Kiedy wracałem parę dni temu z Łodzi, ze spotkania z reżyserem „Iwanowa”, jednej z naszych najbliższych premier, Linasem M. Zaikauskasem (napiszę o nim i rożnych kontekstach z nim związanych kiedyś osobno) w naszym służbowym peugeocie combi „stuknęło” 400 tys. km. „To tak jakbyśmy 10 razy okrążyli kulę ziemską”, rzekł prowadzący auto Paweł, a ja uśmiechnąłem się wspominając moje podróże.
Kiedy w 1994 roku zostałem dyrektorem teatru w Legnicy nasz imponujący transportowy tabor składał się z poloneza, poloneza-trucka, nysy i chyba stara (albo już był on sprzedany). Dwa lata później z szefem „Kyczery”, Jurkiem Starzyńskim pojechaliśmy do Monachium na jakieś sympozjum ukraińskie i wtedy Jurek nieśmiało zaproponował, żebyśmy może nie podjeżdżali owym polonezem pod hotel, który „postawili” nam organizatorzy bo będzie siara….Rzeczywiście, zauważyłem, że budziliśmy na ulicach Monachium zadziwienie i te, a także inne przeżycia skłoniły mnie do zakupienia dla teatru, chyba w 1997 r, opla-astry.
Na tamte czasy był to prawie wypas i jak parkowaliśmy pod Starym Ratuszem widziałem zazdrosne twarze kolegów z innych instytucji, był nawet jakiś donosik do wojewody Maraszka, że dyrektor przesadza i kupuje drogie auta…
Parę lat później staliśmy się teatrem miejskim i zaczęły się moje przygody z magistratem, które miały także kontekst transportowy. Jak nastał nam demokratycznie wybrany prezydent Krzakowski zapytałem go o możliwość zakupu nowego auta argumentując, że dużo jeżdżę promując teatr, że opel już wysłużony i daje mi w kość swoimi gabarytami. Tadeusz wtedy zadumał się i odrzekł, że trzeba oszczędzać, że trudna sytuacja więc nie wypada, i co ludzie powiedzą, auto można czasem wynająć, choćby z urzędu miasta etc. Nie był to na pewno przykład znajomości specyfiki podległej miastu instytucji, generalnie więc nie porozumieliśmy się, dlatego postanowiłem już nikogo o nic nie pytać i tak w 2003 roku wzięliśmy w leasing wspomnianego na wstępie peugeota.
To już staruszek, ale te lata wspólnych podróży mocno nas zbliżyły. Pomysły racjonalizatorskie moich pracowników spowodowały, że mam w nim i swoją osobistą lampkę (do czytania i lektury kwitów) oraz gniazdko (do laptopa i telefonu komórkowego). I dlatego choć rozsądek podpowiada, że już czas na zmiany serce na to nie pozwala. Gdy zapytałem Pawła ile jeszcze nim pojeździmy dopowiedział: „Jakieś 100 tys. kilometrów jak będziemy o niego dbali”. 13 razy dookoła ziemi? To pięknie brzmi.
piątek, 25 listopada 2011
czwartek, 17 listopada 2011
Pieniądz jest bezwonny
Tak piszą w mądrych książkach. Ponoć pieniądze wymyślili Fenicjanie. Ci wynalazcy mieli łatwo, wymyślili raz i już tak zostało. Żadna sztuka. Jako szef instytucji, która nie może bez nich istnieć muszę ciągle je… wynajdować! Ostatnio odczuwam wyraźnie, że jest z tym coraz trudniej. Problem w tym, że nie wiem dlaczego, bo pieniądze są. Dla innych.
Sprawa jest poważna. Na ostatniej sesji dolnośląskiego sejmiku radni uchwalili dodatkową dotację w wysokości 525 tysięcy złotych dla 13 dolnośląskich instytucji kultury na ostatni kwartał tego roku. Niby niewiele, ale jednak. Wymieniona kwota to bowiem coś w rodzaju zaliczki pod przyszłoroczne płace, czyli tak naprawdę mowa już o 2,1 mln zł. Co więcej, właśnie taką kwotę zapisano do wieloletniej (2012 – 2025) prognozy finansowej województwa, a zatem oznacza to blisko 30 milionów złotych, które trafią – albo nie trafią – w tych latach do kieszeni najgorzej zarabiających pracowników dolnośląskiej kultury.
