wtorek, 28 lutego 2012

Drużyna

Specyfika felietonowego okładania się kazałaby nam dziś szczegółowo odpowiedzieć na replikę Artura Pałygi pt. „Ano nie szata!”. Nie mamy już jednak sił tłumaczyć rzeczy elementarnych: czym jest manifest, do czego zobowiązuje jego forma i po co się go pisze. Klarować, że to MY chcemy robić teatr opowiadający, a nie że CAŁY teatr ma taki być itd. Nie ma sensu parafrazować Manifestu – każdy może go sobie przeczytać, porównać z analizą Pałygi i samodzielnie wyciągnąć wnioski. A poza wszystkim nie jesteśmy w stanie wygrać zmagań dowcipem, skoro z drugiej strony padają wyrafinowane żarty w stylu tego o ZOMO (A może to jakaś grupa teatralna? Coś nam umknęło w historii teatru?). Zrobiliśmy więc sobie przerwę w zbawianiu świata i obejrzeliśmy mecz.

Barça wygrała kolejny mecz. W sumie to Messi wygrał sposobem, ale za to jakim! Żałujcie, jeśli nie widzieliście. Jest coś takiego w Barcelonie, że nawet gdy Messi strzela 4 gole w jednym meczu, nie da się o niej mówić inaczej niż „drużyna”, „zespół”. A Real? (Tak, doskonale wiemy, że po wielbicielach sztuki dekompozycji narażamy się teraz wszystkim kibicom Realu, a to dużo poważniejsza sprawa niż jakieś tam przepychanki teatralne). Real, proszę Państwa, ten z Madrytu rzecz jasna, nawet grając ciekawą piłkę stawia na gwiazdy i to gwiazdy wygrywają albo przegrywają mecze (ostatnio częściej wygrywają, co trzeba uczciwie przyznać). Kto jest Barçą, a kto Realem w polskim życiu teatralnym? Quiz dla widza i reżysera - do rozwiązania w domu. My mamy różne typy i choć w naszym Towarzystwie kłócimy się o wiele kwestii – ostatnio np. o Don Kichota (La Mancha leży pomiędzy Madrytem a Barceloną) - nikt z nas Realowi nie kibicował, nie kibicuje i kibicować nie będzie!

Drużyna w teatrze to nie tylko dyrektor bratający się z aktorami – klasyczny przypadek, mający głęboką tradycję, często mocno podlaną spirytualiami… I nie tylko felietonowe Towarzystwa wspólnie oglądające mecze (prawdę mówiąc, część Towarzystwa przy tym zasypia…). To chociażby szef teatru szanujący technikę – takiej tradycji to już ze świecą szukać. To aktorzy przynoszący do teatru własne projekty i uzyskujący przestrzeń do ich realizacji, to spierający się z reżyserami, a nie tylko wykonujący polecenia kompozytorzy i scenografowie, graficy i oświetlacze. To ludzie dyskutujący o swojej pracy również po godzinach, mający poczucie, że robią coś ważnego razem, i uzyskujący w codziennych rozmowach z widzami spotykanymi na ulicach, w autobusach i sklepach potwierdzenie sensu swej roboty. Bo drużyna teatralna nie istnieje bez swojej publiczności – tak jak nie istnieje klub piłkarski bez kibiców.

Drużynowość kojarzy się dziś z sekciarskim charakterem grup, w których aktorzy na boso w koszulach lnianych po łąkach biegają i białym głosem śpiewają hymny do Absolutu. Zna i takie przypadki historia teatru. Ale tu nie taką drużynę postulujemy. „Pracujemy razem, ale żony i lodówki mamy osobne” – mawiają panowie z Teatru Cinema. Naprawdę nie wszyscy muszą się kochać. Może wystarczy, jak przywróci się do życia takie często dziś zapominane słowa, jak: porozumienie, dialog, szacunek, współpraca. A że drużyna nie zawsze wygrywa – cóż, nawet Barcelonie zdarzają się porażki.

