Wczoraj na koncercie Renaty Przemyk w naszym teatrze poczułem się jak w innym świecie. Tak zwana twórczość artystyczna staje się coraz częściej „wykonem”. Artysta (ści) krąży po naszym kraju i wykonuje dzieło nie wiedząc często czy jest w Lubinie czy Lublinie (znana anegdota jak to Agata Młynarska otwierała przed laty Festiwal Piosenki Francuskiej w Lubinie witając wszystkich w pięknym mieście Lublinie….). Przemyk jest inna, ona jest z publicznością, ona gada z widzami i cały ten program („Akustic Trio”) mam w sobie taki potężny ładunek inności, odmienności, że człek się pyta skąd tacy ludzie biorą się jeszcze na świecie?
Absolutna naturalność i absolutny profesjonalizm. Kiedy artystka zdejmuje kozaki (ten program to opowieść o byciu w drodze, gdzie poważną rolę odgrywają wciąż zmieniane… buty) słychać dźwięk rozpinanego suwaka. Gdzie jeszcze ktoś dba o takie „drobiazgi”?
Siedziałem zauroczony bo sam „robię w sztuce” i wiem jak cała ta nasza artystyczna rzeczywistość spsiała. Patrzyłem na panią Renatę i jej muzyków jak na kosmitów. A jednocześnie byłem szczęśliwy, że jeszcze jest taki świat, w którym słowo znaczy to co znaczy, a wrażliwość jest odmieniana na wszystkie przypadki.
Takie chwile przywracają nam wiarę w świat, odganiają złe myśli. I mam taka absolutna pewność, że wszyscy na sali, na tę chwilę, tak myśleli. Że zapach bzu ważniejszy był od stanu szwajcarskiego franka, że promień słońca rozświetlał nasz wspólny świat mocniej niż ekran komputera. Że to marzenia? A czym byłby świat bez marzeń? Właściwie tylko dla marzeń warto żyć. I dla zapachu bzu i promienia słońca. I piszę to z pełną świadomością dziś, 9 października 2011 roku. Kochajmy wszyscy marzenia.
niedziela, 9 października 2011
piątek, 7 października 2011
Fałszywe nuty i tony
Pomroczność jasna. Mam wrażenie, że ta oryginalna jednostka chorobowa dopadła miedziowego posła lewicy. Pan poseł biega bowiem po Lubinie i straszy zjawami, duchami i innymi przewidzeniami. Zamiast jednak do lekarza parlamentarzysta pobiegł do zaprzyjaźnionej redakcji z lubińskiego Ministerstwa Prawdy (o tym, cóż to za potwór, już pisałem). Pomoc była natychmiastowa, mimo że zamiast lekarki była dziennikarka, a zamiast recepty wypisano posłowi artykulik. Na zamówienie, bo przecież postać to nietuzinkowa.
Pan poseł poskarżył się na moją „Orkiestrę”. Że spać mu nie daje, bo gra za głośno i fałszuje. Co prawda, parlamentarzysta nie widział, ani osobiście nie słyszał, ale przecież wie lepiej. Właśnie wtedy powołał się na zjawy, które ponoć nawiedzają jego parlamentarne biuro i zbulwersowane protestują przeciwko naszej miedziowej balladzie, która – rzekomo – opisała górników jako alkoholików, ludzi z marginesu społecznego, a co gorsze za bohaterów spektaklu wzięła sobie grających pe…, przepraszam, gejów. Poseł obiecał nawet, że pójdzie i obejrzy to plugastwo, ale szybko wyjdzie, bo nie zdzierży.
Rezolutna dziennikarka widząc przed sobą człowieka potrzebującego pomocy nie zadała ani jednego zbędnego pytania. Po co posła denerwować? No i jak tu pytać o twarz, albo personalia duchów? Poseł widział, a nawet z nimi rozmawiał, to znaczy, że jest medium i wie z czym przychodzi po pomoc. Zresztą, głupio pytać, skoro wywiadowczyni także przedstawienia nie widziała, recenzji nie czytała, a przecież przyznać się do tego nie mogła. Cóż pomyślałby o niej jej szanowny rozmówca? Ba. Cóż pomyśleliby czytelnicy? Że niby nie wie o czym pisze? To niedopuszczalne.
Zaciekawiła mnie ta sytuacja, bo w opisie pana posła widzę wszystko, tylko nie spektakl, który zrobiliśmy zszywając całość z ludzkich wspomnień i anegdot, które z Krzyśkiem Kopką (scenarzysta) zbieraliśmy przez kilka miesięcy rozmawiając z górnikami, mieszkańcami Lubina, wertując kroniki i inne dokumentalne zapiski. No i jeszcze ten zarzut, że z członków (przepraszam) górniczej orkiestry zrobiliśmy pe…, przepraszam raz jeszcze, gejów. Chyba jednak to nie ja reżyserowałem sztukę opisaną przez miedziowego posła. Na pewno nie ja. Bo spektakl, który zrobiliśmy spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem. Pierwsze recenzje też są dobre.
Poprosiłem jednak Grześka Żurawińskiego, by zamiast rozmów ze zjawami z opowieści parlamentarzysty, pogadał z postacią z krwi i kości. Najlepiej z górnikiem. Ten nie namyślał się długo i zrobił to, co dawno powinna uczynić lubińska dziennikarka. Zadzwonił do emerytowanego górnika, ale przede wszystkim prezesa górniczej orkiestry z lubińskiej kopalni. Jan Marian Bączek był zaskoczony zarzutami wobec spektaklu: „Mnie osobiście ten spektakl bardzo się podobał. Chwilami był śmieszny, innym razem smutny. Jak w życiu. Uważam, że w tych trudnych warunkach, bo przecież aktorzy grali nie na prawdziwej scenie, ale u nas w cechowni, to pan Jacek Głomb zrobił kawał naprawdę dobrej roboty. Jasne, że wśród kolegów z orkiestry opinie były różne. Jednym przedstawienie podobało się bardziej, innym mniej. To chyba normalne, tym bardziej, że niektórzy pierwszy raz byli w teatrze, do tego tak nietypowym. Byli tacy, którym przeszkadzały przekleństwa na scenie, ale... Tam na dole naprawdę mówi się mocnym językiem. Kopalnia to nie salon. Każdy ma prawo do ocen, ale zachęcam wszystkich, by najpierw obejrzeli to przedstawienie…”.
Lubińska germanistka i mieszkanka Ścinawy, gdzie także grała nasza „Orkiestra”, pani Małgorzata Łomnicka-Rogal sprawę skomentowała sms-em, który wysłała po przedstawieniu: „Bardzo gorąco dziękujemy! W imieniu własnym i całej zaproszonej reszty. Ścinawa w zachwycie”.
Sytuacja jest zatem kuriozalna, jak w dowcipie, który powstał za komuny. W czasach, w których pan poseł nie był jeszcze panem posłem, ale które zapewne doskonale pamięta. Warszawski taksówkarz skarży się pasażerowi: „Panie! Wyglądasz pan na inteligenta, to wyjaśnij mnie pan, jak to jest? W gazetach ciągle piszą, że cały naród popiera partię. A ja bujam się po tej naszej stolicy od 30 lat i jeszcze ani razu nie wiozłem takiego, co popiera. O co tutaj chodzi?”.
No właśnie, o co chodzi? Jedyne wytłumaczenie jest proste i czytelne. Wszedłeś Głombie na polityczny ring bokserski to się chłopie nie dziw, że walą cię po głowie. A jak nie dają rady, to i uderzą poniżej pasa. W tej walce fair play to przeżytek i naiwność. Wszystkie chwyty, choćby najbrudniejsze, są dozwolone, a sędziowie bywają stronniczy. Doświadczony pan poseł sztukę tę posiadł w stopniu doskonałym, a ty jesteś nowicjuszem. No to obrywasz.
Jacek Głomb
Poniższe fragmenty recenzji dedykuję bohaterom tej opowieści: panu posłowi i dziennikarce portalu lubin.pl:
„Legnickiego skarbu trzeba strzec” – zaczyna recenzentka najważniejszego teatralnego portalu w Polsce Ewa Uniejewska. I dodaje: „Prywatne losy ludzi, którzy zakochują się, kłócą, pobierają, zdradzają, kradną, będą warunkowane historią i narzucanymi ideologiami. Poprzez pryzmat małej, specyficznej zbiorowości, Jacek Głomb opowiada o historii kraju. Czyni to z dużym wyczuciem, bez popadania w encyklopedyczność, lecz z troską o ludzką prawdę. Aktorzy legnickiego teatru tworzą wyśmienitą orkiestrę. Nie ma osoby, która zagrałaby źle; każda z nich zachwyca umiejętnościami warsztatowymi. Ich grze towarzyszy dystans i dobre wyczucie ironii, inteligentne myślenie o tekście i sytuacji scenicznej. Pokaz Teatru Modrzejewskiej mógłby stać się nauką dla artystów stołecznych, którym legniccy twórcy w niczym nie ustępują”.