I właśnie na tej sesji okazało się, że trzy marszałkowskie instytucje kultury nie dostaną ani grosza z tej puli. Mój teatr znalazł się na tej krótkiej liście pominiętych. I naprawdę nie wiem dlaczego. Najniższa pensja w mojej firmie wynosi 1550 zł. Mimo bezrobocia, które ponoć w Legnicy ponownie wzrosło, z trudem udaje nam się znajdywać nowych pracowników do teatru. Tak „atrakcyjne” są warunki płacowe, które możemy im zaproponować. Wiem też, że większość mojej drużyny pracuje tylko dlatego, że lubi pracę. Nawet jeśli nie mogę im tego zrekompensować zarobkami.
Dlaczego tak się stało? Odpowiedzi, które dostaję od marszałkowskich urzędników są zaskakujące. Usłyszałem, że… za dużo zarabiamy, a inni mają gorzej! Trudno zweryfikować obliczenia, które stoją u źródeł takiego stanowiska. Być może u źródeł takich statystyk jest to, że nasze obliczenia są rzetelne. Kilka lat temu zrezygnowaliśmy bowiem z regulaminowych comiesięcznych premii włączając przeznaczone na to pieniądze w wynagrodzenia. Być może jesteśmy jedyni, którzy to zrobili, a inni nie wykazali tak wypłacanych pieniędzy jako trwałych składników płacy. Być może, jako mały teatr z kilkunastoosobowym zespołem aktorskim, za dużo… pracujemy! U mnie aktorzy nie siedzą bezczynnie na gołych i niskich pensjach, jak ma to miejsce gdzie indziej. A taka sytuacja statystycznie może istotnie wpływać na obliczenie średniej wynagrodzenia. Taka interpretacja byłaby najgorsza z możliwych. Oznaczałaby w istocie powrót do peerelowskiej zasady „czy się stoi, czy się leży”.
Media podpowiadają mi inną wersję wydarzeń. Że za wszystkim stoi polityka. Wiem, że nie jestem ulubieńcem SLD-owskiego prezydenta Legnicy, naszego drugiego współorganizatora. Wiem też, że decyzyjny w tej sprawie dolnośląski wicemarszałek należy do tej samej co prezydent politycznej opcji. Podpowiadacze mówią, że to forma nacisku na mnie osobiście, bym zrezygnował z prowadzenia legnickiego teatru! Że jest tak, jak kiedyś pisał w Wyborczej Mariusz Urbanek, że źródłem problemów naszego teatru jest słynne „bo ja cię, k… a nie lubię”. Wiem też, że szef legnickich struktur SLD głośno fetował tę krzywdzącą nas decyzję. Na tyle głośno, że dowiedziałem się o tym… Jednak jest też prawdą, że wyjaśnienie tej krzywdzącej nas decyzji i interwencję publicznie obiecał sejmikowy radny z tej samej formacji. Tej samej, ale – i to nie tylko pokoleniowo – zupełnie innej (z tego też powodu równie nie lubiany w legnickim ratuszu, który robi co może, by zaszkodzić temu młodemu politykowi).
Mam jednak żal także do prezydenta, że jako drugi z naszych organizatorów nie upomniał się u marszałka o pieniądze dla teatru. Chociaż tyle. Przecież to dzięki mojemu uporowi ( i – o paradoksie – przyjaznemu nam wicemarszałkowi z PiS) cztery lata temu staliśmy się instytucją finansowaną głównie przez marszałka. Budżet Legnicy oszczędza od tego momentu na nas 1,5 mln zł rocznie. O zwiększeniu teatralnej dotacji z ratusza (dzisiaj to jest 1,5 mln zł rocznie) nie słychać - mimo odczuwalnego przez wszystkich wzrostu kosztów życia, a dla nas funkcjonowania. A przecież, jak pisał przed laty nieoceniony Stanisław Jerzy Lec, „Pieniądz jest bezwonny, ale się ulatnia”. Pozostaje mi wierzyć, że w tym przypadku nie ma też barwy. Politycznej.
