Kolejny głos na temat manifestu. Kasia Knychalska i cała redakcja kwartalnika teatralnego "nietak!t" już od kilku lat robią kontrrewolucję. Dlatego ich głos jest szczególnie ważny. Zamieszczam tekst Kasi w wersji oryginalnej (we wrocławskiej „Gazecie Wyborczej” poszedł dziś skrócony, co zmienia sensy, szczególnie w kontekście sprzeciwu pokolenia młodych i pracy "nietak!tu").
"Kilka dni temu Teatr Modrzejewskiej w Legnicy ogłosił manifest kontrrewolucyjny, który wywołał środowiskową dyskusję. Manifest ten współtworzyłam i podpisałam. Ale trzy lata temu, kiedy nie myślałam jeszcze nawet o współpracy z Teatrem Modrzejewskiej, założyłam wraz z przyjaciółmi z filologii polskiej we Wrocławiu kwartalnik teatralny „nietak!t”. Kwartalnik najbardziej jak tylko można - kontrrewolucyjny. Nawet dziś żadne z nas nie dobiegło jeszcze 30-stki. Jesteśmy dziećmi nowoczesności i nowoczesny teatr się o nas upomina. Podobno świat naszego pokolenia jest światem fragmentów i dlatego sztuka dla nas też musi być fragmentaryczna. Mówi się nam, że fabuła jest ogłupiająca, a olśnienie przyjść może tylko z chaosu znaków, krzyku, gagu i skandalu. Tłumaczy, że nie możemy się obrażać na to, co nas otacza, że nie zawrócimy kijem rzeki. Musimy akceptować kicz w życiu i tym samym kicz na scenie, bo przecież scena odbija rzeczywistość. A wszystko, co odbiega od lansowanego wzorca uznać za „staroświeckie”.
Są w naszym pokoleniu ci, którzy lubią spektakle Strzępki i ci, którzy najbardziej cenią Raczaka. To normalne. Nienormalne jest natomiast przekonywanie, że istnieją tylko ci pierwsi. Moda teatralna nie tylko unifikuje sceniczny świat, ale i przekrzywia obraz jego odbiorców. A twórcy tej mody roszczą sobie prawo do określania potrzeb i upodobań młodego widza.
To my jesteśmy młodymi widzami i jako widzowie właśnie - zmęczeni, znudzeni powtarzalnością i komercyjnością teatru – powołaliśmy naszą Fundację i naszą gazetę.
Kontrrewolucja teatralna to zjawisko dużo szersze niż tylko branżowe prztyczki pomiędzy dyrektorami teatrów, zawsze obciążonych posądzeniem o bronienie własnego podwórka. Kontrrewolucja to upomnienie się o „demokratyzację” teatru, o równy dostęp do wszystkich jego odmian, języków, estetyk – bez podziału na to co nowe, stare, modne dziś i modne kiedyś. Wywyższanie kategorii nowości ponad poziom artystyczny, warsztat, oryginalność czy pasję nie wróży najlepiej i współczesnemu teatrowi, i samemu widzowi. A już na pewno widzowi młodemu, którego nie uczy się poszukiwania, porównywania i samodzielnego myślenia, ale zarzuca z każdej strony jedną wizją gloryfikowanego, nowoczesnego teatru. To kontrrewolucja nie tylko w opozycji do modnego teatru, ale też obowiązującego modelu kultury, który swoje starsze niż pięć lat wytwory czyni „staroświeckimi” lub „nienadążającymi za teraźniejszością”, a hołubionych przed pięciu laty artystów skazuje na przedwczesną emeryturę, niezależnie w jakim są okresie twórczych zdolności. Widzów natomiast pozbawia równoprawnego dostępu do setek fantastycznych zjawisk, obecnych przecież na artystycznej mapie kraju, ale zepchniętych na margines – czy to z powodu swej fabularności, apolityczności, niemodnego w tym sezonie języka teatralnego czy jakiegokolwiek innego sposobu odstawania od mainstreamu.
Pytana wciąż przeciw komu konkretnie jesteśmy odpowiadam – naprawdę nie walczymy z modnymi dziś nazwiskami, przecież za 2-3 lata czeka ich to samo...".
Pani Katarzyna ma rację (nie pierwszy raz, co stwierdzam czytając jej pismo), bo istota problemu tkwi w "płynnej rzeczywistości", czyli opisie tego, co jest, a co NIE JEST żadnym wyznacznikiem dobra, ładu i jakości, tylko walką ideologiczną o władzę i pieniądze. Prawdziwi artyści to wiedzą, i nie mają wyboru, bo mają obowiązki (wobec siebie i wspólnoty), a komercjaliści - jak widać. I właśnie dzisiaj widać, że młodzież chce nazwać po imieniu kłamstwo i domaga się prawdy. Więc wracacie do źródeł, a nie do żadnej "rewolucji", bo negowanie opowieści w teatrze jest tylko chwilowym wypadkiem przy pracy, i przeminie, jak każde głupstwo.
OdpowiedzUsuń