Eskalacja konfliktu na Wschodzie pobudziła na nowo już
śpiących adwersarzy naszego projektu „Dwadzieścia lat po”. Ni mniej, ni więcej, twierdzą oni, że nasze wrześniowe spotkanie z
Rosjanami, Ukraińcami i Białorusinami było zdradą narodową, a ja osobiście
jestem współodpowiedzialny za agresję Rosji na Ukrainę. Pan Bóg jednym daje
rozum, drugim odbiera. Jego wola. Machnąłbym może na te głupoty ręką, jednakże
moi ulubieni mędrcy z Lubina dotknęli przez przypadek rzeczy
ważnej: kwestii do jakiego stopnia jesteśmy odpowiedzialni za to czyni nasze
państwo?
Nasze wrześniowy projekt był spotkaniem ludzi, a nie
władzy, struktur państwowych. Tylko taka historia mnie i interesuje, tylko taką
warto opowiadać. Wojnę w Ukrainą wywołała władza, nie ludzie. Rosja to nie
Putin, tak jak Macierewicz to nie Polska. Istotne jest pytanie o zgodę Rosjan
na taką Rosję i tu możemy godzinami dyskutować o społecznym przyzwoleniu na
taki kraj, o strachu, cechach narodowych i kontekstach historycznych. Ale i o tej
na razie grupce odważnych, którzy nie wahali się kilka dni temu zaprotestować
przeciw rosyjskiej agresji na Krymie. Wśród tych kilkuset osób był nasz
przyjaciel, rosyjski dramatopisarz, Misza Durnienkow. Protest ten okupił
aresztem. Ale to że tam się zjawił, że zaprotestował, było jego naturalnym
wyborem, wynikało z takiego, a nie innego systemu wartości. Szkoda, że w Rosji
jeszcze niewielu taki system podziela.
Ale obarczanie wszystkich obywateli Rosji winą za to co wyczynia Putin i jego
dwór wydaje mi się mocno uproszczoną wizją świata. Dużo ważniejsze jest wspieranie
Rosjan we wszystkich demokratycznych i społecznych projektach, budowanie
ludzkich, pozaoficjalnych relacji. Strasznie mało się znamy i strasznie mało
rozmawiamy. Jasne, takie wydarzenia jak wojna na Ukrainie nie sprzyjają nawet
takiej społecznościowej wizji kontaktów. Ale nie dajmy się zwariować.
Rosja ma wiele twarzy, nie tylko twarz Putina.