wtorek, 27 września 2011

Na paranoje róbmy swoje

„Kiedy żyjesz uczciwie, nie dbaj o słowa złych ludzi”. Te słowa rzymskiego polityka i doskonałego mówcy sprzed z górą dwóch tysięcy lat Katona Starszego przyszły mi na myśl po ostatnich zdarzeniach, których byłem mimowolnym uczestnikiem. Chętnie zastosowałbym się do tej rady, gdyby nie szczegół. Stałem się bowiem obiektem bezpardonowego ataku przypominającego precyzyjnie zaplanowany ostrzał artyleryjski. No, cóż… Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało wchodząc w politykę. Ostatecznie przywołany przed chwilą Katon zasłynął głównie tym, że każde i wygłaszane na dowolny temat wystąpienie w Senacie kończył zdaniem: „A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”.

Nie sądzę by ci, którzy powitali nas ostatnio w Lubinie słowami: „Wypier… z Lubina”, „Polityczne prostytutki”, ale także… „Precz z komuną” znali dorobek Katona, ale zachowywali się dość podobnie. Te bluzgi skandowali w tym mieście młodzi zadymiarze, ponoć kibice piłkarskiego Zagłębia, którzy postanowili zablokować przejazd wyborczego „tuskobusa”. Na ordynarnych wyzwiskach się nie skończyło. W ruch poszły także jajka (wielkie dzięki, że nie kamienie). Próbowałem z nimi rozmawiać, ale byłem bez szans. Oni nie chcieli rozmowy. Oni chcieli ją uniemożliwić i to się im udało. Na groteskę zakrawa w tej sytuacji fakt, że ci młodzieńcy – zamykając nam możliwość rozmowy z mieszkańcami miasta - demonstrowali pod transparentem „Wolność słowa”. Zapewne polityczni inspiratorzy tej akcji zacierali ręce, a ci trunkowi pili do rana. Moim zdaniem – przedwcześnie. Jak już zaleczą kaca powinni odrobić parę lekcji historii i pamiętać, że gdy się podkłada ogień można się poparzyć. Niech nikt się nie łudzi, że ci młodzieńcy wyszli na ulicę w spontanicznym odruchu protestu. Działa załadowano bowiem wcześniej i zrobili to zawodowcy. Zacznijmy od cytatu. Ale uwaga! Wszystko jest tu ważne. Zarówno treść, jak i kompozycja.

„Kolejny wielki skandal tej kampanii! KGHM Polska Miedź, spółka z udziałem skarbu państwa, dała 350 tys. zł na promocję spektaklu Jacka Głomba, kandydata PO do Senatu”. Tak już z czołówki zaatakował mnie nowy polityczny tabloid, w którym prawdy jest dokładnie tyle, ile w dawnym radzieckim tytule o tej nazwie. I dokładnie tyle samo, co w tygodniku-matce, wsławionym spiskowymi i krańcowo bzdurnymi, za to bezczelnymi wersjami przyczyn smoleńskiej śmierci polskiego prezydenta ( 1.zamach radioelektroniczny, 2. rozpylona mgła, 3. atak helowy 4. tajny pakt Tusk-Putin, 5… 6… itd.).

Młodsi czytelnicy zapewne nie pamiętają, ale za komuny niezwykle popularne były dowcipy o radiu Erewań. „Drogie radio. Czy to prawda, że na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają samochody? Szanowny słuchaczu. Tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery. Nie na Placu Czerwonym w Moskwie, tylko na Newskim Prospekcie w Leningradzie. I nie rozdają, tylko kradną”. Dokładnie tę samą zasadę gospodarowania prawdą wybrał autor atakującej mnie publikacji.

Faktycznie. KGHM dał pieniądze. Nie na promocję, lecz na wyprodukowanie spektaklu i bezpłatne pokazanie go członkom swojej załogi z okazji jubileuszu 50.lecia firmy. Nie 350 tys. zł, ale 250 tys. zł (pozostałe 100 tys. zł jest na dofinansowanie Festiwalu Teatru Nie-Złego, który z sukcesem zakończyliśmy w miniona niedzielę). KGHM dał kasę nie mnie, kandydatowi do Senatu, ale teatrowi, którym kieruję.

Teraz kilka dodatkowych faktów i dat. Pomysł na teatralną balladę inspirowaną historią KGHM powstał kilka lat temu, za prezesury Wiktora Błądka, który w ostatniej chwili wycofał się z jego wsparcia. W styczniu br. zdecydowałem, że – mimo wszystko - ją zrobimy, bo półwiecze KGHM to dobra okazja. W lutym oficjalnie poinformowałem o tym media, podając roboczy tytuł sztuki i założenia scenariusza, a także datę premiery wyznaczoną na otwarcie (zaplanowanego rok wcześniej na wrzesień br.) Festiwalu Teatru Nie-Złego. 13 lipca poinformowaliśmy publicznie o wsparciu obu projektów przez KGHM. 29 lipca zostałem kandydatem PO do Senatu. 4 sierpnia prezydent Komorowski ogłosił datę wyborów.

Wszystko, co powyżej, znane było autorowi tekstu o „wielkim skandalu w kampanii”. Rozmawiałem z nim. Wiedziałem też – nie jestem naiwny – że to co powiem, nie ma większego znaczenia. Zamówienie było inne. Nie na wyjaśnienie czegokolwiek, ale na bezpardonowy atak zlecony przez konkurentów politycznych. Naprawdę przykro zrobiło mi się dopiero wtedy, gdy wyczytałem, że do tak spreparowanej nagonki przyłączyli się Krzysztof Skóra (PiS), były prezes KGHM, który za swojej kadencji sponsorował teatr jeszcze hojniej (posiadacz - jednego z dwóch zaledwie - oficjalnego tytułu Przyjaciel Teatru Modrzejewskiej) oraz poseł Ryszard Zbrzyzny (SLD), który jeszcze w lutym pomagał nam przy tworzeniu scenariusza jubileuszowego spektaklu. No, cóż. Widać w kampaniach politycznych wszelkie chwyty są dozwolone. Także te poniżej pasa.

Gdyby dziennikarz był rzetelny przypomniałby o naprawdę dużych pieniądzach przeznaczanych przez KGHM na sponsoring. Napisałby, kto, kiedy i dlaczego dał 1 mln zł Operze Dolnośląskiej na zaledwie dwa (!) spektakle „Giocondy”, albo 750 tys. zł organizatorom łódzkiego Festiwalu Czterech Kultur. Mógłby też przypomnieć, ile kosztowało w przeszłości KGHM wspieranie wybranych gazet (np. „Trybuny”, „Przeglądu”, „Wprost”, „Tygodnika Solidarność”). To były miliony w skali roku…

Ale dajmy już spokój. „Odpierać twierdzenia dziennikarzy to tyle, co pociągać diabła za ogon albo usiłować przekrzyczeć rozzłoszczone babsko”. Wiecie kto to powiedział? Facet z mojej branży i wybitny rosyjski dramaturg Antoni Czechow. Od jego śmierci minęło ponad sto lat. I co się zmieniło? Nic.

„Nie martw się. Uwierz w rozsądek ludzi i w to, co mówił Jean Paul Sartre: „Kto ma przeciwko sobie głupców, zasługuje na uznanie”” – usłyszałem po wszystkich tych zawieruchach od znajomego. Może i jest to pocieszające, ale nie wiem czy sprawdza się w praktyce. Jest wiele przykładów, że w życiu bywa inaczej. Skoro jednak mnożę już tu cytaty, to przypomniał mi się inny. Ten z Wojciecha Młynarskiego, który w moim pokoleniu znają chyba wszyscy: „Niejedną jeszcze paranoję przetrzymać przyjdzie robiąc swoje. Kochani, róbmy swoje, żeby było na co wyjść!”.

No właśnie. Róbmy swoje…

niedziela, 25 września 2011

Bardzo dobry nie-zły festiwal

Kończy się wymyślony przez Fundację Teatr Nie-Taki festiwal, który organizacyjnie wspiera nasz Teatr. Jest tak, jak powinno być, jak się działo przy Festiwalu „Miasto”, a pewnie jeszcze lepiej. Pełne widownie, bardzo dobre spektakle (nie myślę tu o „Orkiestrze”, bo nasza…), piękna pogoda, fantastyczna atmosfera w klubie festiwalowym w Modjeskiej.
I bardzo dużo młodych ludzi na widowniach i w klubie. To wielka, wielka wartość. Rozmawiam z Damianem Borowcem o pomyśle na musical wymyślony i napisany przez samych młodych. Musical o mieście, o Legnicy. O ich Legnicy. Słucham Janka Szlempo i Karoliny Trałki, dziewczyny o fantastycznym głosie i temperamencie, To piękne co robią i jak myślą. To zupełnie inny świat i jak myślę o nich to czuję, że do końca świata jeszcze daleko.

Ten młodzieżowy ferment zrobił na pewno Ośrodek Nowy Świat przez warsztaty i projekty. To tam się pojawili zupełnie nowi, w sensie obcowania z teatrem, młodzi ludzie. A teraz Festiwal daje im kolejną przestrzeń twórczą. To może być rewolucja. Warto, żeby wpływ na rzeczywistość mieli właśnie młodzi. To oni powinni i chcą zmieniać świat.
Festiwal okazał się świetnym pomysłem. Wymyślony ideowo i programowo przez Katarzynę Knychalską, prezeską Fundacji, przy mocnej współpracy Marty Pulter, Marzeny Gabryk-Ciszak i Magdy Joszko, organizowany przez Fundację z logistyczną współpracą Teatru (a także pomocą mnóstwa wolontariuszy), jest ten festiwal lekcją fantastycznego teatru, zupełnie różnorodnego estetycznie. Ale wszystkie te spektakle łączy jedna cecha – są SZLACHETNE co wcale nie jest normą w polskim teatrze. Piszę to wszystko po „koncercie” Kasi Chmielewskiej i Leszka Bzdyla. To co pokazali w „Caffe Late”, spektaklu Teatru Dada von Bzdulow and SzaZy z Gdańska było szlachetne, piękne, wzruszające, zabawne, mądre, eh, można tak pisać sto lat, ale i tak nie opisze się tych gestów, sytuacji, muzyki, ciał, ruchu...

Nie chodzi o żadne święta teatru jak pisze się przy byle okazji. Chodzi o SZTUKĘ, o takie coś co jest poza opisem, poza modą, poza koteriami. I dlatego ten festiwal robiony w kontrze wobec festiwalowych mód jest tak ważny.

piątek, 23 września 2011

Orkiestra

Pierwsza recenzja legnickiej "Orkiestry".

(artykuł dodał administrator strony)

***

E-teatr: legnickiego skarbu trzeba strzec.


Poprzez pryzmat małej, specyficznej zbiorowości, twórcy opowiadają o historii kraju - o spektaklu "Orkiestra" w reż. Jacka Głomba z Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, inaugurującym Festiwal Teatru Nie-Złego pisze Ewa Uniejewska z Nowej Siły Krytycznej.


