IDŹ NA WYBORY. W cyklu tym będę od czasu do czasu zamieszczał na swoim profilu na facebooku oraz na blogu www.jacekglomb.pl (który w związku z tym powróci pod 3 latach) swoje refleksje przedwyborcze, związane z wyborami samorządowymi 21 października 2018 roku. Podkreślam, że są to moje osobiste poglądy, nie związane z funkcjami jakie pełnię w instytucji lub organizacjach. Jarosław Kaczyński – nie muszę przedstawiać go chyba z piastowanej funkcji? - powiedział niedawno, że nigdy wcześniej nie było w Polsce tyle demokracji co teraz. Rozumiem więc, że wszyscy na przykład nie zgadzający się z moimi poglądami, uszanują moje prawo do ich posiadania, prawda?
Legnickie PIS zaskoczyło w czerwcu wszystkich (a pewnie i też samych siebie) mianując kandydatem swojej partii na Prezydenta Legnicy Arkadiusza Baranowskiego, Kiedy bodajże rok temu jeden z lokalnych portali zasugerował taką możliwość, natychmiast wszystko dementowano, a najbardziej zaangażował się w owe dementowanie Wacław Szetelnicki, przewodniczący Rady Miejskiej z PIS, pewnie dlatego, że samemu marzyło mu się kandydowanie na prezydenta. Baranowski w marcu br. odwołany został ze stanowiska wicestarosty...Jawora glosami m.in kolegów z PIS. Kandydat na prezydenta Legnicy związany dotąd ze środowiskiem PIS w Jaworze, przede wszystkim z wpływową posłanka Elżbietą Witek (był jej kandydatem na wojewodę dolnośląskiego) - to dosyć tajemniczy pomysł na odbicie prezydentury Legnicy. To jeszcze bardziej wzmacnia argumenty, że lokalny PIS dogadał się z obecnym prezydentem i tak naprawdę oddaje pole bez walki.
Kandydat Baranowski zaraz po ogłoszeniu terminu wyborów przez premiera...wyjechał na - niewątpliwie zasłużony - urlop w Tatry, trudno gdziekolwiek znaleźć w Legnicy ślady jego kampanii, nie kontaktuje się z mediami. Poza jednym - jak najbardziej zaufanym - którym rządzi zasłużony pisowski pretorianin Stanisław Obertaniec - Radiem Plus Legnicy. Ten kuriozalny wywiad dołączam do tego wpisu na fb, także po to, żeby dać dowód tego co poniżej, Panowie, którzy - jak twierdzi Obertaniec - mieli niedawno okazję "lepiej się poznać" są - jak twierdzą - miłośnikami historii i wiedzą, że "za Niemca" Legnica miała znaczenia bo była "regencją". No tak naprawdę była "rejencją", ale kto tam będzie się czepiał szczegółów. ważne, że się kocha historię, prawda? W wywiadzie obaj panowie ubolewają tez nad peryferyjnym usytuowaniem ulicy "wyklętego" majora Władysława Dybowskiego zapominając, że taka ulica pojawiła się w Legnicy głosami radnych PIS. Na koniec pryncypialnie krytykują władze Legnicy twierdząc, że tkwią one "w odmętach PRL". Zgadzam się w stu procentach, Tylko, że to dowodzi, że w odmętach PRL tkwi także legnicki PIS od 4 lata głosujący ramię w ramię z radnymi Tadeusza Krzakowskiego.
sobota, 25 sierpnia 2018
niedziela, 19 sierpnia 2018
IDŹ NA WYBORY (1)
IDŹ NA WYBORY. W cyklu
tym będę zamieszczał swoje refleksje przedwyborcze, związane z wyborami
samorządowymi 21 października 2018 roku. Podkreślam, że są to moje osobiste poglądy,
nie związane z funkcjami jakie pełnię w instytucji lub organizacjach. Jarosław
Kaczyński – nie muszę przedstawiać go chyba z piastowanej funkcji? - powiedział niedawno, że nigdy wcześniej nie
było w Polsce tyle demokracji co teraz. Rozumiem więc, że wszyscy na przykład nie
zgadzający się z moimi poglądami, uszanują moje prawo do ich posiadania,
prawda?
