Dolny Śląsk ma pewnie najbardziej gęstą w Polsce sieć dróg. Fantastycznie – bo jest po czym jeździć, a jednocześnie przekleństwo bo remontować, namawiać, poprawiać wciąż trzeba.
Kocie łby, pamiętające wciąż bardzo dawne czasy, bywają teraz marzeniem niektórych współczesnych gospodarzy miast i miasteczek. Że takie przecież trwałe, nie jak ten PRL-owski asfalt….Więc jest po czym i dokąd pojeździć o czym się wczoraj przekonałem przemierzając nasza piękną ziemię legnicką (i jaworską) wzdłuż i wszerz.
Wszyscy cierpimy na syndrom i schemat „nic nie dziania się”. Tymczasem parę godzin w podróży uświadamia, że w tej Polsce poza TVN24, w Polsce prowincjonalnej, lokalnej, miejscowej dzieje się bardzo bardzo dużo. W Złotoryi tłumy na mistrzostwach świata w płukaniu złota, nad jedynym w regionie bezpłatnym kąpieliskiem, w Prochowicach, pod zamkiem, przywołują Napoleona, w Paszowicach Święto Pierogów i tyle ludzi, że publiczność niedawnego meczu Polska–Gruzja chowa się pod stołem, w Głuchowicach, Tyńcu Legnickim i Gogołowicach pikniki integracyjne czyli po dawnemu dożynki, święto plonów, tradycyjne, ale przez to budujące tożsamość miejsca – bardzo ważne dla lokalnej społeczności.
Się dzieje. Pogłoski o śmierci aktywności lokalnych społeczności są przesadzone. Dzieje się bardzo dużo i to w większości za pieniądze projektowe, nazwijmy je unijne, co by to nie znaczyło. Kto ma oczy widzi to. Jak mówi mój ulubiony polityk, prezes Pawlak, nie marudźmy, nie narzekajmy, tylko wiosłujmy dalej, do przodu. Tak Bogiem i prawdą, czemu szef największej chłopskiej partii mówi o wiosłowaniu naprawdę nie wiem. Na wszelki wypadek więc zrobiłem sobie w czasie peregrynacji zdjęcie z traktorem. Traktor wyszedł na nim lepiej.
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
czwartek, 25 sierpnia 2011
Duma i uprzedzenia
„Stop prywatyzacji KGHM”. Czytam takie hasła i zastanawiam się o co w nich chodzi. Nie idzie mi nawet o strukturę własnościową spółki skarbu państwa, jaką jest KGHM, to znaczy o czym my właściwie mówimy, ale o zwykłą emocję. Dlaczego nie potrafimy być dumni z tego co się stało? Że oto nie było tu niczego i przyjechali z całego kraju ludzie i zbudowali nowy świat. Zbudowali kombinat, a wokół miasto, które jest centrum tego świata. Było miasteczko – jest miasto. Dlaczego nie potrafimy być dumni, że to się stało, że się powiodło, że KGHM podbija świat i niezależnie od rokowań co do przyszłości jest to kawałek rzeczywistości w której ludzie żyją i pracują. Zgubiliśmy zupełnie tę pozytywną emocję zamieniając ją na spór o pieniądze, wpływy i posady. „Nic nas wcześniej nie podzieliło. Dopiero pieniądze”, mówi jednak z bohaterek naszego spektaklu „Orkiestra” i to jest jedno z najważniejszych zdań jakie w nim padają.
Pieniądze szczęścia nie dają, ale ale trudno bez nich żyć… Z drugiej strony życie to nie tylko pieniądze. To nasza historia, tradycja, tożsamość. I duma z tego co się dokonało. Pozytywna emocja. Wspomnienie. Spotkanie. Zagłębie Miedziowe nie ma swojej mitologii tak jak Górny Śląsk opowiadany przez Gustawa Morcinka, Kazimierza Kutza i Macieja Pieprzycę. Stwórzmy ją, nie tylko naszą teatralną opowieścią, ale lokalnymi historiami. Opowiadajmy je, zapisujmy. A politycy i kandydaci na polityków niech trzymają się jak najdalej KGHM-u. Jak się robi politycznie rzadko bywa prawdziwie. Wiem, że to marzenie, ale przecież prawdziwe życie musi się składać z marzeń…
Potwornie ideologizujemy naszą historię., Było źle – jest dobrze. Było dobrze – jest źle. Przegraliśmy, zremisowaliśmy, wygraliśmy powstanie. Przegrana rewolucja. Zwycięski remis na Wembley. Przecież ideologie rodziły się i upadały. A ludzie żyli swoim zwyczajnym (nadzwyczajnym) codziennym życiem. I ideologia nie zawsze decydowała o ich życiu,
o wzlotach i upadkach. Jedna z najważniejszych książek/filmów jakie mogłyby powstać to opowieść o życiu codziennym w Polsce w czasie okupacji. Czy powstanie? Bardzo wątpię…
Mimo to: bądźmy dumni z tego co się powiodło.