Jacek Głomb nie boi się ryzyka. Od lat konsekwentnie przyznaje, że to, co go interesuje w teatrze najbardziej, to wyjście z nim do ludzi. Zwłaszcza do tych, którzy na co dzień z teatrem nie mają nic wspólnego. Tym razem pokłonił się górnikom, snując opowieść opartą na faktach z ich życia. Tworząc spektakl bazujący na historii regionu, ściśle związany z lubińską Cechownią i jej pracownikami, zaryzykował po raz wtóry; trudna to sytuacja dla widza, który, co prawda, miał do czynienia z teatrem, ale obcy mu jest ten obszar kulturowy, orkiestrę górniczą zna jedynie z telewizji.

Jadąc pociągiem z Warszawy na inaugurację Festiwalu Teatru Nie-Złego, zastanawiałam się, co mogę zastać na miejscu. Pełnym nadziei podekscytowaniu towarzyszyły wciąż rosnące obawy. Nigdy nie byłam w Legnicy, Teatr im. Modrzejewskiej znam z jego występów gościnnych. Między obskurnymi okolicami legnickiego dworca a zadbanym (małym, acz klimatycznym) Rynkiem panuje wyraźny dysonans. Trudno oceniać festiwal, który jeszcze na dobre się nie zaczął, jednak warto na wstępie zaakcentować jedną rzecz: jego organizacja jest w każdym calu PROFESJONALNA. Nie wiem, czy sprawdzi się jego program, czy zaintryguje publiczność, ale z podziwem śledzę każdy szczegół, precyzyjnie dopracowany przez organizatorów. Należą się brawa.

To nie była jedna z wielu schematycznych inauguracji. "Orkiestrę" zagrano w Cechowni w Lubinie, przestrzeni z pozoru nieteatralnej. Tam też czekała na widzów niespodzianka pod postacią prawdziwej górniczej orkiestry, intonującej kilka utworów. Doskonała uwertura do opowieści o losach górników, których połączyły muzyka i wspólny los, a niejednokrotnie dzieliły pochodzenie i poglądy partyjne. To przecież zgrzytem zaczyna się spektakl. Zagrać koledze na pogrzebie - partyjnemu, bo partyjnemu, ale przecież górnikowi - czy nie? Przecież tam, na dole, nieważne są podziały; każdy jest na równych prawach.

Kłótnia ta staje się przyczynkiem do retrospekcyjnego odtwarzania wydarzeń, które spotkali na swojej drodze pracownicy kopalni. Poznajemy zatem historię Janka Fugi (Paweł Wolak) i Franciszka Biedy (Paweł Palcat), przyjaźniących się niegdyś młodych chłopców, których poróżniła Konczita (Zuza Motorniuk) i pochód pierwszomajowy. Prywatne losy ludzi, którzy zakochują się, kłócą, pobierają, zdradzają, kradną, będą warunkowane historią i narzucanymi ideologiami. Poprzez pryzmat małej, specyficznej zbiorowości, Jacek Głomb opowiada o historii kraju. Czyni to z dużym wyczuciem, bez popadania w encyklopedyczność, lecz z troską o ludzką prawdę.

Aktorzy legnickiego teatru tworzą wyśmienitą orkiestrę. Nie ma osoby, która zagrałaby źle; każda z nich zachwyca umiejętnościami warsztatowymi. Ich grze towarzyszy dystans i dobre wyczucie ironii, inteligentne myślenie o tekście i sytuacji scenicznej. Pokaz Teatru Modrzejewskiej mógłby stać się nauką dla artystów stołecznych, którym legniccy twórcy w niczym nie ustępują. To zdecydowanie dobre Nie-Złego początki.

(Ewa Uniejewska, „Legnickiego skarbu trzeba strzec”, Nowa Siła Krytyczna, www.e-teatr.pl, 23.09.2011)

środa, 21 września 2011

Zapis, przepis, popis i inni

„Zanim pójdziesz do ołtarza, przyjrzyj się dokładnie swojej teściowej. Będziesz wiedział, jaka będzie kobieta, którą chcesz poślubić”. Taką życiowo pożyteczną radę dawały kiedyś matki swoim synom. Nie bez powodu. Z doświadczenia wiedziały bowiem nie tylko, że kobieta zmienną jest, ale coś znacznie ważniejszego. Chciały uchronić synów przed chwilowym zauroczeniem, bo - jak powszechnie wiadomo- miłość bywa ślepa i wyjątkowo odporna na prawdę. A o nią najtrudniej w okresie miłosnych łowów i zarzucania sieci na wybranka.

Jesteśmy właśnie w finałowej fazie takiego uwodzenia. Nie chodzi tu jednak o przedmałżeńskie konkury, ale o polityczny wybór. O wszystkie te sieci, wnyki oraz haki z przynętą podrzucane wyborcom. Za radą doświadczonej pani matki zalecałbym wszystkim najwyższy stopień nieufności i ostrożności wobec deklaracji i obietnic, które właśnie teraz (dlaczego nie rok, dwa lata temu?) padają z ust kandydatów do sejmowych i senackich foteli.