Tak podzielono dotację na IV kwartał 2011 (po pomnożeniu przez cztery, to także przyrost dotacji na rok 2012 i następne lata):
• Teatr Polski we Wrocławiu - 54 414 zł;
• Wrocławski Teatr Pantomimy – 45 968 zł;
• Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu – 10 465 zł;
• Opera Wrocławska we Wrocławiu – 58 265 zł;
• Filharmonia Dolnośląska w Jeleniej Górze – 18 713 zł;
• Filharmonia Sudecka w Wałbrzychu – 69 078 zł;
• Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – 727 zł;
• Dolnośląska Biblioteka Publiczna we Wrocławiu – 92 112 zł;
• Muzeum Narodowe we Wrocławiu – 60 318 zł;
• Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze – 29 323 zł;
• Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu – 29 216 zł;
• Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy – 57 494 zł;
• Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu – 2 907
Sprawa jest poważna. Na ostatniej sesji dolnośląskiego sejmiku radni uchwalili dodatkową dotację w wysokości 525 tysięcy złotych dla 13 dolnośląskich instytucji kultury na ostatni kwartał tego roku. Niby niewiele, ale jednak. Wymieniona kwota to bowiem coś w rodzaju zaliczki pod przyszłoroczne płace, czyli tak naprawdę mowa już o 2,1 mln zł. Co więcej, właśnie taką kwotę zapisano do wieloletniej (2012 – 2025) prognozy finansowej województwa, a zatem oznacza to blisko 30 milionów złotych, które trafią – albo nie trafią – w tych latach do kieszeni najgorzej zarabiających pracowników dolnośląskiej kultury.
I właśnie na tej sesji okazało się, że trzy marszałkowskie instytucje kultury nie dostaną ani grosza z tej puli. Mój teatr znalazł się na tej krótkiej liście pominiętych. I naprawdę nie wiem dlaczego. Najniższa pensja w mojej firmie wynosi 1550 zł. Mimo bezrobocia, które ponoć w Legnicy ponownie wzrosło, z trudem udaje nam się znajdywać nowych pracowników do teatru. Tak „atrakcyjne” są warunki płacowe, które możemy im zaproponować. Wiem też, że większość mojej drużyny pracuje tylko dlatego, że lubi pracę. Nawet jeśli nie mogę im tego zrekompensować zarobkami.
Dlaczego tak się stało? Odpowiedzi, które dostaję od marszałkowskich urzędników są zaskakujące. Usłyszałem, że… za dużo zarabiamy, a inni mają gorzej! Trudno zweryfikować obliczenia, które stoją u źródeł takiego stanowiska. Być może u źródeł takich statystyk jest to, że nasze obliczenia są rzetelne. Kilka lat temu zrezygnowaliśmy bowiem z regulaminowych comiesięcznych premii włączając przeznaczone na to pieniądze w wynagrodzenia. Być może jesteśmy jedyni, którzy to zrobili, a inni nie wykazali tak wypłacanych pieniędzy jako trwałych składników płacy. Być może, jako mały teatr z kilkunastoosobowym zespołem aktorskim, za dużo… pracujemy! U mnie aktorzy nie siedzą bezczynnie na gołych i niskich pensjach, jak ma to miejsce gdzie indziej. A taka sytuacja statystycznie może istotnie wpływać na obliczenie średniej wynagrodzenia. Taka interpretacja byłaby najgorsza z możliwych. Oznaczałaby w istocie powrót do peerelowskiej zasady „czy się stoi, czy się leży”.