Pieniądze szczęścia nie dają, ale ale trudno bez nich żyć… Z drugiej strony życie to nie tylko pieniądze. To nasza historia, tradycja, tożsamość. I duma z tego co się dokonało. Pozytywna emocja. Wspomnienie. Spotkanie. Zagłębie Miedziowe nie ma swojej mitologii tak jak Górny Śląsk opowiadany przez Gustawa Morcinka, Kazimierza Kutza i Macieja Pieprzycę. Stwórzmy ją, nie tylko naszą teatralną opowieścią, ale lokalnymi historiami. Opowiadajmy je, zapisujmy. A politycy i kandydaci na polityków niech trzymają się jak najdalej KGHM-u. Jak się robi politycznie rzadko bywa prawdziwie. Wiem, że to marzenie, ale przecież prawdziwe życie musi się składać z marzeń…
Potwornie ideologizujemy naszą historię., Było źle – jest dobrze. Było dobrze – jest źle. Przegraliśmy, zremisowaliśmy, wygraliśmy powstanie. Przegrana rewolucja. Zwycięski remis na Wembley. Przecież ideologie rodziły się i upadały. A ludzie żyli swoim zwyczajnym (nadzwyczajnym) codziennym życiem. I ideologia nie zawsze decydowała o ich życiu,
o wzlotach i upadkach. Jedna z najważniejszych książek/filmów jakie mogłyby powstać to opowieść o życiu codziennym w Polsce w czasie okupacji. Czy powstanie? Bardzo wątpię…
Mimo to: bądźmy dumni z tego co się powiodło.
niedziela, 21 sierpnia 2011
Jak reformowałem telewizję polską
Ze spraw nielokalnych: na czym zna się każdy Polak? Na polityce, medycynie i... TELEWIZJI - spędza przed nią 5 godzin dziennie!. Tak się składa, że w na przełomie lat 2003 i 2004 - to znaczy bardzo dawno dawno temu - starałem się o prezesurę TVP... To brzmi anegdotycznie z perspektywy tego, co dzieje się ostatnimi czasy w telewizji, ale wtedy brzmiało bardzo serio. Otóż politycy i telewizyjni szermierze ogłosili wówczas, że od teraz będzie apolitycznie, to znaczy, że szukają fachowych fachowców itd. Wszyscy chcieli „dobrze”, a a wyszło tak jak zawsze…Już nawet nie pamiętam jakiego „fachowca” wtedy wybrano, ale to co się działo później to totalne upolitycznienie telewizji jakiego nie było nawet za PRL-u. Ręczne sterowanie, telefony z kancelarii przeróżnych. PSL wzięło ostatnio TVP Info i PSL-owi „rośnie” bo premier Pawlak z ministrem Sawickim dzielą miedzy sobą czas antenowy, a minister pojawił się nawet w … ”pogodynce”.
Czemu startowałem wtedy w konkursie i co chciałem zrobić w telewizji? Takie będą Rzeczypospolite, jakie młodzieży chowanie... a ta młodzież – tu ponarzekam - ogromną część czasu spędza przed ekranami (telewizorów i komputerów). Zdecydowana większość nie czyta książek, nie chodzi do teatru, nie uczestniczy w kulturze innej, niż rozrywka. Dlatego powinniśmy zabrać telewizję politykom, którzy traktują ją nie tylko jako łup polityczny i pulę stanowisk, ale głównie jako narzędzie autopromocji (stąd niespotykana w żadnym kraju świata ich codzienna obecność na ekranie, w niekończącym się cyklu "Na każdy temat..."). Dlatego powinniśmy zastopować błyskawiczną komercjalizację TVP, bo gdy ponad 80 procent przychodów pochodzi z reklam, to o misji można zapomnieć. Nie ma na nią miejsca, gdy trzeba walczyć o pieniądze. To są niby rzeczy oczywiste i wszyscy – w tym politycy – się z nimi zgadzają, ale jak przyjdzie co do czego jest zawsze tak samo. Czyli odbywa się wielkie dzielenie łupów.
O tym jak w praktyce wygląda kulturotwórcza i edukacyjna misja TVP przekonuję się co pewien czas boleśnie. Gdy proponuję telewizji ciekawe programy, które idealnie wpisują się w jej misję, słyszę ciągle to samo: owszem, to interesujące, wartościowe, nawet bardzo, ale... wiecie, rozumiecie, nie mamy pieniędzy. Jak zapłacicie (to znaczy teatr zapłaci za coś, co jest produktem jego pracy! Zatem odwrotnie, niż ma to miejsce w świecie, gdy to telewizje wspierają kulturę i płacą za pomysły, realizację, udział... itp.) to owszem, zrobimy program o was. Tak było przy okazji naszego artystycznego tournee po Syberii. Tak było – i tego nir sposób zrozumieć - przy okazji minifestiwalu poświęconego doskonałym legnickim sztukom Lecha Raczaka składającym się na "Tryptyk rewolucyjny". Rozumiem, gdy telewizja publiczna (w kryzysie) sięga po pieniądze producentów proszków do prania, past do zębów czy właścicieli hipermarketów. Nie mogę jednak pogodzić się, gdy wyrywa te niewielkie pieniądze na kulturę i sztukę, które dostajemy przecież z budżetu, od podatników. To naprawdę marne pieniądze, bo postulat 1 procent budżetu na kulturę (co i tak stawiać nas będzie w ogonie Europy) nadal jest tylko postulatem. Jako senator (jeśli zostanę wybrany) chciałbym zmienić te chore relacje, a telewizji stworzyć szansę, aby było to możliwe.