Ale przecież wszyscy w kampanii wyborczej obiecują, zapewniają, sypią sloganami… W dużej części to prawda. Więcej (a dla wyborcy trudniej), prawie wszyscy obiecują to samo, według modelu dla każdego, coś miłego plus jeszcze coś ekstra. Są wśród nich i tacy, którzy gotowi są nawet awansem rozdawać dobra, którymi nie dysponują i nigdy nie będą dysponowali. Właśnie dlatego przypomniała mi się rada pani matki. W konkretnej sytuacji, o którą tu chodzi, sprowadziłaby się do bardzo dokładnego sprawdzenia nie tego CO, ale KTO mówi i obiecuje. Do dyskusji o tym kim jest i czego dotychczas dokonał kandydat, a nie do pustosłowia w stylu kim chciałby być i czego chciałby dokonać. Byle tylko dać mu mandat do władzy.

Przy okazji… Warto by się zdecydowanie uważnie przyjrzeć owej „teściowej”, czyli w tym przypadku osobom popierającym lub wręcz namaszczającym i popychającym kandydata do parlamentu. Bo – pisałem już o tym – polityka to gra drużynowa. W pojedynkę można rozwiązywać krzyżówki, iść na ryby lub oglądać mecz w telewizji. Samotnie nie da się nic ugrać, ani – tym bardziej – cokolwiek wygrać, by w efekcie zrealizować wyborcze obietnice. Ale przyglądać się trzeba uważnie i z namysłem.

Sam też się przyglądam. Czasami z rozbawieniem dostrzegam, jak na siłę kreuje się medialną czyli propagandową rzeczywistość. Zgodnie z nią jednego z moich konkurentów popierają właściwie wszyscy, czyli… pis, wypis, zapis, przepis i popis. Zabawę w rozszyfrowywanie, kto jest tu kim, zostawiam czytelnikom i wyborcom. Dla ułatwienia wyjaśniam, że trzy ostatnie to prezydenci dolnośląskich miast. Najzabawniejszy jest ten ostatni. W poniedziałek poparł, w środę twierdził, że został źle zrozumiany, teraz zaprzecza i popiera kogo innego. Widocznie być za, a nawet przeciw, to polska, bardzo prezydencka przypadłość i tradycja.

Niech, tam. Pytanie tylko dlaczego o poparciu było bardzo głośno, a o tym, że to tylko „nieporozumienie” jest tak cicho? Może rację ma wybitny wiedeńczyk i filozof Karl Popper, który dowodził, że „telewizja kształtuje nie jednostki wolne, krytyczne i odpowiedzialne, lecz bierne, powierzchowne i sentymentalne”. Formuje zatem nie tyle świadomych obywateli demokratycznego społeczeństwa informacyjnego, ile dobrze zabawioną widownię. To wielkie zagrożenie dla demokracji, także tej lokalnej. To poważny problem i prawdziwe wyzwanie. Także dla mnie. Po to między innymi kandyduję. Popper przed śmiercią bał się, że nowe generacje wychowane na telewizji nie będą zdolne do obrony wolności, którą odziedziczyły po swoich rodzicach. Ja też się tego obawiam.

poniedziałek, 19 września 2011

Jak Gwarek stał się Le Cafe

Weekend spędziłem w Lubinie. W piątek popołudniowy happening z muzykami z orkiestry dętej promujący „Orkiestrę” – spektakle w cechowni ZG „Lubin”. Mój przyjaciel, emerytowany górnik Jan Marian Bączek namówił swoich kolegów, żeby zagrali dla nas. Przemarsz od CK „Muzy” do Małego Kościoła po raczej pustym mieście („to nic nowego, mówią moi znajomi z Lubina, tylko w galerii jest pełno”). Ksenia Dowhań-Domańska jest w swoim żywiole, rozdaje ulotki, czasem nawet zatrzymując auto, przekonuje ludzi. Promujemy przy okazji Festiwal Teatru Nie-Złego, który zaczyna się w czwartek właśnie premierą „Orkiestry”. „Po robocie” piwo w kawiarni przy Wzgórzu Zamkowym i pogaduchy z muzykami, którzy opowiadają dowcip za dowcipem. Oczywiście o górnikach.


W niedzielę projekcja „Operacji Dunaj” (mojego debiutu filmowego) w Le Cafe czyli dawnym Gwarku w którym legnicki aktor Paweł Wolak (urodzony lubinianin), który towarzyszył mi na projekcji, pił kiedyś swoje pierwsze w życiu piwo. To też znak czasu: ta transformacja Gwarka w Le Cafe… Po projekcji dobra rozmowa z widzami o polskim filmie, o lokalnej polityce i o tym, że trzeba stworzyć w Lubinie miejsce dla sztuki. Jednocześnie momentami atmosfera jak kiedyś w Gwarku czyli jest swojsko. Z Mariolą Kosenko, kreatorką portalu Nasz Lubin i Igorem Kruczkiem, człowiekiem od wszystkiego, gadamy o stworzeniu w Lubinie takiego miejsca jakim była legnicka Scena na Piekarach. O miejscu dla tworzeniu sztuki, a nie tylko jej odtwarzaniu. To bardzo dobry pomysł: wymyślić takie miejsce, zaadaptować je, znaleźć źródła finansowania i przekazać lokalnym stowarzyszeniom, fundacjom, grupom nieformalnym. Żeby obudzić ducha Lubina.

piątek, 16 września 2011

Chodzi o to, by gonić króliczka

Kłam, oszukuj, lawiruj, ale przede wszystkim uśmiechaj się i obiecuj. Ale na początek skombinuj furę kasy i kup sobie media. Jest coraz więcej dowodów, że właśnie tak wygląda kampania wyborcza w moim regionie. Być może podobnie wygląda to w całej lokalnej Polsce. Zgroza. Tym większa, że tak nie chcę i nie potrafię. Czy to ja jestem naiwny, czy też ideały demokracji i wspierającej ją wolnych mediów należą już do przeszłości, w której i ja byłem dziennikarzem?