Teraz na serio. Zacznę
od wywiadu z obecnym prezydentem Legnicy, Tadeuszem Krzakowskim (który notabene
jeszcze nie ogłosił, że będzie kandydował na następną kadencję, a już jego
zwolennicy zarejestrowali Komitet Wybroczy TK, pełnomocniczką jest
….zastępczyni prezydenta, kuriozalne to nieco przyznacie). W wywiadzie dla „24
Legnica” prezydent mówi na koniec: „Próbowano
mnie wciskać w ramiona partii tylko dlatego, że ktoś ze mną zagłosował albo
ktoś pomógł miastu. To nadinterpretacja. Jeśli Legnicę chce ze mną rozwijać
polityk PiS-u czy Platformy Obywatelskiej, to świetnie, i będę o tym mówił. Ja
nie mam w sobie małostkowej obawy o to, że współpraca z jakąś konkretną siłą
polityczną będzie rzutować na mój wizerunek. Mam swój rodowód partyjny, ale od
16 lat, gdy jestem prezydentem, to moją partią są legniczanie. Nie interesują
mnie partyjne układy, bo nazywam się Tadeusz Krzakowski a nie Partia”.
Bardzo widać prezydenta
ubodły poglądy, że od 4 lat rządzi miastem dzięki koalicji z PIS-em. 8 radnych klubu PIS i 4 radnych klubu
prezydenckiego jak chce przegłosuje wszystko co chce. Ten układ wyraźnie widać,
gdy przychodzi do głosowania jakiejkolwiek propozycji opozycji. Dla przykładu klub
PIS - będąc niby przeciw prezydenckiemu pomysłowi na przebieg obwodnicy południowo-wschodniej
przez Piekary - był jednocześnie przeciw
zgłoszonemu przez PO stanowisku Rady Miejskiej w tej sprawie, które krytykowało
prezydencki pomysł! Łatwo w to jednak uwierzyć, jeśli pamięta się, że pierwszym krokiem
obecnej Rady w 2014 roku było stanowisko przeciwko wystawieniu w teatrze
spektaklu „Spisek smoleński”, zgłoszone przez radnych PIS, a uchwalone glosami …radnych
klubu TK. Nie przypominam sobie zaś żadnej istotnej w ostatnich latach sprawy
dla Legnicy w której prezydent wsparłby pomysł „polityka Platformy
Obywatelskiej.
Ale co najważniejsze:
pod wpływem PIS Krzakowski przez 3 lata rządów tej partii wyraźnie dystansował
się od wszelkich obywatelskich, demokratycznych protestów w Legnicy. Nie był –
chociaż czynili to często prezydenci innych miast czy dolnośląski marszałek –
na wolnych od szyldów protestach „Wolne Sądy”, na żadnej z demonstracji w
ramach Czarnego Protestu (co uczestniczki pierwszej z manifestacji wyraźnie
zauważyły, oprotestowując głośno nieobecność prezydenta), na żadnej z
manifestacji KOD. Nie był nawet na Rynku 4 czerwca 2016 roku, kiedy legniczanie
i dolnoślązacy tłumnie świętowali rocznicę wyborów z 1989 roku (poniżej zdjęcie
Karola Budrewicza)
Poprawność polityczna i
dogadanie się z PISem nie pozwalało widać na to. Parafrazując myśl przytoczoną w ostatnim
cytowanym zdaniu wywiadu - rozmówca
pewnie chętnie dodałby „Partia to ja” lub „Państwo to ja”. Ale będąc
zakładnikiem rządów PIS Tadeusz Krzakowski nie może już tego powiedzieć.
poniedziałek, 2 listopada 2015
Zdzicha nie ma
Teraz nic nie jest ważne – nasze spory o polski teatr,
ile w nim młodości, a ile niedojrzałości, nasze teatralne plany, z tym
największym: spektaklem o Rewolucji 1905 r., który już pewnie nigdy nie
powstanie, ale to nieważne, bo teraz nic nie jest ważne. Bo Zdzicha nie ma.
Choćby się bardzo w to nie chciało uwierzyć, choćby to zdawało się niemożliwe.
Bo Jaskuła znaczyło Łódź, a Łódź znaczyła Jaskuła. Dla mnie Łódź ma twarz
Zdzisława Jaskuły.
Nie znaliśmy się dobrze i piszę te parę słów w drodze
na Jego pogrzeb, pospiesznie. Smutno jak jasna cholera. Piszę nie jako
brat-łata, ale branżowy kumpel i czujny obserwator. Nie pamiętam, jak się
poznaliśmy, może w Legnicy w latach 90-tych, podczas któregoś z Portu Legnica?
Artur Burszta zaprosił Zdzisława z wierszami, których ten notabene od dawna nie
pisał. Chyba tak, pamiętam jedno czy dwa spotkanie podczas jego pierwszej
dyrekcji w Nowym i opowiadaną przez niego uroczą anegdotę, jak to projektanci
nowego budynku Teatru Nowego zaplanowali - tam gdzie mieli napisane w planie:
„garderoba” – szafę na ubrania….Potem Zdzisław zniknął z Nowego, by powrócić po
ponad 10 latach. I ten ostatnie 5 lat to okres naszych intensywnych kontaktów,
to okres naznaczony ”Kokolobolo”.
Ślepego Maksa dla teatru odkopał Robert Urbański.
Gadaliśmy najpierw ze Zdzichem o innym projekcie naznaczonym łódzki gettem, ale
w końcu stanęło na balladzie o Ślepym Maksie, ikonie przedwojennego świata
przestępczego w Łodzi. I Szai Magnacie, którego Robert zderzył z Maksem i ten
pomysł zbudował naszą opowieść. Zdzisław, który Łódź miał w jednym palcu
pozwolił nam, barbarzyńcom w ogrodzie, na „naszą Łódź”. To była dla mnie,
Roberta, Gosi Bulandy, Bartka Straburzyńskiego, Witka Jurewicza, Kaśki
Knychalskiej, Kaśki Dąbkowskiej, całej naszej drużyny twórczej, piękna,
emocjonalna, wzruszająca przygoda. Bardzo ważny czas.
Dlatego moja Łódź ma twarz Zdzisława Jaskuły. I muzykę
z „Kokolobolo”. Wszyscy piszą o Zdzichu dyrektorze, poecie, dysydencie,
tłumaczu. Mało kto o człowieku: ciepłym, serdecznym, mądrym. I z tajemnicą w
środku. Teraz wszystkiego żałuję, paru maili za ostrych w tonie,
niedokończonych rozmów, nieodebranych telefonów, narzekania na Jego niechęć do
teatralnej biurokracji. Bo Zdzisław nie
był typem „dyrektora-dyrektora”, nienawidził papierów, uciekał z gabinetu,
kiedy tylko mógł. To czasem wkurzało ludzi. Ale w tej swojej niechęci do
biurokracji bywał uroczy. Dzień przed pierwsza próbę „Kokolobolo” posłałem mu
ostateczny tekst sztuki z prośbą o wydrukowanie 25 egzemplarzy dla aktorów.
Napisałem taki suchy mail, tak „po dyrektorsku”, pewnie tak, jak piszę służbowo
w swoim teatrze. Odpisał szybko i krótko:
„Się robi, Szefie”.
niedziela, 18 października 2015
Jezus też był "użytecznym idiotą"?