Ale jest światełko w tunelu. TVP 2 objął niedawno Jurek Kapuściński, niepartyjny wybitny telewizyjny fachowiec, twórca dobrego wizerunku „Dwójki’ z lat 90-tych i początku następnej dekady. Twórca – razem z Jackiem Wekslerem – TVP Kultura. Wyrzucony z hukiem przez PiS za prezesury Bronisława Wildsteina. W wywiadzie w „Wyborczej” Jurek zapowiedział zmiany w ramówce, takie o których „doświadczeni” pracownicy TVP mówią, że nie mogą się udać, nie przejdą…Redakcją dokumentu w TVP 1 od niedawno rządzi na powrót Andrzej Fidyk, świetny reżyser dokumentalista. Oznacza to, że do telewizji wracają fachowcy. Oby. Ważne jeszcze, żeby w niej zostali i mieli na nią wpływ. Wtedy mój pomysł na reformę telewizji sprawdzi się nawet beze mnie…
To ostanie zdanie piszę oczywiście z ironią. A tez mój start przed 7 laty był swoista prowokacją ideowa. Jak mówili, że ma być apolitycznie zaraz zgłosiłem się wiedząc, że pewnie jest lipa. Lipa – nie lipa, najważniejsze są pomysły na zmianę świata. Ale permanentna reforma telewizji jest takim pomysłem.
Czemu startowałem wtedy w konkursie i co chciałem zrobić w telewizji? Takie będą Rzeczypospolite, jakie młodzieży chowanie... a ta młodzież – tu ponarzekam - ogromną część czasu spędza przed ekranami (telewizorów i komputerów). Zdecydowana większość nie czyta książek, nie chodzi do teatru, nie uczestniczy w kulturze innej, niż rozrywka. Dlatego powinniśmy zabrać telewizję politykom, którzy traktują ją nie tylko jako łup polityczny i pulę stanowisk, ale głównie jako narzędzie autopromocji (stąd niespotykana w żadnym kraju świata ich codzienna obecność na ekranie, w niekończącym się cyklu "Na każdy temat..."). Dlatego powinniśmy zastopować błyskawiczną komercjalizację TVP, bo gdy ponad 80 procent przychodów pochodzi z reklam, to o misji można zapomnieć. Nie ma na nią miejsca, gdy trzeba walczyć o pieniądze. To są niby rzeczy oczywiste i wszyscy – w tym politycy – się z nimi zgadzają, ale jak przyjdzie co do czego jest zawsze tak samo. Czyli odbywa się wielkie dzielenie łupów.
O tym jak w praktyce wygląda kulturotwórcza i edukacyjna misja TVP przekonuję się co pewien czas boleśnie. Gdy proponuję telewizji ciekawe programy, które idealnie wpisują się w jej misję, słyszę ciągle to samo: owszem, to interesujące, wartościowe, nawet bardzo, ale... wiecie, rozumiecie, nie mamy pieniędzy. Jak zapłacicie (to znaczy teatr zapłaci za coś, co jest produktem jego pracy! Zatem odwrotnie, niż ma to miejsce w świecie, gdy to telewizje wspierają kulturę i płacą za pomysły, realizację, udział... itp.) to owszem, zrobimy program o was. Tak było przy okazji naszego artystycznego tournee po Syberii. Tak było – i tego nir sposób zrozumieć - przy okazji minifestiwalu poświęconego doskonałym legnickim sztukom Lecha Raczaka składającym się na "Tryptyk rewolucyjny". Rozumiem, gdy telewizja publiczna (w kryzysie) sięga po pieniądze producentów proszków do prania, past do zębów czy właścicieli hipermarketów. Nie mogę jednak pogodzić się, gdy wyrywa te niewielkie pieniądze na kulturę i sztukę, które dostajemy przecież z budżetu, od podatników. To naprawdę marne pieniądze, bo postulat 1 procent budżetu na kulturę (co i tak stawiać nas będzie w ogonie Europy) nadal jest tylko postulatem. Jako senator (jeśli zostanę wybrany) chciałbym zmienić te chore relacje, a telewizji stworzyć szansę, aby było to możliwe.
