piątek, 2 października 2015

Mostar - pęknięty świat


 Wojna tu trwa. W spalonych, zrujnowanych domach, w pamiątkach pod Starym Mostem, gdzie metalowej instalacji z małych rakiet i pocisków towarzyszy napis, można rzec marketingowy, „Don’t forgotten 93”. Czemu nie po „bośniacku”? Tej wojny nie ma – Mostar, bo o nim piszę, to miasto pełne turystów, których miejscowi „przewodnicy” atakują z każdej strony, to czterogwiazdowe hotele i knajpy w zachodnim stylu. Serbów, jak mówi sojusznik naszej podróży, polski ambasador w Bośni i Hercegowinie Andrzej Krawczyk, prawie tu nie ma. Ale to nie znaczy, że pokój zapanował w Mostarze – Chorwaci i Bośniacy tak się nie mogli dogadać, że w mieście funkcjonują…  dwie rady miejskie, dwa budżety, niektóre ulice dzielone są wpół….

Zagraliśmy tu „Moją Bośnię”, sztukę Katarzyny Knychalskiej - dla której pretekstem do opowieści były losy polskich reemigrantów z Jugosławii do Bolesławca po II wojnie światowej - dla setki widzów na małej scenie chorwackiego teatru w Mostarze i miałem znów wrażenie jak w Tobolsku, w Rosji (gdy graliśmy „Palę Rosję!”). jak w Mardin, w Turcji („Łemko”), jak w Legnicy (cały czas), ze rozmawiamy z „ludową”, ale wyrobioną publicznością, która jest cały czas w spektaklu, śmieje się i płacze, i słucha, tak słucha, że czasem na widowni jest śmiertelna cisza. Śmiertelna cisza – w tym spektaklu,  który w finale jest lamentem kobiet nad zabitymi w różnym czasie i świecie mężczyznami  to słowo ma specjalne uzasadnienie. Kiedy Roksana/Alina Czyżewska wypowie zdanie od którego właściwie zaczyna się cała nasza opowieść – „W ogóle głupio chłopom przyznać, że zazwyczaj o cycki chodzi, to i sobie do tych cycków wojny dorabiają” - na widowni jest  poruszenie. A potem jest już tylko lepiej, szczególnie w momentach, w których nasi bohaterowie mają jakieś sprawy z Jozefem Broz Titą…Nasz, mocno podbijany przez media, sentyment do Edwarda Gierka może się schować.

Potem długo słuchaliśmy z Kasią komplementów nie tylko Dragana Komandiny,  dyrektora artystycznego chorwackiego teatru, że udało się jej w tekście zderzyć trzy największe zbrodnie współczesnego świata – komunizm, faszyzm i nacjonalizm. Że to opowieść w imieniu człowieka, a nie ideologii, że nikt tu nie ma racji bo nie ma jednej wszechmocnej racji. Po spektaklu w foyer gospodarze postawili widzom i nam „coś nie coś”. Jacek Hałas z Lautari Trio śpiewał miejscowe pieśni i uczył miejscowych miejscowych tańców, jak na potańcówce w legnickim parku. Patrzyłem na ten zawirowany świat i pomyślałem, ze jednak są z nas wariaci, żeby „przywozić drzewo do lasu”, żeby w Bośni (i Hercegowinie, której stolicą jest Mostar) opowiadać historie o Bośni.

W 93. roku chorwackie wojska zburzyły most łączący obie części Mostaru. Zburzyły symbolicznie, żeby rozdzielić na zawsze te dwa światy. W 95. roku odbudowano most, żeby połączyć te dwa światy, Szaleństwo ludzi nie ma granic. Burzymy i budujemy w jednym czasie, w jednym świecie. Kiedy i kto zdecyduje, że jednak trzeba ten stary (nie taki znowu stary) most jednak zburzyć?


Przed nami spektakle w Podgoricy i Skopje, a potem długi powrót do domu, Była Jugosławia to przedziwny świat, piękny i popękany. „Wojna to wojna, co się dziwić? Od zawsze na wojnie chłopaków dziewczynom zabijali.8372 - tylu w Srebrenicy. Spotkacie takich, co się tym do dziś chlubią. W rocznicę wywieszają plakaty: Generale Radko Mladic dziękujemy ci, żeś tych Turków wybił. Turków...”, tak Roksana kończy nasz spektakl. To strasznie mocny finał. Każdy kto odwiedza Sarajewo musi pójść na wystawę o zbrodni w Srebrenicy, I nie wyjdzie z niej już taki sam.