Chłopie! Czy nie rozumiesz, że nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go? Takie podpowiedzi słyszę od przyjaciół, co do których mam pewność, że nie są tylko cynikami i chłodnymi graczami. Już wiem, że nie chodzi im o piosenkę, którą dla Skaldów (pamięta ktoś jeszcze…?) napisała Agnieszka Osiecka. Chodzi o wymyślenie wyborczej bredni, która zadziała według zasady „ja rzucam, a wy to łykajcie jak pelikany”.

Nie mam wątpliwości, że to działa. Tzw. pakt dla regionu wymyślony przez doradców mojego lubińskiego konkurenta jest świetnym tego przykładem. Jego autorzy doskonale wiedzą, że to wyłącznie zabieg propagandowy, że jego żywot skończy się w dniu wyborów (pisałem już o tym). I to bez względu na ich wynik! Chodzi bowiem wyłącznie o polityczny cynizm, czyli skuteczne narzucenie konkurentom pola do rozgrywki. W uczciwie rozgrywanych szachach nazywa się to inicjatywą, ale już w politycznym piarze po prostu narracją. Im bardziej egzotyczny pomysł, tym lepiej się sprzeda. Fakt, że jest to oszukiwanie wyborców nie ma tu najmniejszego znaczenia.

Jest jeden warunek, by to skutecznie zadziałało – słabe lub w pełni zależne od narratora media. A z taką sytuacją mamy do czynienia. Nie chodzi mi jednak o dziennikarskie standardy i indywidualną uczciwość konkretnych osób. Wielu ludzi mediów znam i wiem, w jakich czasach i w jakich warunkach przyszło im pracować. Dalekich od komfortowych. Problem w tym, że dysponentami lokalnych mediów są politycy, którzy traktują je wyłącznie instrumentalnie - do poszerzania obszaru własnego panowania i zamykania ust oponentom.

„Kto ma narrację, ten ma rację. Nawet jak jej nie ma” – mówi wybitny polski ekspert od politycznego piaru Eryk Mistewicz. Dlatego wszelka krytyka bzdury, jaką jest tzw. pakt mija się z celem. Bo temu, kto go wymyślił, chodzi wyłącznie o to, by o nim mówiono i pisano. Konkurentów wręcz zmusza się zatem, by wypowiadali się na zadany temat, a potem przedstawia jako wrogów „świetnego” pomysłu. To jest właśnie owa narracja. To tak, jak z ostatnią inicjatywą prezydenta Lubina w sprawie zniesienia podatku od nieruchomości. Ten doświadczony polityk wie, że to bezprawie i hucpa, która skończy się uchyleniem przez wojewodę. „Chciałem dobrze, ale widzicie, znowu mi ci obrzydliwi partyjni politycy nie pozwalają” – powie. Tylko o to i o szum w mediach przed wyborami tu chodzi.

„Komunikacyjnie wygrają te organizacje, które będą miały własne media” – zauważa Konrad Ciesiołkiewicz, człowiek doświadczony w robieniu wody z mózgu, były rzecznik prasowy rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Jest bardzo możliwe, że ma rację. Tylko, że ja nadal nie wiem, jak w tych konkretnych warunkach mam gonić króliczka? I czy naprawdę muszę to robić, by grać w te obrzydliwie znaczone karty?

Tym, którzy nadal uparcie będą udawać, że nie wiedzą o co mi chodzi polecam amerykański klasyk, świetny i pouczający film „Fakty i akty” Barrego Levinsona z Dustinem Hoffmanem i Robertem De Niro. Prezydent USA chce zatuszować zagrażający mu skandal seksualny. Jego doradcy wymyślają zatem inną pożywkę dla mediów. Zrealizowaną w filmowym studiu wojnę w Albanii. Relacje z pola walki codziennie trafiają do mediów…

środa, 14 września 2011

Po prostu szacun

„Ciężka jest praca górnika…"

Pamiętam, jeszcze z podstawówki, jakieś frazy pseudowierszy, którymi karmiła nas PRL-owa propaganda. Podśmiechiwaliśmy się z tego bo nikt nie lubi jak mu się siłowo mówi jak ma myśleć. I pewnie dystansowałbym się dalej gdyby nie „Orkiestra”, spektakl nad którym teraz pracuję. Wczoraj z grupą aktorów zjechałem do kopalni Lubin, by podpatrywać pracę bohaterów przedstawienia.



Była to dla mnie druga wyprawa pod ziemię. Wcześniej lubińską kopalnię miedzi zwiedzałem razem z autorem scenariusza przedstawienia, Krzysztofem Kopką. Jednak dla drużyny Modrzejewskiej był to pierwszy w ich życiu pobyt w kopalni. Zapisałem to co podsłuchałem, kiedy po wyjeździe udzielali wywiadów. Było super! To fantastyczne i cenne doświadczenie – mówiła Anita Poddębniak, która w przedstawieniu zagra… Skarbka. - Zjechaliśmy, żeby zobaczyć jak wygląda praca górników, żeby jeszcze lepiej wczuć się w nasze role – tłumaczył lubinianin Paweł Wolak, który zagra Janka Fugę, jednego z muzyków tytułowej orkiestry. Mój ojciec jest górnikiem, a ja sam – wstyd się przyznać – nigdy pod ziemią nie byłem. Tym bardziej więc cieszę się z tej wycieczki, że mogłem wszystkiego dotknąć, zobaczyć. To dla mnie bardzo ważne. Oglądaliśmy maszyny górnicze, jeździliśmy w różne miejsca. To pozwoli nam stworzyć klimat górniczy w naszym spektaklu – mówił Mateusz Krzyk, który w spektaklu zagra Zdzisia – górnika.



