sobota, 28 kwietnia 2012

Wyznanie wiary


„Nietrudno dostrzec, że nasze czasy są czasami narodzin nowej epoki i przechodzenia do niej. O zachwianiu się budowli świadczą tylko pojedyncze symptomy: lekkomyślność i nuda podkopujące istniejącą rzeczywistość, jakieś nieokreślone przeczucia czegoś nieznanego zwiastują, że nadchodzi coś nowego.”
To nie jest z nowej książki Zygmunta Baumana. To ze wstępu do Heglowskiej Fenomenologii ducha. „Nieokreślone przeczucia”, „lekkomyślność i nuda podkopujące istniejącą rzeczywistość” – to o rodzącym się właśnie romantyzmie.

 Sztuka nie jest sową Minerwy wylatującą o zmierzchu. Działa w pełnym blasku dnia, oślepiona nim, po omacku więc i intuicyjnie. Niektóre z jej intuicji mogą być cenne, inne są paralogizmami prowadzącymi w ślepe zaułki. Jak dokonać właściwego wyboru?

Nie wiemy. Możemy jedynie zdradzić, co podpowiada nam intuicja.

Wydaje się, że trudno dyskutować z tezą, że dokonujący się w naszych czasach proces globalizacji prowadzi do głębokich i różnorodnych zmian we wszystkich dziedzinach życia. Następują one tak szybko, że nie powstała jeszcze syntetyczna prezentacja ich skutków, ale współcześni badacze i myśliciele zaprezentowali nam szereg opisów jej następstw w poszczególnych dziedzinach życia.

Wiemy więc już, że zaczynamy żyć w „społeczeństwie ryzyka” (Beck) i w „społeczeństwie spektaklu” (Debord). Te zmiany powodują, że tradycyjnie rozumiana polityka zostaje wypierana przez „biopolitykę” (Foucault), współczesne zaś państwa demokratyczne coraz częściej sięgają po prerogatywy państw „stanu wyjątkowego” (Agamben). Zarówno ekonomia, jak i kultura stają się coraz bardziej „autoteliczne”, oderwane od rzeczywistości i rzeczywistych potrzeb człowieka, któremu miały służyć. Współczesny kapitalizm radzi sobie ostatnio z barierą wzrostu za pomocą   „doktryny szoku” (Klein), wykorzystując wywoływane przez siebie samego kryzysy społeczne i klęski żywiołowe. Współczesna kultura wybrała zaś „symulakry i symulacje” (Baudrillard) czyli przeszła od znaków, „które coś skrywają, do znaków, które skrywają, że nic nie istnieje”. Nie istnieje oczywiście w dyskursie medialnym (podstawowym dyskursie dzisiejszej kultury), gdyż nie mówi on o realnym świecie, lecz o wytworzonej przez ów dyskurs symulakrycznej hiperrzeczywistości.

Cała ta wyliczanka nie ma służyć podkreśleniu oczytania członków Towarzystwa, którzy próbują zapewnić, że nadążają za współczesną myślą socjologiczną. Chodzi raczej o to, jakie nauki dla teatru wynikają z opisanego stanu rzeczy. Jeśli bowiem ten minorowo brzmiący wielogłos nie myli się całkowicie w opisie dzisiejszych bied i zagrożeń, to konkluzja, jaką powinien wyciągnąć dla siebie teatr, wydaje się jasna: przejście od tego, co syntetyczne i naukowe do tego, co indywidualne i niepowtarzalne. Ze sceny powinien zabrzmieć głos konkretnego, pojedynczego człowieka mówiącego o problemach, przed jakimi staje on w swym rzeczywistym życiu, i o realnych zagrożeniach swych praw. Musi to być głos osobisty i pojedynczy, mówiący o jednostkowej egzystencji i do niej się odnoszący.

 Ale ów wniosek – boleśnie wręcz oczywisty – jest tylko jedną z możliwych dróg na rozstaju. Drugą, nie mniej ważną, jest pielęgnowanie przez teatr ciągłości duchowej rodzaju ludzkiego. W świecie, w którym dotychczasowe struktury pękają jak stare garnki, rytuały i zwyczaje rwą się jak znoszone łachy, pękają więzi międzypokoleniowe. Nasze dzieci odwracają się od kanonu kultury, zapatrzone w technologiczne nowinki. Z jednej strony – nie da się zaprzeczyć – otwierają one przed ludzkością niewyobrażalne perspektywy. Z drugiej przecież nie zmienią nas nie do poznania: wciąż będziemy tą samą mieszaniną dobra i zła, wzniosłości i niskości, piękna i brzydoty. Mimo całego postępu wiedzy trudno sobie wyobrazić, że będziemy wiedzieć o człowieku więcej niż autor eposu o Gilgameszu, Księgi Rodzaju czy Odysei. Dlatego tak ważne jest przypominanie opowieści zakorzenionych w dziejach rodzaju ludzkiego, opowiadanie ich na nowo, mocowanie się z nimi: one właśnie są bowiem krwiobiegiem ludzkiego ducha. Niezależnie od tego, jaka epoka wyłoni się z chaosu współczesności i jak szybko obrócą się w proch dawne świętości i ideały, jedno pozostaje pewne: opowieść nie zginie, gdyż jej trwanie jest warunkiem istnienia kultury. A zatem i teatru.


Towarzystwo Kontrrewolucyjne






środa, 18 kwietnia 2012

Odpowiednie dać rzeczy słowo

Dwie części naszego Towarzystwa, Alfa i Beta, wybrały się na premierowy pokaz scenicznego protestu „Czy pan to będzie czytał na stałe?” w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Nazajutrz Alfa nie mogła się podnieść. Beta ledwie stała na nogach, ale miała na tyle sił, by zadzwonić po Gammę i Deltę, które przybyły natychmiast z polopiryną oraz relanium. Troskliwie pochyliły się nad łożem boleści, w którym dygotały Alfa i Beta.

- Byłam, widziałam, ledwo żyję - szeptała Alfa zbielałymi usty, kurczowo trzymając dłoń Bety i z trudem łykając medykamenty. Potem chrypiała coś jeszcze do ucha Delty. Gamma zmieniała tymczasem kompres na spoconym czole Bety, która tępo patrzyła w sufit.

- Ale czego chcesz? - pochyloną Deltę rozbolały plecy, wyrwała się z uścisku Alfy i siadła w fotelu. - Teatr ma prawo być publicystyczny, liczy się kontekst wypowiedzi, ważne żeby było na czasie, odpowiadało na palące problemy, podtrzymywało zainteresowanie protestem etc. Ładne fikołki na scenie to za mało.

- Ty sobie ironizujesz, a tu jest problem - Alfa z każdym słowem odzyskiwała głos i siły. - Ja nie chcę o tym pisać felietonu. Cała sala klaszcze, na fb i w mediach nikt się nawet nie zająknie, że nazywa się spektaklem coś, co powstaje w kilka dni, w czym aktorzy czytają tekst z kartek i ma się wrażenie, że czytają go w ogóle pierwszy raz. Tylko, że: wybitne, ważne, głos teatru „w sprawie”! Czy to jest, przepraszam, wasz głos w sprawie? - Gamma i Delta schowały się głębiej w fotele. - Bo może by jednak należało napisać - ciągnęła Alfa - że to jest głos autorów tego wydarzenia „w sprawie”, a nie głos teatru...

- No to dlatego właśnie napiszmy o tym felieton! - obudziła się Beta.

- Ale o czym? - zaperzyła się Alfa, podnosząc się z rozwianym włosem z pościeli. - Że większości na sali się widocznie podobało, a my się znowu czepiamy, bo dla nas teatr, także teatr publicystyczny, to coś więcej niż aktorzy dukający frazy ściągnięte z Internetu? Że nawet jeśli dla niektórych cienka jest granica między spektaklem a skleconym na poczekaniu dramatyzowanym protestem, to jednak jakaś jest i pierwszy jest pierwszym, a drugi drugim? Że uczciwie by było odpowiednie dać rzeczy słowo? Przecież powiedzą, że znowu się czepiamy, bo nikt o nas nie pisze, jesteśmy starzy i boimy się, że młodzi nas wygryzą…

- To napiszmy chociaż o konieczności zachowania w teatrze podstawowych standardów. O tekście czytanym z kartki… - próbowała Gamma.

- Powiedzą: work-in-progress! - Delta machnęła ręką.

- No to może, że tekst niedbały, powtarzalny, chaos, stękanie?

- Żywy język aktorów, taka koncepcja, TAK MA BYĆ! - warknęła Alfa i znów się położyła.

