.

JS i SR mieli „schodzić się (…) do mety o 20 kroków i strzelać, kiedy się podoba” – trzeba to chyba tak rozumieć, że najmniejsza odległość między nimi miała wynosić 20 kroków, ale strzelać mogli już wcześniej. Nie wiadomo, czy pojedynek był na „śmierć i życie”, czy „do pierwszej krwi”, nic nie wiadomo o pistoletach (najchętniej pojedynkowicze wybierali pistolety zakupione w Anglii). Nic nie wiemy o tym, czy JS umiał posługiwać się pistoletem, czy kiedykolwiek to robił.

W liście do Bobrowej JS pisze ogólnikowo, że powodem pojedynku była niechęć jaką czuli do niego paryscy Litwini – „wrogi moje, wychłostane w pierwszej i trzeciej części „Beniowskiego”, wydawcy „Młodej Polski”, jezuickiego dziennika (…) Litwini – postanowili zabić mnie lub upokorzyć”. Czyli, SR wyzwał JS za namową Eustachego Januszkiewicza i Francuza, księdza Jourdain – oni byli wydawcami.

JS z Nabielakiem nie udali się na „pusty plac” ponieważ w Ogrodzie Luksemburskim pojawili się dwaj Platerowie, Cezary i Ludwik (ojciec Pauliny Plater). Wystąpili w roli pacyfikatorów: „zadrżeli o swoją bladą i drżącą lalkę i prosto mi ją spod pistoletu uchylili”. JS wpadł „we wściekłość tygrysią”, ....ale przyjął zaproszenie Cezarego Platera na śniadanie.

Wielki triumf w pojedynku JS przełożył się na wielki triumf „Beniowskiego” – „wszyscy o poemat się dobijają, wszyscy chcą czytać strofę, którą ja krwią moją pieczętować byłem gotowy”.

O powodach pojedynku pisze Leonard Niedźwiedzki w listach do Władysława Zamoyskiego  (listy z 14 i 21 czerwca 1841 roku).

Niedźwiedzki pisze, że piśmie, które przedstawiono JS przed pojedynkiem SR żądał nie tylko odwołania obelg z „Beniowskiego”, ale także wykreślenia strofy mówiącej, że ” 'Młodą Polskę' pisze baba”  z następnych wydań poematu.

Dowiadujemy się także, że przeciwnicy mieli się zbliża do siebie z 40 kroków i już wtedy mogli strzelać.
Podaje nowe szczegóły dotyczące powodów pojedynku – „ Litwa nie zdołała strawić nowych poezji JS (…) i nierozumiejącej dziczy obyczajem chcą we krwi obmyć obrazę”. Były „narady, zjazdy”, gdzie postanowiono, że Ropelewski „wyzwie Słowackiego, stanie się ofiarnym kozłem za Litwę całą”. Te narady odbywały się u Franciszka Szemiotha, który mieszkał w Saint-Germain-en Laye. Brali w nich udział Januszkiewicz, Ropelewski i .....Adam Mickiewicz !!!
Pisze: „Potem Mickiewicz, Januszkiewicz i Ropeleski jeździli do Szemiotha (…) nareszcie Ropeleski wyzwał Słowackiego”.

Tą wersję potwierdził JS w liście do matki z listopada tego roku ; „Miałem zajście – (…) nie z Ad., ale z jednym mniejszym, lecz wszystko od Ad. poszło”.