Spieramy się o pieniądze, o 300 zł podwyżki , organizujemy referenda, demonstracje, manipulujemy mediami, już nie chcę mi się wymieniać tych wszystkich nie, nie i nie. A poza tym jest to co pod ziemią: robota, ryzyko, pot, czasem krew i łzy. Nic o tym nie wiemy bo ciągle się kłócimy. A jak się człek kłóci to nic nie widzi i nie słyszy. Dlatego wolę pamiętać to co widziałem pod ziemią. Po prostu szacun dla ciężkiej pracy górnika.

sobota, 10 września 2011

„Ciemny lud” to kupi?

Nikt wam nie da tyle, ile ja wam obiecam. Ten znany, a czasami – niestety - skuteczny sposób na prowadzenie kampanii wyborczych niezwykle twórczo rozwinął wczoraj mój lubiński konkurent do senatorskiego mandatu. Całość w świetle kamer i mikrofonów nazwał „Paktem dla regionu miedziowego”. Nie powiedział wprawdzie z kim paktował, kto jest sygnatariuszem układu, ani przeciw komu jest on skierowany, ale miał do tego prawo, bo i okazja się nadarzyła. Dziennikarzom najwyraźniej tego dnia odebrało mowę, bo pytań w tej mierze ani nie zadawali, ani nie odnotowali.

Gdy czytałem i oglądałem relacje z tego medialnego spektaklu, nie wierzyłem oczom, ani uszom. Bohater tej sztuki (sztuczki) pozazdrościł mi najwyraźniej reżyserskiego dorobku, postanowił go przebić i obsadził sam siebie w roli Janosika (baśniowa nieco wersja light), już to ludowego komisarza z czasów bolszewickiej rewolty (wersja hardcore, niestety przerabiana). Otóż, ni mniej, ni więcej, ale mój konkurent obiecał, że – w razie wyborczej wiktorii - poruszy niebo i ziemię, by zabrać tym, co mają, a dać tym, co potrzebują (głównie szpitalom i kolei w regionie). Wywłaszczonymi ze swoich praw mają być właściciele największej firmy w regionie czyli akcjonariusze KGHM Polska Miedź. Już nie oni, ale polityczni zwolennicy kandydata i tego skoku na cudzą kasę, mają uzyskać prawo do podziału imponujących w ostatnich latach zysków tej firmy. A przynajmniej do „skromnej” (to określenie kandydata) ich części liczonej w… setkach milionów złotych! Co tam, nawet miliard! Kandydat był czasami niekonsekwentny. Czasami rozpędzał się i mówił już nawet o dziesiątej części całości zysku (a ten może w tym roku wynieść 10 mld zł).

Pomińmy „drobiazg”, że taki pomysł to kompletne bezprawie i naigrywanie się ze zdrowego rozsądku. Moim zdaniem mój konkurent wie o tym doskonale, niczym pan Zagłoba proponujący szwedzkiemu monarsze Niderlandy. Najwyraźniej jednak działa w myśl zasady swoich politycznych przyjaciół, których guru rzekł był onegdaj, że „ciemny lud to kupi”. W tym przypadku jeszcze ważniejsze było – tak sądzę – zorganizowanie medialnego, autopromocyjnego spektaklu - wyborczego show. Sens przedstawionych propozycji nie miał w tym przypadku żadnego znaczenia. Jak to mówił kiedyś Leszek Miller, bohater jednej ze sztuk które robiliśmy w naszym teatrze? „Naszym zadaniem nie jest przyrzekanie cudów, ale gdybyśmy obiecali gruszki na wierzbie, one by tam wyrosły”.

Kandydat nie ograniczył się jednak do wskazania „oskubanego” i wyznaczenia obdarowanych. W swoim reformatorskim zapędzie poszedł dalej. Otóż chciałby, by koleje i torowiska w regionie należały do Pol-Miedź-Trans, a szpitale (Głogów, Lubin, Legnica) do MCZ. Czyli w efekcie do KGHM. Czemu tak skromnie? – zapytam nieśmiało. Pójdźmy na całość! Wszystkie sklepy, markety i galerie wykupić dla Mercusa, żłobki, przedszkola i szkoły powierzyć Fundacji Polska Miedź, kluby sportowe w regionie przekazać SSA Zagłębie Lubin, ciepłownie, elektrownie (te planowane) i linie energetyczne Energetyce S.A., telefony i telewizje wykupić dla Dialogu… itd. itp. Przecież stać nas na to! Zysk KGHM powinien pozostać w całości w regionie! Bredzę? Owszem, ale przecież twórczo rozwijam jedynie koncepcję konkurenta. Jest tylko jeden szkopuł. Najpierw trzeba odkupić Polską Miedź od właścicieli. Od Skarbu Państwa (32 proc.) i tych prywatnych (68 proc.; to głównie fundusze emerytalne, towarzystwa ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne itp.). Czyli najpierw zebrać w regionie najmarniej 40 mld zł…

Tak się składa, że mój konkurent jest szefem rady powiatu i zaufanym prezydenta miasta, którego centrum to wielka dziura w ziemi. Może by zatem, zamiast za Golcami podśpiewywać na konferencjach „Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco. A tam gdzie to kretowisko – będzie stał nasz bank”, zajął się tym - jak najbardziej dosłownie - przyziemnym problemem? Bo inaczej, za cytowanym już panem Zagłobą, przyjdzie mi przestrzec: „Nie zaglądaj waćpan do studni, bo…”. Tu skończę. Kto ciekaw, co było dalej niech sięgnie po „Ogniem i mieczem”.