Towarzystwo Kontrrewolucyjne


PS. Koledze kontrrewolucyjnemu Krzyśkowi Kopce życzymy szybkiemu powrotu do zdrowia. Po pierwsze dlatego, że go lubimy. Po drugie zaś dlatego, że bez niego musimy pisać kawałek felietonu więcej.

środa, 22 lutego 2012

Nie szata czyni człowieka?

Artur Pałyga w felietonie „A nasze dziewczyny będą nosić sukienki” wyczytuje z naszego Manifestu Kontrrewolucyjnego całą skrzętnie ukrytą obronę strasznych mieszczan, ich zgrzebnych wdzianek i małych rozumków. Wina autorów Manifestu jest oczywista – podobnie godny potępienia jest niejaki Norwid, który przygotował niegdyś szereg chwytliwych wersetów, by komuniści w PRL mogli umieścić je na swych sztandarach.

„Spór, jaki teatr, jest sporem jałowym tak samo, jak spór, jakie powinno się nosić ubrania” – puentuje Autor. Nie sposób nie zadumać się nad samobójczą wręcz szczerością tego zdania. Jeśli każdy ubiór – wyciśnijmy z tej alegorii wszystkie soki – ma takie samo prawo do istnienia, wszelka krytyka jest bezzasadna, ale i jakakolwiek pochwała niemożliwa. Wydaje nam się raczej, że jeśli nie ma granic, nie ma nic. Jeśli forma nie ma w teatrze racji bytu i nie jest nośnikiem treści, ta ostatnia wcale przez to nie zyskuje, nie staje się istotniejsza i lepiej wyeksponowana.

Jeśli treścią spektaklu będzie dokonywanie przez owiniętego w karton aktora półgodzinnego aktu defekacji w rytm muzyki Monteverdiego, z wersetami Księgi Hioba na ustach, w mediach zaś twórcy tego zjawiska, powołując się na uczone traktaty, dokonają egzegezy, jakoby przedstawili w ten sposób ludzki wysiłek istnienia, którego owoc jest niestety zawsze niesatysfakcjonujący, wcale nie będzie to oznaczać, że szlachetne intencje i głębokie przesłanie zostaną przez widownię zrozumiane. A naszym zdaniem kontakt między widownią a twórcami jest koniecznym warunkiem istnienia teatru. Teatr to komunikacja, nie głos wołającego na puszczy. Ignorowanie nierozerwalności sfery treści i formy w teatrze czy w sztuce w ogóle jest swego rodzaju kalectwem. Bo przecież jeśli „jak” nie jest pytaniem równie ważnym jak „co”, sztuka aktorska, reżyserska, scenograficzna i wszystkie inne sfery działania składające się na spektakl nie mają sensu – wystarczy, jeśli pan Zenek z portierni siądzie na krzesełku przed widownią i wyduka kilka zdań z „Odysei”, przeplatając je „Krytyką czystego rozumu”.

Przerzucanie dyskusji z „jak” na „co” – tak jakby kwestia treści w ogóle w Manifeście nie zaistniała – jest daleko idącym uproszczeniem. Inna sprawa, że rozmowa i o „jak”, i o „co” – może odrobinę nieświeża, ale zawsze inspirująca – zdaje nam się tu ściągnięta z sufitu. Podejmujemy ją, bo wywołano nas do tablicy. Ale nie znajdujemy w Manifeście podstaw do jej prowadzenia. Idąc za płodną metaforą Autora – daleko nam do stawiania brudasów pod pręgierzem. My tylko ubolewamy, że zamknięto wszystkie składy z dobrze uszytą odzieżą i – chcąc nie chcąc – wszyscy musimy się ubierać w szmateksach.

„I donośne, i nagłaśniane są głosy, że właśnie taki teatr, tylko taki teatr jest dla ludzi – nic o niczym. I niewykluczone wcale, że nic o niczym wygra” – wieszczy dramatycznie Autor. Sprowadzając dyskusja o teatrze do stylizowanych igraszek, przegramy wszyscy, niezależnie od tego, czy będziemy w płaszczu Prospera czy Konrada, czy w falbankach, czy nago.

