Dla "zachęty". Cały wywiad przeczytacie na gazeta.teatr.legnica.pl
Podobno nie od razu chciał
Pan być reżyserem. Marzyła się Panu praca nauczyciela historii. To prawda?
Tak. Historia była moim światem.
Zacząłem te studia w 1982 roku, na samym początku stanu wojennego. Strasznie smutny
czas i trudna rzeczywistość. Rzeczywiście chciałem uczyć historii w szkole
kolejowej. W związku z tym jednak, że miałem lekkie stosunki z Solidarnością
podziemną (wydawałem na powielaczu gazetę, która się nazywała „Świat Pracy”),
nie dostałem tej pracy. Mój ojciec, dziennikarz w Tarnowie, należał do partii,
rzucał legitymację kilka razy, ostatni właśnie po stanie wojennym. Znał się
dobrze ze Stanisławem Opałko, wtedy członkiem
Biura Politycznego KC PZPR, mam więc wrażenie, że Opałko chronił
ojca i naszą rodzinę. Tato miał wtedy wylew, cieżko
chorował,. Nikt więc mnie nie prześladował, ale na to, żebym uczył, nie pozwolili, dyrektor szkoły
dostał wyraźny sygnał, że temu panu dziękujemy. Postawiło mnie to mocno na
baczność. Co to znaczy? Skończyłem UJ i chcę uczyć w kolejówce, a oni mnie nie
chcą?
Obraził się Pan na świat?
Właśnie. Przez rok pracowałem w muzeum
na zamku pod Tarnowem.. Nuda w tej pracy mnie wykańczała (śmiech). Robiłem już
wtedy teatr. Od połowy lat 80. mieliśmy takie miejsce w Tarnowie, Ośrodek
Teatru “Warsztatowa”, gdzie robiliśmy teatr w kontrze wobec instytucjonalnej
nudy. Tarnowski teatr był dla nas „be”.
Rzeczywiście był mocno konserwatywny.
Teatr, który prowadziłem nazywał się „Na Skraju”, co też świadczy o
ówczesnej mojej narracji życiowej. Trochę o to chodziło, a trochę o to, że
ulica Warsztatowa była na skraju miasta. Naprzeciw naszego ośrodka była
siedziba cenzury i pamiętam jak z
scenariuszami sztuk chodziliśmy do pani cenzorki, która zresztą miała na
nazwisko Michnik. Byliśmy uroczy, młodzi i kupowaliśmy jej kwiaty i bombonierki
, więc wszystko przechodziło (śmiech). A
opowieści, które wybieraliśmy – Nabokova, Jesienina, Andermana –
niekoniecznie były dla ówczesnej władzy dobre i miłe, ale graliśmy na lekki flirt i to pomagało. Robiłem
ten teatr także dlatego, że nie mogłem pisać. .
Sztuk?
Nie. Pisanie, dziennikarstwo, to
następny wątek mojego życia. Mój tato,
jak już rzekłem, był dziennikarzem.
Zadebiutowałem w jego „Tarnowskich Azotach„
jako 14-letni chłopak tekstem o lodowisku w Tarnowie, które do dzisiaj
chyba nie powstało (śmiech). I potem próbowałem pisać, ale z tym też wtedy było
różnie. Ten czas stanu wojennego i po
nim nie sprzyjał dziennikarstwu. Cenzura
w prasie była dużo większa niż w sztuce, więc teatr wybrałem trochę zastępczo –
jak w gazetach mi nie pozwalają mi mówić
prawdy, to będę ją mówił w teatrze.
Jeszcze jedna rzecz się na to złożyła.
Jaka?
Moja mama, polonistka, taki Ludwik
Gadzicki (legendarny polonista i miłośnik teatru z Lubina – przyp. red.)
tamtego świata, ciągała dzieciaki po Teatrze Starym, Teatrze Słowackiego,
Teatrze Ludowym w Krakowie, a ja jeździłem czasem z nią, bo nie chciała mnie
samego w domu zostawiać. Ojca często nie było w domu, bo działał społecznie,
robił „Gazetę Krakowską” (oddział w Tarnowie za czasów Macieja Szumowskiego,
legendarnego “naczelnego”), „Tarnowskie Azoty”. Dziennikarstwo to zawód, który
niekoniecznie sprzyja rodzinie, a wtedy było jeszcze trudniej, bo nie było
komputerów, mailów etc. . W każdym razie mama mnie brała do teatru, a mn się
tam często nie podobało. Teraz doceniam,
że jako kilkunastoletni chłopak mogłem zobaczyć „Dziady” i „Wyzwolenie”
Swinarskiego. Miałem szczęście, gdyby nie mama,
nigdy bym ich nie zobaczył. Ale wtedy narzekałem. Mama mówiła mi na
odczepnego: „To zrób sobie sam teatr , jak Ci się nie podoba!” (śmiech)
No i nie miał Pan wyjścia.
Jak powiedziałem rodzicom, że będę
robił teatr, to ojciec rzucił:
„Teatr to może robić Kantor bo ma dwa fakultety”. Postarałem się więc o
drugi fakultet, żeby udowodnić rodzicom, że mogę robić teatr. Zdałem na PWST w
Krakowie w 1989 roku, przyjęli nas aż pięcioro, bo się o nas komisja pokłóciła
(śmiech). Byłem na ciekawym ludzko roku,
oprócz mnie i Roberta Czechowskiego, z którym się kolegowałem (obecnie
dyrektoruje w Zielonej Górze), był Krzysiek Warlikowski, bardzo głośny polski reżyser, dyrektor Nowego Teatru w
Warszawie. Dyplom spektaklem „Trzej Muszkieterowie” zrobiłem już w Legnicy.
Objąłem ten teatr jeszcze jako student IV
roku PWST.
Książka Małgorzaty Dziewulskiej nazywała się "Teatr zdradzonego przymierza."
OdpowiedzUsuń