W legnickiej telewizji Dami red. Piotr Seifert w
audycji „Minął tydzień” rozmawiał ze Stanisławem Obertańcem, prezesem
legnickiego Radia „Plus”, i Grzegorzem Żurawińskim. W audycji tej (dla
zainteresowanych fragment o działaniach Teatru Modrzejewskiej w Dniu
Solidarności z Uchodźcami rozpoczyna się w 11 min i 20 sek.) Obertaniec nazwał
mnie „użytecznym idiotą”. Dla nieznających kontekstu historycznego: „użyteczny
idiota” (ros. poleznyj idiot) to
pejoratywne określenie przypisywane Leninowi, który miał tak określić
zachodnich dziennikarzy, piszących entuzjastycznie o rewolucji bolszewickiej i
ukrywających – świadomie lub nie – jej niepowodzenia i okrucieństwa. Mój
„entuzjazm” wobec uchodźców porównał do tamtego entuzjazmu. Muszę się odnieść
do jego wypowiedzi.
Po pierwsze, żartobliwie: już Dostojewski używał
określenia „idiota”, mając na myśli człowieka tak dobrego, że jakby nie z tego
świata. Po drugie, trzecie i czwarte, już poważniej: to, co mówi Obertaniec, na
co dzień aktywny działacz PiS, jest partyjną propagandą. (notabene dlaczego
Dami do programu, w którym zwykle występują publicyści, zaprasza propagandystę,
pozostanie telewizji tej słodką tajemnicą…). Cytuję jego konkluzję: „To jest
ciągłość, to dalej idzie, tylko pod inną flagą”. Ale co?
Zdaje się, że walka z Kościołem jako dla naszego
bohatera uosobieniem współczesnej Europy. Ale mowa Obertańca to wyrwane z
kontekstu fakty i przeinaczenia, zebrane w krótkie hasła, z którymi nie ma
nawet jak dyskutować, nie nadają się do polemiki. Może poza porównaniem z
generałami francuskimi, którzy nie umieli odeprzeć ataku hitlerowskich Niemiec –
a więc sugestią, że sytuacja Europa kontra uchodźcy to sytuacja wojny. Trudno o
większy absurd – to kwestia raczej gospodarczo-administracyjno-ludzka etc. –
ale patrząc ze stanowiska obrońcy religijnego status quo, może i tak da się to
rozumieć. Tyle że mówiąc o tym w taki sposób, mówi się zarazem: brońmy się,
bądźmy czujni, szykujmy się do starcia na śmierć i życie…Można odesłać ludzi do
informatorów na temat uchodźców, które najpoważniejsze polskie pisma
opublikowały we wrześniu i wciąż mają na swoich stronach www (podobnie jak np.
Polskie Radio). Można zapytać, co sam Obertaniec by zrobił, gdyby los kazał mu
być mieszkańcem ogarniętej wojną Syrii czy Erytrei. Czy gdyby tak mu zależało
na tryumfie islamu, nie zostałby, żeby o niego walczyć, zamiast z narażeniem życia
uciekać do obcego świata?
Entuzjazm bez zastrzeżeń jest takim samym umysłowym ograniczeniem jak
potępienie w czambuł. Wszyscy mają obawy, także ci, którzy nie chcą odbierać
innym prawa wyboru miejsca do życia – prawa, którego nikt nie chciałby być
pozbawiany, Aż wstyd powtarzać banały o tym, że sami byliśmy i wciąż jesteśmy
migrantami, szczególnie tu, na Dolnym Śląsku, że wiele krajów powstało
głównie dzięki uchodźcom, że etyka chrześcijańska i etyka każdego przyzwoitego
człowieka zobowiązuje, że trzeba wyciągnąć wnioski z tego, co się Zachodowi nie
udaje.
Nikt nie mówi, że przybycie uchodźców to samo błogosławieństwo i nie przysporzy Europie żadnego problemu. Mało kto twierdzi też, że Zachód wzorcowo się z tym problemem uporał. Ale trudno opanować dynamiczną sytuację w parę chwil i to jeszcze wtedy, kiedy działania państw europejskich nie są nijak skoordynowane. Przestępstwa popełniane przez niektórych (najczęściej ich ofiarami są inni uchodźcy!) to jednak nie argument, żeby nie pomagać potrzebującym. Że należy Europę otoczyć murem. Tym bardziej trzeba pracy, żeby się przygotować, bo ci ludzie już tu są – i nie znikną.