„"Orkiestra" to spektakl na zamówienie. Powstał z okazji 50-lecia miedziowego kombinatu. Ten prezent jest jednak wart więcej niż kolejna nagroda z zysku dla pracowników KGHM. Zagłębie doczekało się własnej sagi”. O koncertowo zagranej balladzie o miedziowych górnikach pisze Magda Piekarska z Gazety Wyborczej i dodaje: „Przestrzeń Zagłębia Miedziowego, która każdemu przybyszowi wyda się zaprzeczeniem magii, została przez autorów zaczarowana i obdarowana własną mitologią. To, co dotąd było rozproszone w tysiącach ulotnych, bo zależnych od ludzkiej pamięci anegdot i wspomnień, na scenie nabiera kształtu. Temu czarowi ulega też widz - i choć pęka ze śmiechu, kiedy bohaterowie, spacerując po Lubinie, wzdychają: "Jak tu pięknie", to po zakończeniu spektaklu będzie skłonny dostrzec w mieście ślady tej niełatwej urody”.
„Dla mnie ten spektakl zdominowała wspaniała Ewa Galusińska (Francuzka)” - napisał Krzysztof Kucharski z dziennika Polska Gazeta Wrocławska. „Aktorka zbudowała postać z wielką precyzją od najmniejszego ruchu, po wyrazistą mimikę, tembr głosu i najdrobniejszy gesty. Jest rewelacyjna i nieodparcie komiczna. Dla samej Ewy warto ten spektakl oglądać, cała drużyna na najwyższych obrotach, bo to świetny zespół, jeden z najlepszych w Polsce”.
Pan poseł poskarżył się na moją „Orkiestrę”. Że spać mu nie daje, bo gra za głośno i fałszuje. Co prawda, parlamentarzysta nie widział, ani osobiście nie słyszał, ale przecież wie lepiej. Właśnie wtedy powołał się na zjawy, które ponoć nawiedzają jego parlamentarne biuro i zbulwersowane protestują przeciwko naszej miedziowej balladzie, która – rzekomo – opisała górników jako alkoholików, ludzi z marginesu społecznego, a co gorsze za bohaterów spektaklu wzięła sobie grających pe…, przepraszam, gejów. Poseł obiecał nawet, że pójdzie i obejrzy to plugastwo, ale szybko wyjdzie, bo nie zdzierży.
Rezolutna dziennikarka widząc przed sobą człowieka potrzebującego pomocy nie zadała ani jednego zbędnego pytania. Po co posła denerwować? No i jak tu pytać o twarz, albo personalia duchów? Poseł widział, a nawet z nimi rozmawiał, to znaczy, że jest medium i wie z czym przychodzi po pomoc. Zresztą, głupio pytać, skoro wywiadowczyni także przedstawienia nie widziała, recenzji nie czytała, a przecież przyznać się do tego nie mogła. Cóż pomyślałby o niej jej szanowny rozmówca? Ba. Cóż pomyśleliby czytelnicy? Że niby nie wie o czym pisze? To niedopuszczalne.
Zaciekawiła mnie ta sytuacja, bo w opisie pana posła widzę wszystko, tylko nie spektakl, który zrobiliśmy zszywając całość z ludzkich wspomnień i anegdot, które z Krzyśkiem Kopką (scenarzysta) zbieraliśmy przez kilka miesięcy rozmawiając z górnikami, mieszkańcami Lubina, wertując kroniki i inne dokumentalne zapiski. No i jeszcze ten zarzut, że z członków (przepraszam) górniczej orkiestry zrobiliśmy pe…, przepraszam raz jeszcze, gejów. Chyba jednak to nie ja reżyserowałem sztukę opisaną przez miedziowego posła. Na pewno nie ja. Bo spektakl, który zrobiliśmy spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem. Pierwsze recenzje też są dobre.
Poprosiłem jednak Grześka Żurawińskiego, by zamiast rozmów ze zjawami z opowieści parlamentarzysty, pogadał z postacią z krwi i kości. Najlepiej z górnikiem. Ten nie namyślał się długo i zrobił to, co dawno powinna uczynić lubińska dziennikarka. Zadzwonił do emerytowanego górnika, ale przede wszystkim prezesa górniczej orkiestry z lubińskiej kopalni. Jan Marian Bączek był zaskoczony zarzutami wobec spektaklu: „Mnie osobiście ten spektakl bardzo się podobał. Chwilami był śmieszny, innym razem smutny. Jak w życiu. Uważam, że w tych trudnych warunkach, bo przecież aktorzy grali nie na prawdziwej scenie, ale u nas w cechowni, to pan Jacek Głomb zrobił kawał naprawdę dobrej roboty. Jasne, że wśród kolegów z orkiestry opinie były różne. Jednym przedstawienie podobało się bardziej, innym mniej. To chyba normalne, tym bardziej, że niektórzy pierwszy raz byli w teatrze, do tego tak nietypowym. Byli tacy, którym przeszkadzały przekleństwa na scenie, ale... Tam na dole naprawdę mówi się mocnym językiem. Kopalnia to nie salon. Każdy ma prawo do ocen, ale zachęcam wszystkich, by najpierw obejrzeli to przedstawienie…”.
Lubińska germanistka i mieszkanka Ścinawy, gdzie także grała nasza „Orkiestra”, pani Małgorzata Łomnicka-Rogal sprawę skomentowała sms-em, który wysłała po przedstawieniu: „Bardzo gorąco dziękujemy! W imieniu własnym i całej zaproszonej reszty. Ścinawa w zachwycie”.
Sytuacja jest zatem kuriozalna, jak w dowcipie, który powstał za komuny. W czasach, w których pan poseł nie był jeszcze panem posłem, ale które zapewne doskonale pamięta. Warszawski taksówkarz skarży się pasażerowi: „Panie! Wyglądasz pan na inteligenta, to wyjaśnij mnie pan, jak to jest? W gazetach ciągle piszą, że cały naród popiera partię. A ja bujam się po tej naszej stolicy od 30 lat i jeszcze ani razu nie wiozłem takiego, co popiera. O co tutaj chodzi?”.
No właśnie, o co chodzi? Jedyne wytłumaczenie jest proste i czytelne. Wszedłeś Głombie na polityczny ring bokserski to się chłopie nie dziw, że walą cię po głowie. A jak nie dają rady, to i uderzą poniżej pasa. W tej walce fair play to przeżytek i naiwność. Wszystkie chwyty, choćby najbrudniejsze, są dozwolone, a sędziowie bywają stronniczy. Doświadczony pan poseł sztukę tę posiadł w stopniu doskonałym, a ty jesteś nowicjuszem. No to obrywasz.
Jacek Głomb
Poniższe fragmenty recenzji dedykuję bohaterom tej opowieści: panu posłowi i dziennikarce portalu lubin.pl:
„Legnickiego skarbu trzeba strzec” – zaczyna recenzentka najważniejszego teatralnego portalu w Polsce Ewa Uniejewska. I dodaje: „Prywatne losy ludzi, którzy zakochują się, kłócą, pobierają, zdradzają, kradną, będą warunkowane historią i narzucanymi ideologiami. Poprzez pryzmat małej, specyficznej zbiorowości, Jacek Głomb opowiada o historii kraju. Czyni to z dużym wyczuciem, bez popadania w encyklopedyczność, lecz z troską o ludzką prawdę. Aktorzy legnickiego teatru tworzą wyśmienitą orkiestrę. Nie ma osoby, która zagrałaby źle; każda z nich zachwyca umiejętnościami warsztatowymi. Ich grze towarzyszy dystans i dobre wyczucie ironii, inteligentne myślenie o tekście i sytuacji scenicznej. Pokaz Teatru Modrzejewskiej mógłby stać się nauką dla artystów stołecznych, którym legniccy twórcy w niczym nie ustępują”.
„"Orkiestra" to spektakl na zamówienie. Powstał z okazji 50-lecia miedziowego kombinatu. Ten prezent jest jednak wart więcej niż kolejna nagroda z zysku dla pracowników KGHM. Zagłębie doczekało się własnej sagi”. O koncertowo zagranej balladzie o miedziowych górnikach pisze Magda Piekarska z Gazety Wyborczej i dodaje: „Przestrzeń Zagłębia Miedziowego, która każdemu przybyszowi wyda się zaprzeczeniem magii, została przez autorów zaczarowana i obdarowana własną mitologią. To, co dotąd było rozproszone w tysiącach ulotnych, bo zależnych od ludzkiej pamięci anegdot i wspomnień, na scenie nabiera kształtu. Temu czarowi ulega też widz - i choć pęka ze śmiechu, kiedy bohaterowie, spacerując po Lubinie, wzdychają: "Jak tu pięknie", to po zakończeniu spektaklu będzie skłonny dostrzec w mieście ślady tej niełatwej urody”.
