wtorek, 1 lipca 2014

O wolności i odpowiedzialności


27 czerwca po południu dostałem takiego oto esemesa od Lecha Raczaka:  „Z ciemności cenzury życzę byś zawsze  pławił się w światłach teatralnych wolności”. Lechu miał być na mojej imprezie, na ten wieczór wiele miesięcy wcześniej zaprosiłem   do naszego domu na wsi w Brenniku przyjaciół, z którymi związany jestem ostatnie 20 lat. Taki był sens tego spotkania – 20 lat dyrektorowania w Legnicy i 50 lat, które skończyłem w tym roku. Lechu miał być, ale nie dojechał.  Zaangażował się bowiem w zdarzenia wokół odwołania spektaklu  „Golgota Picnic” (miał być pokazywany na festiwalu Malta w Poznaniu)  i zdecydował, że ten wieczór spędzi w Poznaniu.

Wieczór 27 czerwca spędziłem więc świętując. Gdybym jednak nie świętował, nie wziąłbym udziału  ( i nie zaangażował teatru) w odbywającym się tego dnia proteście, polegającym na wspólnym czytaniu tekstu „Golgoty Picnic” i publicznym oglądaniu spektaklu. Tak zdecydowałem już wiele dni temu. Wydaje mi się ważne i konieczne, żebym przedstawił co myślę o tej sprawie, tak jak wiele razy pisałem, co myślę o polskim życiu teatralnym.

1.     Nie rozumiem decyzji Michała Merczyńskiego o odwołaniu „Golgoty Picnic”,  tak jak wcześniej nie rozumiałem decyzji Jany Klaty o zawieszeniu czyli odwołaniu realizacji „Nieboskiej komedii” Olivera Frljica w Teatrze Starym.  Nie rozumiem bowiem odwoływania  przez szefów instytucji artystycznych zaplanowanych zdarzeń z jakichkolwiek powodów - poza brakiem widzów. Nie rozumiem poddawania się presji jakichkolwiek środowisk – czy to z kręgu władzy, czy ideologii. Jeśli planuje się repertuar festiwalu, teatru, galerii trzeba wziąć za niego odpowiedzialność.

2.     Co nie znaczy,  że podobają mi się wybory dyrektorów. Tekst „Golgoty Picnic”, z którym się mogłem zapoznać jest bardzo, bardzo słaby, i nigdy w życiu nie zainteresowałbym się nim jako dyrektor teatru. Zastrzegam, że spektaklu nie widziałem. Tym bardziej nie widziałem spektaklu  Frljica, bo nikt go nie widział, a cały projekt mogę ocenić na podstawie bełkotliwych wywiadów reżysera i takich mniej więcej wypowiedzi, że rezygnacji siedmiu aktorów z obsady dwa tygodnie przed premierą to nie jest żaden problem. Nigdy więc nie zaplanowałbym obu projektów w kierowanym przez siebie teatrze. Z powodu braku jakości artystycznej.

3.     Z powyższych powodów uznałem, że publiczne czytanie słabego tekstu lub publiczne oglądanie spektaklu opartego na tym słabym tekście nie ma sensu. Poza wszystkim protest kreowało środowisko z którym,  ze względu na jego drapieżną ideologiczność, nie jest mi po drodze. „Krytyka Polityczna”, modne teatry lansowane przez nią, to nie jest mój świat. I miałem mocne wrażenie, że cała sprawa jest mocno ideologiczna, Być może tak zresztą jest.

4.     O odwołaniu już zaplanowanych pokazów w Lublinie i Chorzowie – z powodu nacisków środowisk ultrakatolickich i niektórych przedstawicieli władzy dowiedziałem się już w piątek.  Mocno mnie to zastanowiło i wtedy pomyślałem ze rację ma mój przyjaciel Lech Raczak (w wywiadzie w „Gazecie Wyborczej”), ze to zaplanowana akcja PIS-u i popierającego go Kościoła. Akcja, która ma tak naprawdę wymiar polityczny, ma udowodnić, że PO nie dość, że przeklina,  to jeszcze bluźni. Polacy nie są – wbrew statystykom – katolickim narodem, ale bluźnierstw nie lubią.