Nikt nie mówi, że przybycie uchodźców to samo błogosławieństwo i nie przysporzy Europie żadnego problemu. Mało kto twierdzi też, że Zachód wzorcowo się z tym problemem uporał. Ale trudno opanować dynamiczną sytuację w parę chwil i to jeszcze wtedy, kiedy działania państw europejskich nie są nijak skoordynowane. Przestępstwa popełniane przez niektórych (najczęściej ich ofiarami są inni uchodźcy!) to jednak nie argument, żeby nie pomagać potrzebującym. Że należy Europę otoczyć murem. Tym bardziej trzeba pracy, żeby się przygotować, bo ci ludzie już tu są – i nie znikną.
Nie zbudujemy przecież muru i nie rozciągniemy drutu kolczastego wokół całej naszej kochanej ojczyzny. Uchodźcy już są w Europie, której częścią jesteśmy, ale zbyt często pamiętamy tylko o prawach z tego tytułu, a za rzadko o obowiązkach. Pytanie, kto jest bardziej odpowiedzialnym człowiekiem – czy „użyteczny idiota”, który stara się przypomnieć o fundamentalnych zasadach przyzwoitości i rozładować społeczne napięcia, lęki, najczęściej wynikające z niewiedzy i podatności na czarną propagandę, czy „obrońca chrześcijańskiej Europy”, który w rozmowie o religii chętnie powołuje się na dekalog, aby zaraz potem siać strach, posługując się stereotypami, niesprawiedliwymi uogólnieniami, ślepą nienawiścią. Czy papież Franciszek, który nawołuje do przyjmowania uchodźców, też jest pożytecznym idiotą? A Jezus Chrystus, mówiący: „To, coście uczynili najmniejszemu spośród tych moich braci, mnieście uczynili”?
Podsumowując: wolę zgubić z Camusem, papieżem
Franciszkiem i Jezusem, niż znaleźć z Obertańcem, Kaczyńskim i Macierewiczem.
Wolę być „użytecznym idiotą” niż – jak Obertaniec – bezużytecznym.
wtorek, 6 października 2015
Jugosławia jest wszędzie
Po „Mojej Bośni” w Skopje Jacek Multanowski rzekł, że
wzięliśmy tamtejszą widownię przez zaskoczenie, że tu nikt w taki sposób nie
opowiada lokalnych historii, że miała być idylla, arkadia, a jest dotkliwy
świat, raczej bez happy endu. Jacek od ponad roku jest polskim ambasadorem w
Macedonii, poznaliśmy się jeszcze jak pracował w MSZ i jako człowiek „od spraw
wschodnich” pomagał nam przy projekcie „Dwadzieścia lat po…”. Jest dyplomatę
niezwyczajnym, zapalonym w projektach, nie tak wygląda klasyczny model
polskiego i nie tylko dyplomaty…Teraz mocno patronuje naszemu
polsko-macedońskiemu projektowi „Przerwana odyseja”, opowieści o exodusie
dzieci z Macedonii do Polski po drugiej wojnie światowej.
Widownia spektaklu w Skopje, nabita do ostatniego miejsca, reagowała
inaczej niż w Mostarze i Sarajewie, nie tak spontanicznie. Ale z minuty na
minutę wchodziła w naszą opowieść, bo
nie jest to historia polsko-bośniacka, nie są to wspominki z pięknego,
wspaniałego świata, ale dotkliwa historia dotycząca wszystkich krajów byłej
Jugosławii, nie tylko Bośni. Jugosławia jest wszędzie. Na Ukrainie też. Na tym
polega nasz spór z częścią środowiska reemigrantów z Bolesławca, którzy
chcieliby idyllicznego obrazka o mitycznym świecie, gdzie wszyscy się kochają i śpiewają pieśni. Którego
nigdy nie było i nie ma i nie będzie.