„Dla mnie ten spektakl zdominowała wspaniała Ewa Galusińska (Francuzka)” - napisał Krzysztof Kucharski z dziennika Polska Gazeta Wrocławska. „Aktorka zbudowała postać z wielką precyzją od najmniejszego ruchu, po wyrazistą mimikę, tembr głosu i najdrobniejszy gesty. Jest rewelacyjna i nieodparcie komiczna. Dla samej Ewy warto ten spektakl oglądać, cała drużyna na najwyższych obrotach, bo to świetny zespół, jeden z najlepszych w Polsce”.
czwartek, 6 października 2011
Do własnej bramki
Jest coś okrutnego w zawiedzionej miłości. Prawie dokładnie przed rokiem zdecydowałem, że warto ocieplić nie najlepszy wizerunek polskich kibiców. Uznałem, że partner jest warty tego ryzyka. Prezes legnickiego stowarzyszenia „Tylko Miedź”, chłopak daleko odbiegający od stereotypu kibola, wydawał się gwarantem, że mówimy tym samym językiem. Nie dla bandytyzmu na stadionach, tak dla prospołecznych działań i spokoju wokół piłki nożnej. Podpisaliśmy porozumienie, że będziemy wspierać się w egzotycznym dla wielu sojuszu ludzi teatru i fanatyków piłki nożnej w naszym mieście.
Cieszyłem się z każdej akcji kibiców legnickiej miedzianki, która dowodziła, że jest to grupa miłośników piłki nożnej i lokalnych patriotów. Miło było czytać o kolejnych akcjach krwiodawstwa, o spokoju na legnickim stadionie, o zaangażowaniu kibiców w wybudowanie placu zabaw dla dzieciaków. Było miło, ale się skończyło, gdy do rozgrywki wszedł największy miłośnik piłki nożnej w moim kraju, były premier i lider partii, która zrobi wszystko, by wrócić do władzy. Nawet po trupach.
Przyznaję, byłem naiwny w swoim idealizmie. Legniccy kibole (już nie potrafię inaczej) sprowadzili mnie z chmur na ziemię. Oświadczenie, które wczoraj wydalili z siebie i opublikowali, jest dowodem, że najzwyczajniej mnie oszukali. Pal sześć, że apelują w nim do wyborczego bojkotu partii, która wspiera mnie wyborach. Do tego mają prawo i niech robią co chcą, byle w zgodzie z własnymi przekonaniami. Boli mnie i budzi mój stanowczy sprzeciw zupełnie co innego. Chodzi o kłamstwo i brak odwagi w zmierzeniu się z prawdą.
Oto w oświadczeniu, które opublikowali, całą winę za bandyckie wybryki swoich kolegów, za haniebne zadymy na polskich stadionach, zarzucili na rząd i Donalda Tuska. Podpuszczeni przez jego politycznych przeciwników stanęli po stronie przestępców, którzy za nic mają prawa i obyczaje udając, że nie wiedzą o co chodzi. Udając, że nie ma bandytyzmu, rozrób, ustawek, wulgarnych i rasistowskich zachowań na polskich stadionach. Przyjęli haniebną zasadę solidarności grupowej przeciw temu, co widzi gołym okiem każdy rozsądny i pragnący spokoju na stadionach kibic.
Teraz narażę się podwójnie. Wolę jednak stracić kilkaset głosów w wyborach niż milczeć. Bo milczeć czasami znaczy kłamać. Sami oceńcie taki fragment oświadczenia legnickich kibiców, którzy nagle wpisali się w narrację osób prześladowanych przez rząd i media i wypowiedzieli się na temat nieszczęścia, które przed paroma dniami wydarzyło się w Zielonej Górze: „Tragicznym epilogiem tej nagonki stały się wydarzenia w Zielonej Górze, gdzie po śmiertelnym potrąceniu spokojnie zachowującego się kibica przez nieoznakowany radiowóz wybuchły zamieszki. I znów główny nacisk w przekazie medialnym kładzie się nie na zachowanie policji, które doprowadziło do strasznej tragedii, a na niedolę policjantki, która ze złamaną szczęką trafiła do szpitala”.
To już nie jest tylko fałszerstwo i naigrywanie się z tragedii, to przekroczenie wszelkich granic smaku. Autorzy oświadczenia wiedzą przecież, że ten „spokojnie zachowujący się kibic” był pijany niemal do nieprzytomności (prawie 3 promille we krwi) i wbiegł pod nadjeżdżający samochód w miejscu, w którym nie wolno przechodzić przez jezdnię. Do tego naigrywają się z faktów. Za bandyckie zachowania kiboli obciążają policję. Żartują sobie nawet z „drobiazgu”, że ci bandyci mieniący się kibicami zranili 16 policjantów, w tym dwie kobiety w mundurach. Jednej złamali szczękę, drugiej rozbili czaszkę.
Nie jest mi po drodze ani z takim myśleniem, ani z takimi zachowaniami. Nie wiem kto podpuścił legnickich kibiców do takiego absurdalnego oświadczenia. Doświadczyłem jednak osobiście (w Lubinie), że akcja „Donald matole, twój rząd obalą kibole” jest czymś więcej niż chuligaństwem.
Paradoksem tej sytuacji jest to, że żaden rząd w historii mojego kraju nie zrobił dla piłki nożnej więcej niż ten, który kończy kadencję. Za rok mamy Euro 2012, kilkadziesiąt nowych stadionów, w tym kilka na światowym poziomie, Orliki niemal w każdej gminie i premiera, który piłkę kopie… Jako człowiek kultury, powiedziałbym nawet, że to lekka przesada, bo są też i inne potrzeby w moim kraju. Także w dziedzinie, którą uprawiam. Ale to mogą być moje frustracje i oczekiwania, a nie prawdziwych kibiców piłki nożnej. Nie jestem w stanie zrozumieć, ani zaakceptować sytuacji, w której kibole strzelają sobie (i nam) samobója.
Na koniec. Krótką pamięć mają ci kibole. To rząd Jarosława Kaczyńskiego i jego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro wprowadził sądy 24 godzinne, by natychmiast karać stadionowych bandytów. Niestety, zrobił to wyjątkowo nieudolnie. Teraz, w marszu po władzę, stroi się w piórka obrońców stadionowych „patriotów”. Obrzydliwe.
Cieszyłem się z każdej akcji kibiców legnickiej miedzianki, która dowodziła, że jest to grupa miłośników piłki nożnej i lokalnych patriotów. Miło było czytać o kolejnych akcjach krwiodawstwa, o spokoju na legnickim stadionie, o zaangażowaniu kibiców w wybudowanie placu zabaw dla dzieciaków. Było miło, ale się skończyło, gdy do rozgrywki wszedł największy miłośnik piłki nożnej w moim kraju, były premier i lider partii, która zrobi wszystko, by wrócić do władzy. Nawet po trupach.
Przyznaję, byłem naiwny w swoim idealizmie. Legniccy kibole (już nie potrafię inaczej) sprowadzili mnie z chmur na ziemię. Oświadczenie, które wczoraj wydalili z siebie i opublikowali, jest dowodem, że najzwyczajniej mnie oszukali. Pal sześć, że apelują w nim do wyborczego bojkotu partii, która wspiera mnie wyborach. Do tego mają prawo i niech robią co chcą, byle w zgodzie z własnymi przekonaniami. Boli mnie i budzi mój stanowczy sprzeciw zupełnie co innego. Chodzi o kłamstwo i brak odwagi w zmierzeniu się z prawdą.
Oto w oświadczeniu, które opublikowali, całą winę za bandyckie wybryki swoich kolegów, za haniebne zadymy na polskich stadionach, zarzucili na rząd i Donalda Tuska. Podpuszczeni przez jego politycznych przeciwników stanęli po stronie przestępców, którzy za nic mają prawa i obyczaje udając, że nie wiedzą o co chodzi. Udając, że nie ma bandytyzmu, rozrób, ustawek, wulgarnych i rasistowskich zachowań na polskich stadionach. Przyjęli haniebną zasadę solidarności grupowej przeciw temu, co widzi gołym okiem każdy rozsądny i pragnący spokoju na stadionach kibic.