- No to podkreślimy, że to koniunkturalność, niby protest z misją pod hasłem: „teatr nie jest produktem”, a przecież produkt jak się patrzy, tak wyraźnie wpisujący się w aktualną potrzebę rynku, na fali, na czasie, tylko opakować ładnie i sprzedawać, a wcześniej nalepić etykietkę "Made in China"! - Gamma dostała wypieków i aż podskakiwała w fotelu.

- Łooo, nawet nie próbuj w tę stronę, jeśli Ci życie miłe – hamowała ją Alfa. - Okrzykną nas zawistnymi Polaczkami, co to w szczerość uczuć nigdy nie wierzą i wszędzie tylko spisek węszą… Że zazdrościmy pomysłu, tempa, dynamiki, emocji, skuteczności…

- Czekajcie, to ja coś zacznę, coś od siebie napiszę, nie będę się migać - Beta odetchnęła głęboko, siadła prosto, podpierając się poduszką, i zamknęła oczy. - Magda Piekarska relacjonuje premierę w "Gazecie Wyborczej Wrocław", pisząc: "W publiczności spektakl zamiast ochoty na debatę wzbudził rewolucyjne nastroje. - Podoba mi się, jest jak w '68 - mówi starsza kobieta. - To co, idziemy na urząd marszałkowski?"… Kochani rewolucjoniści, czy wy naprawdę macie poczucie, że walczycie o to samo co 'komandosi' z marca '68? Wy nie walczycie o wolność, bez której nie ma chleba. Wy tę wolność macie. Macie wolność pokazania marszałkowi przyspawanego do stołka marszałka, obśmiania go, a on wam wręczy kwiaty i podziękuje. Macie wolność pójścia na urząd i żaden 'aktyw robotniczy' was nie spałuje, bo przecież nie urządzacie manifestacji, tylko happening, bo - Karol Marks miał rację - jeśli coś się powtarza, to tylko jako farsa. Wy, kochani, walczycie o utrzymanie 'swojego zakładu - swojego honoru i dumy', świątyni sztuki - teatru. Walczycie do krwi ostatniej, choć jego byt wydaje się tak samo zagrożony, jak suwerenność Polski pod rządami zdrajcy Tuska. Utrzymujecie, że gdy on zniknie, zniknie w Polsce kultura… - Beta zerwała się, wygrzebała z teczki stronicę pergaminu, kałamarz i pióro kruka (tylko takim pisze prawdziwy kontrrewolucjonista) i zaczęła notować.

- Tak - dopingowała go Delta - i jeszcze a propos marszałka, że – jak mi wiadomo – pierwszy raz był w teatrze, więc może wypadałoby mu właśnie teatr pokazać. Najwłaściwszą odpowiedzią artystów na zakusy władzy byłoby artystycznie świetne przedstawienie, pokaz sił i środków teatru, demonstracja kunsztu, uczciwości i siły sztuki. Tymczasem powstał Kmiecik i to upewni władze, że śpiewać każdy może. Być może to ostatnia okazja edukowania urzędu poprzez sztukę, a tu klops, zaprzepaszczona. A jak już o kontrargumentach mowa, to pewnie usłyszymy też, że to co pokazywane na scenie musi być żywe, żeby sztukę zbliżyć do ludzi, żeby pan Kazik wiedział, że i on ma w domu sztukę wysoką, kiedy żona wywali wiosną wszystko z szafek i regałów celem porządków, wyrzekając do tego w długiej improwizacji na oszustów z rządu i zarządu etc.

Dyskusja trwała jeszcze długie minuty, Delta donosiła kolejne liściaste herbaty i parzone kawy wraz z plackiem drożdżowym, póki Gamma przytomnie nie zauważyła:

- No ale coś napisać trzeba, bo już wtorek. Nie róbmy drugiej przerwy poświątecznej. Sprawa nie jest łatwa, wiedziałyśmy, że będziemy w mniejszości, ale jak się już podjęłyśmy, to odwrotu nie ma.

- To piszcie beze mnie - Alfa odwróciła się do ściany. - Dla mnie to rozpaczliwe krzyczenie w próżnię, ja potrzebuję od tego odpocząć. Zresztą nie moja kolej na felieton.

- A czyja kolej?

- Jacka.

- To niech się Jacek męczy.