Kiedy w Sarajewie rozmawiamy - razem z Kasią Knychalską - z dziennikarką „Wolnej
Bośni” mówimy jednym głosem, że nie interesuje nas teatr psychologiczny,
intelektualny, że „Moja Bośnia” to emocjonalny, ekspresyjny przekaz. W odpowiedzi słyszymy, że
to co my nazywamy emocją tutaj (w Bośni, a
myślę, że nie tylko w Bośni) nazywane jest teatrem zaangażowanym politycznie.
W tamtych realiach, krajów byłej Jugosławii, która wciąż wyłazi tu spod dywanu,
wszystko jest polityczne, ideologiczne.
Dlatego ktoś nazywa nasz spektakl antyserbskim i pewnie dlatego nie zagraliśmy
w Serbii, nie znaleźliśmy tam partnera, choć przecież wydawało się to
oczywiste. Dlatego rządzący Macedonią budują w centrum gigantyczne,
kilkudziesięciometrowe pomniki wielkich bohaterów – w tym Aleksandra
Macedońskiego. Nazywają jego imieniem lotnisko w Skopje i ustępują dopiero po
proteście Grecji – teraz to port lotniczy Aleksandra Wielkiego. Pytanie za sto
złotych – czy się rożni Aleksander Macedoński od Aleksandra Wielkiego?
Na bankiecie w Skopje Dejan Projkovski, nasz
gospodarz, szef artystyczny Macedońskiego Teatru Narodowego, mówi o naszej donkichotowskiej idei teatru,
który zmienia świat. Nie wiem, czy „Moją Bośnią” zmieniliśmy tamten świat,
pewnie nie. Natomiast nasza podróż utwierdziła mnie w stu procentach, że to
ważna opowieść, a teatr trzeba robić o ważnych sprawach, na inne szkoda czasu.
Przejechaliśmy 3,500 km, zagraliśmy pięć spektakli – w Sarajewie (dwa),
Mostarze, Podgoricy i Skopje. W niedzielę, kiedy graliśmy ostatni spektakl w
Skopje, „mój” Arsenal rozbił Manchester United 3-0. To był piękny dzień.
piątek, 2 października 2015
Mostar - pęknięty świat
Wojna tu trwa. W spalonych, zrujnowanych domach, w
pamiątkach pod Starym Mostem, gdzie metalowej instalacji z małych rakiet i
pocisków towarzyszy napis, można rzec marketingowy, „Don’t forgotten 93”. Czemu
nie po „bośniacku”? Tej wojny nie ma – Mostar, bo o nim piszę, to miasto pełne
turystów, których miejscowi „przewodnicy” atakują z każdej strony, to
czterogwiazdowe hotele i knajpy w zachodnim stylu. Serbów, jak mówi sojusznik
naszej podróży, polski ambasador w Bośni i Hercegowinie Andrzej Krawczyk,
prawie tu nie ma. Ale to nie znaczy, że pokój zapanował w Mostarze – Chorwaci i
Bośniacy tak się nie mogli dogadać, że w mieście funkcjonują… dwie rady miejskie, dwa budżety, niektóre
ulice dzielone są wpół….