Media podpowiadają mi inną wersję wydarzeń. Że za wszystkim stoi polityka. Wiem, że nie jestem ulubieńcem SLD-owskiego prezydenta Legnicy, naszego drugiego współorganizatora. Wiem też, że decyzyjny w tej sprawie dolnośląski wicemarszałek należy do tej samej co prezydent politycznej opcji. Podpowiadacze mówią, że to forma nacisku na mnie osobiście, bym zrezygnował z prowadzenia legnickiego teatru! Że jest tak, jak kiedyś pisał w Wyborczej Mariusz Urbanek, że źródłem problemów naszego teatru jest słynne „bo ja cię, k… a nie lubię”. Wiem też, że szef legnickich struktur SLD głośno fetował tę krzywdzącą nas decyzję. Na tyle głośno, że dowiedziałem się o tym… Jednak jest też prawdą, że wyjaśnienie tej krzywdzącej nas decyzji i interwencję publicznie obiecał sejmikowy radny z tej samej formacji. Tej samej, ale – i to nie tylko pokoleniowo – zupełnie innej (z tego też powodu równie nie lubiany w legnickim ratuszu, który robi co może, by zaszkodzić temu młodemu politykowi).
Mam jednak żal także do prezydenta, że jako drugi z naszych organizatorów nie upomniał się u marszałka o pieniądze dla teatru. Chociaż tyle. Przecież to dzięki mojemu uporowi ( i – o paradoksie – przyjaznemu nam wicemarszałkowi z PiS) cztery lata temu staliśmy się instytucją finansowaną głównie przez marszałka. Budżet Legnicy oszczędza od tego momentu na nas 1,5 mln zł rocznie. O zwiększeniu teatralnej dotacji z ratusza (dzisiaj to jest 1,5 mln zł rocznie) nie słychać - mimo odczuwalnego przez wszystkich wzrostu kosztów życia, a dla nas funkcjonowania. A przecież, jak pisał przed laty nieoceniony Stanisław Jerzy Lec, „Pieniądz jest bezwonny, ale się ulatnia”. Pozostaje mi wierzyć, że w tym przypadku nie ma też barwy. Politycznej.
Tak podzielono dotację na IV kwartał 2011 (po pomnożeniu przez cztery, to także przyrost dotacji na rok 2012 i następne lata):
• Teatr Polski we Wrocławiu - 54 414 zł;
• Wrocławski Teatr Pantomimy – 45 968 zł;
• Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu – 10 465 zł;
• Opera Wrocławska we Wrocławiu – 58 265 zł;
• Filharmonia Dolnośląska w Jeleniej Górze – 18 713 zł;
• Filharmonia Sudecka w Wałbrzychu – 69 078 zł;
• Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – 727 zł;
• Dolnośląska Biblioteka Publiczna we Wrocławiu – 92 112 zł;
• Muzeum Narodowe we Wrocławiu – 60 318 zł;
• Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze – 29 323 zł;
• Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu – 29 216 zł;
• Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy – 57 494 zł;
• Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu – 2 907
niedziela, 6 listopada 2011
Nie ma Ludwika
Esemes sprzed kilkunastu minut; „Nasz Ludwik Gadzicki, po rozległym zawale serca, zmarł dziś rano w szpitalu. Straciliśmy najwierniejszego przyjaciela Teatru – w żalu Grażyna”. Ludwik. Nasz Ludwik. Nasz Profesor. Chorował ostatnio poważanie, ale zawsze do nas wracał. Dzielnie pokonywał wszystkie przypadki. Wracał do nas. Do legnickiego teatru w którym oglądał chyba z półtora tysiąca spektakli. Ludwik z swym brulionem w którym notował swoje nieśmiertelne „memuary”. Ludwik z programem teatralnym zbierający podpisy twórców, aktorów. Ludwik z „Tygodnikiem Powszechnym”, którego wielkie czasy minęły, ale któremu pozostawał wierny. Bo on był stamtąd, z „Jagiellonki”, z Alma Mater, z Gołębiej, ale był też mocno nasz, legnicki, lubiński, „miedziowy”.