środa, 7 września 2011

Komitet Honorowy „Nasz Senator Jacek Głomb”

Za satysfakcją i radością przekazuję, że w wyborach do Senatu poparli mnie wybitni twórcy, moi przyjaciele: Zbigniew Zamachowski, Jan Peszek, Izabella Cywińska, Lech Raczak, Tadeusz Słobodzianek, Przemysław Bluszcz, Maciej Englert, Sławomira Łozińska, Anda Rottenberg, Maria Zmarz-Koczanowicz… To tylko niektóre ze znanych w całej Polsce nazwisk wybitnych twórców kultury, którzy oficjalnie poparli moją kandydaturę wchodząc w skład Honorowego Komitetu "Nasz Senator Jacek Głomb". Jest w nim także wielu ludzi doskonale znanych w Legnicy i w regionie ze swej publicznej działalności, reprezentujących bardzo różne środowiska i polityczne poglądy.


1. Mieczysław Abramowicz
2. Eric Alira
3. Józef Antoniak
4. Krystyna Barcik
5. Jan Marian Bączek
6. Jerzy Bednarz
7. Roman Bochanysz
8. Piotr Borys
9. Przemysław Bluszcz
10. Leszek Bzdyl
11. Jerzy Ciechowicz
12. Marta Chmielewska
13. Krzysztof Chopcian
14. Leszek Czarny
15. Izabella Cywińska
16. Bożena Czekańska – Smykalla
17. Janusz Degler
18. Mirosław Drews
19. Ksenia Dowhań – Domańska
20. Zbigniew Dudek
21. Katarzyna Dworak – Wolak
22. Krzysztof Dybek
23. Anna Dyduk
24. Piotr Dziarnowski
25. Tomasz Dziurzyński
26. Maciej Englert
27. Paweł Frost
28. Ludwik Gadzicki
29. Adam Gąsiorowski
30. Bogusław Godlewski
31. Joanna Gonschorek
32. Adam Grabowiecki
33. Jurgen Gretschel
34. Marek Groffik
35. Franciszek Grzywacz
36. Ireneusz Guszpit
37. Leszek Halicki
38. Jan Hila
39. Ryszard Hołubniak
40. Stanisław Horodecki
41. Jarosław Humenny
42. Mirosław Jankowski
43. Maciej Juniszewski
44. Ryszard Kabat
44. Katarzyna Kaźmierczak
45. Ryszard Kępa
46. Leon Kieres
47. Katarzyna Knychalska
48. Halina Kołodziejska
49. Władysław Komornicki
50. Jacek Kondracki
51. Anna Korzeniowska – Kuligowska
52. Krzysztof Kostrzanowski
53. Czesław Kozak
54. Czesław Kowalak
55. Wojciech Kowalik
56. Zbigniew Kraska
57..Robert Kropiwnicki
58. Igor Kruczek
59. Tadeusz Kruzel
60. Benedykt Ksiądzyna
61. Anna Lechowska
62. Aleksandra Lesiak
63. Jerzy Limon
64. Bogusław Litwiniec
65. Sławomira Łozińska
66. Łukasz Maciejewski
67. Sławomir Majewski
68. Ryszard Maraszek
69. Mieczysław Massier
70. Leszek Mądzik
71. Janusz Mikulicz
72. Maria Miłaszewska
73. Wojciech Miszczyk
74. Anna Mysyk
75. Włodzimierz Niderhaus
76. Krzysztof Olszowiak
77. Emil Orzechowski
78. Paweł Palcat
79. Jerzy Pawliszczy
80. Jan Peszek
81. Jacek Petrycki
82. Ryszard Pekala
83. Elżbieta Pietraszko
84. Magdalena Pietrewicz
85. Telemach Pilitsidis
86. Józef Pinior
87. Anna Piwowarczyk
88. Witold Podedworny
89. Tadeusz Pokrywka
90. Cezary Przybylski
91. Janusz Prus
92. Mieczysław Pytel
93. Lech Raczak
94. Piotr Rojek
95. Andrzej Romanowski
96. Anda Rottenberg
97. Zbigniew Rybka
98. Jan Serkies
99. Rafał Skąpski
100. Barbara Skórzewska
101. Raisa Slep
102. Tadeusz Słobodzianek
103. Tomasz Sobczak
104. Alicja Sokołowska
105. Józef Spyra
106. Nina Stępień
107. Bartosz Straburzyński
108. Krzysztof Szczepaniak
109. Jerzy Szumlański
110. Jan Szynalski
111. Stefan Śnieżko
112. Jan Tomaszewicz
113. Piotr Tomaszuk
114. Krzysztof Węgrzyn
115. Anna Wieczur – Bluszcz
116. Maciej Wojtyszko
117. Paweł Wolak
118. Ewa Wójcik
119. Krystyna Zajko – Minkiewicz
120. Zbigniew Zamachowski
121. Bogdan Zdrojewski
122. Maria Zmarz – Koczanowicz
123. Andrzej Żurowski

wtorek, 6 września 2011

Dwie Polski

Coraz częściej wydaje się, że mamy dwie Polski. Polskę urzędniczą, władczą, decydującą „po uważaniu”. I Polskę społeczną, obywatelską, kreowaną przez wszelkiego rodzaju stowarzyszenia i organizacje pozarządowe. Owszem, są takie wyjątki jak na przykład Jarocin gdzie te dwie Polski się przenikają, ale statystyczna codzienność jest niestety inna. Prezydent Głogowa dręcząc ostatnimi czasy kilka stowarzyszeń nie robi niestety nic wyjątkowego. Polską normą jest bowiem przekonanie samorządowej władzy o swej nieomylności, o jedynie słusznym pomyśle na miasto/gminę/powiat. Wynika to niestety z super demokratycznej ordynacji wyborczej zakładającej bezpośredni wybór prezydenta/burmistrza/wójta.