Teraz narażę się podwójnie. Wolę jednak stracić kilkaset głosów w wyborach niż milczeć. Bo milczeć czasami znaczy kłamać. Sami oceńcie taki fragment oświadczenia legnickich kibiców, którzy nagle wpisali się w narrację osób prześladowanych przez rząd i media i wypowiedzieli się na temat nieszczęścia, które przed paroma dniami wydarzyło się w Zielonej Górze: „Tragicznym epilogiem tej nagonki stały się wydarzenia w Zielonej Górze, gdzie po śmiertelnym potrąceniu spokojnie zachowującego się kibica przez nieoznakowany radiowóz wybuchły zamieszki. I znów główny nacisk w przekazie medialnym kładzie się nie na zachowanie policji, które doprowadziło do strasznej tragedii, a na niedolę policjantki, która ze złamaną szczęką trafiła do szpitala”.
To już nie jest tylko fałszerstwo i naigrywanie się z tragedii, to przekroczenie wszelkich granic smaku. Autorzy oświadczenia wiedzą przecież, że ten „spokojnie zachowujący się kibic” był pijany niemal do nieprzytomności (prawie 3 promille we krwi) i wbiegł pod nadjeżdżający samochód w miejscu, w którym nie wolno przechodzić przez jezdnię. Do tego naigrywają się z faktów. Za bandyckie zachowania kiboli obciążają policję. Żartują sobie nawet z „drobiazgu”, że ci bandyci mieniący się kibicami zranili 16 policjantów, w tym dwie kobiety w mundurach. Jednej złamali szczękę, drugiej rozbili czaszkę.
Nie jest mi po drodze ani z takim myśleniem, ani z takimi zachowaniami. Nie wiem kto podpuścił legnickich kibiców do takiego absurdalnego oświadczenia. Doświadczyłem jednak osobiście (w Lubinie), że akcja „Donald matole, twój rząd obalą kibole” jest czymś więcej niż chuligaństwem.
Paradoksem tej sytuacji jest to, że żaden rząd w historii mojego kraju nie zrobił dla piłki nożnej więcej niż ten, który kończy kadencję. Za rok mamy Euro 2012, kilkadziesiąt nowych stadionów, w tym kilka na światowym poziomie, Orliki niemal w każdej gminie i premiera, który piłkę kopie… Jako człowiek kultury, powiedziałbym nawet, że to lekka przesada, bo są też i inne potrzeby w moim kraju. Także w dziedzinie, którą uprawiam. Ale to mogą być moje frustracje i oczekiwania, a nie prawdziwych kibiców piłki nożnej. Nie jestem w stanie zrozumieć, ani zaakceptować sytuacji, w której kibole strzelają sobie (i nam) samobója.
Na koniec. Krótką pamięć mają ci kibole. To rząd Jarosława Kaczyńskiego i jego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro wprowadził sądy 24 godzinne, by natychmiast karać stadionowych bandytów. Niestety, zrobił to wyjątkowo nieudolnie. Teraz, w marszu po władzę, stroi się w piórka obrońców stadionowych „patriotów”. Obrzydliwe.
środa, 5 października 2011
Bardzo zdolne Urbaniątka
Pewnie to znacie, ale warto przypomnieć. Zgodnie z góralską teorią poznania, której nieocenionym propagatorem był ks. Józef Tischner, są trzy prawdy: świento prowda, tyz prowda i gówno prowda. Jej brzydko pachnącą odmianę uprawiają w telewizji, prasie i internecie lubińskie media, które łączy zdecydowanie więcej, niż wspólny adres przy ulicy Tysiąclecia 2. To coś, to całkowite służalstwo i podporządkowanie lokalnej władzy, polityczne zaangażowanie i stronniczość, manipulowanie informacjami i rozpowszechnianie kłamstw.
W stolicy polskiej miedzi za pieniądze podatników transferowane wprost z Ratusza oraz wysysane z podległych mu spółek stworzono medialny kombinat, który jako żywo przypomina fikcyjne Ministerstwo Prawdy z klasyka literatury, jakim jest słynny „Rok 1984” George'a Orwella. Warto zatem przypomnieć, że owa instytucja zajmowała się nieustannym fałszowaniem informacji, a także tworzeniem literatury, filmów i innych produktów medialnych i rozrywkowych, by sprawować całkowitą kontrolę nad umysłami i zachowaniami zniewolonych obywateli.
Dzięki działaniom tego ministerstwa możliwe było ciągłe okłamywanie mieszkańców ponieważ fałszowało ono przede wszystkim wszystkie dowody świadczące o kłamstwach lub pomyłkach Partii i Wielkiego Brata.
Tak właśnie działają lubińska TVL wydająca ostatnio także wielkonakładową, bezpłatną wyborczą gadzinówkę pod nazwą Puls, tak działa portal lubin.pl wydający równie obiektywny dwutygodnik Wiadomości Lubińskie. Jest tylko jeden cel, jaki przyświeca tym mediom. To utrwalanie i poszerzanie niekontrolowanej władzy lubińskiego księcia na Ratuszu i jego pretorian z podległych mu firm i spółek. Z tych mediów nie dowiecie się, że kolejny prezes gminnej spółki, jeden z tych, co finansują kampanie wyborcze lokalnego władcy, skazany został przez sąd za działanie na szkodę kierowanej przez siebie instytucji, nie dowiecie się kto i w jaki sposób transferuje ogromne środki na polityczne kampanie. Nie dowiecie się po prostu prawdy, w zamian otrzymując nachalną propagandę. Doprawdy Jerzy Urban byłby dumny, gdyby wiedział, jak zdolnych ma naśladowców. Mało powiedziane! Bardzo zdolnych, przebijających go zdecydowanie tupetem i bezczelnością.
Przykłady można mnożyć. W trwającej właśnie kampanii wyborczej lubińskie Ministerstwo Prawdy zaangażowało się w 1000 procentach w popieranie naznaczonego przez władcę kandydata do Senatu. Już nie tylko promuje go na wszelkie możliwe sposoby, ale prowadzą wojenną niemal kampanię dyskredytacji każdego, kto ma jakikolwiek związek z Platformą Obywatelską. W tej wojnie – jak to na polu bitwy – cel uświęca stosowane środki. Bo – jak mówił klasyk wojennej propagandy – kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.
Najświeższym tego przykładem jest najnowszy ( i idę o zakład ostatni) numer wyborczej agitki pod nazwą Puls (nakład 50 tys. egzemplarzy!) wydanej przez TVL. Ta wyborcza ulotka strojąca się w piórka gazety wali prosto w łeb i z grubej rury: NIE dla partii! Publikując przy okazji wyssany z palca sondaż przedstawiający przewidywane wyniki wyborów do Senatu w naszym okręgu. Można by się z niego śmiać do rozpuku, gdyby nie to, że jest jednym wielkim propagandowym fałszerstwem obliczonym na zdezorientowanie wyborców. Oczywiście nie jest przypadkiem, że ów „sondaż” jest dziełem drugiego ramienia Ministerstwa Prawdy, jaką jest „wybitna” pracownia badawcza o nazwie Pressmedial, znana dotychczas jedynie z działalności medialnej (portal lubin.pl, Wiadomości Lubińskie, Telewizja Regionalna).
Machnijmy jednak ręką na prymitywne fałszerstwo jakim jest opublikowany sondaż. Pomyślmy chwilę nad kluczowym dla robienia wody z mózgu hasłem „NIE dla partii”. Przecież w swojej istocie oznacza ono NIE dla demokracji i parlamentaryzmu. Doskonale wie o tym redaktor naczelna tej wyborczej agitki, było nie było, politolog z wykształcenia. Wie, ale tego nie powie, bo następnego dnia straciłaby pracę. Podobnie jak jej koleżanka szefująca dwa pietra wyżej innymi organami lubińskiego Ministerstwa Prawdy.
Hasło „NIE dla partii” jest obłudne. Są jednak przykłady miejsc na świecie, gdzie wdrażane jest z powodzeniem. Tylko czy naprawdę chcielibyście żyć w Korei Północnej, na Kubie, na Białorusi, w Chinach lub w Arabii Saudyjskiej? W Lubinie proponuje się podobny eksperyment, w którym to władza ma wybierać (dobierać) przedstawicieli narodu, a obywatele mają jedynie posłusznie to zaakceptować. Już teraz władza kontroluje tam media. Podobnie jest w krajach, które wymieniłem. Dlatego ja mówię głośne NIE dla takiej, antydemokratycznej praktyki. NIE i już!
