„Czas najwyższy przyjąć to do wiadomości
i przestać się łudzić, że z pomocą "Irydiona",
"Nie-Boskiej", "Dziadów" czy "Balladyny" coś
sobie wzajemnie powiemy do słuchu na temat aktualnej tożsamości narodowej,
patriotyzmu, wiary ojców naszych i Kościoła naszego dzisiejszego, polityki
polskiej, ekonomii czasów kryzysu itd.”
Taki zadziwiający osąd sformułował Paweł Goźliński, szef działu kultury „Gazety Wyborczej”, w recenzji z „Irydiona” Krasińskiego w reżyserii Andrzeja Seweryna. Sformułował go, nie przytaczając za nim ani jednego argumentu, poza krytycznymi uwagami wobec spektaklu, który najwyraźniej mu się nie podobał.
Rozumiem gusta i mody, rozumiem
prowokację, ale na jakiej podstawie Goźliński wieszczy koniec literatury
romantycznej w teatrze? Przecież ostatnimi czasy powstawały spektakle dokładnie
mówiące o tym co postuluje krytyk (może z wyjątkiem ekonomii czasów kryzysu,
wieszczowie jej nie wywieszczyli), choćby Raczakowe „Dziady” w Legnicy. „Balladyna”
naprawdę nie musi być kastrowana przez młodych zdolnych, żeby nią opowiedzieć
świat. Strasznie ideologiczny nam się zrobił teatr, i ideologiczni są jego
opisywacze, niestety z „Gazetą Wyborczą” na czele. Nie ma dla nich znaczenia
jakość spektaklu, ale jego „słuszność”. Jak w socrealizmie. Pewna moja znajoma,
chcąc pocieszyć mnie i wyrwać z depresji antyteatralnej napisała trafnie: ”Im dłużej próbujemy określić się w rzeczywistości
postideologicznej, tym bardziej ulegamy
pokusom małych ideologii, a właściwie orientacjom, jak nie tak dawno –izmom”.
Bardzo się porobiło... Taki zadziwiający osąd sformułował Paweł Goźliński, szef działu kultury „Gazety Wyborczej”, w recenzji z „Irydiona” Krasińskiego w reżyserii Andrzeja Seweryna. Sformułował go, nie przytaczając za nim ani jednego argumentu, poza krytycznymi uwagami wobec spektaklu, który najwyraźniej mu się nie podobał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz