wtorek, 24 grudnia 2013

Świątecznie

Ten mail przyszedł do mnie już dawno, po festiwalu „Lokersi”, dawno tez poprosiłem o możliwość umieszczenia go na blogu. Napisał go szef teatru z Cieszyna, jednej ze scen, które zagrały na naszym festiwalu. Tak się jakoś złożyło, że upowszechniam go dopiero teraz, ale może to i dobrze, bo Święta i Nowy Rok to taki czas podsumowań. Dziękuję Ci, Modrzejewsko,  i wszystkim ludzie wokół niej!

Panie Dyrektorze,

bezpośrednio po przyjeździe nie miałem spokojniejszej chwili  na napisanie do pana.
Chciałem jeszcze raz podziękować za zaproszenie i przekazać wyrazy najwyższego uznania dla profesjonalizmu i serdeczności ludzi z teatru legnickiego, którzy pomagali nam w przygotowaniu prezentacji. Byli prawdziwymi gospodarzami. Począwszy od ekipy technicznej sceny, przez panią krawcową - garderobianą, pana stróża, panie sprzątające, a skończywszy na wspaniałej pani Agnieszce..
Czuliśmy się spokojnie i bezpiecznie. Jak u siebie.
W tym kraju to naprawdę jest zjawiskowe. Przez litość dla innych, nie będę podawał porównań.
U Państwa mieliśmy wszystko i jak chcieliśmy.
Państwa publiczność, to marzenie.
Moja żona ciągle twierdzi, ze nasz spektakl jest hermetyczny. Publiczność w Legnicy rozwiązała ostatecznie te obawy!

W państwa teatrze panuje atmosfera rosyjskiego teatru. Przepraszam, nic nie poradzę na to moje poczucie. Rosyjska atmosfera w najlepszym "MXAT-owskim" znaczeniu :). A przecież w Polsce! A przecież na "prastarej niemieckiej ziemi":)!

Z najwyższym szacunkiem -

Bogdan Słupczyński, Teatr CST

Rosyjski teatr w najlepszym „MCHATowskim” znaczeniu, w Polsce, na „prastarej niemieckiej ziemi”.  Najpiękniejsze określenie naszego teatru, jakie  usłyszałem w życiu.

Kłaniam się wszystkim moim czytelnikom w pas, świątecznie i noworoc

sobota, 16 listopada 2013

Kumoszki z Jawora


Znowu wstyd – mimo deklaracji zaniedbałem pisanie i aż strach patrzeć, kiedy datowany jest ostatni wpis. Jak to jest, ze William Szekspir (jeśli istniał) w dwa tygodnie machnął „Wesołe kumoszki z Windsoru”, a my mamy czasem problem z jednym prostym pismem urzędowym? Zacząłem właśnie próby „Kumoszek” w Gorzowie (Wielkopolskim z nazwy,  choć nic wspólnego z Wielkopolską nie ma) i nie mogę się nadziwić temu kompletnie nieszekspirowskiemu tekstowi, w którym bohaterami nie są królowie i hrabiowie, tylko mieszczanie, najzwyklejsi mieszczanie z Windsoru w hrabstwie Berkshire. W dzisiejszym Windsorze mieszka 28 tys. mieszkańców, warto zapytać,  ilu mieszkało wtedy? 

Bo też nie dość, że to mieszczańska komedia, wręcz, to jeszcze dzieje się w latach,  w których żył i tworzył Szekspir (jeśli istniał), nie ma tam duchów ani elfów, nigdy nie przyjeżdża z fantasmagorycznej Polski albo Czech, wszystko jest aż do bólu zwyczajne. I dlatego fantastycznie współczesne, nie a la Garbaczewski i  sp.z.oo, tylko poprzez sprawy, emocje, interesy i namiętności, którymi żyją bohaterowie. Opowieści o „skokach w bok” są ponadczasowe, uniwersalne, a przez to zwyczajnie współczesne.


Więc znowu – jak ktoś się znudził, nie będzie oglądał – będzie o prowincjonalnym miasteczku, zaludnionym prze typy i typki, do którego zjeżdża „gość ze stolicy” i machina rusza… Nie ma chyba tekstu Szekspira, w którym byłoby tak wiele komicznych typów i to wcale nie wśród tzw. głównych postaci: Pani Chybcik, Abraham Mizerek, Piotr Tuman no i absolutni tip –top czyli walijski ksiądz Hugo Evans i francuski doktor Caisu. W doskonałym tłumaczeniu Barańczaka ich kwestie brzmią fenomenalnie i na próbach czytanych zwijaliśmy się ze śmiechu. Jak znam życie, gdzieś w połowie grudnia przestaniemy się śmiać. Przed nami ciężka praca. Premiera 25 stycznia. Zapraszam.   

niedziela, 20 października 2013

Nie byłem na La Boca


Podróżowanie z teatrem po świecie nauczyło mnie ostrożności w wypowiadaniu się o innych krajach i narodach. Iluż spotkałem domorosłych znawców Rosji. Na Czechach zna się każdy, a znawców angielskich realiów jest więcej niż obywateli Polski. Dlatego o charakterze Argentyny i Argentyńczyków nie powiem nic,  poza tym co już powiedziałem: że z zadziwiająca dynamiką i głębią weszli w naszą opowieść, w „III Furie”. Tak jak napisałem, w piątek było dobrze, a w sobotę i dzisiaj jeszcze lepiej. Dzisiaj zagraliśmy spektakl w obchodzony tu mocno Dzień Matki, wywalczony przez wspomniane w poprzednim wpisie Matki z Placu Majowego. Świętuje się go tu dużo istotniej niż w Polsce, obiadami rodzinnymi itd.  Nie wiem,  czy na naszej widowni dziś były Matki z Placu. Pewnie nie, festiwal FIBA to impreza licencjonowana przez władze Buenos Aires,  za którymi Madres de Plaza , delikatnie mówiąc, nie przepadają. To zresztą nie wykorzystana przez festiwal szansa na pokazanie kontekstu naszego spektaklu. Gdyby doszło do spotkania „naszych” matek ze spektaklu  z najsławniejszymi Matkami na świecie,  odbyłaby się rozmowa, której jeszcze dotąd nie było.

Po dzisiejszym spektaklu Dario Loperfido, szef artystyczny FIBA, rzekł nam, że byliśmy hitem festiwalu. Cieszymy się. Ale poczekamy na pisemne opinie. Natalia (Polka, studentka wiedzy o teatrze i iberystyki w Warszawie), która z ramienia festiwalu się nami kompetentnie i z wdziękiem opiekuje, obiecała nam je zebrać. Rejestrujemy naszą kamerę różne zdarzenia, powstanie z tego film, który pokażemy wszystkim na specjalnym spotkaniu w  Caffe „Modjeska” w drugiej połowie listopada.

A wracając do Argentyny i Argentyńczyków,  uprzedzę pytanie: nie, nie byłem na La Boca. Dla tych co nie pamiętają, La Boca  to najbiedniejsza dzielnica w Buenos, taka, którą straszy się turystów. Jakiś czas temu jej fragmenty pomalowano na kolorowo. I to kolorowo przyciąga turystów, i jeszcze Boca Juniors, i legendarny „boski Diego” – Diego Maradona. Jako specjalista od Zakaczawia powinien od razu po przylocie polecieć na Boca. Nie poleciałem. Dosyć mam biedy w Legnicy, dosyć jej  widzę na Zakaczawiu i Nowym Świecie, żeby dotykać podobnego świata 15 tysięcy kilometrów dalej. Poważne fragmenty Legnicy umierają, z naszym, mieszkańców,  przyzwoleniem. Może to jest pomysł, żeby legnickie władze  przynajmniej pomalowały Zakaczawie i Nowy Świat na kolorowo? Nic by to nie zmieniło, ale byłoby bardziej, że tak powiem,  światowo.


Dziś przed nami jeszcze koktajl na zakończenie festiwalu i noc w klubie tanga. Będzie szał. Jutro wsiadamy do samolotu i z przesiadką we Frankfurcie n/Menem  17 godzin wracamy do Polski. W środę jedziemy na festiwal do Zabrza z „Komedią obozową”, Gramy ją w czwartek, a w dwa dni później w Bolesławcu. W przyszły wtorek ruszają ostatnie próby do „Zabijania Gomułki”, premiera 3 listopada. Trochę się dzieje w naszym teatrze. Bądźcie więc z nami, sercem, duchem i intelektem. 

sobota, 19 października 2013

Argentyńskie furie


Zapisuję te emocje na gorąco, w Argentynie brzmi to dwuznacznie,  bo mamy środek wiosny, prawie lato, temperatury pod 30 stopni, żyć, nie umierać. Zapisuję na gorąco to, co wczoraj zdarzyło się w Sali Casacuberta Teatru San Martin w Buenos Aires, od godz. 20.30 do 21.20. Legnica spała, jak zaczynaliśmy spektakl, w Polsce było pięć godzin później. Legnica spała, a legnicki teatr podbijał Nowy Świat. Tak, piszę to bez żadnej patetycznej pretensji. Dużo jeździmy po Polsce i po świecie, i zawsze jest ta walka o nowy świat, nowa przestrzeń, nową widownie. Często ją wygrywamy, czasem przegrywamy, takie jest życie. Ale wczoraj w Buenos zdarzyła się rzecz wyjątkowa. Absolutne przymierze z widownią licząca kilkaset osób, z której nikt prawie nie rozumiał naszego języka, która musiała podążać za napisami, świetnie przygotowanymi przez wolontariuszkę Sylwię (Polkę oczywiście). Ten spektakl, na  wskroś polski, na wskroś wpisany w naszą popękaną historię, przeczytali oni jako społeczną opowieść o kobietach i dzieciach, o historii i jej paranojach.

W tym kraju, gdzie przez Plaza de Mayo, obok prezydenckiego pałacu,  prawie codziennie przetaczają się demonstracje, w tym kraju, gdzie protestują wszyscy i wszędzie,  protest Danuty Mutter i Stefanii Markiewicz zabrzmiał z okrutna siłą. To odwoływanie historii, wszechobecna miłość matki do dziecka, jakie by ono nie było. To tutaj co czwartek maszerują Madres de Plaza, ten milczący marsz w obronie zaginionych dzieci jest wstrząsający. To tutaj społeczny teatr, jakim jest Legnica od lat, ma swoją widownię.


Mamy zresztą  fragment marszu matek nagrany na video, przywieziemy i pokażemy, tak zresztą jak urywki wczorajszego spektaklu, Musicie tego choćby dotknąć, zobaczyć, że nie jesteśmy gołosłowni. Kiedy wczoraj stałem gdzieś na końcu widowni i patrzyłem na scenę, pomyślałem sobie, że teatru nie zamienię na nic na świecie, choćby mi ktoś proponował Skarby Midasa. Nie. Nie da się na nic zamienić drużyny Modrzejowskiej. Wszyscy zagrali świetnie, ale Rafał Cieluch w improwizacjach był fantastyczny. Asia Gonschorek  wzruszająca i zjawiskowa. Przed nami jeszcze dwa spektakle, ale już wiem, że wygraliśmy. Nowy  Świat jest naszą ziemią. I na pewno tu jeszcze wrócimy. Właśnie prze chwil ą odebrałem maila, od Shoshany Polanco, producentki festiwalu, że festiwal z Brazylii interesuje się naszym teatrem. 

piątek, 11 października 2013

Nie do wiary


Urząd Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Legnicy negatywnie zaopiniował zgłoszony przeze mnie do Legnickiego Budżetu Obywatelskiego projekt utworzenie tzw. patelni w Parku Miejskim czyli miejsca do tańczenia, koncertowania, o które często upominają się legniczanie podczas organizowanych przez moja Fundację spotkań.

Kilkadziesiąt metrów od miejsca gdzie miała stanąć „patelnia”,  stoi stadion piłkarski, z aluminiowym ogrodzeniem, plastikowymi krzesełkami.  W samy sercu parku. To  nie przeszkadza konserwatorowi. Natomiast przeszkadza mu szlachetna, drewniana, wpisana w przestrzeń architektoniczną i przyrodniczą drewniana konstrukcja (na zdjęciach poniżej wizualizacja is tan obecny tej przestrzeni), która miała służyć wszystkim mieszkańcom Legnicy nie od święta, jak stadion, ale cały czas.

Urzędnicy miejscy skwapliwie skorzystali z negatywnej opinii konserwatora i odrzucili mój projekt. Mam takie nieodparte wrażenie, także z lektury informacji dochodzących z posiedzeń zespołu kwalifikującego projekty, że legnicki budżet obywatelski staje się projektem prezydenta, radnych i urzędników, którzy przy okazji jego realizują swoje polityczne i ambicjonalne cele. Że odwoływanie się do społecznego kontekstu projektu jest tylko retorycznym chwytem. Szkoda. Legnica zasługuje na więcej. Nasz świat zasługuje na więcej. Ile razy jeszcze trzeba będzie powtarzać, że to legniczanie powinni stanowić o Legnicy, dopominać się o wpływ organizacji pozarządowych na życie miasta? 


Jeśli ktoś myśli, że takimi absurdalnymi decyzjami zniechęci mnie do działania,  głęboko się myli. Jest zupełnie odwrotnie. Takie decyzje wywołują w człowieku najpierw niedowierzenie, a potem naturalny bunt, sprzeciw wobec świata w którym  takie nieracjonalne, aspołeczne decyzje są możliwe. Dlatego proszę, zmieniajmy Legnicę razem!

wtorek, 1 października 2013

Prawda nie ma partyjnej legitymacji


To smutne, że legnicka senator Dorota Czudowska manifestacyjnie odwołująca się w swoim działaniu do etyki chrześcijańskiej i służby Kościołowi, za nic ma tak elementarne wartości jak prawda i przyzwoitość, składając  je na ołtarzu bez Boga, jakim jest dyscyplina partyjna i posłuszeństwo w bezpardonowych atakach na politycznych konkurentów. Skutki takiego podejścia do polityki są żałosne, bo cel uświęca wówczas niegodziwe środki, prawdę zastępuje fałsz i propaganda, a w obronę bierze się nawet kłamców i oszczerców, o ile są sojusznikami w politycznej batalii.

Długo milczałem, bo w przeszłości z niejednym politykiem Prawa i Sprawiedliwości moje relacje były więcej niż przyzwoite. Dotyczyło to także dobrych relacji z byłą radną dolnośląskiego sejmiku, a dzisiejszą legnicką senator Dorotą Czudowską. To się radykalnie zmieniło wraz z zadekretowaną przez liderów PiS bezwzględną walką  o władzę w państwie, walką prowadzoną – nie tylko w przenośni – po trupach. To wojna, w której konkurent staje się wrogiem, nie należy mu się zatem nawet elementarny szacunek, w której najbardziej nawet obrzydliwe kłamstwo staje się pożytecznym i akceptowanym orężem, a przyzwoitość traktuje się wyłącznie jako objaw słabości.

Pani senator zaatakowała ostatnio zorganizowane przeze mnie i przyjaciół legnickie wydarzenia „Dwadzieścia lat po” kwitując je suflowanym przez partyjny organ prasowy PiS kłamstwem o biesiadzie z sowieckimi okupantami i funkcjonariuszami, bezpodstawnie i bezsensownie zarzucając nam wdzięczność za okupację i zakłamywanie polskiej historii. To fałszerstwo i wyjątkowa niegodziwość. Tym bardziej, że prawda o tym, co naprawdę działo się w trzy wrześniowe dni w Legnicy, jest tendencyjnie i świadomie przemilczana, jako mało użyteczna w atakowaniu organizatorów.

Gdy czytam słowa pani senator: „Najpierw powiedzmy o tamtym okresie prawdę. Trzeba dokładnie pokazać skąd wzięły się w Polsce i Legnicy wojska sowieckie i dlaczego?” to wiem już na pewno, że nie o prawdę tu chodzi, bo o niej w trakcie „Dwadzieścia lat po” mówili naukowcy, publicyści, eksperci i świadkowie historii. Na żywo i z ekranu. I wie o tym każdy, kto chciał i chce wiedzieć.


Ze zdumieniem dowiedziałem się, że nawet prymitywnie kłamliwa relacja jednej w rosyjskich telewizji jest naszą, a nie sprawców tej ordynarnej manipulacji, winą.  W takiej bezmyślnie propagandowej narracji winni są zatem pokrzywdzeni, a nie sprawcy, co da się porównać jedynie z kłamstwami, jakie na nasz temat wypisywała „Gazeta Polska Codziennie”. Niestety, o tym pani senator milczy. Nie protestuje przeciw oszczerczej nagonce i  bezczelnie kolportowanym kłamstwom, gdy ich autorami są jej polityczni i medialni sojusznicy.  Jak pogodzić to z afirmowanym publicznie kanonem etycznym praktykującego katolika? Nie da się. Prawda nie ma partyjnej legitymacji.

wtorek, 17 września 2013

Zbyszek


Obejrzyjcie zwiastun „Papuszy”, nowego filmu Joanny Kos-Krauze  i Krzysztofa Krauze. A potem koniecznie zobaczcie film. To co wyprawia w nim w roli Dionizego Wajs, męża Papuszy, Zbyszek Waleryś jest absolutnie zjawiskowe. Tę zjawiskowość jury festiwalu w Gdyni nagrodziło, Zbyszek dostał nagrodę za najlepszą drugoplanową rolę męską. Powiedzieć, że się z tego cieszę, to mało. Ucieszyłem się jak jasna cholera,  bo to jest po prostu sprawiedliwość dziejowa. Zbyszkowi ta nagroda – i dziesiątki innych – należała się jak psu zupa od dwudziestu kilku lat.

To, że tzw. świat usłyszał o nim ostatnio, jest tylko problemem tzw. świata. Zbyszek jest w zawodzie prawie 40 lat, 20 lat temu był aktorem bardzo dobrym, ale teraz jest wybitnym. Film nagle przypomniał sobie o nim,  wcześniej obsadzając go w epizodach, serialach, albo takim kuriozum jak „Quo vadis” Kawalerowicza. W teatrze też bywało różnie. A najlepiej chyba w Legnicy, gdzie od lat grywa gościnnie, ale jest jak nasz (przez kilka lat, w latach 90-tych był na etacie). Pracowaliśmy razem kilka razy, i zawsze Zbyszek ocierał się o kreację: w monodramie jak „Ja jestem Żyd z Wesela”, jako Mistrz w „Mimice”, Pan Trąba w „Zabijaniu Gomułki” (w teatrze w Zielonej Górze), Orest w „Łemko” stworzył role genialne. Jako Pan Trąba stał się ulubionym aktorem Jerzego Pilcha bo na jego powieści „Tysiąc spokojnych miast” oparliśmy nasz spektakl.

Nagroda w Gdyni przypadkowo zbiegła się z moją decyzją o ponownej realizacji „Zabijania Gomułki”, tym razem w legnickim teatrze. Pana Trąbę zagra oczywiście Zbyszek. Już dziś zapraszam wszystkich na premierę, 3 listopada na Scenie Gadzickiego. Weźcie tylko chusteczki, bo będziecie płakać ze śmiechu nad losem Pana Trąby i wszystkich wiślackich lutrów.


czwartek, 15 sierpnia 2013

Szable w dłoń, bolszewika goń


Na miesiąc przed rozpoczęciem naszego trzydniowego wydarzenia „Dwadzieścia lat po/Twenty years after/ Двадцать лет спустя”, dla którego pretekstem jest dwudziesta rocznica wycofania z Legnicy i z Polski ostatnich oddziałów i dowódców krasnoarmiejców,  „Gazeta Polska Codziennie” (a za nią portal Interia.pl, a także kilka prawicowych portali) postanowiła zrobić nam reklamę. Rzecz jasna po swojemu, za nic mając fakty, program, intencje i przesłanie, które nam towarzyszą. W imieniu „oburzonych mieszkańców Legnicy”, a zatem – co jest oczywistą oczywistością - głosem własnym i przedstawicielki lokalnego PiS, naszą polsko-rosyjską inicjatywę społeczno-artystyczną nazwała tęsknotą za Sowietami, niebezpiecznym skandalem i biesiadą okupantów z okupowanymi. Co słowo, to cynicznie wredny fałsz.

Byłbym zaskoczony i wściekły na ten przejaw oszalałej głupoty, nikczemnej bezczelności i aroganckiej pychy, gdybym nie wiedział, że ten godny bolszewickiego politruka dziennikarskopodobny tekst spreparowany został na zamówienie, by dokopać każdemu, kto czuje, myśli i działa inaczej, niż polityczni mocodawcy gazety. Mówiąc w skrócie, pełen nienawiści i jadu tekst napisano tylko po to, by zmieszać z błotem nie tylko nas i tych, którzy wspierają naszą inicjatywę, ale by obrazić zdecydowaną większość mieszkańców Legnicy, którzy z życzliwym zaciekawieniem czekają na  wrześniowe wydarzenia.

Nie zamierzam po raz n-ty tłumaczyć, o co chodzi w trzydniowych wydarzeniach i spotkaniach, do udziału w których zaprosiliśmy Polaków i Rosjan (ale także Ukraińców, Białorusinów, Gruzinów, Azerów…), artystów, naukowców, publicystów, świadków i uczestników wydarzeń sprzed lat, ale także tych, dla których Legnica była ważnym i wspominanym z sentymentem miastem wojskowej służby i codziennego życia. O tym wszystkim mówiłem publicznie i wielokrotnie. W Legnicy i w Moskwie. Kto chce, wszystko to znajdzie. Kto jednak wie lepiej – jak dziennikarz GPC - nie zada sobie trudu, by szukać.

Jedno powiedzmy wyraźnie. Nie ma we mnie i organizatorach wydarzenia tęsknoty za Sowietami. Nasze legnickie spotkania nie będą biesiadą okupowanych i okupantów. Będą spotkaniem ludzi wolnych, których połączyło miejsce i historia, bywało nieprzyjazna, a nawet wroga. Ale wspólnie przeżywana, a dziś – jak widać nie bez trudu - przezwyciężana. Jako teatr od wielu lat robimy wiele, by relacje między Polakami i Rosjanami oparte były o prawdę, ale też najzwyczajniej i po ludzku szczerze przyjazne. Legniczanie w swojej ogromnej większości  doskonale to czują i rozumieją, bo pamiętają i nie są zaślepieni nienawiścią.

To zdumiewające, jak krótka i wybiórcza jest pamięć wydawców GPC. Jak szybko zdążyli wyprzeć z pamięci ubiegłoroczne wrześniowe wspólne orędzie polskich biskupów i rosyjskich patriarchów do narodów Polski i Rosji o pojednanie i wzajemne przebaczenie. Cóż, służalcza i dyspozycyjna  nienawiść oślepia i ogłupia. Od siebie dodam już tylko słowa znanej modlitwy wyśpiewywanej przez barda Solidarności i solidarności, tej prawdziwej i międzyludzkiej, Jacka Kaczmarskiego: „Chroń mnie Panie od pogardy, od nienawiści strzeż mnie Boże”. Dedykuję je autorowi „reklamy” naszego przedsięwzięcia.











poniedziałek, 29 lipca 2013

Słońce i sól

Kiedy słuchałem w legnickim parku fantastycznego koncertu „Słońce i sól” (”Sol y la Sal”) czyli multiinstrumentalistki Kasi Enemuo i skrzypaczki Iwony Sojki, pomyślałem sobie, o ile życie byłoby prostsze, gdybyśmy słuchali mądrych i wrażliwych ludzi. 

Na przykład Żydów sefardyjskich, na przykład pieśni Federico Garcii Lorki. Słuchało nas niewielu, w taki upał strach było wyjść z domu. Na pocieszenie rzekłem widzom, że w Andaluzji jest jeszcze goręcej …


A Andaluzja nie pojawia się tu z przypadku. To przecież ojczyzną flamenco, korridy, fiesty. To przecież kraina gajów oliwnych, wysokich gór, pustyni, To plaże Costa del Sol, Sewilla, Grenada, Kordoba i Malaga. To tutaj chrześcijanie spotkali Arabów i nie było to pokojowe spotkanie. Ale z tego napięcia zrodziła się muzyka. Wyjątkowa, wzruszająca, magiczna. Tęskniąca za księżycem i słońcem, za domem i miłością, za tym co utracone. Muzyka wiecznych wędrowców, którzy w wędrowania uczynili swój sposób na życie. W czym wydatnie pomogła im historia i politycy…Powiem tak, są takie momenty magiczne, wyjątkowe, w których myśli się, że sztuka może zbawić świat. Coś takiego dokonało się pod Teatrem Letnim, w legnickim parku, w upalne popołudnie 28 lipca 2013 r. 

I tak sobie jeszcze pomyślałem, jest jakiś tzw. obieg kultury. Są jacyś celebryci, makabryczne gwiazdy filmowe wyprzedający swój wizerunek w najbardziej kretyńskich z kretyńskich reklam (to co potrafi wyprawiać pan Piotr Adamczyk jest poza kwalifikacją). Są jacyś pseudomuzycy grający na pseudofestiwalach. I jest Kasia, i Iwona, artystki kosmiczne, ponadczasowe, które przyjechały do Legnicy pociągiem nawet nie pospiesznym z Kętrzyna. Panią Dodę na każdą pogodę zna cały świat, Kasi i Iwony nie. Ale to świat ma problem, nie one. 

Jak nie znacie, to chwilkę poczytajcie. „Opowiadamy – słowem, pieśnią, dźwiękiem. O krajobrazach, prawdziwych zdarzeniach, ludziach i snach. Chodzimy po śladach Lorki. Zachodzimy na cygańskie podwórka. Zaglądamy do barów, warsztatów i sklepów. Tropem księżycowego chłopca i smutnego rzeźnika z Montefrio, mostem z czarnych warkoczy przez bramy Jerez de la Frontera, pachnącego gorącą oliwą, gdzie Matka Boska leczy cygańskie dzieci śliną z gwiazd (…) Opowiadamy historie z miast, wiosek i ziemi wokół, a także historie z pieśni flamenco i wierszy. O wodzie, o słońcu, o tęsknocie, o szczęściu, nieszczęściu i szaleństwie”.

PS. Czasem ktoś na mnie „krzyknął” więc słowo skauta – wracam do regularnego (w miarę) pisania.

środa, 26 czerwca 2013

Kultura głęboka czy płytka?

Z wywiadu dla super sympatycznego miesięcznika kulturalnego „Raban”. Robią go młodzi ludzie z Legnicy,  moderowani przez super dynamiczną Fundację Teatr Nie-taki. Rozmawiał ze mną Patryk Chmielewski,  całość w najnowszym numerze już niebawem.

Krzysztof Czyżewski - pomysłodawca programu ESK  promuje hasło kultury głębokiej. W jaki sposób  Pańskie projekt wpisuje się w tę ideę? 

Ja kulturę wysoką rozumiem w taki sposób, że jest to odejście od kultu masowości, od tego wszystkiego, co niestety przeważa w naszym myśleniu o kulturze także we Wrocławiu. Jest to odejście od idei festynu i igrzysk na stadionie. To znaczy im więcej ludzi tym lepiej. Ja nie jestem przeciwko masowości, tylko z drugiej strony nie możemy z masowości uczynić Boga, bo jeśli uczynimy z niej Boga to myślę, że może być problem z emocjonalnym i intelektualnym wymiarem tego, co chcielibyśmy przekazać. Kultura głęboka  to pójście w głąb człowieka, wyjście do ludzi, rozmawianie z nimi i poszerzanie przestrzeni społecznej osób, które mają udział w kulturze. Udział w kulturze nie polega na tym, że idziesz na stadion kupić lody całej rodzinie, wypić piwo i posłuchać koncertu disco polo. Polega to na dotykaniu kultury w wymiarze typowo codziennym. Jest to sięgnięcie po książkę, zachęcanie ludzi do częstszego odwiedzania teatru za pomocą tańszych biletów, itd. To jest cały mechanizm. Ja tak rozumiem pomysł Krzyśka na kulturę głęboką i w tym sensie go bardzo wspieram. Kiedy robiliśmy pierwsze przedstawienia w Legnicy o Legnicy to wychodziliśmy z nimi do ludzi  i staraliśmy się osoby, które nigdy w życiu nie były w teatrze, zachęcić do tego żeby do tego teatru dotarły. 

Myśli Pan, że jest szansa, aby te kulturalną masowość w jakikolwiek sposób zminimalizować?  


To wszystko zależy od tego, w jakim kierunku będą szły działania związane z ESK. Jak wiemy, Krzysiek Czyżewski z części działań się wycofał, nad czym mocno ubolewam. Nie wiem, czy nie jest to spowodowane właśnie tym, aby te gusta masowe zadowolić. Myślę, że to jest wielka odpowiedzialność, która spoczywa również na prezydencie Dutkiewiczu i jego ludziach, którzy zajmują się ESK. Na co postawić? Nie da się jednocześnie głęboko i masowo. To znaczy da się, ale z tego wyniknie magma, czyli papka. Musi być akcent. Ja nie wiem jak to naprawdę jest, ale oczywiście od tych decyzji bardzo wiele zależy. Ja w każdym razie byłbym bardzo przeciwny igrzyskom na stadionie. Pójście  w tę stronę spowoduje, że niczym nie będziemy się wyróżniać i będziemy tacy sami jak wszyscy. 

niedziela, 9 czerwca 2013

Jak zostałem kibicem Arsenalu? (część II)


Przeczytałem jednym tchem świetna książkę Michała Okońskiego „Futbol jest okrutny” (gratulacje panie Michale!) i z jej powodu wróciłem do wspomnień, jak ja zostałem piłkoholikiem.

Nie pamiętam jak zaczęła się moja przygoda z futbolem. To co pamiętam  zaczęło się raczej o kontestowania, jak wszyscy oglądają, ja nie będę oglądał . Dlatego mecze legendy: z Węgrami na olimpiadzie w Monachium (1972) i z Anglią na Wembley (1973) oglądałem „lewym okiem”, tak, żeby nikt nie zorientował się, że oglądam. Miałem wtedy 8-9 lat, w podwórkowej piłce niczym się nie wyróżniałem i najczęściej stałem na bramce bo tam nikt nie chciał stać. Potem przyszły mistrzostwa świata w Niemczech w 1974 r.  i słynny mecz z Argentyną. Jego jeszcze niby nie oglądałem, ale po zwycięstwie 3-2 uległem zbiorowej histerii i tak właściwie zostało do dziś.

Przez kilka lat piłka nożna to był mój bardzo poważny, gdzieś już o tym pisałem, ale powtórzę: byłem nastoletnim korespondentem „Tempa”, kultowej gazety sportowej z Krakowa. Relacjonowałem mecze III i IV ligi chyba, podróżując po regionie: nie obce były mi boiska w Stróżach i Brzesku, dziś w końcu pierwszoligowców. Relacjonowałem, tzn. zapisywałem w notesiku, a potem dzwoniłem do hali maszyn i dyktowałem sympatycznej pani maszynistce, takie to były czasy. Wtedy też przestałem się dąsać na nasze lokalne drużyny z Tarnowa: Unię i Tarnovię, do tej drugiej sentyment pozostał mi do dziś, choć już nie doliczę się ligi w której gra.

Moje piłkarskie dorosłe lata to taka klasyka gatunku: kibicowałem Wiśle Kraków, tej pierwszej z Kmiecikiem, Kapką i Wróblem, i tej drugiej, z Żurawskim, Kosowskim, Frankowskim. I Barcelonie. Nic więc oryginalnego. I co gorsza, co jest zdradą, sentyment do Wisły i Barcelony pozostał, ale serce już bije gdzie indziej.


Zostałem kibicem Arsenalu, drużyny przez lata nie znosiłem, wydawała mi się arystokratyczna, snobistyczna, egocentryczna. A dlaczego zostałem jej kibicem to już zupełnie inna historia. 

wtorek, 4 czerwca 2013

Zaproszenie


Z wielką przyjemnością informuję, że Fundacja Jacka Głomba „Naprawiace Świata” realizować będzie projekt we współpracy z Fundacją im. Stefana Batorego w ramach akcji „Masz Głos, Masz Wybór”. Udział w akcji polega na zrealizowaniu jednego z sześciu zadań służących budowie dialogu pomiędzy mieszkańcami a władzami samorządowymi.  Nasza Fundacja realizuje zadanie Wspólna przestrzeń, które polega tym by mieszkańcy wspólnie z przedstawicielami władz samorządowych zdecydowali, jakie zmiany można wprowadzić w okolicy. Uczestnicy zaangażują sąsiadów, znajomych i nieznajomych, by wspólnie zaprojektować przestrzeń – spełniającą oczekiwania mieszkańców.

Masz Głos, Masz Wybór to ogólnopolska akcja,  pod patronatem Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, angażująca obywateli oraz władze samorządowe do dialogu i współpracy, zainaugurowana w 2002 roku i do tej pory objęła swoim działaniem 700 gmin w całej Polsce. W tym roku do akcji zgłosiło się dotychczas 264 uczestników ze wszystkich województw. Akcję organizują Fundacja im. Stefana Batorego wraz ze Stowarzyszeniem Szkoła Liderów, Pracownią Zrównoważonego Rozwoju, Siecią Obywatelską – Watchdog Polska oraz Centrum Promocji i Rozwoju Inicjatyw Obywatelskich OPUS.

Działania naszej Fundacji w ramach tej akcji związane będę z projektem ożywiania przestrzeni Parku  Miejskiego w Legnicy. Powołamy grupę  roboczą, która przygotuje zadanie, które  zgłosimy do budżetu obywatelskiego miasta Legnicy w roku 2014.Informuję, że do pracy w grupie zaprosiliśmy przedstawicieli Urzędu Miasta w Legnicy.

Otwarte spotkanie w tej sprawie odbędzie się 11 czerwca (wtorek) o godz.  18.00 w kawiarni Vincero w Parku Miejskim. Zapraszam!


środa, 29 maja 2013

Pożyjemy, zobaczymy

W związku z tym, że moje nazwisko wymieniane jest ostatnio publicznie w mediach wśród kandydatów na prezydenta Legnicy kreślę te parę słów.

Powiem szczerze i na gorąco, że jestem zaszczycony tym wymienianiem, aczkolwiek tak się ostatnio składa, że jak tylko zbliżają się wybory, to jestem wymieniany…
Równie szczerze dodam, że w tej chwili skupiam się na tym, co robię w teatrze, nad realizacją telewizyjną „Orkiestry”, a także nad moimi społecznymi projektami na rzecz miasta. Jestem w trakcie realizacji poważnego projektu  „Spotkania w Parku” i przed wielkim projektem „Dwadzieścia lat po”. To dla mnie teraz priorytety, także dlatego, że to projekty, który nie musiałbym robić,  pracując w teatrze. Robię je, bo kocham Legnicę.


A za polityką nie przepadam. Czy kandydowanie na prezydenta miasta może być niepolityczne? Pożyjemy, zobaczymy. 

sobota, 27 kwietnia 2013

Niech żyje poezja!



25 kwietnia w Legnicy na wieczorze poetyckim Krystyny Zajko-Minkiewicz było o wiele więcej osób  niż na odbywającym się o tej samej porze spotkaniu z Leszkiem Millerem, szefem SLD. Niezależnie czy można/czy nie można wyciągać z tego dalekoidących wniosków,  fakt ten po prosty cieszy,  bo oznacza, że świat nie do końca zwariował, choć symptomy tego szaleństwa widać gołym okiem.

Otóż pewien modny felietonista teatralny ogłasza, że na tegorocznych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych widownie świecą pustkami i na dowód tego publikuje zdjęcie z telefonu komórkowego (!). Zapomina jednak dodać, że tamtegoroczne, - wychwalane oczywiście -  widownie liczyły często 100 miejsc maks, a teraz – przy klasycznym układzie widowni – trzeba zapełnić 600 miejsc w Dramatycznym i ponad 300 na Woli. Ot, drobna różnica, nie zauważona przez dynamicznego felietonistę, bo przecież nie chodzi, żeby coś zauważyć, tylko żeby przywalić. Jak WST robił Maciej było świetnie, a jak robi Tadeusz to musi być fatalnie.

Otóż urzędnicy miasta spotkań, jakim niewątpliwie jest Wrocław, pryncypialnie walcząc o porządek w parkach,  argumentują publicznie, że „Wrocław to nie Japonia” i nikt się nie będzie kładł (to oznaczy opalał) na trawnikach ani – bój się Boga – grillował. Nie ma po to mamy piękne trawniki, żeby ktoś je deptał – tabliczki „Nie deptać trawników!” wciąż leżą w magazynie o tylko czekamy na chwile, żeby je wyciągnąć….

Absurdy świata są stare jak świat. Opisywano je w felietonach, kręcono o nich filmy. Niedawno minęła 40 lat od premiery nakręconego  przez Stanisława Bareję kultowego filmu „Poszukiwany, poszukiwana”. Scena z  przesuwanym na planie nowego osiedla jeziorem jest w nim arcydziełem. Tym bardziej cieszy fakt,  że na poetkę przychodzi więcej osób niż na polityka. Niech żyje poezja! 

wtorek, 16 kwietnia 2013

Legnickie ruiny


Opracowany przez Roberta Urbańskiego przeciekawy, choć mocno smutny dokument….

 1. Kino „Ognisko”- gdzie 5 maja 1945 roku rozpoczęła się powojenna historia dolnośląskiej kinematografii, o czym świadczy tablica wmurowana w ścianę budynku, było przed wojną (wraz z przyległym budynkiem) salą koncertowo-widowiskową (Central-Theater), składającą się m.in. z sali teatralnej, kabaretowej i kawiarni/restauracji. Po wojnie przez pół wieku działało tu kino „Ognisko” (początkowo pod nazwą „Polonia”) oraz restauracja „Polonia”.

2. Browar - budynki browarniczego aglomeratu „Liegnitzer Brau-Kommune” oraz „Liegnitzer Aktien-Brauerei”, wzniesione w latach 60.-70. XIX stulecia. Po wojnie działały tu Zakłady Piwowarsko-Słodownicze Przemysłu Terenowego. Ostatnia butelka piwa opuściła legnicki browar w 1995 roku. Budynki gospodarcze wyburzono, budynki administracyjne niszczeją bezużytecznie.

3. Szkoła przy ul. Skarbka 4  - pochodzący z siódmej dekady XIX wieku budynek, w którym mieściło się Gimnazjum Miejskie, a od 1946 roku szkoła, której nazwy zmieniały się wielokrotnie, stan zaś nieodmiennie się pogarszał, aż do dzisiejszej zapaści.

4. Były Teatr Letni to jeszcze wcześniej Dom Strzelecki w Parku Miejskim – miejsce spotkań legnickiego Bractwa Strzeleckiego (jeden z jego członków miał dokonać w 1813 roku zamachu na nocującego wówczas w mieście Napoleona, notabene w towarzystwie Stendhala) i wystawnych bali. Obecny wygląd gmachu to efekt przebudowy z roku 1928. Po wojnie budynek został przejęty przez Rosjan i używany jako Teatr Letni, a okolicznościowo także sala narad śmietanki dowódczej Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej czy sala balowa. W wolnej Polsce pod pięknie rzeźbionym sufitem podrygiwali bywalcy dyskotek, ale kilka lat temu gmach zamknięto na głucho. Legnicki Teatr wystawiał tu Młodą śmierć Grzegorza Nawrockiego w reżyserii Tomasza Sobczaka (1997). W ramach I edycji Festiwalu Miasto Lit Moon Theatre Company z Santa Barbara (Kalifornia, USA) pokazał tu lekką, rozśpiewaną, „dyskotekową” adaptację Gogolowskiego Ożenku; podczas II edycji wystąpił tu łotewski Teâtris United Intimacy ze spektaklem Męska sprawa.

5. Gazownia - zbudowana w latach 50. XIX wieku, od zawsze pełniła nominalną funkcję.

6. Hala magazynowa starej winiarni przy ul. Krętej jest częścią kompleksu budynków fabrycznych, zajmowanych od ostatnich dziesięcioleci XIX wieku przez zakłady przetwórcze Otto Puchera. Produkcja przetworów z owoców i warzyw, zwłaszcza ogórków i kapusty, była przed wojną silną gałęzią gospodarki naszego „miasta-ogrodu”. Korzystając z gotowej infrastruktury, Polacy już w 1945 roku założyli na miejscu niemieckich fabryk własne Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego, które funkcjonowały przez pół wieku.

7. Pałac Nowodworski wraz z parkiem - data powstania nieznana. W XIX wieku teren ten był własnością rodziny Treutlerów, przyjaciół mieszkającego w Legnicy rodu Kummerów, z którego wywodziła się żona słynnego niemieckiego pisarza Theodora Fontanego, Emilia. Fontane miał właśnie w tej posiadłości oświadczyć się swojej wybrance. Dało to początek legendzie tego miejsca. W budynku mieściła się przed wojną restauracja Field Schloss (Zamek Polny) oraz ekskluzywny dom spokojnej starości. Przez powojenne półwiecze demolowali go żołnierze radzieccy. Dziś stoi i niszczeje.

8. Zespół dworski Ludwikowo  (Ludwigshof), ul. Jaworzyńska 199 - powstały w XVIII/XIX wieku kompleks budynków folwarcznych (pałac oraz zabudowania mieszkalne i gospodarcze), po wojnie przejęty przez PGR. Dziś sam pałac wyremontowano, jest siedzibą Agencji Nieruchomości Rolnych - reszta posiadłości niszczeje.

9. Dawny szpital powiatowy, ul. Jaworzyńska - powstały w 1901 roku jako szpital Czerwonego Krzyża, po wojnie szpital położniczy.

10. Klasztor pobernardyński, ul. Chojnowska - wybudowany w XVIII wieku, po wojnie przeszedł w ręce rosyjskie, zwrócony miastu w 1991 roku. Spłonął w 2006 roku, odtąd stoi w ruinie.

11. Była fabryka fortepianów - budynki z ok. 1875 roku. Stanowiły wówczas cząstkę prężnie rozwijającego się przemysłu produkcji tych instrumentów (w 1929 – 8 firm). Należały do firmy Ed. Seiler Pianofortefabrik, istniejącej od 1849 roku. Po wojnie w 1947 powołano tu do istnienia Legnicką Fabrykę Fortepianów i Pianin, w której zrąb kadry stanowili byli fachowcy z zakładu Seilera. Nic dziwnego, że instrumenty marki „Legnica” cieszyły się uznaniem na rynku, także za granicą. Mimo to zakład upadł w 1998 roku.

12. Szpital przy ul. Chojnowskiej - wzniesiony ok. 1869 r.

13. Szpital w Lasku Złotoryjskim, wzniesiony w latach 30. XX wieku na potrzeby Wehrmachtu, po wojnie wojskowy szpital radziecki.

14. Willa przy ul. Rataja - były internat Zespołu Szkół Medycznych, odebrany tej placówce i przekazany na własność PWSZ po to, by - jak widać - stał pusty i niszczał.

15. Sala byłego teatru variétés przy ul. Kartuskiej/Kazimierza Wielkiego - pojawiła się na mapie Legnicy w drugiej połowie lat osiemdziesiątych XIX wieku. Przez kilka dziesięcioleci była restauracją „Zur Wacht am Rhein”. W jej wnętrzach mieściła się scena, na której odgrywano wodewilowe scenki dla gości; później pojawił się także kinematograf. Po wojnie sala służyła Polakom jako świetlica. Odbywały się tu walki bokserskie, zjawiało się objazdowe kino. Transformacja polityczna oddała halę producentom napojów gazowanych, którzy urządzili w niej magazyn, aby po kilku latach zbankrutować.

16. Budynek w oficynie ul. Kościelnej - po wojnie działała tu Odzieżowa Spółdzielnia Pracy „Jedność”. Nie znalazłem informacji na temat przedwojennego przeznaczenia tego budynku.

17. Hale przy ul. Złotoryjskiej/Kilińskiego - zabudowania dawnej cegielni Juliusa Rothera (istniejącej od 1865 r.) i powojennej fabryki kabli Patelec-Elpena.

18. Były budynek Filii Śląskiego Banku Regionalnego we Wrocławiu (Schlesische Landschaftliche Bank zu Breslau), zwany powszechnie a błędnie „Dresdner Bank”, ul. Powstańców Śl., zbudowany w drugiej połowie XIX wieku, po wojnie użytkowany przez wojska radzieckie.

19. Dom przy ul.Wandy 2 - zbudowany w ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku Zajazd „Pod Nadzieją” (Gasthof zur Hoffnung”) z salą taneczno-widowiskową, obecnie niszczeje.

20. Byłe kino Kolejarz - przed wojną kino Wintergarten-Lichtspiele, otwarte w 1932 roku centrum z salą kinową, widowiskową, balową. Po wojnie Dom Kultury „Kolejarz”, istniejący aż do czasów transformacji, kiedy to zlikwidowano go ze względu na brak środków.

21. Siedziba Stowarzyszenia Łemków i Zespołu „Kyczera”, ul Z. Kossak - powstały w 1880 roku budynek schroniska „Marthaheim”, po wojnie mieścił w sobie m.in. szkołę nr 10.

22. Była sala teatralna przy ul. Nowy Świat znajduje się w stuletniej kamienicy i jest częścią lokalu, który ma za sobą karierę restauracji dla nazistowskich urzędników, siedziby Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów (z prężnie działającym amatorskim teatrem), PRL-owskiego Wojewódzkiego Domu Kultury, dzikiej giełdy pirackich kaset magnetowidowych w pierwszych latach ustrojowej transformacji, wreszcie zaś – jako ruina – przestrzeni legnickiego Hamleta i inspirowanej Stalkerem Andrieja Tarkowskiego Zony Lecha Raczaka. W 2006 roku, po tryumfie w Gdańsku i podróży po USA miał tu lokalną premierę legnicki Otello. Podczas pierwszej edycji „Miasta” (2007) gruziński Teatraluri Sardapi wystawił tu Przemianę Franza Kafki; podczas drugiej (2009) pokazano Kochającą Hürrem tureckiego teatru Hayal Sahnesi.

23. Były hotel kolejowy, ul. Daszyńskiego - jeden z najwybitniejszych przykładów legnickiego modernizmu, wybudowany w latach dwudziestych XX w. na potrzeby policji, mieścił biura Gestapo, areszt i schronisko dla bezdomnych.

24. Sala gimnastyczna przy ul. Orzeszkowej z ok. 1905 r.

25. Koszarowce przy al. Rzeczypospolitej z byłem Klubem Garnizonowym przy ul. Bielańskiej - koszary radiotelegrafistów, wybudowane w przeważającej części jeszcze przed I wojną światową. Po wojnie mieścił się tam urząd wojewódzki, a po jego przeprowadzce do Wrocławia Centrum Wyszkolenia Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, przekształcone już w 1946 r. na Szkołę Oficerską KBW, działającą przez dwie dekady. Na jej miejsce powołano szkołę dla wojsk łączności, do 1997 roku kształcącą fachowy personel i kadrę dowódczą dla całej polskiej armii. Po likwidacji szkoły ostatnie oddziały opuściły budynki koszar w 2007 roku.
Gmach klubu mieścił w sobie m.in. bibliotekę, posiadał też scenę, na której występowała wojskowa orkiestra oraz m.in. Zespół Pieśni i Tańca „Legnica”.




List z Kanady


Dostałem z Kanady taki list i się ucieszyłem. Książkę o „Zielonym Jaśku” – Janie Bielatowiczu – napisałem dawno temu, w „innym” życiu, ktoś jeszcze o tym pamięta?

„Szanowny Panie Dyrektorze,
Dziś dopiero przeczytałem Paska książkę o Janie Bielatowiczu i gratuluję bogatej biografii zasłużonej postaci.
Choć od 1969 roku jestem  w Kanadzie, w latach pięćdziesiątych mieszkałem w Londynie i jako student i początkujący pisarz i redaktor młodych miałem kontakty z Veritasem i Bielatowiczem. Wśród moich papierów, które przygarnęła biblioteka uniwersytecka w Rzeszowie znajduje się 12 listów Bielatowicza.  Odwiedzałem go w redakcji a on zjawił się na moim ślubie w 1954 roku. Wtedy na przyjęciu zwrócił uwagę na specyfikę naszego ślubu, gdy żenił się syn małorolnego chłopa z Opolszczyzny z dziedziczka majątku Poniatowskich na Polesiu. Jego obecność była znakiem przyjaźni dla mnie oraz szacunku dla Teścia, który był redaktorem “Orla Białego” u Andersa. Załączam artykulik, który kiedyś napisałem. Czytając o latach londyńskich w połowie ubiegłego stulecia przypomniał mi Pan Dyrektor tuziny znanych mi postaci, które ongiś stanowiły barwny korowód pamiętnej emigracji.

W Rzeszowie moim archiwum zawiaduje prof. Jolanta Pasterska, Instytut Filologii Polskiej, Al. T.Rejtana 16c, 35-659 Rzeszów. Ona chętnie prześle skany.

Pozdrawiam serdecznie, pozostaję z uszanowaniem
Florian Śmieja”

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Za wczesne święta


Przez ostatnie dni słychać wielkie narzekanie na pogodę. Że zima na Wielkanoc, że wszyscy pójdziemy z torbami,  bo trzeba wciąż ogrzewać mieszkania. Media informują, ostrzegają, biadolą. I tylko panie pogodynki gdzieś się pochowały albo pozamieniały,  bo im wstyd – jeszcze tydzień temu miało być plus 15 na święta. W tej swoistej polskiej debacie publicznej o pogodzie usłyszałem wyraźnie – nie dostrzeżony jednak – glos pewnego starszego pana, że to nie pogoda winna,  tylko święta…za wcześnie. Ów pan,  pełnym przekonania głosem,  wyjaśniał, że jakby święta były normalnie, w połowie kwietnia, to byłoby ciepło, a przez te faneberie z ruchomą porą,  jest jak jest. Rzeczywiście, popatrzyłem w kalendarz i na przykład w 2011 r. Wielkanoc przypadała na 24 i 25 kwietnia, pewnie było cieplej…

Polacy mają znaną powszechnie skłonność do narzekania. Dlatego kłopoty z pogodą w święta są jak znalazł. Jest o czym pogadać przy stole, jest na co zwalić. Do porządkowania skłonność mamy zdecydowanie mniejszą, a nawet rzekłbym żadną, Może więc trzeba zabrać się do roboty i przegłosować (np. w referendum), że Wielkanoc przypada oto w takim a takim terminie? A potem napisać do papieża Franciszka, który przecież codziennie przeprowadza jakąś  rewolucję w kościele katolickim, może więc i ten postulat przyjmie? W ten sposób mielibyśmy szansę-  jako naród polski - przejść do historii, bo historia kocha radykalne, kontrowersyjne, a także zupełnie absurdalne czyny. Stąd faceci, którzy podpalali obiekty użyteczności publicznej (zastanawiam się, czy wobec fatalnych wyników czytelnictwa wśród Polaków biblioteka w Polsce dalej takim obiektem jest?) mają się lepiej od np. ministrów finansów, którzy wprowadzali reformy monetarne. Ich mało kto pamięta, bo to za trudne. Mam więc niejaką obawę, graniczącą z pewnością, że Macierewicz z trotylem w tle będzie mocniej zapamiętany niż Balcerowicz z Vatem.

W każdym razie gdyby nie problemy z pogodą, mielibyśmy o wiele gorsze święta. Odpadłby nam dyżurny temat do rozmowy przy stole. 

czwartek, 28 marca 2013

Nagroda Ludwika


Zgłoś swojego Kandydata albo samego siebie do nagrody dla pozytywnie zakręconych  mieszkańców Zagłębia Miedziowego.

Kandydat powinien być osobą nieszablonową, mającą niezwykłe osiągnięcia lub ciekawe pasje, którymi potrafi zarażać innych; zaangażowaną w niekonwencjonalne działania na rzecz lokalnej społeczności; osobą, której sposób życia wykracza poza poprawność społeczną lub poprawność dnia codziennego. W zgłoszeniu należy jak najciekawiej opisać sylwetkę Kandydata. Można dołączyć zdjęcia, filmy, dokumenty, odnośniki do stron internetowych lub inne informacje, które pozwolą kapitule nagrody jak najlepiej zapoznać z jego postacią i osiągnieciami.

Pierwszy laureat Nagrody zostanie wyłoniony 6 listopada 2013 roku podczas uroczystej gali i uhonorowany statuetką oraz nagrodą pieniężną w wysokości 5 tys. zł.

Zgłoszenia Kandydatów należy przysyłać do 1 września 2013 r. na adres: Teatr Modrzejewskiej, Rynek 39, 59-220 Legnica z dopiskiem Nagroda Ludwika lub mailowo na adres nagroda@teatr.legnica.pl

Nagroda Ludwika została ustanowiona w celu upamiętnienia Ludwika Gadzickiego, lubińskiego nauczyciela języka polskiego, poety, miłośnika teatru i jego gorącego propagatora wśród młodzieży.

Szczegółowy regulamin znajduje się na stronie: www.teatr.legnica.pl w zakładce NAGRODA.


W skład Kapituły pierwszej edycji Nagrody wchodzą:

1.Małgorzata Łomnicka – Rogal, mgr języka niemieckiego
i niderlandzkiego, nauczyciel języka niemieckiego w Zespole Szkół nr 1
w Lubinie

2.  Kazimiera Więcław – Pierzyńska, emerytowana pracownica Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów, siostra Ludwika Gadzickiego

3. Jacek Głomb, reżyser, działacz społeczny, dyrektor Teatru Modrzejewskiej w Legnicy – przewodniczący Kapituły

4. Jan Peszek, aktor, reżyser, pedagog

5. Krzysztof Mroziewicz, publicysta, pisarz, dyplomata, komentator spraw międzynarodowych





piątek, 8 marca 2013

Artyści i urzędnicy


29 listopada ubiegłego roku na zaproszenie Prezydenta RP odbyła się w Pałacu Prezydenckim w ramach Forum Debaty Publicznej debata o teatrze „Artyści i urzędnicy: szukanie wspólnego języka”. Udział w niej wzięli prezydent Bronisław Komorowski, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP Maciej Klimczak oraz zaproszeni goście: Barbara Borys‑Damięcka, Maciej Englert, Jacek Głomb, Grzegorz Jarzyna, Mirosław Karapyta, Krystian Lupa, Olgierd Łukaszewicz, Paweł Łysak, Włodzimierz Paszyński, Jacek Sieradzki, Magdalena Sroka i Paweł Wodziński. Miałem zaszczyt zabrać głos jako pierwszy w tej debacie, a w związku z tym, że całość wydrukuje niebawem „Dialog” przypomnę tutaj, co tam rzekłem na początek.

„Panie Prezydencie! Szanowni Państwo! Na podstawie swojego prawie dwudziestoletniego doświadczenia zdobytego podczas kierowania teatrem w Legnicy, mogę stwierdzić, że najważniejszy problem w stosunkach między artystami a władzą stanowią oczekiwania każdej ze stron. Niestety zasadniczo różne. Artyści, ludzie kierujący teatrami oczekują jak największej autonomii, jak największej niezależności, a urzędnicy tak naprawdę oczekują podporządkowania. Ja oczywiście mówię uogólniając, ale w skrócie tak to właśnie wygląda. Oczywiście w tych dwóch postawach pojawiają się różne półtony. Autonomia kojarzy się urzędnikom często na przykład z niegospodarnością, bo chodzi o środki publiczne, które należy wydawać zgodnie z ogólnymi zasadami. A artysta mówi: przecież to jest mój świat, moja kreacja i ja mam prawo do tego, żeby tworzyć po swojemu. I tu bardzo trudno o porozumienie.

Polskie samorządy są mocno upolitycznione; każda nowa ekipa przynosi, przyprowadza niejako nowe pomysły na kulturę. A my jako menadżerowie czy artyści kierujący instytucją musimy nieustannie, powiedziałbym, „uczyć się” kolejnej władzy. Nie widzę z tego kłopotu żadnego wyjścia – poza tym, żeby więcej rozmawiać. Tak naprawdę urzędnicy nie rozmawiają z artystami. Rozmowa odbywa się za pomocą pism, wytycznych, a bardzo rzadko zdarzają się spotkania, gdzie można by szukać wspólnych rozwiązań.