Towarzystwo Kontrrewolucyjne

środa, 15 lutego 2012

Paragraf 22

Od dziś współtworzę cotygodniowy felieton na e-teatrze. Nasz manifest kontrrewolucyjny będzie więc miał swoją kontynuację. Koleżance i kolegom z Towarzystwa Kontrewolucyjnego gratuluję determinacji!

Maciej Nowak zaproponował nam trybunę: cotygodniowy felieton w e-teatrze. Fantastycznie! Felieton będzie miał, tak jak nasz Manifest, zbiorowego autora w czterech osobach. Jednak poza ogólnym i szczerze dzielonym przez naszą czwórkę przeświadczeniem, że ostatnio "coś jest nie tak" z polskim teatrem, a zwłaszcza z rozmową o nim, wcale nie jesteśmy jednomyślni.

Jak wiadomo tytułowy paragraf zezwala na zwolnienie z US Army żołnierza, który przyzna, że jest wariatem. Ponieważ jednak prawdziwy wariat nigdy nie przyzna, że jest wariatem, więc ten który twierdzi, że jest wariatem, na pewno nim nie jest i - jako zdrowemu na umyśle - zwolnienie z wojska mu nie przysługuje.

Czy w polskim dyskursie teatralnym można być w opozycji do mainstreamowych poglądów nie narażając się na zarzut, że się jest frustratem? Doświadczenie ostatnich dwóch tygodni pokazuje że raczej nie.

Oczywiście my sami, autorzy Manifestu, jesteśmy sobie winni. Z taką pasją waliliśmy w nasz konstrukt o nazwie "teatr modny", że musiało pojawić się podejrzenie: O! Tak się zacietrzewiają, bo ich już nikt na rękach nie nosi. Ach! Szanowne Panie, Szanowni Panowie, gdybyż to tylko o frustrację chodziło! O tę zawiść i żółć, która nas zalewa tak, że nie możemy wyjść rano z domu bez grubej warstwy maskującego podkładu. Gdyby jedyną przyczyną naszego ekscesu było niedopieszczenie i niedobór laurów! Tymczasem prawda jest daleko bardziej bolesna, a nawet - nie bójmy się tego słowa - wstydliwa. Szkoda by ją było przeoczyć, rozdając sobie osobiste przytyczki i zanudzając ludzi branżowym żargonem.

Mamy bowiem wrażenie, że strasznie dużo w dzisiejszych "dyskusjach" teatralnych liczmanów, nieprecyzyjnie czy wręcz bezsensownie używanych pojęć - "dekonstrukcja", "płynna rzeczywistość", "szlachetne niegranie" - które pełnią funkcję magicznych zaklęć, mających w dowolnym bzdecie powołać do życia Inny Wymiar. Tu faktycznie czujemy się frustratami, zwłaszcza jeśli sięgnąć do łacińskiego źródłosłowu - czasownika "frustrare", który znaczy "oszukiwać, zawodzić". Czujemy się i oszukiwani, i zawodzeni. Zgodnie z tradycją przodków zamierzamy więc dać odpór. Jednak poza ogólnym i szczerze dzielonym przez naszą czwórkę przeświadczeniem, że ostatnio "coś jest nie tak" z polskim teatrem, a zwłaszcza z rozmową o nim, wcale nie jesteśmy jednomyślni, gdy idzie o tzw. wartości pozytywne. Nie mamy gotowego, pełnego "programu naprawczego". Tym bardziej czujemy potrzebę pogadania o nim, pospierania się, które nie będzie kopaniem się po kostkach.

Maciej Nowak zaproponował nam trybunę: cotygodniowy felieton w e-teatrze. Fantastycznie!

Felieton będzie miał, tak jak nasz Manifest, zbiorowego autora w czterech osobach. Będą to:
Krzysztof Kopka, ur. 1958. Kiedyś recenzent, drukarz, dziennikarz interwencyjny, bajkopisarz, reżyser, dramaturg, scenarzysta.
Katarzyna Knychalska, ur.1985. Za młoda na kiedyś. Naczelna "nietak!tu", prezeska Fundacji Teatr Nie-Taki. Konsultuje. Coś pisze.
Robert Urbański, ur. 1976. W połowie dramaturg, w połowie scenarzysta, w trzeciej połowie tłumacz. Kierownik literacki legnickiego teatru.
Jacek Głomb, ur. 1964. Ruiniarz, awanturnik, choleryk. Kiedy nie mąci wody na młyn, reżyseruje i dyrektoruje legnickim teatrem.