Zagraliśmy tu „Moją Bośnię”, sztukę Katarzyny
Knychalskiej - dla której pretekstem do opowieści były losy polskich
reemigrantów z Jugosławii do Bolesławca po II wojnie światowej - dla setki
widzów na małej scenie chorwackiego teatru w Mostarze i miałem znów wrażenie
jak w Tobolsku, w Rosji (gdy graliśmy „Palę Rosję!”). jak w Mardin, w Turcji
(„Łemko”), jak w Legnicy (cały czas), ze rozmawiamy z „ludową”, ale wyrobioną
publicznością, która jest cały czas w spektaklu, śmieje się i płacze, i słucha,
tak słucha, że czasem na widowni jest śmiertelna cisza. Śmiertelna cisza – w
tym spektaklu, który w finale jest
lamentem kobiet nad zabitymi w różnym czasie i świecie mężczyznami to słowo ma specjalne uzasadnienie. Kiedy
Roksana/Alina Czyżewska wypowie zdanie od którego właściwie zaczyna się cała
nasza opowieść – „W
ogóle głupio chłopom przyznać, że zazwyczaj o cycki chodzi, to i sobie do tych
cycków wojny dorabiają” - na widowni jest poruszenie. A potem jest już tylko lepiej,
szczególnie w momentach, w których nasi bohaterowie mają jakieś sprawy z
Jozefem Broz Titą…Nasz, mocno podbijany przez media, sentyment do Edwarda
Gierka może się schować.
Potem długo słuchaliśmy z Kasią komplementów nie tylko
Dragana Komandiny, dyrektora artystycznego chorwackiego teatru, że udało się jej
w tekście zderzyć trzy największe zbrodnie współczesnego świata – komunizm,
faszyzm i nacjonalizm. Że to opowieść w imieniu człowieka, a nie ideologii, że
nikt tu nie ma racji bo nie ma jednej wszechmocnej racji. Po spektaklu w foyer
gospodarze postawili widzom i nam „coś nie coś”. Jacek Hałas z Lautari Trio
śpiewał miejscowe pieśni i uczył miejscowych miejscowych tańców, jak na
potańcówce w legnickim parku. Patrzyłem na ten zawirowany świat i pomyślałem,
ze jednak są z nas wariaci, żeby „przywozić drzewo do lasu”, żeby w Bośni (i
Hercegowinie, której stolicą jest Mostar) opowiadać historie o Bośni.
W 93. roku chorwackie wojska zburzyły most łączący
obie części Mostaru. Zburzyły symbolicznie, żeby rozdzielić na zawsze te dwa
światy. W 95. roku odbudowano most, żeby połączyć te dwa światy, Szaleństwo
ludzi nie ma granic. Burzymy i budujemy w jednym czasie, w jednym świecie.
Kiedy i kto zdecyduje, że jednak trzeba ten stary (nie taki znowu stary) most
jednak zburzyć?
Przed nami spektakle w Podgoricy i Skopje, a potem
długi powrót do domu, Była Jugosławia to przedziwny świat, piękny i popękany. „Wojna
to wojna, co się dziwić? Od zawsze na wojnie chłopaków dziewczynom
zabijali.8372 - tylu w Srebrenicy. Spotkacie takich, co się tym do dziś
chlubią. W rocznicę wywieszają plakaty: Generale Radko Mladic dziękujemy ci,
żeś tych Turków wybił. Turków...”, tak Roksana kończy nasz spektakl. To
strasznie mocny finał. Każdy kto odwiedza Sarajewo musi pójść na wystawę o
zbrodni w Srebrenicy, I nie wyjdzie z niej już taki sam.
wtorek, 2 grudnia 2014
Radni cenzurują teatr
„Rada Miejska Legnicy poruszona obrazoburczym
spektaklem „Spisek smoleński”, który ma być wystawiony przez teatr z Poznania
na deskach legnickiego teatru im. Heleny Modrzejewskiej dnia 7 grudnia, stanowczo protestuje przeciwko obrazie uczuć
religijnych oraz obrażaniu poczucia istnienia wspólnoty Polaków” Teraz zagadka:
skąd pochodzi powyższy cytat? Z komentarza w „Gazecie Polskiej”? Albo newsa w
Radio Maryja? Nie, nie, to fragment….uchwalonej dziś rezolucji Rady
Miejskiej Legnicy, która takim tekstem…zaprotestowała
przeciw prezentacji spektaklu Lecha Raczaka w teatrze w Legnicy!