Ale jest światełko w tunelu. TVP 2 objął niedawno Jurek Kapuściński, niepartyjny wybitny telewizyjny fachowiec, twórca dobrego wizerunku „Dwójki’ z lat 90-tych i początku następnej dekady. Twórca – razem z Jackiem Wekslerem – TVP Kultura. Wyrzucony z hukiem przez PiS za prezesury Bronisława Wildsteina. W wywiadzie w „Wyborczej” Jurek zapowiedział zmiany w ramówce, takie o których „doświadczeni” pracownicy TVP mówią, że nie mogą się udać, nie przejdą…Redakcją dokumentu w TVP 1 od niedawno rządzi na powrót Andrzej Fidyk, świetny reżyser dokumentalista. Oznacza to, że do telewizji wracają fachowcy. Oby. Ważne jeszcze, żeby w niej zostali i mieli na nią wpływ. Wtedy mój pomysł na reformę telewizji sprawdzi się nawet beze mnie…
To ostanie zdanie piszę oczywiście z ironią. A tez mój start przed 7 laty był swoista prowokacją ideowa. Jak mówili, że ma być apolitycznie zaraz zgłosiłem się wiedząc, że pewnie jest lipa. Lipa – nie lipa, najważniejsze są pomysły na zmianę świata. Ale permanentna reforma telewizji jest takim pomysłem.
czwartek, 18 sierpnia 2011
Łemkowie są Łemkami
Po wpisie na blogu dotyczącym Watry dotarły do mnie głosy krytyczne wobec moich refleksji o narodzie łemkowskim. Dlatego pozwólcie, że się trochę powymądrzam.
Narodowość jest kwestią pochodzenia, ale także wyboru. Wybór pociąga za sobą określone zachowanie, które w krótszej lub dłuższej perspektywie zmienia myślenie życzeniowe w rzeczywistość. Innymi słowy, jeśli ktoś uważa się za Anglika, choć w domu rodzinnym mówił po polsku, to wychowując dzieci w tym duchu, doczeka chwili, w której staną się one prawdziwymi Anglikami. Historia zna mnóstwo takich przykładów.
Encyklopedia PWN definiuje naród jako „zbiorowość ludzi wyróżniającą się wspólną świadomością narodową, czyli poczuciem przynależności do wspólnoty definiowanej aktualnie jako naród”. Co oznacza, że nikt prócz samych Łemków nie jest w stanie stwierdzić, czy są oni narodem, czy też nie, nikt nie ma prawa ani możliwości zabronić im poczucia, że są narodem, albo im to poczucie nakazać. „Naród – czytamy dalej w Encyklopedii – stanowi przede wszystkim wspólnotę idei i emocji”.
Tadeusz A. Olszański w artykule „Kim są Łemkowie i co to właściwie znaczy?” (LINK) stwierdza z nieodpartą logiką: „Łemkowie są Łemkami. Ktokolwiek czuje się Łemkiem - jest nim; ktokolwiek się nim nie czuje - choćby z rodziców Łemków się urodził - nie jest nim. Musimy się z tym zgodzić, chyba że odrzucamy całą konstrukcję społeczeństwa demokratycznego. Oznacza to także, że będąc Łemkiem można swą łemkowskość różnie definiować - w kategoriach narodowej tożsamości ukraińskiej, albo - łemkowskiej czy też karpatoruskiej [tj. uznającej za jeden naród Łemków z Polski i Słowacji, Rusinów/Ukraińców z Zakarpacia oraz Rusinów/Ukraińców z chorwackiej Baczki i serbskiej Wojwodiny – przyp.JG] , a nawet po prostu - wyłącznie patriotyzmu lokalnego. I że wszystkie te opcje są równouprawnione, także w prawie do konkurencji, wzajemnego zwalczania się, nawet bezpardonowego. Tożsamość narodowa nie podlega weryfikacji naukowej. Nie można zatem powiedzieć, że Łemkowie są "w naturalny sposób" Ukraińcami, ani też - że są "w naturalny sposób" odrębnym narodem (lub częścią narodu karpatoruskiego). Z drugiej strony nie można, więcej - nie wolno kwestionować tożsamości narodowej ani tych Łemków, którzy uważają się za Ukraińców (i ich prawa do propagowania wśród Łemków ukraińskiej świadomości narodowej), ani tych Łemków, którzy uważają się za członków narodu łemkowskiego, czy też karpatoruskiego (i ich prawa do propagowania wśród Łemków łemkowskiej świadomości narodowej).”
Pamiętajmy: w Polsce każdy powinien mieć prawo czuć się sobą.
Narodowość jest kwestią pochodzenia, ale także wyboru. Wybór pociąga za sobą określone zachowanie, które w krótszej lub dłuższej perspektywie zmienia myślenie życzeniowe w rzeczywistość. Innymi słowy, jeśli ktoś uważa się za Anglika, choć w domu rodzinnym mówił po polsku, to wychowując dzieci w tym duchu, doczeka chwili, w której staną się one prawdziwymi Anglikami. Historia zna mnóstwo takich przykładów.
Encyklopedia PWN definiuje naród jako „zbiorowość ludzi wyróżniającą się wspólną świadomością narodową, czyli poczuciem przynależności do wspólnoty definiowanej aktualnie jako naród”. Co oznacza, że nikt prócz samych Łemków nie jest w stanie stwierdzić, czy są oni narodem, czy też nie, nikt nie ma prawa ani możliwości zabronić im poczucia, że są narodem, albo im to poczucie nakazać. „Naród – czytamy dalej w Encyklopedii – stanowi przede wszystkim wspólnotę idei i emocji”.