Punktem zapalnym między artystami i urzędnikami jest w tej chwili niestety nowa ustawa, tak mocno zepsuta w parlamencie. Wynika z niej na przykład oblig kadencyjności dyrektorów teatru, rzecz sama w sobie sensowna. Ale w praktyce obecnie w każdym województwie i w każdym mieście konstruuje się nowe umowy dyrektorskie, do których urzędnicy wpisują swoje oczekiwania, często bardzo daleko idące. Żeby na przykład zatwierdzać z nimi wszystkie tytuły, łącznie z datami premier. Oczywiście nie wszędzie tak się dzieje. Myślę, że najważniejsza jest kwestia dialogu i odpowiedzialności leżącej po obu stronach. Odpowiedzialności artystów za środki publiczne – podkreślam to bardzo mocno, bo wiem z doświadczenia, że z tym różnie w Polsce bywa – i odpowiedzialność urzędnika za to, że tu chodzi przecież o świat kreowany przez artystę".

poniedziałek, 25 lutego 2013

Szacun dla Krzysztofa


Zacznę tak: czasem sobie myślę, że Pan Bóg wymyślił nas i świat tak lewą ręką, nudząc się albo zapełniając wolne dni (tak przy okazji: czy Bóg ma kiedyś wolne?) jakimkolwiek działaniem. Bo to też ten nasz świat jakoś taki sobie, życie życiu podobne, i oczywiście – jako człek na granicy 50-tki - myślę sobie, że jest coraz gorzej, że wszystko, panie i panowie, psieje. Rozmowy się nie kleją, spotkania takie same, nawet nasze działania odgapiamy.

Może u Państwa jest ciekawiej, u mnie tak sobie – i to pewnie moja wina. I jak już dopada mnie kolejna w tygodniu depresja wtedy dzwoni telefon – albo ja dzwonię – i coś się wydarza. Ty razem zadzwonił Krzysztof Mroziewicz. Krzysztofa poznałem, przynajmniej tak pamiętam, przed paru lat, gdy w panelu, razem z Adamem Michnikiem i Jurkiem Limonem, dywagował o mojej „Księżnej d,Amalfi” Webstera, którą zrobiłem w Teatrze Studio w Warszawie. Dywagował, bo nie było to branżowe gadulstwo, tylko kosmiczne dywagacje w których jest mistrzem, i choć nie wszystko się rozumie, to słucha się i słucha.

Tak było i teraz. Przyjechał do Legnicy promować swoją książkę, ale tak po prawdzie promował SENS, rozważając prawa fizyki i kto zostanie papieżem po Benedykcie XVI (tak, naprawdę). Słuchając go  
i podziwiając, wiedziałem już dlaczego Krzysztofa nie ma w publicznych mediach. Gdzież byłoby jego miejsce między „Pytaniem na śniadanie” a „Tańcem z gwiazdami”?. Ani z niego kucharz, ani tancerz, a to że gada sensownie to raczej wada dla TVP,  niż zaleta. Zresztą, dowcipnie skomentował swoja nieobecność w publicznych mediach, mówiąc „do TVP mogę wrócić, ale na tylko na prezesa”.

Pewnie już nie wróci, z drugiej strony żal by go było…Jak mówił pewien nasz sceniczny bohater: „nie mam czasu, żeby tracić czas”. I jeśli ten czas jest u Krzysztofa, niech „traci’ go na pisanie książek. Dopóki ludzie będą czytać, warto pisać. Tak sobie pomyślałem słuchając dywagacji Krzysztofa, jednocześnie dziękując mu, że na jakiś czas wyleczył mnie z depresji, w którą wpadłem ostatnio, tym razem po klęskach Arsenalu. 

A  w ogóle to szacun dla Krzysztofa.

sobota, 23 lutego 2013

Orkiestra znów zagra


Podejmujemy w legnickim teatrze kolejne wyzwanie. Przenosimy naszą „Orkiestrę’, spektakl o górniczej orkiestrze dętej z Lubina,. Do telewizji. Dzieje się tak za pieniądze i przychylnością naszego sponsora – KGHM. To co robi ta firma miedziowa na rzecz regionu w ostatnich latach to rzecz absolutnie bez precedensu. Widzimy to wyraźnie w teatrze, którego bieżącą działalność KGHM wspiera, często dokładając coś extra, w tym wypadku sfinansowanie  telewizyjnej realizacji.

Orkiestra w telewizji to nie lada wyzwanie. 7 dni zdjęciowych (3-9 kwietnia br.), w tym dwa na dole, w kopalni, na poziomie -610 m. Kto zna kopalnie w Lubinie wie co to „Wolakówka”, jeden z byłych sztygarów stworzył takie miejsce. Gdzie prezentuje się szkoleniowo i edukacyjnie różne miejsca w kopalni. Właśnie w chodnikach w okolicach „Wolakówki” będziemy kręcić sceny w kopalni. To będzie na pewno nie lada szkoła życia, ale przecież tylko siłą takich projektów można zbawiać świat. Wierzę w siłę naszej opowieści, w naszych aktorów, siłę miejsca i talentu moich współpracowników. Jednym z nich będzie znowu po latach Arek Tomiak. Kiedy w 2005 r. kręciliśmy razem telewizyjne „Wschody i Zachody Miasta” Arek był na początku swej operatorskiej drogi. Teraz jest uznanym operatorem, nagradzanym i rozchwytywanym. Wybór Arka był jasny i logiczny. Jest to  najlepszy chyba w polskim kinie specjalista od realizmu magicznego, a w takiej estetyce chcemy opowiedzieć naszą historię.

Na zdjęciu cześć naszej ekipy realizacyjnej podczas dokumentacji w kopalni w Lubinie 17 lutego. To nie kostiumy sceniczne, ale autentyczne ubrania robocze górników – obowiązkowe przy zjeździe na dół. „Orkiestra” to już ósma realizacja telewizyjna naszego teatru. Gdy kręciliśmy „Balladę o Zakaczawiu” terroryści zaatakowali World Trade Center. Podczas zdjęć do „Wschodów i Zachodów Miasta” przyszła wieść o śmierci papieża Jana Pawła II. Podjąłem wtedy jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu – ze niezależnie od żałoby będziemy kontynuować zdjęcia. Teraz telewizyjnej „Orkiestrze” towarzyszyć będzie konklawe i wybór nowego papieża. Mamy pomysły na kolejne telewizyjne realizacje,  ciekawe co się wtedy zdarzy?

niedziela, 3 lutego 2013

Socrealizm wraca


„Czas najwyższy przyjąć to do wiadomości i przestać się łudzić, że z pomocą "Irydiona", "Nie-Boskiej", "Dziadów" czy "Balladyny" coś sobie wzajemnie powiemy do słuchu na temat aktualnej tożsamości narodowej, patriotyzmu, wiary ojców naszych i Kościoła naszego dzisiejszego, polityki polskiej, ekonomii czasów kryzysu itd.”  

Taki zadziwiający osąd sformułował Paweł Goźliński, szef działu kultury „Gazety Wyborczej”,  w recenzji z „Irydiona” Krasińskiego w reżyserii Andrzeja Seweryna. Sformułował go, nie przytaczając za nim ani jednego argumentu,  poza krytycznymi uwagami wobec spektaklu, który najwyraźniej mu się nie podobał.
Rozumiem gusta i mody, rozumiem prowokację, ale na jakiej podstawie Goźliński wieszczy koniec literatury romantycznej w teatrze? Przecież ostatnimi czasy powstawały spektakle dokładnie mówiące o tym co postuluje krytyk (może z wyjątkiem ekonomii czasów kryzysu, wieszczowie jej nie wywieszczyli), choćby Raczakowe „Dziady” w Legnicy. „Balladyna” naprawdę nie musi być kastrowana przez młodych zdolnych, żeby nią opowiedzieć świat. Strasznie ideologiczny nam się zrobił teatr, i ideologiczni są jego opisywacze, niestety z „Gazetą Wyborczą” na czele. Nie ma dla nich znaczenia jakość spektaklu, ale jego „słuszność”. Jak w socrealizmie. Pewna moja znajoma, chcąc pocieszyć mnie i wyrwać z depresji antyteatralnej napisała trafnie: ”Im dłużej próbujemy określić się w rzeczywistości postideologicznej,  tym bardziej ulegamy pokusom małych ideologii, a właściwie orientacjom, jak nie tak dawno –izmom”. Bardzo się porobiło...

 

 





sobota, 2 lutego 2013

Małpów to dużo jest


Zaczynam pracę nad kolejnym spektaklem, który nie jest tym razem opowieścią lokalną, ale znowu wywiedziony jest z kwitów, dokumentów, z historii. Niedawno Wydawnictwo Czarne opublikowało świetny reportaż literacki Martina Pollacka, opowiadający o „brazylijskiej gorączce”, emigracji chłopów z ziem polskich do Brazylii w końcu XIX wieku. Pollack pisze o emigracji z Galicji, emigrowała także cała Kongresówka, panowie bili na alarm, obwieszczając, że wsie się wyludniają i nie ma kto na nich pracować. To był niesamowite zderzenie: bida z nędzą (przysłowiową „nędzą galicyjską”) i marzenie o lepszym świecie, gdzie nie trzeba pracować, a małpy Cię obsługują. Serio. Ludzie nie wiedzieli, gdzie leży ta Brazylia, myśleli, że trochę dalej niż Częstochowa, że trzeba zaprząc te lepsze konie, że tam dojechać, a jedna baba poszła do Brazylii na piechotę.
Z tych opowieści Robert Urbański utkał sztukę pod tym samym,  co książka Pollacka tytułem. Wystawimy ją w Teatrze Polskim w Bielsku – Białej. Od kilku lat obserwuję ten teatr i to co się Robertowi Talarczykowi, aktorowi i reżyserowi, który tam dyrektoruje, udało zrobić. A udało mu się zrobić porządny artystycznie teatr, z ciekawym repertuarem, adresowanym do różnego widza, z aktorami, którzy tworzą zespół. Powie ktoś, to oczywiste w teatrze. Otóż nie, porządnych teatrów można dziś doliczyć kilku, kilkunastu może. Teatry nie mają czasu być porządne, bo muszą być modne (wg sztancy Instytutu teatralnego) albo chcą być dworskie, służące jaśnie oświeconej władzy samorządowej. Nie jest wiec dobrze, choć nie jest tak źle jak Bartłomiej Miernik zauważył. Otóż wedle jego felietonu na e-teatrze większość dyrektorów teatrów to kurwiarze (jeden nawet wstawił łóżko do gabinetu, żeby regularnie na nim sypiać z „pracownicą pionu administracyjnego”) i szowiniści. To nie jest nawet obraźliwy tekst. To jest tekst ośmieszający autora i jego intencje. A poza wszystkim: jeśli w polskich teatrach rządzą tak fatalni dyrektorzy, jak jednocześnie polski teatr jest w tak wspaniałej kondycji, jak to codziennie możemy przeczytać na e-teatrze? Ot, i zagadka.