Warto dodać, że to pierwsza uchwała nowej Rady po jej
powstaniu. Wyraźnie oświeceni radni uznali, że cenzura w legnickiej kulturze
jest konieczna, że to radni mają ustalać co można, a co nie można, pokazywać na legnickiej scenie, że trzeba jak
Antoni Macierewicz i spółka z.o.o wyznawać „kult Smoleńska”, to już chyba nie
kult, ale religia…Nie pastwię się nad kolegami radnymi, z częścią z nich jest
mi po drodze, ale zaprawdę nie rozumiem, ze nikt nie wstał i nie rzekł po
prostu:
„Puknijmy się w głowy, koleżanki i koledzy, co nam do
repertuaru teatru, wybrano nas, bo ludzie chcą prostych chodników i gładkich
ulic, sali koncertowej i aquaparku, odchudzenia urzędu z darmozjadów-wiceprezydentów,
likwidacji straży miejskiej, darmowej komunikacji MPK i wielu, wielu
konkretnych spraw do załatwienia. Nikt z nas nie mówił o cenzurowaniu kultury,
wpływaniu na repertuar zresztą nie byle jakiego teatru, w kulturze musi być
różnorodnie i kontrowersyjnie, w końcu nikt z nas nie zgłosi rezolucji np.
przeciw organizowaniu Dni Kultury Chrześcijańskiej?”
Niestety, nikt nie wstał, bo żyjemy w kraju, w którym poprawność
polityczna jest obowiązującą regułą i nic nie jest w stanie tego zmienić. Za
uchwałą głosowało cały klub PIS i trzech radnych z klubu „jaśnie oświeconego
prezydenta”, który wywodzi się z SLD i widać tęskno mu do czasów PRL, kiedy
cenzurowano kulturę, Tak to sojusz SLD i PIS, Krzakowskiego z Maciarewiczem
objawił się tak wyraźnie, że żadne zaklęcia go nie zmienią. Tak, Legnicą rządzi Sojusz Lewicy Demokratycznej
razem z Prawem i Sprawiedliwością, koalicja władzy, koalicja stołków, koalicja
przywilejów. Polecam to szczególnie uwadze wyborców Tadeusza Krzakowskiego i
Wacława Szetelnickiego. Ci pierwsi na pewno NIE głosowali za cenzurowaniem
kultury, (ci drudzy na pewno głosowali
ZA zmianami w Legnicy, odsunięciem dworu, świty prezydenta. Miast tego muszą
patrzeć jak ich wybraniec i pozostali radni PIS stają się częścią dworu i świty
Krzakowskiego.
Za przyjęciem rezolucji głosowała większość radnych,
dwunastu (dziesięciu się wstrzymało, jeden nie głosował) , oto ich nazwiska: Wojciech
Cichoń, Ryszard Kępa, Sławomir Masojc, Anna Płucienniczak, Ewa Szymańska, Wacław
Szetelnicki, Stanisław Kot, Zbigniew Bytnar, Adam Wierzbicki, Krzysztof Ślufcik,
Jacek Baczyński i – niestety – Benedykt Ksiądzyna, Tego akurat nie rozumiem.
I na koniec. Bartek Rodak po wyborze Krzakowskiego na
prezydenta napisał na facebooku: „Myślę
sobie, że Legnica została uratowana przed złymi ludźmi, mającymi przyszłość
miasta gdzieś, bo na pierwszym miejscu stawiają wyłącznie własną przyszłość”.
Rozumiem, że ci „źli ludzie” to Jarek
Rabczenko, Jacek Głomb, Robert Kropiwnicki, mogę jeszcze tak długo wymieniać.
Ci „dobrzy” to: Tadeusz Krzakowski,
Wojciech Cichoń, Ryszard Kępa, Sławomir Masojc…Tylko, że od dziś najlepszym
kolegą Krzakowskiego jest Maciarewicz i jak to teraz skomentuje rzecznik
prasowy legnickiego SLD?
Subskrybuj:
Posty (Atom)