Tadeusz A. Olszański w artykule „Kim są Łemkowie i co to właściwie znaczy?” (LINK) stwierdza z nieodpartą logiką: „Łemkowie są Łemkami. Ktokolwiek czuje się Łemkiem - jest nim; ktokolwiek się nim nie czuje - choćby z rodziców Łemków się urodził - nie jest nim. Musimy się z tym zgodzić, chyba że odrzucamy całą konstrukcję społeczeństwa demokratycznego. Oznacza to także, że będąc Łemkiem można swą łemkowskość różnie definiować - w kategoriach narodowej tożsamości ukraińskiej, albo - łemkowskiej czy też karpatoruskiej [tj. uznającej za jeden naród Łemków z Polski i Słowacji, Rusinów/Ukraińców z Zakarpacia oraz Rusinów/Ukraińców z chorwackiej Baczki i serbskiej Wojwodiny – przyp.JG] , a nawet po prostu - wyłącznie patriotyzmu lokalnego. I że wszystkie te opcje są równouprawnione, także w prawie do konkurencji, wzajemnego zwalczania się, nawet bezpardonowego. Tożsamość narodowa nie podlega weryfikacji naukowej. Nie można zatem powiedzieć, że Łemkowie są "w naturalny sposób" Ukraińcami, ani też - że są "w naturalny sposób" odrębnym narodem (lub częścią narodu karpatoruskiego). Z drugiej strony nie można, więcej - nie wolno kwestionować tożsamości narodowej ani tych Łemków, którzy uważają się za Ukraińców (i ich prawa do propagowania wśród Łemków ukraińskiej świadomości narodowej), ani tych Łemków, którzy uważają się za członków narodu łemkowskiego, czy też karpatoruskiego (i ich prawa do propagowania wśród Łemków łemkowskiej świadomości narodowej).”
Pamiętajmy: w Polsce każdy powinien mieć prawo czuć się sobą.
środa, 17 sierpnia 2011
Zagra orkiestra
Już za parę dnia wracam do prób „Orkiestry”, kolejnej lokalnej opowieści teatralnej. Pora więc na kilka zdań o tym najbardziej lokalnym z ostatnich teatralnych projektów. Punkt wyjścia tej historii jest taki: Umiera jeden z członków orkiestry ZG „Lubin” mocno skonfliktowany z zespołem. Tradycja nakazuje, by pochować go z górniczym ceremoniałem, a zatem z udziałem miedziowej orkiestry. W zespole rozpoczyna się spór – grać na pogrzebie, czy nie grać? Padają argumenty za i przeciw, w których odbija się stosunek członków orkiestry do ważnych i drobnych wydarzeń z historii miasta, regionu i Polski - do historii, której byli uczestnikami i świadkami. Pojawia się także zagrożenie dla samej orkiestry. Nowe czasy, to także nowa ekonomia, w której to, co nieopłacalne i nie przynosi zysku, staje się zbędne. Na ważnym forum pada zatem wniosek, by w ramach oszczędności orkiestrę zlikwidować.
W epickiej, balladowej perspektywie, sięgającej od końca lat 50. ubiegłego stulecia do współczesności, pojawia się galeria barwnych postaci i problem dopasowania się do siebie ludzi o różnych doświadczeniach i życiorysach. Ludzi przybyłych z różnych motywów i z wielu stron świata, by od podstaw współtworzyć historię miedziowego kombinatu, a zarazem swoje nowe życie. W tle pobrzmiewać będzie echo wielu wydarzeń, które zapisały się w dziejach Lubina i okolic, tych ważnych, czasami przełomowych, ale i drobnych wziętych wprost z życia i ubarwiających go mitów. W retrospekcjach widz cofnie się do lat pionierskich, gdy ludzi dzieliły poglądy i życiorysy, ale też sporo łączyło, by we współczesności przełknąć gorzką pigułkę wolności i czasów, w których ludzi podzieliły pieniądze.
„Orkiestrę” pisaliśmy tak jak poprzednie nasze lokalne opowieści („Balladę o Zakaczawiu”, „Wschody i Zachody Miasta”, „Łemko”). Rozmawialiśmy z bohaterami tamtych czasów, tworzywem scenariusza są więc zebrane wśród mieszkańców Lubina i okolic wydarzenia, opowieści i anegdoty. Szczególnie te ostatnie są cenne, bo – jako mało ważne lub nieistotne – pominięte zostały przez oficjalnych kronikarzy.