Przez lata uczył polskiego w technikum górniczym w Lubinie. A raczej nie uczył tylko wychowywał przyszłych górników (i nie tylko górników…). Poprzez wizyty na spektaklach teatralnych (zawsze i tylko wieczornych, nigdy w ramach lekcji) namawiał ich do uczestniczenia w kulturze. I potem często wracali do teatru. Już jako dorośli. Miał swoich uczniów wszędzie, na całym świecie. Wychował księży i bramkarzy, marynarzy i sztygarów. Jego benefisy i spotkania rocznicowe w legnickim teatrze przeszły do legendy. W czasie jednego z nich, którego głównym akcentem był spektakl „Sami” Kasi Dworak i Pawła Wolaka, wystąpił na scenie. Kochał scenę i kochał aktorów. Wręczane kwiaty i czekoladki były nieodłącznym atrybutem każdego spektaklu na którym był. I przemowy. Lubił i umiał przemawiać. Pisał piękne wiersze, na wydanie tomiku dogadaliśmy się w październiku….
To się musiało kiedyś stać, ale jak się stało to jest tak cholernie żal. „ On zawsze będzie w nas, jego śmiech na spektaklu i jego staromodne szelki”, napisała w esemesie Gosia Bulanda.
On zawsze będzie ze mną. Nie lubię wielkich słów bo często je nadużywamy. Ale mam absolutną pewność, że Ludwik Gadzicki był Największym na Świecie Przyjacielem Teatru. Teatru w ogóle, ale przede wszystkim naszego, legnickiego. I nie będzie takiego drugiego. Bo są ludzie niezastąpieni. I Ludwik w tej przyjaźni był niezastąpiony. Nie ma Ludwika. Jest żal, cholerny żal.
Przez lata uczył polskiego w technikum górniczym w Lubinie. A raczej nie uczył tylko wychowywał przyszłych górników (i nie tylko górników…). Poprzez wizyty na spektaklach teatralnych (zawsze i tylko wieczornych, nigdy w ramach lekcji) namawiał ich do uczestniczenia w kulturze. I potem często wracali do teatru. Już jako dorośli. Miał swoich uczniów wszędzie, na całym świecie. Wychował księży i bramkarzy, marynarzy i sztygarów. Jego benefisy i spotkania rocznicowe w legnickim teatrze przeszły do legendy. W czasie jednego z nich, którego głównym akcentem był spektakl „Sami” Kasi Dworak i Pawła Wolaka, wystąpił na scenie. Kochał scenę i kochał aktorów. Wręczane kwiaty i czekoladki były nieodłącznym atrybutem każdego spektaklu na którym był. I przemowy. Lubił i umiał przemawiać. Pisał piękne wiersze, na wydanie tomiku dogadaliśmy się w październiku….
To się musiało kiedyś stać, ale jak się stało to jest tak cholernie żal. „ On zawsze będzie w nas, jego śmiech na spektaklu i jego staromodne szelki”, napisała w esemesie Gosia Bulanda.
On zawsze będzie ze mną. Nie lubię wielkich słów bo często je nadużywamy. Ale mam absolutną pewność, że Ludwik Gadzicki był Największym na Świecie Przyjacielem Teatru. Teatru w ogóle, ale przede wszystkim naszego, legnickiego. I nie będzie takiego drugiego. Bo są ludzie niezastąpieni. I Ludwik w tej przyjaźni był niezastąpiony. Nie ma Ludwika. Jest żal, cholerny żal.
sobota, 5 listopada 2011
Legnica i Wspólna Europa
Według obowiązującego poglądu Polska (a wraz z nią Legnica) weszła do Unii Europejskiej w maju 2004 roku i od tej pory należy do Wspólnej Europy. Znaczy to między innymi tyle, że zachowując swoją narodową tożsamość my, Polacy, otwieramy się na sąsiadów, ich historie i kultury. Przemierzamy kontynent bez metaforycznych i realnych granic, by wymieniać doświadczenia i czerpać od innych narodów, dając w zamian to, co u nas najlepsze. Od tej pory możemy poznawać, otwierać się na inność, konfrontować, uczyć tolerancji...Od 7 lat...