W stolicy polskiej miedzi za pieniądze podatników transferowane wprost z Ratusza oraz wysysane z podległych mu spółek stworzono medialny kombinat, który jako żywo przypomina fikcyjne Ministerstwo Prawdy z klasyka literatury, jakim jest słynny „Rok 1984” George'a Orwella. Warto zatem przypomnieć, że owa instytucja zajmowała się nieustannym fałszowaniem informacji, a także tworzeniem literatury, filmów i innych produktów medialnych i rozrywkowych, by sprawować całkowitą kontrolę nad umysłami i zachowaniami zniewolonych obywateli.
Dzięki działaniom tego ministerstwa możliwe było ciągłe okłamywanie mieszkańców ponieważ fałszowało ono przede wszystkim wszystkie dowody świadczące o kłamstwach lub pomyłkach Partii i Wielkiego Brata.
Tak właśnie działają lubińska TVL wydająca ostatnio także wielkonakładową, bezpłatną wyborczą gadzinówkę pod nazwą Puls, tak działa portal lubin.pl wydający równie obiektywny dwutygodnik Wiadomości Lubińskie. Jest tylko jeden cel, jaki przyświeca tym mediom. To utrwalanie i poszerzanie niekontrolowanej władzy lubińskiego księcia na Ratuszu i jego pretorian z podległych mu firm i spółek. Z tych mediów nie dowiecie się, że kolejny prezes gminnej spółki, jeden z tych, co finansują kampanie wyborcze lokalnego władcy, skazany został przez sąd za działanie na szkodę kierowanej przez siebie instytucji, nie dowiecie się kto i w jaki sposób transferuje ogromne środki na polityczne kampanie. Nie dowiecie się po prostu prawdy, w zamian otrzymując nachalną propagandę. Doprawdy Jerzy Urban byłby dumny, gdyby wiedział, jak zdolnych ma naśladowców. Mało powiedziane! Bardzo zdolnych, przebijających go zdecydowanie tupetem i bezczelnością.
Przykłady można mnożyć. W trwającej właśnie kampanii wyborczej lubińskie Ministerstwo Prawdy zaangażowało się w 1000 procentach w popieranie naznaczonego przez władcę kandydata do Senatu. Już nie tylko promuje go na wszelkie możliwe sposoby, ale prowadzą wojenną niemal kampanię dyskredytacji każdego, kto ma jakikolwiek związek z Platformą Obywatelską. W tej wojnie – jak to na polu bitwy – cel uświęca stosowane środki. Bo – jak mówił klasyk wojennej propagandy – kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.
Najświeższym tego przykładem jest najnowszy ( i idę o zakład ostatni) numer wyborczej agitki pod nazwą Puls (nakład 50 tys. egzemplarzy!) wydanej przez TVL. Ta wyborcza ulotka strojąca się w piórka gazety wali prosto w łeb i z grubej rury: NIE dla partii! Publikując przy okazji wyssany z palca sondaż przedstawiający przewidywane wyniki wyborów do Senatu w naszym okręgu. Można by się z niego śmiać do rozpuku, gdyby nie to, że jest jednym wielkim propagandowym fałszerstwem obliczonym na zdezorientowanie wyborców. Oczywiście nie jest przypadkiem, że ów „sondaż” jest dziełem drugiego ramienia Ministerstwa Prawdy, jaką jest „wybitna” pracownia badawcza o nazwie Pressmedial, znana dotychczas jedynie z działalności medialnej (portal lubin.pl, Wiadomości Lubińskie, Telewizja Regionalna).
Machnijmy jednak ręką na prymitywne fałszerstwo jakim jest opublikowany sondaż. Pomyślmy chwilę nad kluczowym dla robienia wody z mózgu hasłem „NIE dla partii”. Przecież w swojej istocie oznacza ono NIE dla demokracji i parlamentaryzmu. Doskonale wie o tym redaktor naczelna tej wyborczej agitki, było nie było, politolog z wykształcenia. Wie, ale tego nie powie, bo następnego dnia straciłaby pracę. Podobnie jak jej koleżanka szefująca dwa pietra wyżej innymi organami lubińskiego Ministerstwa Prawdy.
Hasło „NIE dla partii” jest obłudne. Są jednak przykłady miejsc na świecie, gdzie wdrażane jest z powodzeniem. Tylko czy naprawdę chcielibyście żyć w Korei Północnej, na Kubie, na Białorusi, w Chinach lub w Arabii Saudyjskiej? W Lubinie proponuje się podobny eksperyment, w którym to władza ma wybierać (dobierać) przedstawicieli narodu, a obywatele mają jedynie posłusznie to zaakceptować. Już teraz władza kontroluje tam media. Podobnie jest w krajach, które wymieniłem. Dlatego ja mówię głośne NIE dla takiej, antydemokratycznej praktyki. NIE i już!
niedziela, 2 października 2011
Księga głupoty
Za tydzień wszystko będzie jasne. Chodzi, rzecz jasna, o wybory, a właściwie o ich wynik. Już wiadomo, że będzie to ostre starcie tych samych ugrupowań, które bitwę stoczyły cztery lata temu. Z tą jednak, dla mnie ważną różnicą, że tym razem osobiście uczestniczę w tej rywalizacji. Fakt, że konwencja Platformy odbyła się w naszym legnickim teatrze sprawił mi satysfakcję. I to zupełnie z pozapolitycznych powodów. Jeśli bowiem marszałek Sejmu i jeden z liderów partii rządzącej Polską tak wiele mówił o znaczeniu naszego teatru dla budowania lokalnej i regionalnej tożsamości mieszkańców miedziowego zagłębia i całego Dolnego Śląska, to mówił także, że nie zmarnowałem tych ostatnich kilkunastu lat swojej pracy. Trudno nie cieszyć się, gdy ważny polityk mówi publicznie, że to, co robimy ma głęboki sens i widziane jest z daleka. Tutaj stawiam kropkę, bo – jak mówi jeden z moich przyjaciół – najważniejsze na blogu to nie nudzić.
Zupełnie inna rzecz, że o to, by nie było nudno najbardziej starają się nasi przeciwnicy i wspierające ich media. Nie ma już takiej bzdury i takiego kłamstwa, które nie służyłoby im do podgrzewania nastrojów. Wszystko jedno czy jest to wyprowadzanie kibiców na ulice, straszenie wyprzedażą KGHM, czy kolejna kosmiczna wersja katastrofy smoleńskiej („Tupolew został zestrzelony” – doniosła ta sama gazeta, która kłamała także na mój temat). Do tych celów używa się także plotki. Ostatnio jednemu z lokalnych dziennikarzy musiałem dementować wiadomość „ze źródeł zbliżonych do dobrze poinformowanych”, że zamierzam porzucić Legnicę, by przeprowadzić się do rodzinnego Tarnowa. Bzdura? Owszem. Ale pożyteczna dla moich konkurentów, gdyż – gdyby była prawdziwa - dyskredytowałaby moją kandydaturę, jako senatora i rzecznika spraw miedziowego regionu. I zapewne o to tylko chodziło w tej plotce.
Najgorsze jest jednak, że kampanie wyborcze wyprowadziły nam na ulice, wiece i do mediów stada Świętych Mikołajów. Już nie tylko mój konkurent z Lubina rozdaje pieniądze, których nie ma i mieć nie będzie. Robią to niemal wszyscy, najwyraźniej sądząc, że wyborcy to stado baranów. Jak podliczyła fundacja Leszka Balcerowicza obietnice PiS to 67 mld zł, PSL – 215 mld zł, zaś SLD – 218 mld zł. Popierająca mnie PO też obiecuje sporo, choć przy już wymienionych, to ubogi Mikołaj za 14 mld zł. Wszyscy chcą rozdawać, prawie nikt nie mówi skąd czerpać te gigantyczne kwoty. Zdumiewające! Przeciwnicy rządu straszą Polaków przykładem Grecji, a jednocześnie dają obietnice, których spełnienie doprowadziłoby do urzeczywistnienia tego fatalnego scenariusza. Głupota? Tak. Ale przede wszystkim bezczelność i polityczny cynizm.
Dla relaksu podczytuję sobie książkę, która wpadła mi ostatnio w ręce kusząc tytułem. Chodzi o „Księgę głupoty” czyli – jak pisze jej autor Marcin Rychlewski – „piorunujący koktajl sporządzony z groteskowych przejawów otaczającej nas rzeczywistości”. Sporządzony – dodajmy – także jako efekt niestrudzonych wysiłków urzędników i polityków (ale także naukowców i… artystów). Czy wiecie np. że dwa lata temu w Ustce postawiono półtorametrowej wysokości pomnik, bez napisów, okazji i wyraźnego celu? „O tym, komu będzie poświęcony zdecydujemy w przyszłym roku” – wyjaśniał lokalnym żurnalistom rzecznik prasowy miejscowego urzędu. Inny przejaw tej nadaktywności nadszedł z Częstochowy, w której radni zakazali specjalną uchwałą… szczekać psom między drugą w nocy, a szóstą rano. Radni spod Jasnej Góry i tak wykazali się liberalnym podejściem do problemu, bo psom z amerykańskiego New Jersey zakazano szczekać od 8 wieczorem do 8 rano.