W rezultacie powstała oparta na faktach, ale już fikcyjna i artystyczna wizja współczesnej historii regionu naznaczonego miedzią. Nie zabraknie w niej zatem także postaci z innego, właściwego wyłącznie górnikom, podziemnego świata przesądów, zabobonów i lęków. Pojawią się zatem i Święta Barbara, i Skarbek. Także główny bohater spektaklu, Franek Bieda, jest wykreowany - na jego scenariuszowe losy złożyło się kilka prawdziwych życiorysów. W epizodach zobaczymy jednak (lub usłyszymy) także postaci tyleż realne, co znane – Krzysztofa Kieślowskiego, Edwarda Gierka, Stanisławę Gierkową, a w echach zdarzeń usłyszymy nazwiska Gomułki, bpa Kominka, Kuronia, Suchockiej czy Leppera. Jak to w balladzie, prawda mieszać się będzie z fikcją, wesoła anegdota z nutą nostalgii, czasami także goryczy. Spektakl pokazywany będzie najpierw w sercu Zagłębia Miedzowego – w kopalnianych cechowniach ZG „Lubin” i ZG „Rudna” zgodnie z zasadą, by prawdziwe opowieści snuć w prawdziwych miejscach.
W epickiej, balladowej perspektywie, sięgającej od końca lat 50. ubiegłego stulecia do współczesności, pojawia się galeria barwnych postaci i problem dopasowania się do siebie ludzi o różnych doświadczeniach i życiorysach. Ludzi przybyłych z różnych motywów i z wielu stron świata, by od podstaw współtworzyć historię miedziowego kombinatu, a zarazem swoje nowe życie. W tle pobrzmiewać będzie echo wielu wydarzeń, które zapisały się w dziejach Lubina i okolic, tych ważnych, czasami przełomowych, ale i drobnych wziętych wprost z życia i ubarwiających go mitów. W retrospekcjach widz cofnie się do lat pionierskich, gdy ludzi dzieliły poglądy i życiorysy, ale też sporo łączyło, by we współczesności przełknąć gorzką pigułkę wolności i czasów, w których ludzi podzieliły pieniądze.
„Orkiestrę” pisaliśmy tak jak poprzednie nasze lokalne opowieści („Balladę o Zakaczawiu”, „Wschody i Zachody Miasta”, „Łemko”). Rozmawialiśmy z bohaterami tamtych czasów, tworzywem scenariusza są więc zebrane wśród mieszkańców Lubina i okolic wydarzenia, opowieści i anegdoty. Szczególnie te ostatnie są cenne, bo – jako mało ważne lub nieistotne – pominięte zostały przez oficjalnych kronikarzy.
W rezultacie powstała oparta na faktach, ale już fikcyjna i artystyczna wizja współczesnej historii regionu naznaczonego miedzią. Nie zabraknie w niej zatem także postaci z innego, właściwego wyłącznie górnikom, podziemnego świata przesądów, zabobonów i lęków. Pojawią się zatem i Święta Barbara, i Skarbek. Także główny bohater spektaklu, Franek Bieda, jest wykreowany - na jego scenariuszowe losy złożyło się kilka prawdziwych życiorysów. W epizodach zobaczymy jednak (lub usłyszymy) także postaci tyleż realne, co znane – Krzysztofa Kieślowskiego, Edwarda Gierka, Stanisławę Gierkową, a w echach zdarzeń usłyszymy nazwiska Gomułki, bpa Kominka, Kuronia, Suchockiej czy Leppera. Jak to w balladzie, prawda mieszać się będzie z fikcją, wesoła anegdota z nutą nostalgii, czasami także goryczy. Spektakl pokazywany będzie najpierw w sercu Zagłębia Miedzowego – w kopalnianych cechowniach ZG „Lubin” i ZG „Rudna” zgodnie z zasadą, by prawdziwe opowieści snuć w prawdziwych miejscach.
niedziela, 14 sierpnia 2011
Koniec świata
W czwartkowym „Dużym Formacie”, dodatku do „Gazety Wyborczej” (z 11 sierpnia br.) czytam „Tango i Cash w Legnicy – czyli jak się wrabia policjantów”. Tekst absolutnie porażający.
Tango i Cash - wyborcza.pl
Przeczytajcie wszyscy!
Wiedziałem - przynajmniej od kilku lat - że w legnickiej policji źle się dzieje. Zaczepiano i mnie i teatr, choćby przy okazji Zjazdu Legniczan w 2004 r., ale wszystko co nas dotknęło jest dziecinną igraszką wobec opowieści zawartych w tekście Małgorzaty Kolińskiej – Dąbrowskiej. O powiązaniach wysokich funkcjonariuszy komendy miejskiej policji w Legnicy z gangsterami, o wspólnym imprezowaniu, o ukrywaniu przestępstw. Czasem trudno w to uwierzyć, gdyby nie konkret i rzeczowość tekstu. Jak w tej opowieści o naczelniku wydziału kryminalnego, który skutecznie przeszkodził w obławie na przestępców rozbijając nagle na miejscu zdarzenia policyjną corsę. Mimo, że w akcji nie miał brać udziału… Słyszę, że to co się dzieje
w legnickiej policji było tak naprawdę tajemnicą poliszynela od lat. Że wiedziały o tym lokalne media, że Paweł Jantura z lca.pl zajmował się tym, ale nikt go nie wsparł.
