poniedziałek, 17 grudnia 2012

O świeżości idei w teatrze i nie tylko

Z notatek nie zawsze samodzielnych…

Zastanówmy się,  czy do tej pory taka świeżość była. Jeśli świeżość oznacza aktualność, to ok., współczesny polski teatr stara się być do przesady aktualny i chce przeskoczyć w aktualności nawet facebooka. Ale nie chce już być uniwersalny. Kiedy więc wypstryka się z tematów mniejszości seksualnych, branżowych żartów, katastrofy smoleńskiej itd. to nie ma już o czym mówić. Za mało się dzieje spektakularnych rzeczy, żeby w pewnej chwili nie zabrakło pożywki dla teatru, który chce być szybszy niż gazety. Dlatego tematy przedstawień się powielają i też szybko spalają. Ale są inne przedstawienia , jest siła robienia „klasycznie” "Braci Karamazow" czy Szekspira. Siła tekstów z fabuła, które można czytać uniwersalnie i jednocześnie odnajdować  tropy współczesne – niekoniecznie je na siłę i bez sensu dorabiając.
Bo jaka miała by być ta nowa idea, której się wszyscy domagają? Co można zrobić więcej z rozczłonkowanym światem? Gdzie się jeszcze dalej posunąć i po co? Nie trzeba szukać idei nowych – trzeba wrócić do idei, które od dawna istnieją.

Innym problemem jest napastliwość współczesnego teatru – przekonanie, że teatr jest od diagnozy, walki, sprzeciwu. Tak jakby chcieli iść za hasłami „Ósemek”  w chwili, kiedy świat wygląda zupełnie inaczej. Napastliwość w formie buntu licealistów – rebelii bez przemyślenia, celu i sensu. Dowalimy wszystkim i za wszystko, choć do końca nie wiadomo komu i za co. Przecież nikt nie chce tu  tworzyć na scenie świętych wartości katolickich i mieć teatru letniego.  Ale trzeba wiedzieć przeciw komu się wali i w jakiej sprawie. A tu jest : ten zły rząd, ten zły kościół, ci źli geje ale i ci źli przeciwnicy gejów, ci źli Żydzi, ci źli antysemici – powiedzmy, że jesteśmy w takim samym wymiarze przeciwko wszystkiemu, to będzie że diagnozujemy i że jesteśmy sprawiedliwi, otwarci i nowocześni.