Chcemy w tych felietonach poważnie pytać o sens, o teatr, o świat.
O to, co się dzieje z warsztatem aktora, gdy spektakle zaczynają przypominać instalacje "sztuki krytycznej". O reżyserskie koncepty, które świetnie wyglądają w kolorowym czasopiśmie, a zgoła inaczej na scenie. O czytanie klasyki, jej używanie i nadużywanie, nowe odczytania czy może zubożenia. O rolę publiczności i porozumienia z nią. O odpowiedzialność twórców. O granice i sensy eksperymentu. O teatr jako kontakt i rozmowę. O "świat nieprzedstawiony" dzisiejszego teatru.

PS1 Panie Pawle, tak samo jak Pan widziałem Lecha Raczaka, gdy usiłował nie dopuścić do pogrzebania Miłosza na Skałce. On mnie nie poznał, bo miałem na głowie perukę i moherowy beret głęboko naciągnięty na oczy, a na dodatek zasłaniałem się plakatem z napisem "Balcerowicz musi odejść!", który mi został z wcześniejszych demonstracji, ale dobrze widziałem, jak Raczak próbował napluć na trumnę i wrzeszczał "Zdrajca, zdrajca", aż póki nie ochrypł! Więc co do spisków - zgoda pełna.

PS2 - PS1 jest Krzysztofa Kopki.

Towarzystwo Kontrrewolucyjne

poniedziałek, 6 lutego 2012

Ruiny na przetarg

Scena na Kartuskiej idzie pod młotek. Miasto wystawiło na sprzedaż budynek byłego teatru Varietes, który ponad 4 lata ocaliliśmy przed wyburzeniem lokując tam jedną ze scen I Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Miasto". W całej tej operacji pn. „Ruiny na przetarg” odnoszę wrażenie urzędniczej gry pozorów. Nie wiem, kto rozsądny kupi tę ruinę za wystawioną kwotę (420 tys. zł netto) ze świadomością kosztów, jakie potrzebne są na remont. Jej zasadnicza wadą jest bowiem nie tylko stan techniczny, ale lokalizacja. Na oazę luksusu, nocny klub dla zamożnych, ani elegancki sklep plus lofty, to miejsce i jego społeczne otoczenie się nie nadają. Ale urzędnik zawsze będzie mógł powiedzieć, że zrobił, co do niego należało - zorganizował przetarg, starał się znaleźć inwestora.... i tak można długo.
Ponizej oświadczenie legnickiego teatru w tej sprawie.


OŚWIADCZENIE
TEATRU MODRZEJEWSKIEJ W LEGNICY
w sprawie zagrożonej przyszłości b. teatru Varietes na Zakaczawiu


Władze Miasta wystawiły na sprzedaż budynek na Zakaczawiu, który od ponad czterech lat służy nam i naszym widzom jako teatralna Scena na Kartuskiej. Od 2007 r. w sali byłego teatru Varietes przy ul. Kartuskiej prowadzimy działalność teatralną (spektakle „Łemko” i „Czas terroru”), ale także – z budżetu Teatru - chronimy obiekt przed dalszą degradacją i zamianą w ruinę.

Decyzja o sprzedaży zapadła bez jakiejkolwiek konsultacji społecznej.
W naszym teatralnym budżecie nie mamy pieniędzy, by przystąpić do komercyjnego przetargu. Nie mamy ich także na konieczny remont tego obiektu. Kilkakrotnie bez powodzenia zwracaliśmy się do władz Miasta o przekazanie nam nieodpłatnie lub za „symboliczną złotówkę” tego zdegradowanego obiektu. Tak, abyśmy jako właściciel mogli zabiegać o zewnętrzne środki (z Unii Europejskiej, z regionalnych funduszy, od sponsorów) na jego rewitalizację z przeznaczeniem na Centrum Edukacji Dzieci i Młodzieży, które jednocześnie pełniłoby rolę dzielnicowej świetlicy, miejsca spotkań i imprez organizowanych dla i przez mieszkańców Zakaczawia.