W dzisiejszej „Wyborczej” czytam, że po ukazaniu się artykułu grożono śmiercią jego głównemu bohaterowi, byłemu już funkcjonariuszowi policji Tomaszowi Kleinowi. Na ulicy i na klatce schodowej. Usłyszał: „odje*** ciebie i twoją rodzinę”. Jeśli ktoś nie wierzył w czwartkowy tekst teraz myślę uwierzy…
Napisano setki książek i nakręcono tysiące filmów o korupcji w policji, o jej powiązaniach
ze światem przestępczym i ze światem polityki. Czytamy je i oglądamy, a potem myślimy: jaką ci pisarze i scenarzyści maja wyobraźnię. A później rzeczywistość nas dopada i już nie wiemy gdzie jest prawda, a gdzie fikcja. Kiedy na listach radnych komitetu wyborczego prezydenta Legnicy pojawiali się kandydaci - policjanci mocno krytykowano ten fakt, choćby dlatego, że policjanci mogą mieć taka wiedzę o ludziach jakiej nie maja inni kandydaci. Uspokajano, że przecież nic się nie może zdarzyć, że wszyscy maja czyste ręce… Jednak zdarzyło się – a dwoje funkcjonariuszy komendy miejskiej zasiada w Radzie Miejskiej Legnicy. Nie snuję żadnych przypuszczeń. Myślę tylko, że ze światem polityki, światem władzy nie powinny wiązać się żadne służby mundurowe – choćby nawet prawo na to pozwalało. Policjanci, żołnierze , strażacy. Ci co chronią nas i bronią. Bo inaczej zawsze coś się może zdarzyć, choćby tak jak zdarzyło się w „Legnicy - mieście grzechu”.
W „Wyborczej” czytamy „Wiceszef MSWiA Adam Rapacki (nadzoruje policję) obiecał, że odpowie (na pytania autorki tekstu – JG) po powrocie z urlopu”. Oby wrócił z niego jak najszybciej.
Tango i Cash - wyborcza.pl
Przeczytajcie wszyscy!
Wiedziałem - przynajmniej od kilku lat - że w legnickiej policji źle się dzieje. Zaczepiano i mnie i teatr, choćby przy okazji Zjazdu Legniczan w 2004 r., ale wszystko co nas dotknęło jest dziecinną igraszką wobec opowieści zawartych w tekście Małgorzaty Kolińskiej – Dąbrowskiej. O powiązaniach wysokich funkcjonariuszy komendy miejskiej policji w Legnicy z gangsterami, o wspólnym imprezowaniu, o ukrywaniu przestępstw. Czasem trudno w to uwierzyć, gdyby nie konkret i rzeczowość tekstu. Jak w tej opowieści o naczelniku wydziału kryminalnego, który skutecznie przeszkodził w obławie na przestępców rozbijając nagle na miejscu zdarzenia policyjną corsę. Mimo, że w akcji nie miał brać udziału… Słyszę, że to co się dzieje
w legnickiej policji było tak naprawdę tajemnicą poliszynela od lat. Że wiedziały o tym lokalne media, że Paweł Jantura z lca.pl zajmował się tym, ale nikt go nie wsparł.
W dzisiejszej „Wyborczej” czytam, że po ukazaniu się artykułu grożono śmiercią jego głównemu bohaterowi, byłemu już funkcjonariuszowi policji Tomaszowi Kleinowi. Na ulicy i na klatce schodowej. Usłyszał: „odje*** ciebie i twoją rodzinę”. Jeśli ktoś nie wierzył w czwartkowy tekst teraz myślę uwierzy…
Napisano setki książek i nakręcono tysiące filmów o korupcji w policji, o jej powiązaniach
ze światem przestępczym i ze światem polityki. Czytamy je i oglądamy, a potem myślimy: jaką ci pisarze i scenarzyści maja wyobraźnię. A później rzeczywistość nas dopada i już nie wiemy gdzie jest prawda, a gdzie fikcja. Kiedy na listach radnych komitetu wyborczego prezydenta Legnicy pojawiali się kandydaci - policjanci mocno krytykowano ten fakt, choćby dlatego, że policjanci mogą mieć taka wiedzę o ludziach jakiej nie maja inni kandydaci. Uspokajano, że przecież nic się nie może zdarzyć, że wszyscy maja czyste ręce… Jednak zdarzyło się – a dwoje funkcjonariuszy komendy miejskiej zasiada w Radzie Miejskiej Legnicy. Nie snuję żadnych przypuszczeń. Myślę tylko, że ze światem polityki, światem władzy nie powinny wiązać się żadne służby mundurowe – choćby nawet prawo na to pozwalało. Policjanci, żołnierze , strażacy. Ci co chronią nas i bronią. Bo inaczej zawsze coś się może zdarzyć, choćby tak jak zdarzyło się w „Legnicy - mieście grzechu”.
W „Wyborczej” czytamy „Wiceszef MSWiA Adam Rapacki (nadzoruje policję) obiecał, że odpowie (na pytania autorki tekstu – JG) po powrocie z urlopu”. Oby wrócił z niego jak najszybciej.
czwartek, 11 sierpnia 2011
Kiedy Zjazd Legniczan?