A teraz spójrzmy na Legnicę. W dalekiej przeszłości miasto poddane polskim, niemieckim i czeskim wpływom. Współcześnie do 1945 roku w granicach Niemiec. Od tego momentu polskie, ale aż do 1994 roku z rosyjskim wpływem, który niejeden nazwie okupacją. Z zawsze prężnie działającą gminą żydowską. Z Ukraińcami, którzy do tej pory utrzymują tu jedną z najbardziej zżytych wspólnot w kraju. Z Łemkami, którzy przyjechali tu pod przymusem, ale teraz często nie chcą już wyjeżdżać. Z Grekami, Romami, Niemcami. Od zawsze bez granic - nie licząc może murów radzieckich koszar. Na jednej ulicy, na której gospodynie wymieniały się przepisami swoich narodowych potraw. Na jednym podwórku, na którym dzieci uczyły się nawzajem swoich narodowych piosenek i zabaw. Z mnogością wyznań, świąt, stylów życia, sztuk, mód i poglądów. Wszystko od lat przenikające się naturalnie, bez wcześniej ustalonego planu i zewnętrznej kontroli. Tak, proszę Państwa, my nie od 7 lat, ale od co najmniej kilkudziesięcioleci mamy w Legnicy Wspólną Europę!
I dlatego właśnie z chęcią i entuzjazmem przyjmujemy w naszym Teatrze każde działanie, które nastawione jest na otwartość i wymianę doświadczeń. Nie z powodu tej młodej, kilkuletniej oficjalnej Wspólnej Europy, ale tej naszej legnickiej, która jest w mieście od zawsze i dlatego mocno tkwi we wszystkich naszych artystycznych projektach.
Niech więc Międzynarodowy Festiwal PLOTS, który dziś rusza w naszym teatrze będzie kolejnym takim właśnie doświadczeniem nie tylko artystycznego, ale i międzykulturowego spotkania.
A teraz spójrzmy na Legnicę. W dalekiej przeszłości miasto poddane polskim, niemieckim i czeskim wpływom. Współcześnie do 1945 roku w granicach Niemiec. Od tego momentu polskie, ale aż do 1994 roku z rosyjskim wpływem, który niejeden nazwie okupacją. Z zawsze prężnie działającą gminą żydowską. Z Ukraińcami, którzy do tej pory utrzymują tu jedną z najbardziej zżytych wspólnot w kraju. Z Łemkami, którzy przyjechali tu pod przymusem, ale teraz często nie chcą już wyjeżdżać. Z Grekami, Romami, Niemcami. Od zawsze bez granic - nie licząc może murów radzieckich koszar. Na jednej ulicy, na której gospodynie wymieniały się przepisami swoich narodowych potraw. Na jednym podwórku, na którym dzieci uczyły się nawzajem swoich narodowych piosenek i zabaw. Z mnogością wyznań, świąt, stylów życia, sztuk, mód i poglądów. Wszystko od lat przenikające się naturalnie, bez wcześniej ustalonego planu i zewnętrznej kontroli. Tak, proszę Państwa, my nie od 7 lat, ale od co najmniej kilkudziesięcioleci mamy w Legnicy Wspólną Europę!
I dlatego właśnie z chęcią i entuzjazmem przyjmujemy w naszym Teatrze każde działanie, które nastawione jest na otwartość i wymianę doświadczeń. Nie z powodu tej młodej, kilkuletniej oficjalnej Wspólnej Europy, ale tej naszej legnickiej, która jest w mieście od zawsze i dlatego mocno tkwi we wszystkich naszych artystycznych projektach.
Niech więc Międzynarodowy Festiwal PLOTS, który dziś rusza w naszym teatrze będzie kolejnym takim właśnie doświadczeniem nie tylko artystycznego, ale i międzykulturowego spotkania.
czwartek, 3 listopada 2011
„Bombowa” sprawa
Kolega zapytał mnie wczoraj dlaczego na blogu nie komentuję najgłośniejszej ostatnio sprawy teatralnej czyli protestu chóru górniczego ZG „Lubin” wobec treści zawartych w spektaklu „Orkiestra”. Jak już pewnie cała Polska wie jeden z bohaterów, Zenek, prosty chłopak z podrzeszowskiej wsi dialoguje z kolegą:
HELMUT
Głos to ty, chopie, masz. Ty w chórze mógłbyś nawet...
ZENEK nie wie, jak na ten nieoczekiwany komplement zareagować: ucieszyć się z niego czy może – przywalić.