Z teatralnego i legnickiego doświadczenia wiem, że gdybym przestrzegał wszystkich przepisów, które znam i tych, o których istnieniu nie mam pojęcia, nie mógłbym robić sztuki w sposób, który naśladowany jest już w wielu polskich teatrach. A nasz program „Teatr, którego Sceną jest Miasto”, za który dostaliśmy dwa lata temu marszałkowską nagrodę kulturalną SILESIA (i 100 tys. zł) i trzyletni grant ministra kultury (łącznie 900 tys. zł), nadal byłby tylko zapisem na kartce papieru. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się 15 lat temu od… zerwania kłódki i wejścia do nieczynnej hali fabrycznej z przeciekającym dachem (przy ul. Jagiellońskiej) by zagrać w niej „Złego”. Była gruba afera, dostałem naganę, było doniesienie do prokuratury (umorzone)… Dziś nie mam wątpliwości, że zrobiłem dobrze. Sztuka przyniosła nam rozgłos, a hala znalazła nowego właściciela, który ją wyremontował. Dziś jest tam największa w mieście dyskoteka . Nie moja bajka, ale obiekt nie jest już ruiną i służy mieszkańcom.
Warto zatem czasami iść pod prąd, a zdecydowanie warto walczyć z głupotą. Czy z senatorskim mandatem będzie mi łatwiej? Mam taką nadzieję.
Zupełnie inna rzecz, że o to, by nie było nudno najbardziej starają się nasi przeciwnicy i wspierające ich media. Nie ma już takiej bzdury i takiego kłamstwa, które nie służyłoby im do podgrzewania nastrojów. Wszystko jedno czy jest to wyprowadzanie kibiców na ulice, straszenie wyprzedażą KGHM, czy kolejna kosmiczna wersja katastrofy smoleńskiej („Tupolew został zestrzelony” – doniosła ta sama gazeta, która kłamała także na mój temat). Do tych celów używa się także plotki. Ostatnio jednemu z lokalnych dziennikarzy musiałem dementować wiadomość „ze źródeł zbliżonych do dobrze poinformowanych”, że zamierzam porzucić Legnicę, by przeprowadzić się do rodzinnego Tarnowa. Bzdura? Owszem. Ale pożyteczna dla moich konkurentów, gdyż – gdyby była prawdziwa - dyskredytowałaby moją kandydaturę, jako senatora i rzecznika spraw miedziowego regionu. I zapewne o to tylko chodziło w tej plotce.
Najgorsze jest jednak, że kampanie wyborcze wyprowadziły nam na ulice, wiece i do mediów stada Świętych Mikołajów. Już nie tylko mój konkurent z Lubina rozdaje pieniądze, których nie ma i mieć nie będzie. Robią to niemal wszyscy, najwyraźniej sądząc, że wyborcy to stado baranów. Jak podliczyła fundacja Leszka Balcerowicza obietnice PiS to 67 mld zł, PSL – 215 mld zł, zaś SLD – 218 mld zł. Popierająca mnie PO też obiecuje sporo, choć przy już wymienionych, to ubogi Mikołaj za 14 mld zł. Wszyscy chcą rozdawać, prawie nikt nie mówi skąd czerpać te gigantyczne kwoty. Zdumiewające! Przeciwnicy rządu straszą Polaków przykładem Grecji, a jednocześnie dają obietnice, których spełnienie doprowadziłoby do urzeczywistnienia tego fatalnego scenariusza. Głupota? Tak. Ale przede wszystkim bezczelność i polityczny cynizm.
Dla relaksu podczytuję sobie książkę, która wpadła mi ostatnio w ręce kusząc tytułem. Chodzi o „Księgę głupoty” czyli – jak pisze jej autor Marcin Rychlewski – „piorunujący koktajl sporządzony z groteskowych przejawów otaczającej nas rzeczywistości”. Sporządzony – dodajmy – także jako efekt niestrudzonych wysiłków urzędników i polityków (ale także naukowców i… artystów). Czy wiecie np. że dwa lata temu w Ustce postawiono półtorametrowej wysokości pomnik, bez napisów, okazji i wyraźnego celu? „O tym, komu będzie poświęcony zdecydujemy w przyszłym roku” – wyjaśniał lokalnym żurnalistom rzecznik prasowy miejscowego urzędu. Inny przejaw tej nadaktywności nadszedł z Częstochowy, w której radni zakazali specjalną uchwałą… szczekać psom między drugą w nocy, a szóstą rano. Radni spod Jasnej Góry i tak wykazali się liberalnym podejściem do problemu, bo psom z amerykańskiego New Jersey zakazano szczekać od 8 wieczorem do 8 rano.
Z teatralnego i legnickiego doświadczenia wiem, że gdybym przestrzegał wszystkich przepisów, które znam i tych, o których istnieniu nie mam pojęcia, nie mógłbym robić sztuki w sposób, który naśladowany jest już w wielu polskich teatrach. A nasz program „Teatr, którego Sceną jest Miasto”, za który dostaliśmy dwa lata temu marszałkowską nagrodę kulturalną SILESIA (i 100 tys. zł) i trzyletni grant ministra kultury (łącznie 900 tys. zł), nadal byłby tylko zapisem na kartce papieru. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się 15 lat temu od… zerwania kłódki i wejścia do nieczynnej hali fabrycznej z przeciekającym dachem (przy ul. Jagiellońskiej) by zagrać w niej „Złego”. Była gruba afera, dostałem naganę, było doniesienie do prokuratury (umorzone)… Dziś nie mam wątpliwości, że zrobiłem dobrze. Sztuka przyniosła nam rozgłos, a hala znalazła nowego właściciela, który ją wyremontował. Dziś jest tam największa w mieście dyskoteka . Nie moja bajka, ale obiekt nie jest już ruiną i służy mieszkańcom.
Warto zatem czasami iść pod prąd, a zdecydowanie warto walczyć z głupotą. Czy z senatorskim mandatem będzie mi łatwiej? Mam taką nadzieję.
wtorek, 27 września 2011
Na paranoje róbmy swoje
„Kiedy żyjesz uczciwie, nie dbaj o słowa złych ludzi”. Te słowa rzymskiego polityka i doskonałego mówcy sprzed z górą dwóch tysięcy lat Katona Starszego przyszły mi na myśl po ostatnich zdarzeniach, których byłem mimowolnym uczestnikiem. Chętnie zastosowałbym się do tej rady, gdyby nie szczegół. Stałem się bowiem obiektem bezpardonowego ataku przypominającego precyzyjnie zaplanowany ostrzał artyleryjski. No, cóż… Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało wchodząc w politykę. Ostatecznie przywołany przed chwilą Katon zasłynął głównie tym, że każde i wygłaszane na dowolny temat wystąpienie w Senacie kończył zdaniem: „A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”.
Nie sądzę by ci, którzy powitali nas ostatnio w Lubinie słowami: „Wypier… z Lubina”, „Polityczne prostytutki”, ale także… „Precz z komuną” znali dorobek Katona, ale zachowywali się dość podobnie. Te bluzgi skandowali w tym mieście młodzi zadymiarze, ponoć kibice piłkarskiego Zagłębia, którzy postanowili zablokować przejazd wyborczego „tuskobusa”. Na ordynarnych wyzwiskach się nie skończyło. W ruch poszły także jajka (wielkie dzięki, że nie kamienie). Próbowałem z nimi rozmawiać, ale byłem bez szans. Oni nie chcieli rozmowy. Oni chcieli ją uniemożliwić i to się im udało. Na groteskę zakrawa w tej sytuacji fakt, że ci młodzieńcy – zamykając nam możliwość rozmowy z mieszkańcami miasta - demonstrowali pod transparentem „Wolność słowa”. Zapewne polityczni inspiratorzy tej akcji zacierali ręce, a ci trunkowi pili do rana. Moim zdaniem – przedwcześnie. Jak już zaleczą kaca powinni odrobić parę lekcji historii i pamiętać, że gdy się podkłada ogień można się poparzyć. Niech nikt się nie łudzi, że ci młodzieńcy wyszli na ulicę w spontanicznym odruchu protestu. Działa załadowano bowiem wcześniej i zrobili to zawodowcy. Zacznijmy od cytatu. Ale uwaga! Wszystko jest tu ważne. Zarówno treść, jak i kompozycja.