Co chwilę na portalach internetowych powraca pytanie, kierowane także do mnie jako dyrektora teatru, kiedy zorganizujemy następny Zjazd Legniczan? Przypomnę, w 2004 r. ta impreza wymyślona przez Towarzystwo Miłośników Legnicy a wyprodukowana przez Teatr Modrzejewskiej (byłem dyrektorem artystycznym Zjazdu) odniosła spektakularny sukces. Do Legnicy zjechali się legniczanie z urodzenia i serca, ci, którzy mieszkali albo pracowali. To były piękne dni i do dziś mocno wspominane przez mieszkańców Legnicy i nie tylko.
W sposób naturalny ludzie pytają więc, kiedy następny Zjazd.
Powiem tak: jestem zdeklarowanym przeciwnikiem cyklicznych imprez: 35. festiwalu i 47. konkursu. To, co odbywa się zbyt często, kostnieje, popada w rutynę, uczestnicy i odbiorcy przyzwyczają się do tego samego ceremoniału. Dlatego byłem zdecydowanym przeciwnikiem organizowania 2. Zjazdu rok, dwa po pierwszym. Ale teraz minęło 7 lat, to już sporo czasu. Jakiś czas temu rozmawiając z Frankiem Grzywaczem, pomysłodawcą i dyrektorem 1. Zjazdu, zaproponowałem, żeby to on był inicjatorem spotkania wszelkich organizacji pozarządowych z Legnicy na temat idei przyszłego Zjazdu Legnicy. Żeby to organizacje pozarządowe wymyśliły pomysł, a Teatr i inne instytucje kultury na pewno pomogą. To powinien być Zjazd organizowany przez następne pokolenie, ludzi, którzy w 2004 roku mieli po dwadzieścia kilka lat. To naturalne, że ludzie doświadczeni w działaniu publicznym winni dzielić się przestrzenią owego działania z nowym pokoleniem. Dlatego Ośrodek Nowy Świat w Legnicy kreują w imieniu Teatru studenci, na czele z Magdą Pietrewicz, dlatego Festiwal Teatru Nie-Złego organizują młodzi teatrolodzy z Fundacji Teatr Nie-Taki.
Kiedy na początku czerwca 2004 r. słyszałem na legnickim Rynku wszystkie języki świata, byłem dumny, że choć na chwilę udało nam się przywrócić legnicką „Wieżę Babel” z lat 50-tych, 60-tych. Kiedy urocza Magda Mołek – przełamując lek wysokości – otwierała Zjazd razem z prezydentem Tadeuszem Krzakowskim z okna legnickiego teatru, a „Tatarzy” dowodzeni przez prof. Tomka Dziurzyńskiego z I LO „zdobywali” rynek legnicki, byłem po prostu szczęśliwy, ze spełnia się nasz sen o Legnicy.
W sposób naturalny ludzie pytają więc, kiedy następny Zjazd.
Powiem tak: jestem zdeklarowanym przeciwnikiem cyklicznych imprez: 35. festiwalu i 47. konkursu. To, co odbywa się zbyt często, kostnieje, popada w rutynę, uczestnicy i odbiorcy przyzwyczają się do tego samego ceremoniału. Dlatego byłem zdecydowanym przeciwnikiem organizowania 2. Zjazdu rok, dwa po pierwszym. Ale teraz minęło 7 lat, to już sporo czasu. Jakiś czas temu rozmawiając z Frankiem Grzywaczem, pomysłodawcą i dyrektorem 1. Zjazdu, zaproponowałem, żeby to on był inicjatorem spotkania wszelkich organizacji pozarządowych z Legnicy na temat idei przyszłego Zjazdu Legnicy. Żeby to organizacje pozarządowe wymyśliły pomysł, a Teatr i inne instytucje kultury na pewno pomogą. To powinien być Zjazd organizowany przez następne pokolenie, ludzi, którzy w 2004 roku mieli po dwadzieścia kilka lat. To naturalne, że ludzie doświadczeni w działaniu publicznym winni dzielić się przestrzenią owego działania z nowym pokoleniem. Dlatego Ośrodek Nowy Świat w Legnicy kreują w imieniu Teatru studenci, na czele z Magdą Pietrewicz, dlatego Festiwal Teatru Nie-Złego organizują młodzi teatrolodzy z Fundacji Teatr Nie-Taki.
Kiedy na początku czerwca 2004 r. słyszałem na legnickim Rynku wszystkie języki świata, byłem dumny, że choć na chwilę udało nam się przywrócić legnicką „Wieżę Babel” z lat 50-tych, 60-tych. Kiedy urocza Magda Mołek – przełamując lek wysokości – otwierała Zjazd razem z prezydentem Tadeuszem Krzakowskim z okna legnickiego teatru, a „Tatarzy” dowodzeni przez prof. Tomka Dziurzyńskiego z I LO „zdobywali” rynek legnicki, byłem po prostu szczęśliwy, ze spełnia się nasz sen o Legnicy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)