5.     To co zdarzyło się w Gdańsku, Warszawie, Katowicach, Wałbrzychu, Wrocławiu potwierdza tezę Lecha. To nie były spontaniczne demonstracje, tylko zaplanowane akcje. To nie były improwizowane wydarzenie, tylko kreowane przez funkcjonariuszy PISu awantury. Podobną przeżyłem startując do Senatu trzy lata temu, z kibolami Zagłębia Lubina,  ich „spontaniczność” z boku nadzorował pracownik biura poselskiego PISu.  Dzisiaj dwoje posłów PISu  złożyło doniesienie do prokuratury – przeciwko WSZYSTKIM, którzy 27 czerwca wzięli udział w proteście.  Prokuratura sprawę umorzy, bo zgłoszenie jest absurdalne, ale nie o nie przecież  chodzi, idzie o to, że „grzać” temat, żeby „zabić” Tuska.

PIS pewnie wygra wybory i w części Polski samorządowej  w listopadzie, i za rok w całej Polsce. I będziemy mieli w Polsce Węgry i Budapeszt. Co się stanie z wolnością twórców strach pomyśleć. Podzielam tu poniższe obawy Łukasza Drewniaka zawarte w świetnym tekście na portalu teatralny.pl:

„Uważam, że protest solidarnościowy z Maltą i Rodrigo Garcią przyniesie jednak więcej szkody niż pożytku. Roman Pawłowski napisał, że już samo doprowadzenie do czytania w Nowym mimo gwizdów i szykan jest wielkim triumfem polskiego teatru. Wątpię. I zachęcam do przyjrzenia się temu, co się wydarzyło w perspektywie długofalowej. Tak – zaprotestowaliśmy, pokazaliśmy czarnym i brunatnym, że nie poddamy się bez walki. Głos „oburzonych” poszedł w świat, w kraj, w miasto. Ale poszedł też drugi głos – tamtych, też „oburzonych”. Wszyscy czegoś bronimy – my wolności słowa, oni poniewieranej religii. Ktoś powie: dobrze się stało, wreszcie mamy wroga. Ale wroga mają oto jedni i drudzy. Tylko że tych drugich, tych broniących wiary, jest – będzie – kilkadziesiąt razy więcej niż obrońców wolności słowa. Pośrodku, między zwaśnionymi, nienawidzącymi się grupami bierna, niezainteresowana istotą sporu – masa. W razie eskalacji bardziej skłonna poprzeć tradycjonalistów, a nie bluźnierców. Wystarczy, że będą się temu, co z nami robią, tylko obojętnie przyglądać. W obronie wolności słowa, prawa do swobody kreacji artystycznej nie wyjdą na ulicę ci młodzi ludzie, którzy protestowali przeciwko ACTA. Nie wierzcie, że zrozumieją, o co trzeba walczyć. I nawet oni nie pójdą przeciwko czarnym… Przecież dobrze wiecie, na czym się przejechał Twój Ruch Palikota? Nie na wyrzuceniu Nowickiej, nie na kursie na lewicę, potem na liberalizm, potem znów na lewicę. Upadek zaczął się od apostazji lidera, bezsensownie akcentowanego antyklerykalizmu, billboardów z informacją o dziecku papieża. Polacy może i nie lubią kleru, ale jeszcze bardziej nie lubią, kiedy ktoś każe im się do tego publicznie przyznać.

A potem będą wybory. W kontekście bardzo prawdopodobnego zwycięstwa jakiejś koalicji prawicowej w najbliższych wyborach samorządowych a potem parlamentarnych, teatr kojarzony dotąd co najwyżej z przekroczeniami obyczajowymi i zabiegami na klasyce stanie się w oczach środowisk kościelnych i patriotycznych fabryką bluźnierstw. Nagość, wulgarny język, dekonstrukcję arcydzieł narodowych można jeszcze wybaczyć, antychrześcijaństwa – nie. Antyklerykalizm nigdy nie był tematem numer jeden polskiego teatru a teraz zjednoczyło się pod wspólnym sztandarem środowisko, które myśli, że teatr jest przeciwko religii, kościołowi, tradycji. Nie ważne czy to prawda, ważne, że oni to założyli. Jak można z tym antychrześcijaństwem walczyć – zastanawiają się przyszli zwycięzcy? Ano modelem węgierskim (obsadzamy wszystkie kluczowe instytucje swoimi ludźmi) albo metodą Kaczyńskiego – wspieramy dotacjami sztukę wspólnotową, sztuka destrukcyjna niech szuka sponsora. Tomasz Karolak pewnie znajdzie, Szczawińska – nie”.

Naprawdę strach się bać. Ciąg dalszy nastąpi.