„Kolejny wielki skandal tej kampanii! KGHM Polska Miedź, spółka z udziałem skarbu państwa, dała 350 tys. zł na promocję spektaklu Jacka Głomba, kandydata PO do Senatu”. Tak już z czołówki zaatakował mnie nowy polityczny tabloid, w którym prawdy jest dokładnie tyle, ile w dawnym radzieckim tytule o tej nazwie. I dokładnie tyle samo, co w tygodniku-matce, wsławionym spiskowymi i krańcowo bzdurnymi, za to bezczelnymi wersjami przyczyn smoleńskiej śmierci polskiego prezydenta ( 1.zamach radioelektroniczny, 2. rozpylona mgła, 3. atak helowy 4. tajny pakt Tusk-Putin, 5… 6… itd.).
Młodsi czytelnicy zapewne nie pamiętają, ale za komuny niezwykle popularne były dowcipy o radiu Erewań. „Drogie radio. Czy to prawda, że na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają samochody? Szanowny słuchaczu. Tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery. Nie na Placu Czerwonym w Moskwie, tylko na Newskim Prospekcie w Leningradzie. I nie rozdają, tylko kradną”. Dokładnie tę samą zasadę gospodarowania prawdą wybrał autor atakującej mnie publikacji.
Faktycznie. KGHM dał pieniądze. Nie na promocję, lecz na wyprodukowanie spektaklu i bezpłatne pokazanie go członkom swojej załogi z okazji jubileuszu 50.lecia firmy. Nie 350 tys. zł, ale 250 tys. zł (pozostałe 100 tys. zł jest na dofinansowanie Festiwalu Teatru Nie-Złego, który z sukcesem zakończyliśmy w miniona niedzielę). KGHM dał kasę nie mnie, kandydatowi do Senatu, ale teatrowi, którym kieruję.
Teraz kilka dodatkowych faktów i dat. Pomysł na teatralną balladę inspirowaną historią KGHM powstał kilka lat temu, za prezesury Wiktora Błądka, który w ostatniej chwili wycofał się z jego wsparcia. W styczniu br. zdecydowałem, że – mimo wszystko - ją zrobimy, bo półwiecze KGHM to dobra okazja. W lutym oficjalnie poinformowałem o tym media, podając roboczy tytuł sztuki i założenia scenariusza, a także datę premiery wyznaczoną na otwarcie (zaplanowanego rok wcześniej na wrzesień br.) Festiwalu Teatru Nie-Złego. 13 lipca poinformowaliśmy publicznie o wsparciu obu projektów przez KGHM. 29 lipca zostałem kandydatem PO do Senatu. 4 sierpnia prezydent Komorowski ogłosił datę wyborów.
Wszystko, co powyżej, znane było autorowi tekstu o „wielkim skandalu w kampanii”. Rozmawiałem z nim. Wiedziałem też – nie jestem naiwny – że to co powiem, nie ma większego znaczenia. Zamówienie było inne. Nie na wyjaśnienie czegokolwiek, ale na bezpardonowy atak zlecony przez konkurentów politycznych. Naprawdę przykro zrobiło mi się dopiero wtedy, gdy wyczytałem, że do tak spreparowanej nagonki przyłączyli się Krzysztof Skóra (PiS), były prezes KGHM, który za swojej kadencji sponsorował teatr jeszcze hojniej (posiadacz - jednego z dwóch zaledwie - oficjalnego tytułu Przyjaciel Teatru Modrzejewskiej) oraz poseł Ryszard Zbrzyzny (SLD), który jeszcze w lutym pomagał nam przy tworzeniu scenariusza jubileuszowego spektaklu. No, cóż. Widać w kampaniach politycznych wszelkie chwyty są dozwolone. Także te poniżej pasa.
Gdyby dziennikarz był rzetelny przypomniałby o naprawdę dużych pieniądzach przeznaczanych przez KGHM na sponsoring. Napisałby, kto, kiedy i dlaczego dał 1 mln zł Operze Dolnośląskiej na zaledwie dwa (!) spektakle „Giocondy”, albo 750 tys. zł organizatorom łódzkiego Festiwalu Czterech Kultur. Mógłby też przypomnieć, ile kosztowało w przeszłości KGHM wspieranie wybranych gazet (np. „Trybuny”, „Przeglądu”, „Wprost”, „Tygodnika Solidarność”). To były miliony w skali roku…
Ale dajmy już spokój. „Odpierać twierdzenia dziennikarzy to tyle, co pociągać diabła za ogon albo usiłować przekrzyczeć rozzłoszczone babsko”. Wiecie kto to powiedział? Facet z mojej branży i wybitny rosyjski dramaturg Antoni Czechow. Od jego śmierci minęło ponad sto lat. I co się zmieniło? Nic.
„Nie martw się. Uwierz w rozsądek ludzi i w to, co mówił Jean Paul Sartre: „Kto ma przeciwko sobie głupców, zasługuje na uznanie”” – usłyszałem po wszystkich tych zawieruchach od znajomego. Może i jest to pocieszające, ale nie wiem czy sprawdza się w praktyce. Jest wiele przykładów, że w życiu bywa inaczej. Skoro jednak mnożę już tu cytaty, to przypomniał mi się inny. Ten z Wojciecha Młynarskiego, który w moim pokoleniu znają chyba wszyscy: „Niejedną jeszcze paranoję przetrzymać przyjdzie robiąc swoje. Kochani, róbmy swoje, żeby było na co wyjść!”.
No właśnie. Róbmy swoje…
Nie sądzę by ci, którzy powitali nas ostatnio w Lubinie słowami: „Wypier… z Lubina”, „Polityczne prostytutki”, ale także… „Precz z komuną” znali dorobek Katona, ale zachowywali się dość podobnie. Te bluzgi skandowali w tym mieście młodzi zadymiarze, ponoć kibice piłkarskiego Zagłębia, którzy postanowili zablokować przejazd wyborczego „tuskobusa”. Na ordynarnych wyzwiskach się nie skończyło. W ruch poszły także jajka (wielkie dzięki, że nie kamienie). Próbowałem z nimi rozmawiać, ale byłem bez szans. Oni nie chcieli rozmowy. Oni chcieli ją uniemożliwić i to się im udało. Na groteskę zakrawa w tej sytuacji fakt, że ci młodzieńcy – zamykając nam możliwość rozmowy z mieszkańcami miasta - demonstrowali pod transparentem „Wolność słowa”. Zapewne polityczni inspiratorzy tej akcji zacierali ręce, a ci trunkowi pili do rana. Moim zdaniem – przedwcześnie. Jak już zaleczą kaca powinni odrobić parę lekcji historii i pamiętać, że gdy się podkłada ogień można się poparzyć. Niech nikt się nie łudzi, że ci młodzieńcy wyszli na ulicę w spontanicznym odruchu protestu. Działa załadowano bowiem wcześniej i zrobili to zawodowcy. Zacznijmy od cytatu. Ale uwaga! Wszystko jest tu ważne. Zarówno treść, jak i kompozycja.
„Kolejny wielki skandal tej kampanii! KGHM Polska Miedź, spółka z udziałem skarbu państwa, dała 350 tys. zł na promocję spektaklu Jacka Głomba, kandydata PO do Senatu”. Tak już z czołówki zaatakował mnie nowy polityczny tabloid, w którym prawdy jest dokładnie tyle, ile w dawnym radzieckim tytule o tej nazwie. I dokładnie tyle samo, co w tygodniku-matce, wsławionym spiskowymi i krańcowo bzdurnymi, za to bezczelnymi wersjami przyczyn smoleńskiej śmierci polskiego prezydenta ( 1.zamach radioelektroniczny, 2. rozpylona mgła, 3. atak helowy 4. tajny pakt Tusk-Putin, 5… 6… itd.).
Młodsi czytelnicy zapewne nie pamiętają, ale za komuny niezwykle popularne były dowcipy o radiu Erewań. „Drogie radio. Czy to prawda, że na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają samochody? Szanowny słuchaczu. Tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery. Nie na Placu Czerwonym w Moskwie, tylko na Newskim Prospekcie w Leningradzie. I nie rozdają, tylko kradną”. Dokładnie tę samą zasadę gospodarowania prawdą wybrał autor atakującej mnie publikacji.
Faktycznie. KGHM dał pieniądze. Nie na promocję, lecz na wyprodukowanie spektaklu i bezpłatne pokazanie go członkom swojej załogi z okazji jubileuszu 50.lecia firmy. Nie 350 tys. zł, ale 250 tys. zł (pozostałe 100 tys. zł jest na dofinansowanie Festiwalu Teatru Nie-Złego, który z sukcesem zakończyliśmy w miniona niedzielę). KGHM dał kasę nie mnie, kandydatowi do Senatu, ale teatrowi, którym kieruję.