Jestem zdecydowanym przeciwnikiem takich wyborów. Już po dwóch kadencjach wybieranych w taki sposób gospodarzy widzimy wyraźnie, że niektórzy z nich mogą rządzić dożywotnio. Handicap w postaci permanentnego prowadzenia kampanii wyborczej w czasie sprawowania urzędu skutkuje. Mam takie wrażenie, że prezydenci-gwiazdorzy zajmują się następnymi wyborami już dzień po wygranej… Ale to nawet nie o nich chodzi, ale o dwór, świtę, kamarylę, które tworzą się wokół wybranego gospodarze. To one konserwują ten świat poprzez wzajemnie interesy i związki.

Dlatego żaden wieloletni gospodarz nie przepada za organizacjami pozarządowymi bo one mają to, czego żadna władza nie lubi: własne zdanie i wyrobiony pogląd. Ale żeby nie było taki zupełnie pięknie powiem tak: z Polską „pozarządową” jest wciąż problem, stowarzyszeń jest wiele, ale rzadko kiedy są mocne, konsekwentne, bezkompromisowe. Ludzie nie garną się do nich, tak jak to było za komuny, kiedy każda namiastka niezależności przyciągała chętnych. Bijemy się o tą obywatelska Polskę, ale wszystko jeszcze przed nami. Dlatego trzeba piętnować i opisywać przypadek każdego utrudniania działań stowarzyszeń przez samorządową władzę, jak to się ostatnio dzieje w Głogowie.

czwartek, 1 września 2011

Duch Hamleta a przepisy ppoż.

To jakaś odkopana staroć, ale myślę, że zabawna…

Zacznę od cytatu:

„W końcu lat 80. Benek zakochuje się w Ance. Anka jest „tancerką zmysłową”. Tańczy na scenie i zrzuca szatki – Niestety nie do końca – żałowała męska część publiczności (…) W latach 90. Benek ginie w wypadku samochodowym. Przy stole spotykają się jego zakaczwscy kumple. Rozmawiają ze sobą już zza grobu – Chyba bym ci przypie…jakbym żył.
Spektakl jest stanowczo za długi. Przerwa jest dopiero po dwóch (!) godzinach. Kolejna część trwa ok. 50 mint. Jest za dużo wątków – zupełnie niepotrzebnie. Dlatego w pierwszej części żaden z aktorów nie wysuwa się na pierwszy plan. W „Kolejarzu” jest zimo. Niektórzy widzowie byli zapobiegliwi i wzięli coś na rozgrzewkę.”


Jeszcze jeden fragment:

„Już przy wejściu na widzów czekały pirotechniczne niespodzianki. Ogień palił się w kotle, płonęły pochodnie. Później ogień w kotle, jakieś trzydzieści metrów od widowni, niebezpiecznie urósł. Nagle buchnął jeszcze większy gejzer. To miał być duch ojca Hamleta.
Wychodzimy – powiedział ktoś z widowni, najwyraźniej przestraszony. No, chyba wiedzą co robią – odpowiedział ktoś niepewnym głosem. Nic nie wiemy o widowisku z ogniami. Na premierze nie byłem – mówi Szymon Klecz, zastępca komendanta Straży Pożarnej w Legnicy”.


I ostatni już cytat:

„Niestety, czuć w spektaklu rękę twórcy inscenizacji „Koriolana” czy „Jak Wam się podoba”. Szkoda bo w sztuce brak napięcia, oczekiwania, wszystko zgodne z kreowaną od kilku lat konwencją. Obsada również nie wydaje się do końca trafna. Katarzyna Dworak gra taksówkarkę –hobbystę, narratora sztuki. Moje wrażenia po obejrzeniu jej niezłego występu były jednoznaczne – to powinna zagrać kobieta o wiele starsza, bardziej przekonywująca, ktoś pokroju Hanki Bielickiej, albo po prostu facet. Ale zapewne zabrakło teatrowi etatów”.

Nie chcę się na nikim mścić. Broń Boże. Nie wymienię nazwisk autorów tych popremierowych recenzji. Tak, recenzji – tak zostały one zakwalifikowane przez wydawców gazety. Wszystkie cytaty dotyczą dwóch z najważniejszych spektakli naszego teatru – pierwszy i trzeci „Ballady o Zakaczawiu” , drugi „Hamleta, Księcia Danii”. Ukazały się zaraz po premierach w najważniejszym dolnośląskim dzienniku , z mutacją legnicką. Napisali je młodzi dziennikarze, którzy do dzisiaj zajmują się mediami. Nic więcej o „Balladzie” i „Hamlecie” nie napisano wówczas, zaraz po premierze, (podkreślam, w tym najpoważniejszym dolnośląskim dzienniku!). Oczywiście, za chwilę o tych spektaklach, szczególnie o „Balladzie” dowiedziała cała Polska, przyjechali z centrali, powstawały sążniste teksty, analizy itd.

Ale ja i tak najbardziej zapamiętałem te pierwsze recenzje….