ZENEK
Początkowo nie wiedziałem, co o tym myśleć: zaśpiewać przy wódeczności i owszem, czemu nie. Ale w chórze? Pedalstwo przecież jawne. Przez ciekawość poszedłem. I zostałem. A potem – orkiestra. Jakoś... wciągnęła mnie ta muzyka... Bo wcześniej to ja co: robiłem, piłem i miasto zwiedzałem...
Z tego jednego zdania panowie chórzyści wysnuli pogląd, że – zdaniem autorów sztuki - chórzyści to homoseksualiści. Większej bzdury w życiu nie słyszałem i dlatego nic o tym nie pisałem dotąd na blogu świadom tego, że rozpisali się moi światli koledzy, a profesor Stanisław Bereś udzielił w tej sprawie wywiadu „Gazecie Wrocławskiej” . List chóru i moją na niego odpowiedź pomieściłem tylko w dziale „do poczytania”, na górze.
Czuję się jednak wezwany do tablicy więc odpowiem po prostu. Poglądy i zachowania bohaterów opowieści artystycznej nie są tożsame z poglądami i zachowaniami autorów. Jeżeli w kryminale zabije strażak, członek Ochotniczej Straży Pożarnej, nie znaczy to, że autor uważa wszystkich strażaków za morderców. Jeżeli pani do polskiego będzie miała romans z nastoletnim maturzystą nie znaczy to, że autor uważa panie od polskiego za kobiety łatwo poddające się miłosnym impulsom. Te prawdy oczywiste nie są jednakże wcale takie oczywiste. Sztuka wciąż zdaje nam, się dokumentacyjna i na facebooku jeden z komentatorów pisze: „Jeżeli bohaterem "dzieła" jest konkretna osoba lub zespół ludzi, realnie istniejąca (istniejący), to jak się dziwić, że czują się urażeni. To ich ludzkie prawo. Ja się dziwię, że ktoś się dziwi, że "oni" są urażeni. To bardzo ludzka reakcja. Czy uzasadniona...? Pewnie nie! Ale muszę przyznać, że pierwszy raz słyszę, by uważać chór za "pedalstwo". Autor przekombinował” Otóż właśnie nie. Nasz spektakl nie opowiada o żadnej konkretnej orkiestrze bo przecież żaden z naszych fikcyjnych bohaterów nigdy nie żył naprawdę, i o żadnym konkretnym chórze, bo to co opowiadamy jest fikcją literacką i tego uczą przecież w szkole podstawowej!
Nie chcę nikogo obrażać, naprawdę, ten spektakl powstał z miłości do sprawy tak jak wszystkie nasze lokalne opowieści, ale przecież nie sposób zgodzić się na takie niesprawiedliwe i manipulacyjne komentowanie naszej opowieści, za którymi stoi (lub kryje się?) Drugi (Pierwszym wiadomo kto jest…) Wielki Budowniczy LGOM poseł-przewodniczący Ryszard Zbrzyzny, który z właściwą sobie wirtuozerią słonia rozgrywa ten „protest”, który miał mi zaszkodzić w wyborach parlamentarnych. Wybory przegrałem, ale protest w tym nie zaszkodził, bo pojawił się po wyborach… List chórzystów datowany na 1 października trafił do sekretariatu teatru 13 października….Czyli 13 dni szedł sobie z Lubina do Legnicy…Poseł nie zdążył?, poczta nie zadziałała? Różne mogą być tego powody, ale najpewniej było tak jak zwykle: wszyscy chcieli dobrze, a wyszło tak jak zawsze.
I na tym zakończę swoje refleksje w tej „bombowej” sprawie. A „Orkiestrę” będziemy dalej grać z powodzeniem, może poprzez telewizję dowie się o niej cała Polska, a mieszkańcy Zagłębia Miedziowego poczują się dumni z tego, co udało się stworzyć przez te 50 lat. Bo jak pokazali w telewizji to musi być dobre, prawda?
HELMUT
Głos to ty, chopie, masz. Ty w chórze mógłbyś nawet...