Towarzystwo Kontrrewolucyjne

wtorek, 3 kwietnia 2012

Nasz nieskazitelny świat

W hurraoptymizmie podpisywania petycji tak skonstruowanych, że trudno ich nie podpisać, w matni walki przeciwko wspólnemu wrogowi, w słodkim poczuciu, że teatr w końcu mówi jednym głosem – w tych wszystkich skrajnych i bojowych emocjach łatwo zatracić ostrość spojrzenia.

Część naszego Towarzystwa podpisała protest „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem”, wszyscy zgadzamy się przynajmniej z częścią zawartych w nim postulatów. Wedle mody na tłumaczenie się, dlaczego popieramy:

 bo absurdalne jest siedzenie przy jednym stole z tzw. „organizatorem” i pokorne przekonywanie go, że powinien bardziej wspierać kulturę, kiedy ma się pewność, że ten nie rozumie nawet nikłego procentu naszej roboty
 bo przykre jest, że w teatrach pracują wykształceni, zaangażowani i zdolni ludzie, którym dyrektorzy płacą głodowe pensje, nie ze skąpstwa czy braku docenienia, tylko dlatego, że podwyżka o 200 zł. poważnie obciąża budżet wiecznie niedofinansowanej instytucji
 bo poniżające jest, że dyrektor zaradny, pozyskujący środki i odwalający kawał artystycznej roboty musi wciąż przepraszać twórców za spóźnienia w płatnościach, gdyż dotacje wystarczają mu na prąd, czynsz i podstawowe pensje. I że twórcy ci przez takie opóźnienia mają poważne problemy z opłaceniem rachunków
 bo niesprawiedliwe jest, że odpowiedzialnością za zachwianą płynność finansową obciąża się tego dyrektora, a nie tych, którzy go na takie warunki pracy skazali
 bo niedopuszczalne jest, że publicznie lansuje się pogląd, jakoby kultura była zbędnym luksusem, gadżetem z którego czasami można korzystać, kiedy już wydało się wystarczającą kwotę na wszystkie inne sfery życia

W skrócie – bo system finansowania i organizowania kultury jest chory. Ale z głupoty jest chory, a nie z jakiegoś odgórnego tajnego planu wyburzenia wszystkich świątyń sztuki. Z głupoty, braku wrażliwości i uśpienia potrzeb wyższych urzędników. Tak jak decydenci nie są złym smokiem, który tylko czeka, aby nas pożreć, tak i świat teatru nie jest kolorową bajką, a wszyscy dyrektorzy nieskazitelnymi książętami. I jak to z masowymi protestami bywa – to co dla jednych jest walką o pryncypia, dla innych staje się maską kryjącą oblicze nie pierwszej świeżości.

Nie zawsze i nie tylko urzędnicy są winni zapaści finansowej teatrów. W imię krzewienia kultury, wolności artystycznej i innowacyjnej koncepcji spektaklu wyrzuca się w błoto tysiące złotych. Czy zrezygnowanie ze skomponowanej, nagranej i opłaconej muzyki podczas drugiej generalnej jest przejawem wolności twórczej czy niegospodarności? A wycofanie kosztownych elementów scenografii tuż przed premierą? A jak racjonalnie wytłumaczyć, że honoraria twórców potrafią być dziesięć razy większe w jednym teatrze w stosunku do teatru drugiego – i to nie zawsze na linii Warszawa – reszta świata? Dlaczego jednym twórcom płaci się 5 razy więcej za próbę wznowieniową niż innym? Jaki jest sens robienia festiwali za miliony, kiedy można je zrobić kilka razy taniej i zaprosić tyle samo widzów przy podobnym, jeśli nie lepszym poziomie artystycznym? Czy aby na pewno wszystkie opowieści o rozrzutności snujące się po garderobach i bufetach, pracowniach i na bankietach powinniśmy między bajki włożyć? To, że kultury nie da się przeliczyć na pieniądze nie oznacza, że pieniędzy przeznaczonych na kulturę nie trzeba racjonalnie i odpowiedzialnie wydawać. Jeśli ktoś ma nam ochotę zarzucić, że tymi słowami dajemy argument urzędniczemu ciemnogrodowi, możemy tylko apelować o trzeźwe spojrzenie na własny ogródek. Zwalczanie hipokryzji także jest powinnością ludzi kultury.

Towarzystwo Kontrrewolucyjne