poniedziałek, 25 lutego 2013

Szacun dla Krzysztofa


Zacznę tak: czasem sobie myślę, że Pan Bóg wymyślił nas i świat tak lewą ręką, nudząc się albo zapełniając wolne dni (tak przy okazji: czy Bóg ma kiedyś wolne?) jakimkolwiek działaniem. Bo to też ten nasz świat jakoś taki sobie, życie życiu podobne, i oczywiście – jako człek na granicy 50-tki - myślę sobie, że jest coraz gorzej, że wszystko, panie i panowie, psieje. Rozmowy się nie kleją, spotkania takie same, nawet nasze działania odgapiamy.

Może u Państwa jest ciekawiej, u mnie tak sobie – i to pewnie moja wina. I jak już dopada mnie kolejna w tygodniu depresja wtedy dzwoni telefon – albo ja dzwonię – i coś się wydarza. Ty razem zadzwonił Krzysztof Mroziewicz. Krzysztofa poznałem, przynajmniej tak pamiętam, przed paru lat, gdy w panelu, razem z Adamem Michnikiem i Jurkiem Limonem, dywagował o mojej „Księżnej d,Amalfi” Webstera, którą zrobiłem w Teatrze Studio w Warszawie. Dywagował, bo nie było to branżowe gadulstwo, tylko kosmiczne dywagacje w których jest mistrzem, i choć nie wszystko się rozumie, to słucha się i słucha.

Tak było i teraz. Przyjechał do Legnicy promować swoją książkę, ale tak po prawdzie promował SENS, rozważając prawa fizyki i kto zostanie papieżem po Benedykcie XVI (tak, naprawdę). Słuchając go  
i podziwiając, wiedziałem już dlaczego Krzysztofa nie ma w publicznych mediach. Gdzież byłoby jego miejsce między „Pytaniem na śniadanie” a „Tańcem z gwiazdami”?. Ani z niego kucharz, ani tancerz, a to że gada sensownie to raczej wada dla TVP,  niż zaleta. Zresztą, dowcipnie skomentował swoja nieobecność w publicznych mediach, mówiąc „do TVP mogę wrócić, ale na tylko na prezesa”.

Pewnie już nie wróci, z drugiej strony żal by go było…Jak mówił pewien nasz sceniczny bohater: „nie mam czasu, żeby tracić czas”. I jeśli ten czas jest u Krzysztofa, niech „traci’ go na pisanie książek. Dopóki ludzie będą czytać, warto pisać. Tak sobie pomyślałem słuchając dywagacji Krzysztofa, jednocześnie dziękując mu, że na jakiś czas wyleczył mnie z depresji, w którą wpadłem ostatnio, tym razem po klęskach Arsenalu. 

A  w ogóle to szacun dla Krzysztofa.