Nie wszyscy emigranci nie wiedzieli, gdzie leży Brazylia. Umieli czytać i pisać, i dlatego zaraz po przybyciu pisali listy do rodziny, żeby dołączyli do nich. Takie listy konfiskowała cenzura, no Rosja nie była zainteresowana, żeby chłopi wyjeżdżali, bo wtedy nie miał kto pracować. Te listy cudem ocalały wojnę i w 1973 r. zebrał je i wydał prof. Witold Kula, znamienity historyk, To bezcenne  źródło informacji o naszych emigrantach, o tym jak postrzegali oni Brazylię. W jednym z listów czytamy: „Tu w lesie dużo zwierzyny nie ma. Znajdują się tygrysy, jelenie, świnie dzikie. Małpów to dużo jest, żmije, węże, dzikie bydło, krokodyle, jaszczurki takie duże jak koty, muchy takie, że jak wieczorem latają, to ślepia mają jak elekstryka. I ptaki są rozmaite bardzo ładne, duże i małe, i takie jak indyki, i takie, co wcale fruwać nie mogą, tylko się kryją, jak zobaczą człowieka. Ta wszystka zwierzyna nic człowiekowi nie robi, żadnej szkody, bo ludzi nie zna”.

sobota, 26 stycznia 2013

Teatr ma zbawiać świat


Choruję, i trochę nie mam siły na nowe wpisy. Ale wędrując po moich różnych archiwaliach, natknąłem się na wywiad, który nie wiem,  czy gdzieś się ukazał, a jest tam parę słusznych rzeczy do podzielenia się, oczywiście we fragmencie. Wywiad nosi datę  5 marca 2007 r., udzieliłem  go (nie pamiętam komu!)  po „Mizantropie”, a przed Raczakowymi „Dziadami” i moim „Łemko”. Przed 1. Festiwalem MIASTO w Legnicy. 6 lata temu. Z wszystkim co rzekłem,  mocno się identyfikuje, tak naprawdę to jest jeszcze gorzej w polskim teatrze…

 Czy teatr ma być tylko przeżyciem estetycznym, czy ma wpływać na świadomość społeczną widzów?

Oczywiście, że powinien wpływać na świadomość społeczną. To jest podstawowy warunek, a problem polskiego teatru polega na tym, że on nie wpływa. On generalnie ma to gdzieś, bo albo robi się estetyczne projekty, albo się szokuje. Obie te postawy nie mają sensu, ponieważ są nieprawdziwe. Ja jestem autorem teorii, że teatr powinien zbawiać świat. I traktuję tą teorię bardzo poważnie. Jest niewiele miejsc, w których ludzie mogą zobaczyć nadzieję na inny świat i takim miejscem może być teatr. Teatr, który robię, jest takim miejscem. Opowiadam się za teatrem, który zmienia rzeczywistość, którego funkcja nie polega tylko na tym, że robimy piękne przedstawienia, ale na tym, że one są „wpływologiczne”. Natomiast oczywiście one muszą być też artystyczne. Nie chodzi tylko o to, żeby były dobre intencje, ale żeby robić przedstawienia dobre warsztatowo. Myślę, że w Polsce zgubiła się tak zwana „warsztatowość” teatru. Aktorów nie słychać, muzyka jest źle używana, tandetna, światła są do niczego itd. Mam wrażenie, że w Polsce na rzecz teatru społecznego zatracono trochę umiejętność robienia teatru w ogóle. Tu jestem zawodowcem i uważam, że robić teatr, to spełniać wszystkie wymogi, które się z tym wiążą. Pierwszy wymóg jest taki, że widz musi widzieć i słyszeć. Jeżeli nie widzi i nie słyszy, to znaczy, że teatr jest do dupy. Dlatego z pewnym uśmiechem patrzę na produkty moich kolegów - nie będę wymieniał nazwisk, pani się pewnie domyśla. Mówię głównie o Janku, którego nie widać i nie słychać.

 Czy teatr pełni rolę wychowawczą?

W związku z tym, że gram spektakle o godzinie jedenastej i dwunastej i się tego nie wstydzę, to mogę powiedzieć nawet więcej – ja pełnię rolę edukacyjną. Uczę tych młodych ludzi pewnej wrażliwości, innej niż telewizja, ale też innej, niż teatr w ich wyobrażeniu. Oni trafiali do teatru ze świadomością, że nie ma nudniejszej rzeczy na świecie, niż teatr. I tu się zwykle pozytywnie zaskakują. To jest super. Czegoś takiego, jak „Mizantrop” w kostiumie oni nie zobaczą w żadnej telewizji, nikt teraz się tym nie zajmuje. Głęboko wierzę, że teatr taką wychowawczą, czy edukacyjną rolę spełnia, natomiast nie powinien oczywiście przemawiać. Myślę, że teatr jest od tego, żeby rozmawiać. Więc jeżeli on rozmawia i przy okazji tej rozmowy taka rola się pojawia, to jest ok, natomiast nie może walić niczego do głowy. Jestem za teatrem dialogu i w przymierzu z widownią. To przymierze zostało zerwane wiele lat temu i teatr w ogóle nie chce go odzyskiwać. Teatr ciągle chce przemawiać do widza, a nie z nim rozmawiać.

 Czy teatr ma realną siłę oddziaływania, taką, żeby można było mówić o jego społecznej funkcji?

Moim zdaniem mój teatr ma taką siłę, dlatego, że robię go w takim mieście, w jakim go robię. Robię go w mieście, w którym nie ma innego teatru, w mieście, w którym nie ma wytwórni seriali, w mieście, w którym teatr jest właściwie jedynym tego typu wymiarem artystycznym, jedyną instytucją artystyczną. Moim widzem jest i profesor i pijak. Trafiam do takiej widowni, gram w takiej przestrzeni społecznej, w której rzeczywiście mój widz jest otwarty i myślę, że to, co on z naszych spektakli odbiera, jest właśnie tym, o czym pani mówi – że mu to pomaga żyć. Być może mówię to przesadnie – bo żeby było jasne, nie prowadzę badań na ten temat. Mogę tylko powiedzieć, że znam swoją widownię, ponieważ bywam na większości swoich spektakli we wszystkich miejscach, w których gramy. A jak pani wie, charakterem pisma tego teatru jest granie w takich miejscach, gdzie nikt nie dociera, bo jest ciemno. Więc najpierw jest teatr, żeby zapalić światło. I po to do teatru ludzie przychodzą – mówię o Zakaczawiu, o Piekarach.

wtorek, 15 stycznia 2013

„Dwadzieścia lat po/Twenty years after/ Пocлe двaдцaти лeт”


Z notatek o projekcie artsytyczn- społecznym (13-15 września 2013 r. w Legnicy, w 20. lat od wyjścia wojsk sowieckich z Polski)
Podstawową ideą projektu jest SPOTKANIE. Ponad podziałami, ponad ideologiami, przywołujące historię, przede wszystkim tą ludzką, tą indywidualną. Nie chcemy zapominać,  w jakim historycznym czasie Rosjanie byli w Legnicy i dlaczego nasze miasto nazywa się do dziś Małą Moskwą. Ale nie chcemy tego wypominać.

Chcemy POROZMAWIAĆ o tym co dobre i co złe. Niech rozmawiają ludzie, wśród nich artyści o konkretnej, wyrazistej opinii: - dokumentalny Teatr.doc z Moskwy, który swoje opowieści układa z ludzkich relacji, buntownicza kapela „Leningrad”, kontestująca od lat  „jedynie słuszną ideologię”. Nie będzie to więc nostalgiczno-sentymentalny powrót do tamtych czasów, ale poważana, nie pozbawiona wyrazistych sądów, rozmowa.

Rozmowa o LUDZKICH HISTORIACH.

Marcin Zaremba, historyk, którego nie można posądzić o służbę jakiejkolwiek ideologii, napisał we wstępie do swojej świetnej książki „Wielka trwoga” najważniejsze dla naszego projektu słowa:

„Uważam, że nadszedł czas na odpolitycznienie powojennej przeszłości, na pochylenie się nad zjawiskami społecznymi, nad codziennym zżyciem Polaków. Przestrzenia nieomal zupełnie nie przedstawiona przez badaczy pozostaje świat zbiorowych wyobrażeń, opinii emocji. Naszym,  historyków,  zadaniem jest opowiadanie historii ludzkiej, a zatem powinniśmy zapytać o emocje, spróbować odtworzyć te najważniejsze, zastanowić się z czym się wiązały i jaki miał wpływ na dalsze zachowania i postawy ludzi. Wydarzenia nabiorą pełni, staną się bardziej zrozumiałe, gdy osadzimy je w kontekście. Tego jestem pewien”.

Takie PYTANIA postawimy we wrześniu w Legnicy.