Teraz kilka dodatkowych faktów i dat. Pomysł na teatralną balladę inspirowaną historią KGHM powstał kilka lat temu, za prezesury Wiktora Błądka, który w ostatniej chwili wycofał się z jego wsparcia. W styczniu br. zdecydowałem, że – mimo wszystko - ją zrobimy, bo półwiecze KGHM to dobra okazja. W lutym oficjalnie poinformowałem o tym media, podając roboczy tytuł sztuki i założenia scenariusza, a także datę premiery wyznaczoną na otwarcie (zaplanowanego rok wcześniej na wrzesień br.) Festiwalu Teatru Nie-Złego. 13 lipca poinformowaliśmy publicznie o wsparciu obu projektów przez KGHM. 29 lipca zostałem kandydatem PO do Senatu. 4 sierpnia prezydent Komorowski ogłosił datę wyborów.
Wszystko, co powyżej, znane było autorowi tekstu o „wielkim skandalu w kampanii”. Rozmawiałem z nim. Wiedziałem też – nie jestem naiwny – że to co powiem, nie ma większego znaczenia. Zamówienie było inne. Nie na wyjaśnienie czegokolwiek, ale na bezpardonowy atak zlecony przez konkurentów politycznych. Naprawdę przykro zrobiło mi się dopiero wtedy, gdy wyczytałem, że do tak spreparowanej nagonki przyłączyli się Krzysztof Skóra (PiS), były prezes KGHM, który za swojej kadencji sponsorował teatr jeszcze hojniej (posiadacz - jednego z dwóch zaledwie - oficjalnego tytułu Przyjaciel Teatru Modrzejewskiej) oraz poseł Ryszard Zbrzyzny (SLD), który jeszcze w lutym pomagał nam przy tworzeniu scenariusza jubileuszowego spektaklu. No, cóż. Widać w kampaniach politycznych wszelkie chwyty są dozwolone. Także te poniżej pasa.
Gdyby dziennikarz był rzetelny przypomniałby o naprawdę dużych pieniądzach przeznaczanych przez KGHM na sponsoring. Napisałby, kto, kiedy i dlaczego dał 1 mln zł Operze Dolnośląskiej na zaledwie dwa (!) spektakle „Giocondy”, albo 750 tys. zł organizatorom łódzkiego Festiwalu Czterech Kultur. Mógłby też przypomnieć, ile kosztowało w przeszłości KGHM wspieranie wybranych gazet (np. „Trybuny”, „Przeglądu”, „Wprost”, „Tygodnika Solidarność”). To były miliony w skali roku…
Ale dajmy już spokój. „Odpierać twierdzenia dziennikarzy to tyle, co pociągać diabła za ogon albo usiłować przekrzyczeć rozzłoszczone babsko”. Wiecie kto to powiedział? Facet z mojej branży i wybitny rosyjski dramaturg Antoni Czechow. Od jego śmierci minęło ponad sto lat. I co się zmieniło? Nic.
„Nie martw się. Uwierz w rozsądek ludzi i w to, co mówił Jean Paul Sartre: „Kto ma przeciwko sobie głupców, zasługuje na uznanie”” – usłyszałem po wszystkich tych zawieruchach od znajomego. Może i jest to pocieszające, ale nie wiem czy sprawdza się w praktyce. Jest wiele przykładów, że w życiu bywa inaczej. Skoro jednak mnożę już tu cytaty, to przypomniał mi się inny. Ten z Wojciecha Młynarskiego, który w moim pokoleniu znają chyba wszyscy: „Niejedną jeszcze paranoję przetrzymać przyjdzie robiąc swoje. Kochani, róbmy swoje, żeby było na co wyjść!”.
No właśnie. Róbmy swoje…
niedziela, 25 września 2011
Bardzo dobry nie-zły festiwal
Kończy się wymyślony przez Fundację Teatr Nie-Taki festiwal, który organizacyjnie wspiera nasz Teatr. Jest tak, jak powinno być, jak się działo przy Festiwalu „Miasto”, a pewnie jeszcze lepiej. Pełne widownie, bardzo dobre spektakle (nie myślę tu o „Orkiestrze”, bo nasza…), piękna pogoda, fantastyczna atmosfera w klubie festiwalowym w Modjeskiej.
I bardzo dużo młodych ludzi na widowniach i w klubie. To wielka, wielka wartość. Rozmawiam z Damianem Borowcem o pomyśle na musical wymyślony i napisany przez samych młodych. Musical o mieście, o Legnicy. O ich Legnicy. Słucham Janka Szlempo i Karoliny Trałki, dziewczyny o fantastycznym głosie i temperamencie, To piękne co robią i jak myślą. To zupełnie inny świat i jak myślę o nich to czuję, że do końca świata jeszcze daleko.
Ten młodzieżowy ferment zrobił na pewno Ośrodek Nowy Świat przez warsztaty i projekty. To tam się pojawili zupełnie nowi, w sensie obcowania z teatrem, młodzi ludzie. A teraz Festiwal daje im kolejną przestrzeń twórczą. To może być rewolucja. Warto, żeby wpływ na rzeczywistość mieli właśnie młodzi. To oni powinni i chcą zmieniać świat.
Festiwal okazał się świetnym pomysłem. Wymyślony ideowo i programowo przez Katarzynę Knychalską, prezeską Fundacji, przy mocnej współpracy Marty Pulter, Marzeny Gabryk-Ciszak i Magdy Joszko, organizowany przez Fundację z logistyczną współpracą Teatru (a także pomocą mnóstwa wolontariuszy), jest ten festiwal lekcją fantastycznego teatru, zupełnie różnorodnego estetycznie. Ale wszystkie te spektakle łączy jedna cecha – są SZLACHETNE co wcale nie jest normą w polskim teatrze. Piszę to wszystko po „koncercie” Kasi Chmielewskiej i Leszka Bzdyla. To co pokazali w „Caffe Late”, spektaklu Teatru Dada von Bzdulow and SzaZy z Gdańska było szlachetne, piękne, wzruszające, zabawne, mądre, eh, można tak pisać sto lat, ale i tak nie opisze się tych gestów, sytuacji, muzyki, ciał, ruchu...
Nie chodzi o żadne święta teatru jak pisze się przy byle okazji. Chodzi o SZTUKĘ, o takie coś co jest poza opisem, poza modą, poza koteriami. I dlatego ten festiwal robiony w kontrze wobec festiwalowych mód jest tak ważny.
I bardzo dużo młodych ludzi na widowniach i w klubie. To wielka, wielka wartość. Rozmawiam z Damianem Borowcem o pomyśle na musical wymyślony i napisany przez samych młodych. Musical o mieście, o Legnicy. O ich Legnicy. Słucham Janka Szlempo i Karoliny Trałki, dziewczyny o fantastycznym głosie i temperamencie, To piękne co robią i jak myślą. To zupełnie inny świat i jak myślę o nich to czuję, że do końca świata jeszcze daleko.
Ten młodzieżowy ferment zrobił na pewno Ośrodek Nowy Świat przez warsztaty i projekty. To tam się pojawili zupełnie nowi, w sensie obcowania z teatrem, młodzi ludzie. A teraz Festiwal daje im kolejną przestrzeń twórczą. To może być rewolucja. Warto, żeby wpływ na rzeczywistość mieli właśnie młodzi. To oni powinni i chcą zmieniać świat.
Festiwal okazał się świetnym pomysłem. Wymyślony ideowo i programowo przez Katarzynę Knychalską, prezeską Fundacji, przy mocnej współpracy Marty Pulter, Marzeny Gabryk-Ciszak i Magdy Joszko, organizowany przez Fundację z logistyczną współpracą Teatru (a także pomocą mnóstwa wolontariuszy), jest ten festiwal lekcją fantastycznego teatru, zupełnie różnorodnego estetycznie. Ale wszystkie te spektakle łączy jedna cecha – są SZLACHETNE co wcale nie jest normą w polskim teatrze. Piszę to wszystko po „koncercie” Kasi Chmielewskiej i Leszka Bzdyla. To co pokazali w „Caffe Late”, spektaklu Teatru Dada von Bzdulow and SzaZy z Gdańska było szlachetne, piękne, wzruszające, zabawne, mądre, eh, można tak pisać sto lat, ale i tak nie opisze się tych gestów, sytuacji, muzyki, ciał, ruchu...
Nie chodzi o żadne święta teatru jak pisze się przy byle okazji. Chodzi o SZTUKĘ, o takie coś co jest poza opisem, poza modą, poza koteriami. I dlatego ten festiwal robiony w kontrze wobec festiwalowych mód jest tak ważny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)