sobota, 2 lutego 2013

Małpów to dużo jest


Zaczynam pracę nad kolejnym spektaklem, który nie jest tym razem opowieścią lokalną, ale znowu wywiedziony jest z kwitów, dokumentów, z historii. Niedawno Wydawnictwo Czarne opublikowało świetny reportaż literacki Martina Pollacka, opowiadający o „brazylijskiej gorączce”, emigracji chłopów z ziem polskich do Brazylii w końcu XIX wieku. Pollack pisze o emigracji z Galicji, emigrowała także cała Kongresówka, panowie bili na alarm, obwieszczając, że wsie się wyludniają i nie ma kto na nich pracować. To był niesamowite zderzenie: bida z nędzą (przysłowiową „nędzą galicyjską”) i marzenie o lepszym świecie, gdzie nie trzeba pracować, a małpy Cię obsługują. Serio. Ludzie nie wiedzieli, gdzie leży ta Brazylia, myśleli, że trochę dalej niż Częstochowa, że trzeba zaprząc te lepsze konie, że tam dojechać, a jedna baba poszła do Brazylii na piechotę.
Z tych opowieści Robert Urbański utkał sztukę pod tym samym,  co książka Pollacka tytułem. Wystawimy ją w Teatrze Polskim w Bielsku – Białej. Od kilku lat obserwuję ten teatr i to co się Robertowi Talarczykowi, aktorowi i reżyserowi, który tam dyrektoruje, udało zrobić. A udało mu się zrobić porządny artystycznie teatr, z ciekawym repertuarem, adresowanym do różnego widza, z aktorami, którzy tworzą zespół. Powie ktoś, to oczywiste w teatrze. Otóż nie, porządnych teatrów można dziś doliczyć kilku, kilkunastu może. Teatry nie mają czasu być porządne, bo muszą być modne (wg sztancy Instytutu teatralnego) albo chcą być dworskie, służące jaśnie oświeconej władzy samorządowej. Nie jest wiec dobrze, choć nie jest tak źle jak Bartłomiej Miernik zauważył. Otóż wedle jego felietonu na e-teatrze większość dyrektorów teatrów to kurwiarze (jeden nawet wstawił łóżko do gabinetu, żeby regularnie na nim sypiać z „pracownicą pionu administracyjnego”) i szowiniści. To nie jest nawet obraźliwy tekst. To jest tekst ośmieszający autora i jego intencje. A poza wszystkim: jeśli w polskich teatrach rządzą tak fatalni dyrektorzy, jak jednocześnie polski teatr jest w tak wspaniałej kondycji, jak to codziennie możemy przeczytać na e-teatrze? Ot, i zagadka.

Nie wszyscy emigranci nie wiedzieli, gdzie leży Brazylia. Umieli czytać i pisać, i dlatego zaraz po przybyciu pisali listy do rodziny, żeby dołączyli do nich. Takie listy konfiskowała cenzura, no Rosja nie była zainteresowana, żeby chłopi wyjeżdżali, bo wtedy nie miał kto pracować. Te listy cudem ocalały wojnę i w 1973 r. zebrał je i wydał prof. Witold Kula, znamienity historyk, To bezcenne  źródło informacji o naszych emigrantach, o tym jak postrzegali oni Brazylię. W jednym z listów czytamy: „Tu w lesie dużo zwierzyny nie ma. Znajdują się tygrysy, jelenie, świnie dzikie. Małpów to dużo jest, żmije, węże, dzikie bydło, krokodyle, jaszczurki takie duże jak koty, muchy takie, że jak wieczorem latają, to ślepia mają jak elekstryka. I ptaki są rozmaite bardzo ładne, duże i małe, i takie jak indyki, i takie, co wcale fruwać nie mogą, tylko się kryją, jak zobaczą człowieka. Ta wszystka zwierzyna nic człowiekowi nie robi, żadnej szkody, bo ludzi nie zna”.