ZENEK nie wie, jak na ten nieoczekiwany komplement zareagować: ucieszyć się z niego czy może – przywalić.
ZENEK
Początkowo nie wiedziałem, co o tym myśleć: zaśpiewać przy wódeczności i owszem, czemu nie. Ale w chórze? Pedalstwo przecież jawne. Przez ciekawość poszedłem. I zostałem. A potem – orkiestra. Jakoś... wciągnęła mnie ta muzyka... Bo wcześniej to ja co: robiłem, piłem i miasto zwiedzałem...
Z tego jednego zdania panowie chórzyści wysnuli pogląd, że – zdaniem autorów sztuki - chórzyści to homoseksualiści. Większej bzdury w życiu nie słyszałem i dlatego nic o tym nie pisałem dotąd na blogu świadom tego, że rozpisali się moi światli koledzy, a profesor Stanisław Bereś udzielił w tej sprawie wywiadu „Gazecie Wrocławskiej” . List chóru i moją na niego odpowiedź pomieściłem tylko w dziale „do poczytania”, na górze.
Czuję się jednak wezwany do tablicy więc odpowiem po prostu. Poglądy i zachowania bohaterów opowieści artystycznej nie są tożsame z poglądami i zachowaniami autorów. Jeżeli w kryminale zabije strażak, członek Ochotniczej Straży Pożarnej, nie znaczy to, że autor uważa wszystkich strażaków za morderców. Jeżeli pani do polskiego będzie miała romans z nastoletnim maturzystą nie znaczy to, że autor uważa panie od polskiego za kobiety łatwo poddające się miłosnym impulsom. Te prawdy oczywiste nie są jednakże wcale takie oczywiste. Sztuka wciąż zdaje nam, się dokumentacyjna i na facebooku jeden z komentatorów pisze: „Jeżeli bohaterem "dzieła" jest konkretna osoba lub zespół ludzi, realnie istniejąca (istniejący), to jak się dziwić, że czują się urażeni. To ich ludzkie prawo. Ja się dziwię, że ktoś się dziwi, że "oni" są urażeni. To bardzo ludzka reakcja. Czy uzasadniona...? Pewnie nie! Ale muszę przyznać, że pierwszy raz słyszę, by uważać chór za "pedalstwo". Autor przekombinował” Otóż właśnie nie. Nasz spektakl nie opowiada o żadnej konkretnej orkiestrze bo przecież żaden z naszych fikcyjnych bohaterów nigdy nie żył naprawdę, i o żadnym konkretnym chórze, bo to co opowiadamy jest fikcją literacką i tego uczą przecież w szkole podstawowej!
Nie chcę nikogo obrażać, naprawdę, ten spektakl powstał z miłości do sprawy tak jak wszystkie nasze lokalne opowieści, ale przecież nie sposób zgodzić się na takie niesprawiedliwe i manipulacyjne komentowanie naszej opowieści, za którymi stoi (lub kryje się?) Drugi (Pierwszym wiadomo kto jest…) Wielki Budowniczy LGOM poseł-przewodniczący Ryszard Zbrzyzny, który z właściwą sobie wirtuozerią słonia rozgrywa ten „protest”, który miał mi zaszkodzić w wyborach parlamentarnych. Wybory przegrałem, ale protest w tym nie zaszkodził, bo pojawił się po wyborach… List chórzystów datowany na 1 października trafił do sekretariatu teatru 13 października….Czyli 13 dni szedł sobie z Lubina do Legnicy…Poseł nie zdążył?, poczta nie zadziałała? Różne mogą być tego powody, ale najpewniej było tak jak zwykle: wszyscy chcieli dobrze, a wyszło tak jak zawsze.
I na tym zakończę swoje refleksje w tej „bombowej” sprawie. A „Orkiestrę” będziemy dalej grać z powodzeniem, może poprzez telewizję dowie się o niej cała Polska, a mieszkańcy Zagłębia Miedziowego poczują się dumni z tego, co udało się stworzyć przez te 50 lat. Bo jak pokazali w telewizji to musi być dobre, prawda?
Subskrybuj:
Posty (Atom)