Nie chcemy tego obiektu dla siebie. Dla projektów teatralnych poza siedzibą Teatru możemy znaleźć inne przestrzenie. Chcemy tego miejsca dla mieszkańców Zakaczawia, którzy odmiennie niż ci z Centrum, Kopernika i Piekar nie mają żadnej placówki o podobnym charakterze i funkcjach. Dlatego wciąż deklarujemy wolę ratowania tego obiektu i działań na rzecz tego, aby służył on mieszkańcom. Apelujemy o publiczną debatę na temat przyszłości byłego teatru Varietes. Prosimy także lokalne media o wsparcie, by zapewnić demokratyczny i uspołeczniony charakter konsultacji, które poprzedzają ważne dla mieszkańców decyzje.

Jacek Głomb, dyrektor Teatru Modrzejewskiej w Legnicy

Legnica, 7 lutego 2012 r.

czwartek, 2 lutego 2012

List z Sycylii

"Drogi Jacku

Jestem na Sycylii, w Katanii, gdzie czasem dochodzą wprawdzie spóźnione głosy o rewolucjach na dalekim kontynencie, ale gdzie wszystko (też teatr) trwa, murszejąc i sypiąc się z powodu upływu czasu, spokojnie, na przekór pogróżkom Wulkanu, zdecydowanie głośniejszym niż echa z dalekiej Północy. Jest ciepło, ale trudno połazić po mieście, które fascynuje mnie od 30 lat, bo dziś na przemian pada i leje. Gapię się więc w ekran laptopa, sprawdzając, co słychać w kraju

Przeczytałem kilka polemik w wykonaniu reżyserów płci obojga modnego (z definicji "młody", a tym bardziej "względnie młody" musi nadążać za modą) teatru z Twoim "manifestem kontrrewolucyjnym". Gotów jestem niektórym z nich oddać cześć jako uzdolnionym artystom. Jestem jednak wobec nich pełen podziwu z innego powodu: z powodu ziejącej z ich tekstów pewności siebie, samozadowolenia i naturalnej łatwości z jaką wykonują mimochodem gesty autopromocyjne (jak to nazywano kiedyś nie powiem, choć to obraźliwe słowo - mimo podeszłego wieku - pamiętam). Jednym wydaje się, że pioniersko i odkrywczo dekonstruują i składają w nową jakość teatr, nie wiedząc i nie zadając sobie żadnego trudu by się dowiedzieć, że powtarzają dziesiątki eksperymentów lat sześćdziesiątych minionego wieku (dodam: eksperymentów bardziej radykalnych, skrajnych i ryzykownych niż dzisiejsze rzekomo obrazoburcze i odważne ich gesty); drudzy sądzą, że są jak dzikie bestie, które szarpią kłami społeczne więzy i węzły nie podejrzewając, że wobec rewolty sprzed czterdziestu lat są jak cyrkowe tygrysy wobec stada wilków, które wyrwały się na wolność

Tu pytanie: czy pisarz lub reżyser, który na nowo wymyśla i powtarza (bez wiedzy, że powtarza) czyjś dawny gest zasługuje na miano epigona? Chyba nie. No z pewnością nie jest plagiatorem ani naśladowcą. Zapewne... jest twórcą!

Inne pytanie (jak z "Rejsu"): czy projektant, na przykład projektant konfekcji, wykreowany przez prasę, jest samodzielnym twórcą mody czy tworzywem dla mass mediów? Dla tych, którzy spierają się o to, czy największym artystą XX wieku był Dior czy Armani sprawa jest jasna: nasz krawiec jest geniuszem!

Z tych dwóch powodów sądzę, że kontrrewolucja, którą proklamowałeś jest skazana w dzisiejszych czasach na klęskę. Ale cieszy mnie, strasznie i straceńczo mnie cieszy, że przeciw oświetlonym neonami i światłem ledowym barykadom z plastiku, szkła i aluminium mogę iść z tobą na bój nasz ostatni.

Ściskam

Lech Raczak"