niedziela, 2 października 2011

Księga głupoty

Za tydzień wszystko będzie jasne. Chodzi, rzecz jasna, o wybory, a właściwie o ich wynik. Już wiadomo, że będzie to ostre starcie tych samych ugrupowań, które bitwę stoczyły cztery lata temu. Z tą jednak, dla mnie ważną różnicą, że tym razem osobiście uczestniczę w tej rywalizacji. Fakt, że konwencja Platformy odbyła się w naszym legnickim teatrze sprawił mi satysfakcję. I to zupełnie z pozapolitycznych powodów. Jeśli bowiem marszałek Sejmu i jeden z liderów partii rządzącej Polską tak wiele mówił o znaczeniu naszego teatru dla budowania lokalnej i regionalnej tożsamości mieszkańców miedziowego zagłębia i całego Dolnego Śląska, to mówił także, że nie zmarnowałem tych ostatnich kilkunastu lat swojej pracy. Trudno nie cieszyć się, gdy ważny polityk mówi publicznie, że to, co robimy ma głęboki sens i widziane jest z daleka. Tutaj stawiam kropkę, bo – jak mówi jeden z moich przyjaciół – najważniejsze na blogu to nie nudzić.

Zupełnie inna rzecz, że o to, by nie było nudno najbardziej starają się nasi przeciwnicy i wspierające ich media. Nie ma już takiej bzdury i takiego kłamstwa, które nie służyłoby im do podgrzewania nastrojów. Wszystko jedno czy jest to wyprowadzanie kibiców na ulice, straszenie wyprzedażą KGHM, czy kolejna kosmiczna wersja katastrofy smoleńskiej („Tupolew został zestrzelony” – doniosła ta sama gazeta, która kłamała także na mój temat). Do tych celów używa się także plotki. Ostatnio jednemu z lokalnych dziennikarzy musiałem dementować wiadomość „ze źródeł zbliżonych do dobrze poinformowanych”, że zamierzam porzucić Legnicę, by przeprowadzić się do rodzinnego Tarnowa. Bzdura? Owszem. Ale pożyteczna dla moich konkurentów, gdyż – gdyby była prawdziwa - dyskredytowałaby moją kandydaturę, jako senatora i rzecznika spraw miedziowego regionu. I zapewne o to tylko chodziło w tej plotce.

Najgorsze jest jednak, że kampanie wyborcze wyprowadziły nam na ulice, wiece i do mediów stada Świętych Mikołajów. Już nie tylko mój konkurent z Lubina rozdaje pieniądze, których nie ma i mieć nie będzie. Robią to niemal wszyscy, najwyraźniej sądząc, że wyborcy to stado baranów. Jak podliczyła fundacja Leszka Balcerowicza obietnice PiS to 67 mld zł, PSL – 215 mld zł, zaś SLD – 218 mld zł. Popierająca mnie PO też obiecuje sporo, choć przy już wymienionych, to ubogi Mikołaj za 14 mld zł. Wszyscy chcą rozdawać, prawie nikt nie mówi skąd czerpać te gigantyczne kwoty. Zdumiewające! Przeciwnicy rządu straszą Polaków przykładem Grecji, a jednocześnie dają obietnice, których spełnienie doprowadziłoby do urzeczywistnienia tego fatalnego scenariusza. Głupota? Tak. Ale przede wszystkim bezczelność i polityczny cynizm.

Dla relaksu podczytuję sobie książkę, która wpadła mi ostatnio w ręce kusząc tytułem. Chodzi o „Księgę głupoty” czyli – jak pisze jej autor Marcin Rychlewski – „piorunujący koktajl sporządzony z groteskowych przejawów otaczającej nas rzeczywistości”. Sporządzony – dodajmy – także jako efekt niestrudzonych wysiłków urzędników i polityków (ale także naukowców i… artystów). Czy wiecie np. że dwa lata temu w Ustce postawiono półtorametrowej wysokości pomnik, bez napisów, okazji i wyraźnego celu? „O tym, komu będzie poświęcony zdecydujemy w przyszłym roku” – wyjaśniał lokalnym żurnalistom rzecznik prasowy miejscowego urzędu. Inny przejaw tej nadaktywności nadszedł z Częstochowy, w której radni zakazali specjalną uchwałą… szczekać psom między drugą w nocy, a szóstą rano. Radni spod Jasnej Góry i tak wykazali się liberalnym podejściem do problemu, bo psom z amerykańskiego New Jersey zakazano szczekać od 8 wieczorem do 8 rano.

Z teatralnego i legnickiego doświadczenia wiem, że gdybym przestrzegał wszystkich przepisów, które znam i tych, o których istnieniu nie mam pojęcia, nie mógłbym robić sztuki w sposób, który naśladowany jest już w wielu polskich teatrach. A nasz program „Teatr, którego Sceną jest Miasto”, za który dostaliśmy dwa lata temu marszałkowską nagrodę kulturalną SILESIA (i 100 tys. zł) i trzyletni grant ministra kultury (łącznie 900 tys. zł), nadal byłby tylko zapisem na kartce papieru. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się 15 lat temu od… zerwania kłódki i wejścia do nieczynnej hali fabrycznej z przeciekającym dachem (przy ul. Jagiellońskiej) by zagrać w niej „Złego”. Była gruba afera, dostałem naganę, było doniesienie do prokuratury (umorzone)… Dziś nie mam wątpliwości, że zrobiłem dobrze. Sztuka przyniosła nam rozgłos, a hala znalazła nowego właściciela, który ją wyremontował. Dziś jest tam największa w mieście dyskoteka . Nie moja bajka, ale obiekt nie jest już ruiną i służy mieszkańcom.

Warto zatem czasami iść pod prąd, a zdecydowanie warto walczyć z głupotą. Czy z senatorskim mandatem będzie mi łatwiej? Mam taką nadzieję.